Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 - Pierwszy syn

13 styczeń 1480'
Cornish Abbey, księstwo North Yorkshire, północna Anglia.


Siedział na przerzuconym przez rzekę drzewie, dokładnie w miejscu w którym widział ją po raz ostatni i tępym wzrokiem spoglądał w wartkie fale rzeki. Nie czuł chłodu, chociaż dzień był wyjątkowo mroźny, a on miał na sobie jedynie koszulę. Kaftan leżał gdzieś na brzegu w wysokim śniegu, w który wpadł, zsiadając z grzbietu konia.

Wiedział, że to wszystko jest beznadziejnie żałosne. Jak ostatni idiota szukał tej dziewczyny ponad sześć miesięcy, cholerne pół roku. I nie natrafił na choćby jeden ślad świadczący o jej istnieniu. Zaczynał wierzyć, że faktycznie była to jakaś istota nadprzyrodzona, która rzuciła na niego czar. Leśna boginka, albo nimfa rzeczna. Bo przecież zwyczajna kobieta nie budziłaby w nim takich emocji. Nie potrafił przestać o niej myśleć. Nie mógł jeść, nie mógł spać, nie mógł współegzystować z otoczeniem. Zachowywał się jak oszalały. Ojciec był wyjątkowym wsparciem, czego się po nim nie spodziewał. Widząc jego niemijające zaangażowanie, zaczął szukać jej osobiście, co w sumie Victora nawet zaskoczyło. Matka lamentowała i było mu z tym bardzo źle. Młodsza siostra, Elizabeth, wyjątkowo schodziła mu z drogi, choć na co dzień była niefrasobliwą, zadziorną panną. William... cóż, z bratem widział się może ze dwa razy od tego zdarzenia. I to przytłaczało go chyba najbardziej, gdyż powinien mu udzielić wsparcia, bo przecież posypał mu się całkowicie świat. Stracił nie tylko możliwość kontroli nad swym ciałem, ale również prawo dziedziczenia tytułu z perspektywy objęcia rządów, do czego całe życie był przygotowywany. Nie miał synów, przez co nawet dla ojca stał się w niczym nieprzydatny. To było przykre, jednak w ich przypadku niestety typowe.

Do tej pory to on był takim drugim synem, dość istotnym, gdyż liczono się z tym, że może nastąpić coś nieoczekiwanego, co w zasadzie nastąpiło. Jednak w przypadku Williama sprawa była już przesądzona, gdyż stan w jakim się znajdował nie rokował dobrze. Medyk orzekł, że jego śmierć, to kwestia czasu, a nawet gdyby jakimś cudem udało mu się przeżyć, to nigdy już nie wstanie na nogi, ponieważ nie mógł nawet ruszyć ręką. Jego małżeństwo było kontraktem, więc w grę nie wchodziły uczucia. Wręcz przeciwnie. Victor zawsze odnosił wrażenie, że wręcz się nienawidzili. Czasem nawet wydawało mu się, że bratowa w jakiś sposób go adoruje, w co nigdy nie wnikał. Teraz sytuacja się zmieniła. Stał się pierwszym synem, na którym spoczął obowiązek. Nie był z tego zadowolony i jeszcze pół roku temu buntował się przeciwko temu. Jednak ostatnie poczynania ojca i wsparcie, jakiego mu udzielił, nieco zdeformowały jego pogląd na sprawę. Przecież nie mógł zawieść ojca, gdy ten wykazał względem niego tak wiele empatii i zrozumienia. Pomagał mu i rozumiał. Dał mu czas aby odnalazł Onyx. Najpierw miesiąc, jedna gdy po dziewczynie nadal nie było śladu, szukał jej wspólnie z nim i nie poruszał już nawet kwestii terminu.

Jednak po wizycie Charlesa MacRoy'a sprawa wyglądała już inaczej. Szczegóły zostały ustalone, a kontrakt zatwierdzony. Co w tym wszystkim było najśmieszniejsze? Chyba to, że data zawarcia małżeństwa przypadała na dwudziestego pierwszego czerwca. Ironia losu? Pojmie za żonę dziewczynę, której nie zna i nic do niej nie czuje, równy rok czasu po tym, jak poznał Onyx, która z kolei opętała go do szaleństwa. Nie przestawał jej szukać. Ojciec nic nie mówił, chociaż wyczuwał w nim ogromne emocje, jakby osobiście się w to zaangażował. Może dlatego zaczął szukać jej wraz z nim. Wysyłał więcej ludzi i zataczał większe kręgi.

Do Victora z czasem zaczynała docierać niedorzeczność sytuacji. Kogo tak naprawdę szukał? Co o niej wiedział? Jej obraz za każdym razem powracał, gdy tylko przymykał powieki. Widział ją wyraźnie, poznałby ją bez problemu. Jednak czy umiał wytłumaczyć ludziom jak wyglądała? Była piękna, ale przecież to oczywiste. Miała długie ciemne włosy, niemal jak co druga kobieta. Była młoda, ale ile mogła mieć lat? Kilkanaście? A może kilkadziesiąt? Wyjątkowo niska, bardzo drobna. Tylko tyle mógł powiedzieć ludziom, którzy pomagali w poszukiwaniach. Prawdę mówiąc gdyby nie fakt, że miała nietypowe imię to nie mieliby nawet punktu zaczepienia, gdyż jej opis pasował niemal do każdej niewiasty w okolicy. A jeżeli podała mu nieprawdziwe imię? Jeżeli nie chciała być odnaleziona i dlatego skłamała? Te myśli i ciągłe domniemania zabijały go, lecz choć bardzo chciał, nie potrafił zaprzestać. Nie umiał wyrzucić jej ze swego serca. 

Potrzebowała zaledwie jednej nocy, kilku godzin, aby na stałe się tam zakorzenić.

W ostatnim czasie często tu przychodził. Choć w taki sposób chciał być bliżej niej. Z drugiej strony było to żałosne. Jakaś wewnętrzna myśl, że stanie się cud i ją tu zastanie. Zawsze kończyło się to tym, że jeszcze bardziej zdołowany, wracał na zamek z poczuciem dojmującej straty.

Zaczynało się już robić szaro, a ojciec prosił go, aby wrócił przed zmrokiem. Sean MacRoy, brat dziewczyny, którą miał poślubić, opóźnił swój wyjazd i został u nich na dłużej. Dzisiejszego dnia miał odjechać, a ojciec wyraził prośbę, aby przy tym był. Trudno było ukryć przed MacRoy'em jego obsesję na punkcie Onyx, a nie byłoby dobrze, gdyby prawda dotarła do starego MacRoy'a.

Stanął na konarze drzewa i spojrzał jeszcze raz w wartkie fale. Zrobił krok, jednak tak niefortunnie, że pośliznął się na oblodzonym drzewie i ledwie uratował przed upadkiem do lodowatej wody. Poczuł dreszcze na samą myśl o tym. I tak w tym momencie był całkowicie przemarznięty, przez co samo dostanie się na koński grzbiet było dość trudne.

Gdy dotarł na zamek było już całkowicie ciemno. Liczył na to, że uda mu się przemknąć niepostrzeżenie do swej komnaty i doprowadzić do porządku, jednak w stajni natknął się na jakichś ludzi. Ku swemu zdziwieniu usłyszał głos ojca, który rozmawiał z kimś podniesionym głosem. Ewidentnie był zdenerwowany, co wzbudziło zamęt w głowie Victora. Jeszcze większy poczuł, gdy zorientował się, że jego rozmówcą jest Sean MacRoy. Co tu się właściwie działo?

— Zaręczam ci, że nie będzie absolutnie żadnego problemu z tą dziewczyną. Osobiście się tym zajmę — wypowiedział ojciec, starając się ukryć gniew w głosie.

— Mimo wszystko sądzę, że moja rodzina powinna poznać prawdę — odparł MacRoy.

— Dopilnuję, aby...

— Jeżeli nie jest to nic poważnego, to dlaczego zależy ci na tym, aby nie dowiedział się o niej mój ojciec? — usłyszał i podszedł bliżej. Schowany za belkami, nie był dla nich widoczny, a mogąc ich obserwować ujrzał, że ojciec był naprawdę wyprowadzony z równowagi. Ale dlaczego? Co rozsierdziło go aż do tego stopnia? Nigdy wcześniej nie pozwalał sobie na wybuchy złości, a tu ledwie się przed nim wstrzymywał. To było dość niepokojące i był już niemal zdecydowany ingerować w sytuację, jednak coś go powstrzymało.

— Szuka jej od kilku miesięcy i do tej pory nie trafiliśmy na żaden ślad. — Zamarł, domyślając się, że chodziło o Onyx.

— Bardziej interesuje mnie to, dlaczego tak zapalczywie jej szuka. — W głosie MacRoy'a usłyszał nutkę ironii.

— Dziewczyna zawróciła mu w głowie, nic wielkiego. Przejdzie mu gdy tylko pozna twoją siostrę, chyba że coś z nią nie tak. Doszły mnie słuchy, iż jest nieco ograniczona i zastanawia mnie to, czy dotyczy to upośledzenia umysłowego, czy może bardziej fizyczności — wypowiedział chłodno. Przez chwilę panowała cisza.

— Za takie słowa powinienem cię zabić — wysyczał MacRoy, w którego głosie pojawiła się źle ukryta wściekłość. Obelga rzucona w stronę siostry dotknęła go osobiście. Nie był człowiekiem, który przesadnie okazywał emocje, jednak rodzina była dla niego ważna. Szczególnie Charity, która była dla niego ważna.

— Spójrzmy na sprawę obiektywnie, odkładając na bok wszelkie animozje — zaproponował John Cavendish. — Mój syn posiada tytuł diuka i małżeństwo jego z twoją córką to zwykły kontrakt na którym skorzystają obie nasze rodziny. Również ty. Nie interesuje mnie stan umysłowy twojej siostry, ważne dla mnie jest jedynie to, aby urodziła mi wnuków. Mój syn poznał dziewczynę, która zawróciła mu w głowie. To uczucie nie jest niczym niezwykłym i dopada wielu z nas. Podejrzewam, że ty również miałeś z nim do czynienia — zapadła wymowna cisza.

— Mów dalej.

— Zadbam o to, aby kontrakt doszedł do skutku. Mój syn poślubi twą siostrę i będzie traktował ją z szacunkiem. Zadbam o to, aby dziewka, która zawróciła mu w głowie, nigdy więcej nie pojawiła się jego życiu — wypowiedział Cavendish, sprawiając, że jego syn dosłownie wstrzymał oddech. Czy to co słyszał było prawdziwe?

— Problem w tym, że dotarła do mnie bardzo niepokojąca informacja — oznajmił Sean.

— Jaka?

— Ponoć dziewka, której twój syn szuka jak obłąkany, jest jego żoną.

— To kłamstwo — zaręczył John pospiesznie. Może nawet zbyt pospiesznie, co wzbudziło zainteresowanie w jego rozmówcy.

— W takim razie dlaczego tak wytrwale jej szuka? — drążył.

— Twój wuj ma córkę, która w tej chwili ma szesnaście lat i jej również mogę zapropo...

— Piętnaście — przerwał mu z gniewem, co tym razem wzbudziło ciekawość w Johnie. Ewidentnie wspomnienie o młodej kuzynce nie spodobało się MacRoy'owi.

— Idealny wiek na mariaż, więc jeżeli za twoim udziałem nie dojdzie do ślubu rozmówię się z jej ojcem i mój syn pojmie z żonę Aubrey, chyba tak ma na imię dziewczyna — oświadczył.

— Jest za młoda na małżeństwo.

— Wystarczająco dojrzała aby urodzić Victorowi synów. Do niczego więcej nie jest mi potrzebna.

— Sądzę, że gdy wuj pozna prawdę o krążących plotkach dotyczących zaślubin twego syna z jakąś nieznajomą dziewczyną, to...

— Do mnie doszły inne plotki — przerwał mu Cavendish, w którego głosie było coraz więcej pewności.

— Jakie?

— Takie, że niezbyt dobrze dogadujesz się z ojcem Aubrey, co jak sądzę, będzie powodem tego, że cię nie wysłucha. Ślub mego syna? Z kim? Potrafiłbyś wskazać mu pannę młodą? Bo bez tego są to jedynie puste słowa człowieka, z którym zbytnio się nie liczy. Na ojca swego mógłbyś mieć wpływ i małżeństwo twej siostry stanęłoby pod znakiem zapytania. Jednak w przypadku Aubrey nie masz nic do gadania — wyrecytował. — Jeszcze dziś udam się do...

— To nie będzie konieczne — przerwał mu Sean, przeczuwając, że ten poinformuje go o wizycie u ojca Aubrey. Istotnie prawda była taka, że wuj niezbyt go poważał, co doprowadzało go do szewskiej pasji.

— Sprawa Charity zamknięta? — wymamrotał ponuro Cavendish.

— Z jedną małą uwagą — usłyszał i uśmiechnął się nieprzyjemnie. 

W tym momencie już wystarczająco wyraźnie docierało do niego, że Sean ma do gówniary słabość, co w sumie było dość interesujące. Pokrewieństwo między nimi było bliskie, a ona sam był od niej starszy niemal o dwadzieścia lat. Biorąc pod uwagę że była jeszcze podlotkiem, a jej ojciec był mu nieprzychylny, sytuacja nie wyglądała zbyt optymistycznie.

— Słucham?

— Postawię sprawę jasno. Chcę pojąć za żonę Aubrey, a nie uśmiecha mi się zabieganie o jej rękę u wuja, gdyż, jak stwierdziłeś, jest mi nieprzychylny.

— Co ja mam z tym wspólnego? — dociekał John.

— Gdy dziewczyna skończy osiemnaście/dziewiętnaście wiosen, jej ślub ze mną odbędzie się zaraz po pogrzebie jej ojca i ty mi w tym pomożesz — wypowiedział lodowatym tonem.

— W zaślubinach dziewczyny, czy pogrzebie jej ojca? — zapytał John, budząc zaskoczenie podsłuchującego go syna, który nie tego się po nim spodziewał.

— Jedno wiąże się z drugim — usłyszał.

— Jeżeli do tej pory twoja siostra urodzi Victorowi synów, udzielę ci wsparcia — dotarło do jego uszu, sprawiając, że po raz pierwszy poczuł chęć, aby ujawnić swą obecność. Jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.

— Mamy umowę — wyszeptał MacRoy.

Chwilę potem rozległy się kroki obu mężczyzn. Victor stał jeszcze przez moment i starał się przetrawić nawał informacji, które do niego napłynęły, doszczętnie rujnując wizerunek ojca. "Mój syn poślubi twą siostrę i będzie traktował ją z szacunkiem. Zadbam o to, aby dziewka, która zawróciła mu w głowie, nigdy więcej nie pojawiła się w jego życiu" — dudniło mu w głowie, sprawiając, że wściekłość dosłownie w nim pulsowała. Ojciec dał mu sześć miesięcy aby odnalazł Onyx, a on sam w głębi duszy miał nadzieje, że ten okres wydłuży się o kolejne sześć. Teraz jednak wszystko się skomplikowało. MacRoy postawił go niejako pod ścianą, jednak ta niedorzeczna umowa, jakoby miał dopomóc w morderstwie ojca kuzynki swej przyszłej żony, była absurdalna. A może to jedynie fortel ze strony ojca? Może chciał się skontaktować z mężczyzną i ujawnić zamiary Sean'a? Inaczej to nie miałoby sensu. Ojciec nie był przecież ani zdrajcą ani tym bardziej mordercą. "Zadbam o to, aby dziewka, która zawróciła mu w głowie, nigdy więcej nie pojawiła się w jego życiu" — nie mógł wyzbyć się tego dziwnego uczucia lęku w chwili, gdy dotarły do niego te słowa. Przecież to nie pokrywało się z zachowaniem ojca, który robił wszystko, aby tylko odnalazł Onyx. A może były to jedynie puste słowa?

Niepokojąca była również sytuacja w Anglii. Wojna dwóch róż trwała nieprzerwanie już od dwudziestu pięciu lat i konflikt obecnie przybrał na sile. Kolejna bitwa była jedynie kwestią czasu, a to mogło pokrzyżować szyki. Na samą myśl jeszcze bardziej chciał odnaleźć Onyx i zapewnić jej bezpieczeństwo.

Co miał zrobić w tej sytuacji? Jak zachować się w stosunku do ojca po rozmowie, którą usłyszał? W pierwszym odruchu chciał iść do niego i postawić sprawę jasno. Dowiedzieć się, o co w tym tak naprawdę chodzi. Ale czy to byłoby właściwe? Czy jeszcze bardziej nie skomplikowałby tym sprawy? Wyglądało na to, że powinien skupić się na poszukiwaniach, a ojca trzymać na dystans. W taki sposób, żeby niczego się nie domyślił. Do zawarcia małżeństwa pozostało jedynie sześć miesięcy. Z każdym dniem jego nadzieje malały, jednak nie potrafił zaakceptować beznadziejności sytuacji. Coraz częściej jednak docierało do niego to, że zachowuje się irracjonalnie. To co czuł, było momentami żałosne. Czy mężczyzna powinien stracić głowę do tego stopnia, żeby wywrócić do góry nogami swe życie, dla jednej kobiety, z którą spędził zaledwie kilka godzin? Jednak... jakież upojne były te godziny.

Mimo wszystko musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Miał sześć miesięcy i wiedział, że jeżeli do tego czasu jej nie znajdzie, będzie musiał spełnić obowiązek.

Jaka była Charity MacRoy, dziewczyna, którą miał poślubić? Nie miał pojęcia i na ten moment zupełnie go to nie interesowało. Chciał jedynie odnaleźć Onyx. Jednak bywały momenty, w których zastanawiał się, jak będzie wyglądało jego życie przy boku jakiejś innej kobiety. Czy będzie w stanie traktować ją jak kogoś bliskiego? W tym momencie miał wrażenie, jakby była jego wrogiem, kimś niepożądanym. Intruzem, którego najchętniej by się pozbył, aby móc kontynuować poszukiwania aż do momentu, gdy odnajdzie tę, która skradła jego serce. Czy będzie w stanie spełnić obowiązek małżeński? W tej chwili wydawało mu się to abstrakcją. Ale przecież do nocy świętojańskiej pozostało prawie pół roku i zamierzał wykorzystać ten czas do oporu. Tym razem nie zda się ślepo na ojca, którego zamiary nie były zbyt klarowne.

Onyx. Ona gdzieś tam była. Tak bardzo prawdziwa, jak tej nocy, gdy stała się jego żoną. Dały mu ją ogień i woda. Postanowił, że tylko one mogą mu ją odebrać. Równy rok. Noc świętojańska. Jeżeli do tego czasu jej nie odnajdzie, wtedy zda się na los i podda przeznaczeniu. Do tej pory zamierzał poruszyć niebo i ziemię, aby ją odszukać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro