Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11

//Namjoon//
Byłem w szoku. Wiedziałem, że to zaraz nadejdzie, ale wyglądał jakby odchodziło z niego życie.
Wyszedłem z niego z trudem, bo jego tyłek znowu się zacisnął i wziąłem go na ręce. Uderzyło we mnie wspomnienie snu, w którym on umarł. Znowu spanikowałem i zacząłem krzyczeć.
Odsunąłem się od niego i spadłem z łóżka na zakrwawioną pościel. Odskoczyłem od niej jak poparzony. Byłem pijany i nie mogłem myśleć racjonalnie.
- Co robić, co robić... - mówiłem przez cały czas do siebie.
Ubrałem szybko bokserki i spodnie. Chwiejnym krokiem podszedłem do stolika, na którym leżał telefon i trzęsącymi się palcami wybrałem numer do medyków, którzy byli w mojej rezydencji.
- Umarł i mamy go zabrać, a potem usunąć wszystkie rany i znaki, żeby na pogrzebie nikt nic nie podejrzewał? - tak było wcześniej. Po tych słowach naprawdę pomyślałem, że jestem najgorszym okrucieństwem tego świata. Uciekałem od odpowiedzialności, zwykłem mówić, że po prostu umierali, a nie, że ja ich zabiłem. Ten dzień był tak dołujący, że nie miałem siły już płakać.
- Uratujcie go... - wyszeptałem do telefonu i rozłączyłem się. Po minucie do pokoju wbiegli ludzie w białych fartuchach i zabrali Jina na noszach, kierując się do sali operacyjnej, która była na drugim końcu rezydencji. Pobiegłbym za nimi, ale nie byłem w stanie, więc powolnym krokiem poszedłem do salonu, trzymając się ścian, aby nie upaść. Położyłem się na kanapie i czekałem tylko na dobre wieści. Złych nie chciałem słuchać.
Minęło kilka godzin. Stresowałem się i martwiłem pierwszy raz od bardzo dawna. Do salonu wszedł jeden z lekarzy.
- Powiodło się. W porę dostarczyliśmy mu krew i przywróciliśmy wszystko do norm. Przeprowadziliśmy również operację plastyczną w celu usunięcia ran i zabliźnień, które się tworzyły. Zostawiliśmy jedynie znak na prawym pośladku, bo wiemy, że jest dla pana ważny. Pacjent właśnie jest wybudzany -odetchnąłem z ulgą i powoli szedłem w stronę sali operacyjnej. Wbiegłem do niej i od razu podszedłem do łóżka. Przykucnąłem łapiąc  go za dłoń i  pocałowałem ją.
- Jin... Tak się cieszę, że żyjesz - powoli mój oddech się uspokajał, kiedy byłem przy nim. Poleciały mi łzy, jednak tym razem były to łzy szczęścia.
Odkryłem niebieski materiał do pasa i oglądałem go. Żadnego śladu. Był taki, jak wtedy, kiedy ujrzałem go po raz pierwszy na wystawie, ale rana, którą ma wyrytą na sercu nigdy mu nie zniknie, zbyt dużo cierpiał.
Czułem się winny, chciałem się zmienić, ale wiedziałem, że pohamowanie się jest dla mnie naprawdę trudne.
- Przepraszam cię, króliczku... - opuściłem głowę nadal trzymając jego dłoń - Dlaczego on się nie budzi? - zapytałem stojących za mną lekarzy - Zróbcie coś.
Jeden z lekarzy podszedł do niego, poświecił latarką w jego oczy i wstrzyknął mu dożylnie jakąś substancję. Patrzyłem na Jina z nadzieją w oczach, kiedy nagle jego powieki zacisnęły się mocniej, aby nastepnie się otworzyć.   Odetchnąłem z ulgą.
- Dziękuję, możecie już wyjść - złapałem go mocniej za rękę. - Króliczku... - szepnąłem uradowany.
//Perspektywa Jina//
Cały czas wszystko słyszałem. Kiedy w końcu się obudziłem, powiedziałem słowa, które chciałem od jakiegoś czasu powiedzieć.
- Nie masz za co przepraszać - mój głos był słaby. - P-pa... nie... - dodałem na końcu. Wolę nie ryzykować i się wysilić. Nie wytrzymam teraz kolejnej dawki bólu.
- Jeśli chcesz możesz iść spać, ale... Obudź się potem - przykrył mnie szczelnie kocem i przysunął sobie krzesło obok mojego łóżka. Usiadł na nim w milczeniu i złapał ponownie moją dłoń. Nie protestowałem, nie miałem na to siły.
- Dobranoc, króliczku
- Do-bra... bra-noc... p-panie... - powiedziałem cicho i zasnąłem. Na szczęście lekarze mnie umyli i wypuścili spermę Joona ze mnie, zanim przenieśli mnie do tej sali. Spałem spokojnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Moje przepełnione bólem serce biło równomiernie, co dało się słyszeć na maszynie, która wydawała co chwilę irytujący dźwięk.
Obudziłem się gdzieś koło dziesiątej. Popatrzyłem na pana, który spał. Wyglądał teraz tak niegroźnie. Ciemne kosmyki włosów opadały mu na wyraźnie zmęczoną twarz. Przykryłem go kocem, który leżał obok mnie. Obserwowałem go z fascynacją, kiedy w końcu coś podkusiło mnie, by poprawić te jego niesforne kosmyki. Przebudził się, a ja szybko cofnąłem rękę i udałem, że się budzę. Poczułem jego wzrok na sobie.
- Hej, jak się czujesz? - uśmiechnął się ciepło.
- Już... lepiej - teraz, gdy już nie spał, znów strach powrócił. Ponownie widziałem w nim potwora - Panie - dodałem szybko. Nie wyrywałem ręki, którą trzymał. Wolałem się nie narażać.
Patrzyłem na niego badawczo. W końcu zadałem nurtujące mnie pytanie:
- Dlaczego... Dlaczego mnie uratowałeś, panie? - od razu zobaczyłem, jak na jego twarzy pojawia się zdziwienie i zagubienie

- Nie wiem... Spanikowałem. Bałem się, że cię stracę. Nie wiem króliczku, nie umiem tego wytłumaczyć, ale cieszę się, że tu jesteś, że żyjesz. Nie chciałem zabić kolejnej osoby, a już tym bardziej ciebie. Chyba mi zależy? Chyba tak - mówił to wszystko tak niepewnie, czy ja... zrobiłem z niego człowieka? Może trochę. W sumie wolałem umrzeć, ale może moje życie ulegnie zmianie.
Byłem już z powrotem energiczny. Puściłem jego dłoń i obiema rękami zacząłem odłączać się od kabelków. Nie lubiłem ich i irytowały mnie. Co z tego, że ich potrzebuję? Nie chcę ich. Chcę mojego misia, a on jest u niego w pokoju
- Mogę pójść do ciebie do pokoju po pluszaka? Panie? - zapytałem cicho, dalej odrywając kabelki.
- Jin, przestań! - Namjoon zbierał wszystkie kabelki z paniką i w końcu mnie zatrzymał. - Poczekaj tu i nie ruszaj się. Przyniosę ci króliczka - powiedział widocznie zestresowany. - Proszę... -opuścił głowę.
Oderwałem ostatni kabelek i rozległ się jeden długi dźwięk. Już się uspokoiłem i nie ruszałem się. Patrzyłem na niego, zdziwiony jego reakcją.
- Dam radę sam, panie - powiedziałem po chwili cicho.
- Ach, głupku, odłączyłeś kabel od kardiografu - powiedział, po czym zawołał lekarzy, żeby mnie podłączyli na nowo do urządzeń. Oni dodatkowo przypieli mi kroplówkę z jakimś lekiem na uspokojenie.
- Szanuj swoje życie. Ja też zacznę je szanować. Poczekaj tu - wyszedł bardzo szybko. Praktycznie biegnąc. Zacząłem patrzeć w ścianę i myśleć nad jego słowami. Szanować życie? Ale ja nie chcę żyć. On zabił tą chęć.
Wrócił po kilku minutach lekko zdyszany. Położył mojego ukochanego misia obok mnie. Przytuliłem z uśmiechem moją przytulankę
- Proszę... - usłyszałem jego lekko zachrypnięty głos obok mnie.
- Dziekuję, panie - położyłem pluszaka na moim brzuszku i przykryłem go kocem. Okazało się przy okazji, że jestem nagi, więc szczelniej się zakryłem. Bawiłem się jego miękkimi uszkami z praktycznie niewidocznym uśmiechem.

--------------

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro