Rozdział 8 - Deja vu
Od rana Victor nie był w stanie uspokoić w sobie tego chaosu, który czuł od tak dawna. Nie przestawał jej szukać aż do ostatniego dnia. Noc poprzedzającą dzień wesela spędził w siodle. Wrócił rankiem i wycieńczony zasnął na sianie w stajni. Gdy obudził się w południe, pierwsze co zrobił, to ponownie osiodłał konia. Jednak przed odjazdem powstrzymał go ojciec, który wyrósł jak spod ziemi.
— To już koniec, synu — wypowiedział. — Nie znajdziesz tej dziewczyny.
— Może...
— Szukałeś jej każdego dnia. Przez cały rok.
— Dziś pojadę na drugą stronę przełęczy. Jest tam gospoda, w której...
— Byłeś tam kilka tygodni temu.
— Ale może teraz...
— Dziś jest dzień twojego ślubu, synu! — ryknął ojciec, ujmując go za ramiona i ściskając mocnym uściskiem. — Otrząśnij się wreszcie! — krzyk mężczyzny sprawił, że Viktor zamarł. Przez moment przetwarzał usłyszane słowa. Nie mylił się, dziś była noc świętojańska. Nie chciał dopuszczać do siebie tego, że do zamku zjeżdżali ludzie. Że trwały przygotowania do uroczystości. Po prostu wychodził z domu i wracał, starając się nie dostrzegać spraw oczywistych.
— Jeszcze tylko...
— W północnych komnatach znajdziesz dziewczynę, która za kilka godzin zostanie twoją żoną i tylko o niej powinieneś teraz myśleć — oświadczył chłodno ojciec.
— Już dotarła? — wydusił Victor. Nagle poczuł się, jakby ktoś zadał mu silny cios, pozbawiając go tlenu.
— Tydzień temu — poinformował starszy mężczyzna. — Dostałeś rok czasu na odnalezienie Onyx, ale ci się to nie udało. Robiłeś wszystko, szukałeś wszędzie. Bez owocnie. Musisz pogodzić się z tym, że być może ona nie chce być odnaleziona. — Victor milczał. — Dowiedziałem się, że rok temu był w okolicy pewien człowiek, któremu towarzyszyła młoda żona. Wyjechali zaraz po święcie — skłamał. Ujrzał na twarzy syna ożywienie.
— Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
— Ponieważ dowiedziałem się dopiero wczoraj. — Brnął w kłamstwa, widząc, że chłopak reaguje tak, jak tego chciał.
— Kim jest ten człowiek? Muszę...
— Nie mam pojęcia. Wiadomo tylko, że był tu przejazdem. Prawdopodobnie spotkałeś jego żonę.
— To nie mogła być Onyx — zaprotestował.
— Kimkolwiek była, musisz o niej zapomnieć. Gdyby chciała cię odnaleźć, byłaby teraz z tobą. Zrozum, że najprawdopodobniejsza wersja jest taka, że spędziłeś noc z wiarołomną kobietą, która zdradziła męża i najpewniej chciała tę zdradę przed nim ukryć.
— To niemożliwe. Ona taka nie jest — zaręczył Victor.
Starał się zabrzmieć pewnie, ale prawda była taka, że scenariusz ojca był całkiem prawdopodobny. Ale to przecież nie pasowało do Onyx. Ona nie była kimś, kto ucieka. Wręcz przeciwnie, wydawała się osobą, która śmiało stawiała czoła okolicznościom. Była odważna i uczciwa. Ktoś taki nie mógł być wiarołomny. Więc dlaczego zniknęła? — pomyślał.
— Jak kamień w wodę — stwierdził ojciec, przywołując go do porządku.
— Onyx nie...
— Nie wiem z jakiego powodu, ale nie odnalazłeś tej dziewczyn przez rok czasu, chociaż robiłeś wszystko i dosłownie stawałeś na głowie. Teraz, w zamku, czeka Charity, twoja przyszła żona! — krzyknął ojciec. Jego słowa były jak kubeł zimnej wody. — Dałeś słowo, że...
— Dotrzymam go — oświadczył Victor, pustym głosem.
Nagle to wszystko go przytłoczyło. Ojciec miał rację. Minął równy rok. Postanowił, że ogień i woda mu ją dały. Ogień i woda mu ją odbiorą. I właśnie dziś nastał ten dzień. Do nocy zostało kilka godzin. Już wkrótce wypowie słowa, które raz na zawsze odbiorą mu Onyx. Jego żonę. I zwiążą z inną kobietą. Spełni się jego najgorszy koszmar.
Nie miał pojęcia jak przebrnął przez te kilka godzin. Czas gnał tak szybko, że miał wrażenie, jakby ktoś po prostu pstryknął palcami. Wszystko wokoło toczyło się jakby poza nim. Odnosił wrażenie, że nie bierze w tym udziału. Niestety to nie była prawda.
Godzinę przed uroczystością postanowił, że ochłonie. Po prostu musiał zaszyć się gdzieś i chociaż na chwilę zatopić w ciszy. Przewietrzyć umysł. Jeszcze jeden raz iść do miejsca, gdzie rok temu spotkał dziewczynę, której oddał serce. Jednak gdy wszedł do stajni aby osiodłać konia, usłyszał jakieś dźwięki. W boksie gdzie stał jego rumak ktoś był. Podszedł ostrożnie i zajrzał do środka. Drobna, kobieca postać przeczesywała właśnie grzywę konia, który parskał zadowolony, co było dość zaskakujące, gdyż zwierzę było zazwyczaj nieufne.
— Kim jesteś? — wypowiedział bezwiednie.
Dziewczyna zrobiła krok w tył, chowając się w cień, zanim zdążył ją ujrzeć. Czy mogła to być jego przyszła żona? Przełknął głośno ślinę. Czuł się nieswojo i sam już nie wiedział czy wolał zostać tu i kontynuować rozmowę, czy odejść jak najszybciej.
— Po co przyszedłeś do stajni? — usłyszał w odpowiedzi i uniósł w górę brew. W głosie nieznajomej usłyszał nutkę irytacji. — Chciałeś uciec? — dodała, totalnie go dezorientując.
— Uciec przed czym? — wydusił.
— Przed ślubem — wyjaśniła pospiesznie.
— Nie zamierzałem uciekać — wyjaśnił. — Kim jesteś? — dociekał.
— To dobrze — odparła krótko, unikając odpowiedzi.
— Powiesz mi jak masz na imię? — drążył.
— Ja nie pytam cię o twoje, ty nie pytaj mnie o moje — oznajmiła zuchwale, przywołując na jego usta uśmiech.
— Nie pytasz o moje imię, ponieważ je znasz — stwierdził z rozbawieniem.
— Skąd taki wniosek?
— Pytałaś czy uciekam przed ślubem, a o ile się nie mylę odbędzie się dzisiaj tylko jeden ślub. Mój.
— Nie muszę znać imienia pana młodego — wymamrotała ponuro.
— Dlaczego nie chcesz zdradzić swojego? — przerwał jej.
— A jeśli powiem, że mam na imię Charity? — zapytała przekornie, sprawiając, że w pierwszym momencie zamarł.
— Jesteś moją... jesteś... — jakoś nie mogło mu przejść przez usta to słowo.
— Na szczęście nie jestem — oznajmiła zadziornie. — I lepiej dla ciebie, że nią nie będę. Prawdę mówiąc współczuję mojej kuzynce, którą dziś poślubisz — wyznała, ciężko wzdychając.
— Dlaczego? — zapytał. Starał nie nie myślec o tym, że rozmawia właśnie z osobą, która jest w bliskich relacjach z jego przyszłą żoną i z pewnością bardzo dobrze ją zna.
— Dlatego, że nie spełniasz moich oczekiwań — stwierdziła rezolutnie, sprawiając , że otworzył usta ze zdumienia.
— Twoich?
— Bardzo kocham Charity i chciałam, aby miała męża, który byłby ideałem, ponieważ na takiego zasługuje. Ty niestety nie jesteś nim nawet w połowie — powiedziała impertynencko.
— A jaki jest twój ideał? — zapytał, rozbawiony. Choć być może powinien dociekać jaki jest ideał Charity.
— Przede wszystkim musi być przystojny — oświadczyła, a on zrobił krok w jej stronę, ogarnięty coraz większą ciekawością.
— Czy to jedyny warunek, jakiego nie spełniam?
— A kto powiedział, że go nie... — zamilkła, nie chcąc wdawać się w dyskusję, bo prawda była taka, że Victor Cavendish był bardzo przystojny.
Aubrey obserwowała go od dnia w którym przyjechali. Chociaż trudno było nazwać to obserwacją, ponieważ znikał na całe dnie i widziała go zaledwie kilka razy. Zawsze były to krótkie momenty. Oprócz pewnej nocy, gdy wymknęła się z zajmowanych przez jej rodzinę komnat i czmychnęła niepostrzeżenie do stajni. Od zawsze uwielbiała konie, a w dzień towarzyszyła jej i Charity, dwórka, która nie odstępowała ich ani na krok. Sama Charity również nie była przekonana do swobodnego poruszania się po zamku. Najchętniej przebywała w komnacie, co kłóciło się z zamiarami Aubrey. Pomimo że była w stanie zrozumieć kuzynkę, gdy tylko nadarzała się okazja wymykała się niepostrzeżenie. Była ciekawską osóbką, a sytuacja była teraz wyjątkowa, ponieważ ukochana kuzynka miała zostać w tym miejscu całkiem sama. Musiała sprawdzić, czy nie stanie się jej tu krzywda.
Gdy którejś nocy zeszła do stajni i weszła do boksu z gniadą klaczą usłyszała hałas. W pierwszym momencie była pewna, że zostanie przyłapana przez jakiegoś stajennego i parobka, co w sumie było dość niepokojące. Nie znała tych ludzi i była zaledwie drobną piętnastolatką. Jednak inteligencja i spryt nie wygrają z brutalnością i siłą. Dopóki nie została zauważona, mogła jeszcze uniknąć niebezpieczeństwa. Jednak wszystkie obawy zginęły jak za dotykiem magicznej różdżki w momencie, w którym ujrzała kto jest przyczyną hałasów. Przyszły mąż Charity już na odległość robił wrażenie. Jednak w tym momencie widziała go z bliska, a oczy niemal wyszły jej z orbit, gdy ściągnął surdut i koszulę, które odrzucił na siano, a następnie podszedł do wiadra z wodą, którą wylał na siebie jednym chluśnięciem. Spływające po męskim torsie stróżki doskonale ukazywały każde załamanie jego imponujących mięśni. Aubrey nabrała głęboko powietrza, gdy zorientowała się, że od jakiegoś czasu wstrzymuje oddech.
— Do czorta — wyszeptała, przyklękując, gdy rzucił pospieszne spojrzenie w stronę gdzie się chowała. Na szczęście jej nie zauważył.
Miał dość wyrazistą twarz i męskie rysy, ale spojrzenie błękitnych oczu było niesamowicie łagodne. Z bliska robił o wiele większe wrażenie. Aubrey poczuła radość na myśl, że jej kuzynka będzie miała tak przystojnego męża, chociaż zdawała sobie sprawę, że wygląd jest ostatnim, co było dla Charity ważne. Niemniej o wiele przyjemniej było mieć przy swoim boku takiego mężyczyę, niż jakiegoś obleśnego starucha. Aubrey stwierdziła, że po powrocie do domu będzie musiała odbyć z ojcem poważną rozmowę i oświadczyć mu, że musi znaleźć dla niej męża, który conajmniej przypominałby Victora Cavendisha. Oczywiście liczyła na jeszcze przystojniejszego konkurenta, a najlepiej kilku, do wyboru, ale miała świadomość, że nie było łatwo znaleźć kogoś odpowiedniego.
Tamtej nocy widziała Cavendisha zaledwie kilka minut, ale zapadł jej głęboko w pamięć. Zwracała uwagę na przystojnych mężczyzn, niezależnie od tego kim byli, lecz w całym zamku jedynie Victor wywarł na niej wrażenie.
W dniu ślubu chciała odetchnąć przed ceremonią, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że powinna raczej zostać przy Char i być dla niej wsparciem. Jednak to przecież miało być zaledwie kilka minut. Kilka minut, które zamieniły się w dobrą chwilę od momentu, gdy go ujrzała i zaczęła z nim rozmawiać. Rozmowa była ważna. Mogła poznać go bliżej i dowiedzieć się, czy nie ma do czynienia z przystojnym przygłupem. Okazało się, że nie. Victor Cavendish był czarujący i inteligentny. Bystry i uprzejmy. Wyglądało na to, że Charity nie musiała się obawiać o swą przyszłość.
— Więc — usłyszała, wybudzając się z zamyślenia — jakie jeszcze musi spełniać warunki twój idealny mężczyzna? — zapytał.
— Musi dobrze całować — palnęła bez zastanowienia i ubliżyła sobie w myślach. — Mam na myśli to, że ogólnie musi być dobry w łożu — dodała i jęknęła w myślach.
— I?
— Co i?
— Jak zamierzasz dowiedzieć się czy spełniam ten warunek? — usłyszała i przymknęła powieki, zaciskając dłonie w pięści.
— Wcale nie zamierzam, baranie! — krzyknęła ze złością.
— Nie denerwuj się — usłyszała. — To było z mojej strony bardzo nietaktowne pytanie. Wybacz mi, kuzynko mojej przyszłej żony — wypowiedział, sprawiając, że uniosła w górę brew, starając się wyczuć, czy nie było w jego głosie drwiny.
— Co takiego wiesz o Charity? — zapytała, zupełnie go zaskakując.
— Nie rozumiem — wydusił, zdając sobie właśnie sprawę z tego, że nie wie niemal niczego na temat dziewczyny, która już za chwilę miała zostać jego żoną.
— Mąż Charity powinien kochać ją do szaleństwa, nosić na rękach i odgadywać każde jej pragnienie. Znać ją jak nikt inny i akceptować w niej wszystkie złe i dobre cechy, a ty nawet niczego o niej nie wiesz — wyrecytowała, sprawiając, że westchnął w duchu. Niestety nie spełniał ani jednego warunku i to było bardzo niesprawiedliwe w stosunku do dziewczyny, którą miał za chwilę poślubić.
— Zapomniałaś o tym, że powinien być przystojny — dodał bezradnie. Przez chwilę panowała cisza.
— Musisz ją pokochać nad życie i traktować tak, że każdego dnia będzie czuła się najważniejszą kobietą na świecie — zażądała stanowczo. Była inteligentna. Znała realia i wiedziała, że aranżowane związki często tak właśnie się zaczynają. Zupełnie obcy sobie ludzie stają się małżeństwem i dopiero wtedy się poznają. Ale przecież on był inteligentny i uprzejmy. Po jednej rozmowie czuła, że jest dobrym człowiekiem. Co uspokoiło ją, ponieważ gdy przysłuchiwała się rozmowie swego wuja z ojcem Victora od razu zorientowała się, że coś z nim jest nie tak. Na szczęście jego syn był inny. — Obiecaj mi to — dodała.
— Chciałbym — usłyszała jego szept, po chwili milczenia i głośno westchnęła — ale takich obietnic nie mogę składać.
Tak, to było w sumie rozsądne. Przecież po bliższym poznaniu Charity, on może nie zapałać do niej uczuciem, więc nie mógł obiecywać czegoś, czego nie będzie mógł dotrzymać. I ten fakt Aubrey doceniała. Mówił prawdę, chociaż była niewygodna. A przecież mógł bezmyślnie obiecać. Był uczciwy.
— Char to najlepsza osoba na świecie. Nie mógłbyś trafić na nikogo lepszego. Jej nie można nie kochać — wypowiedziała z zapałem, a on jedynie przymknął powieki, dziękując w duchu, że w boksie panowały ciemności i nie mogła widzieć jego reakcji. Przecież nie mógł powiedzieć prawdy. Bardzo szybko zorientował się, że ma do czynienia z młodziutką dziewczyną. Nie wiedziała nic o życiu, choć sądząc z tego co mówiła, tak jej się wydawało.
— Jestem pewien, że masz rację — szepnął.
Przecież nie mógł jej powiedzieć, że nawet jeżeli Charity jest najlepsza osobą na świecie, to i tak nie będzie w stanie jej pokochać, ponieważ kocha kogoś zupełnie innego.
— Obiecaj, że zrobisz wszystko, aby ją pokochać nad życie i że każdego dnia będziesz ją uszczęśliwiał — wypowiedziała z zapałem.
— Mogę ci tylko obiecać, że zrobię wszystko, aby czuła się... — nie wiedział jakiego słowa użyć.
— Jak? — ponagliła.
— Dobrze — wydusił niepewnie.
— Ale...
— Obiecuję, że jej nie skrzywdzę i będę dla niej dobry. — Dziewczyna milczała. — Będę o nią dbał i postaram się, aby była szczęśliwa, ale nie mogę obiecać, że tak będzie — dodał bezradnie. Nie mógł przecież składać obietnic, których nie był w stanie dotrzymać.
— Aubrey — usłyszał głos nieznajomej.
— Aubrey? — powtórzył zdezorientowany.
— Jestem Aubrey — wyjaśniła. — I lepiej zapamiętaj moje imię, ponieważ jeżeli skrzywdzisz Charity, to urządzę ci piekło na ziemi — wyrecytowała. — Obiecuję — oznajmiła, wychodząc z cienia.
Była nawet młodsza niż założył. Po krótkiej rozmowie z nią uznał, że ma do czynienia z siedemnastolatką, może nawet osiemnastolatką. Teraz widział przed sobą drobną sylwetkę czternastolatki, w porywach piętnastolatki. Choć nie wykluczał, że mogła być jeszcze młodsza. W pierwszym odruchu chciał ją o to zapytać, ale przecież popełnił już w stosunku do niej zbyt wiele nietaktów. Tym bardziej, że była jeszcze dzieckiem, pomimo że tak się nie zachowywała. Była bardzo chuda i gdyby nie miała na sobie sukienki i przerzucony przez ramię, gruby warkocz w pierwszej chwili wziąłby ją za chłopca. Czarne włosy i oczy o ciemnej barwie, nad którą się nawet nie zastanawiał. Hardy i zdecydowany wyraz twarzy, na której gościł bunt i zaciętość. Miał wrażenie, jakby ze wszystkich sił się przed czymś powstrzymywała.
— Aubrey? Jesteś tu? — dotarł do nich damski, łagodny głos, co sprawiło, że Victor odruchowo zrobił kilka kroków w tył. Widząc minę brunetki od razu domyślił się, że nieznajomą dziewczyną była jego przyszła żona. Nie wiedział, jak zachowa się dziewczynka i był niemal przekonany, że go wyda. Tak się jednak nie stało.
— Tu jestem — usłyszał głos Aubrey, do której już po chwili dołączyła druga dziewczyna. Zaklął w myślach. Niestety w miejscu w którym stał nie miał możliwości aby wycofać się niepostrzeżenie i oddalić. Musiał zdać się na tę małą złośnicę. — Skąd wiedziałaś gdzie mnie szukać.
— Ponieważ bardziej od przystojnych kawalerów, wolisz jedynie towarzystwo koni — wyjaśniła, sprawiając, że dziewczynka prychnęła.
— Nie musiałaś przychodzić. Właśnie wracałam — wyjaśniła.
— Musiałam sprawdzić czy nie zabierzesz ze sobą końskiego łajna, aby wypchać nim kieszenie surduta jakiemuś nieszczęśnikowi — słysząc to, Victor uśmiechnął się pod nosem. Wyglądało na to, że Aubrey nie zamierzała go wydać. — I... — dziewczyna zawiesiła głos.
— I?
Niemal zawtórował nastolatce, zadając to samo pytanie.
— Musiałam ochłonąć.
— Boisz się?
— To mój obowiązek. Stałoby się to prędzej czy później, ale po prostu jest to nowe i... trudno jest myśleć o intymności z człowiekiem którego się nie zna, a... — zrobiła pauzę. — Nie powinnam ci tego mówić, Aubrey.
— Mi nie, ale może jednak powinnaś... — Victor domyślił nie o co chodziło brunetce. Chciała, aby wysłuchał Charity, a przecież nie mogła powiedzieć wprost, że tu jest. Teraz widział, że usposobienie obu kuzynek różniło się od siebie diametralnie. Jego przyszła żona przypominała mu jego matkę, która też zachowywała się, jakby wykonywała polecenie. To było dość nieprzyjemne. Mieć obok siebie kogoś, kto po prostu spełnia obowiązek. Teraz był już pewnien, że nie będzie w stanie wieść normalnego życia z Charity. Aubrey chciała pokazać mu, jak dobra i pozytywną osobą jest jej kuzynka. Jednak nie miała pojęcia, że on już kogoś kochał. — Wiesz, może jak wyrzucisz to z siebie, to będzie ci łatwiej. Ja mogę nawet zatkać uszy — zaręczyła. Victor uśmiechnął się pod nosem. Młodsza z dziewczyn budziła w nim o wiele pozytywniejsze uczucia.
— To po prostu chwila niepewności. Zawsze gdy robi się coś po raz pierwszy ma się właśnie takie uczucie, Aubrey — wyjaśniła Char. Tak, ewidentnie była osobą z którą nigdy nie znajdzie wspólnego języka.
— Nie! — zaprotestowała młodsza z kuzynek. — Takie uczucie możesz mieć, gdy po raz pierwszy rzygasz po wypiciu wina. Gdy po raz pierwszy ma zbadać cię medyk. Gdy po raz pierwszy wsiadasz na konia. Gdy... — usłyszał głośne westchnienie w którym była bezradność. — Charity, dziś poślubisz człowieka, z którym spędzisz resztę życia, a przecież nawet go nie widziałaś.
— Ty go widziałaś? — Usłyszał w głosie starszej źle skrywaną ciekawość.
— Mówiłam z nim — odparła Aubrey. Miał wrażenie, że niechętnie się odezwała, wiedząc, że on tego słucha.
— Jaki jest?
— No niestety ma kaprawe oczy, a jego twarz wygląda jak koński zadek. Inteligentny też nie jest i...
— Aubrey!
— Dwórki mówiły prawdę — usłyszał i poczuł ciekawość. Co takiego mogły mówić o nim dwórki?
— Nie interesuje mnie to, czy jest przystojny. Powiedziałaś, że z nim mówiłaś, więc...
— Będzie dla ciebie dobrym mężem — przerwała Aubrey.
Poczuł się dziwnie. Jeszcze przed chwilą wyznała mu, że nie spełnia nawet w połowie warunków, których oczekiwała dla swej kuzynki. Na koniec powiedział jej, że nie wie, czy pokocha swą przyszłą żonę, co poskutkowało tym, że obiecała mu urządzić piekło na ziemi. Teraz nagle mówi, że będzie dobrym mężem. Dlaczego?
— O czym...
— Już za chwilę sama z nim porozmawiasz. Chyba nie chcesz spóźnić się na swój ślub. Co by ludzie powiedzieli — ostatnie zdanie wypowiedziała z lekką ironią.
— Masz rację. Nie możemy się spóźnić. Pewnie zbierają się już w kaplicy — odparła w akompaniamencie zniecierpliwionego westchnięcia kuzynki.
— Dziś liczysz się tylko ty. A gdy dowiem się kiedyś, że twój mąż zrobił ci jakąś krzywdę, wybiję mu wszystkie zęby, powyrywam włosy i obedrę ze skóry a następnie wsadzi w ogromne mrowisko — powiedziała nieco głośniej, sprawiając, że ledwie powstrzymał się, aby nie parsknąć śmiechem. Zdawał sobie sprawę, że te słowa kierowała do niego.
— Nie wiem jak wytrzymam tu bez twojej obecności, Aubrey — w głosie Char pojawił się smutek. Wiedziałam, że kiedyś będziemy musiały się rozstać, ale to takie trudne.
— Będziemy się często odwiedzać — zaręczyła młodsza z kuzynek.
— To nie takie proste, Aubrey.
— Dlaczego?
— Jeżeli wuj znajdzie ci męża, który będzie mieszkał daleko to...
— Nie zapominaj, że już kilka razu ojciec próbował zaaranżować moje małżeństwo i za każdym razem stawało na moim — oznajmiła brunetka powodując śmiech kuzynki.
— A gdyby to tobie chciano zaaranżować małżeństwo z Victorem Cavendishem. Pozbyłaby się go? — usłyszał.
— Oczywiście, że tak — padła szybka odpowiedź.
— Dlaczego?
— Jest za stary! Ma więcej lat od ciebie, a przecież jestem o wiele młodsza niż ty. I... mój mąż musi być w każdym calu idealny!
— Tak. Wiem. Musi cię nosić na rękach i kochać bezgranicznie, miłością dozgonną — roześmiała się Charity.
— I musi pokochać mnie już od chwili gdy po raz pierwszy na mnie spojrzy. Ja też muszę odwzajemnić tę miłość od pierwszego wejrzenia — wyznała spontanicznie.
— To coś nowego.
— Nie zostanę żoną kogoś, kto nie będzie mnie kochał i kogo ja nie będę kochała — oświadczyła. — I nie traćmy czasu na dalsze dyskusje, bo...
— Masz rację. Goście już czekają.
— O tak! Pospieszmy się. W innym razie twój przyszły mąż może przyjść do stajni żeby osiodłać konia i uciec ci sprzed ołtarza — stwierdziła z rozbawieniem Aubrey.
Stał jeszcze dobra chwilę analizując wszystko to co mówiły i czuł jeszcze większy mętlik w głowie. Jedyne czego chciał to...
— Onyx...
Przecież na dobrą sprawę to ona była jego żoną. I w tym momencie czuł się naprawdę źle z myślą, że właśnie ją zdradza, zawierając małżeństwo z inną kobietą. W dodatku była to kobieta, którą będzie mu ciężko zaakceptować. W swej matce nie lubił tego poddaństwa którym obdarzała ojca. To było takie mechaniczne i nieludzkie. Dokładnie tak, jak ujęła to Charity. To było spełnianie obowiązku. Młodziutka Aubrey zupełnie inaczej podchodziła do sprawy, chociaż była jeszcze dzieckiem. Małżeństwo to coś, co zdarza się tylko jeden raz w życiu. On już jedno zawarł, lecz w tym momencie wydawało się być jedynie snem. Niemniej w słowach Charity było to, co również i on teraz czuł. Jedynie obowiązek. Tyle tylko był w stanie jej dać. Będzie dla niej dobry i nigdy jej nie skrzywdzi. Zaopiekuje się nią, lecz w jego sercu było miejsce tylko dla jednej kobiety i zajmowała je Onyx. Niestety najwyraźniej w jest sercu nie było dla niego miejsca. A teraz... teraz musiał dotrzymać danego ojcu słowa, choć jedyne czego chciał, to dosiąść konia i odjechać jak najdalej.
Nie zastanawiał się do tej pory jak wyglądała Charity. Prawdę mówiąc było mu to obojętne. A jaka była? Bardzo ładna. Wysoka i szczupła. Miała długie, jasne włosy i nieprawdopodobnie wielkie niebieskie oczy. Którymi uciekała, gdy tylko zetknęły się ich spojrzenia. Była lękliwa niczym łania. Nieśmiała i taka bez wyrazu. Zupełnie inna od buntowniczej Onyx.
Nie miał pojęcia jak przebrnął przez ceremonię, przez ucztę i wszystkie te obrządki. Co mówił, co robił, a nawet co czuł. Miał wrażenie, że po prostu wyłączył myślenie i to wszystko działo się jakby obok. Jakby to ktoś inny zdradzał teraz ukochaną osobę, łamiąc dane jej słowo.
Gdy dotarli do sypialni, po prostu nie wiedział jak się zachować. Pomimo że uczta trwała dalej, zwyczaj nakazywał, aby młodzi udali się do łożnicy. Dziewczyna, którą właśnie poślubił, była przerażona, co doskonale rozumiał. Przez całą uroczystość nie zamienili ze sobą ani słowa. Spojrzał na nią ledwie kilka razy. Mogła czuć się niepewnie.
— Co mam zrobić? — usłyszał i otrząsnął się z zamyślenia.
— A co chcesz zrobić? — zapytał bezmyślnie.
— To, czego ty chcesz — odparła bez namysłu.
Miał ochotę wrzeszczeć. Byłoby prościej, gdyby miał obok siebie osobę, a nie echo, które bezmyślnie powtarza wypowiedziane przez kogoś słowa. Nie mógł jej powiedzieć czego chciał, ponieważ chciał, aby zamiast niej była tu inna dziewczyna.
— Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy — zapewnił, widząc jak w jej oczach pojawia się niepokój. Była w obcym miejscu i miała obok siebie obcego człowieka. To ona była w tej złej sytuacji.
— Nie boję się — szepnęła niepewnie. Zerkała na niego z coraz większą ciekawością. Nie miała pojęcia czego się spodziewała, ale całkiem możliwe, że uznała, iż rzuci się na nią i weźmie siłą. A przecież było to ostatnie czego by się dopuścił. — Jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi. Pomimo że pobraliśmy się, tak naprawdę się nie znamy — powiedziała, zerkając na niego lękliwie. Uspokoiła się, ujrzawszy na jego ustach łagodny uśmiech. Poczuła ulgę.
— Masz rację.
— Jest mi trudno... jest mi...
— Co takiego? — zachęcił.
— Jest mi trudno obnażyć się przed obcym człowiekiem — wypowiedziała pospiesznie i przymknęła powieki, jakby w ten sposób miała uchronić się od konsekwencji. — Przepraszam. Ja...
— Nie chcę abyś się przede mną obnażała — odparł, nie pozwalając jej dokończyć. Ujrzał, jak obrzuca go wzrokiem, w którym widział ulgę.
— Co w takim razie mam zrobić? — zapytała niepewnie.
— Chcę, abyś teraz odpoczęła — oznajmił, zaskakując ją. — Połóż się i prześpij. Na wszystko inne przyjdzie jeszcze czas. — Starał się, aby nie wyczuła w jego głosie zrezygnowania.
— A ty?
— Możesz spać spokojnie. Nie będę cię niepokoił. Pójdę spać do innej komnaty — powiedział.
— Jeżeli chcesz...
— Muszę się przewietrzyć. Nie chcę ci później przeszkadzać, więc prześpię się gdzie indziej. Jutro porozmawiamy i ustalimy... — zawiesił głos.
Co ustalimy? Kiedy mają spełnić obowiązek małżeński? Jaki dystans będzie między nimi? Była taka służalcza i pokorna. Nie umiałby z nią nawet rozmawiać. Jej życie będzie nieszczęśliwe, ponieważ nie będzie w stanie obdarzyć jej uczuciem. Już teraz jedyne czego chciał, to zostawić ją tu i zniknąć. Chciał, aby odpoczęła i poczuła się komfortowo. Żeby się nie bała, że ją skrzywdzi. Ale chciał, żeby to wszystko stało się bez jego udziału. Nie chciał nawet być w jej obecności. Po prostu odejść — pomyślał bezradnie.
— W takim razie spotkamy się jutro — usłyszał.
— Tak — szepnął. Nie wiedział co robić. Chciał odejść. Odejść jak najszybciej. Ale przecież byli małżeństwem. Powinien ją pocałować przed wyjściem? Podać rękę? A może przytulić? Jak zachowują się małżeństwa w nic poślubną? Jęknął w duchu na wspomnienie nocy, którą spędził z Onyx, po świętojańskim obrządku zaślubin. Ogień i woda — pomyślał i głośno westchnął. — Życzę ci dobrej nocy, Charity — wymamrotał, i nie czekając na odpowiedź, odszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro