Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. "Koszmar, zwany kolacją"

Madeline ułożyła w idealną kostkę swoje ubrania i włożyła do czarnej walizki. Zapięła ją i postawiła na posadzce obok torby podręcznej. Nie uśmiechało jej się na wyjazd, ale nie miała wyjścia. Mimo, że jest już pełnoletnia i mogła zostać sama w pałacu, to wiedziała, że rodzice jej nie pozwolą. Wpakują ją do samolotu, nawet siłą. Więc nic innego jej nie zostało jak spakowanie się i uszykowanie na wyjazd.

Po jej bladych policzkach spływały ci jakiś czas łzy, ale sama dziewczyna się tym nie przejmowała. Nie szlochała, po prostu łzy żyły swoim życiem. Wyrażały ból i smutek nastolatki, dając upust emocjom. Straciła chęci do dalszej egzystencji. Przez jej głowę przeleciała nawet pierwszy raz o samobójstwie, ale wiedziała, że ma za mało odwagi, aby to zrobić. Poza tym, przy życiu trzymała ją jedynie nadzieja, że do ślubu nie dojdzie i skutecznie powstrzymuje ją od wzięcia błyszczącej żyletki. Już wolała zostać starą panną z kotami niż wyjść za kogoś, kogo nienawidzi i być do końca życia nieszczęśliwa.

Przejrzała się ostatni raz w lustrze, stojący w kącie pokoju i zawołała lokaja, który wziął jej bagaże, zanosząc na dół. Ta zaś tylko przewiesiła torebkę przez ramię i również zeszła do korytarza. Ubrana była w szare jeansy i białą, koszulową bluzkę. Niestety, rodzice, a szczególnie mama nie pozwoliła by na jej ukochane dresy. Na szczęście, przekonała ja, żeby szła chociaż w spodniach.

Założyła czarne Vansy na stopy i wyszła z pałacu. Na podjeździe zaparkowana była czarna limuzyna, do której po chwili wsiadła. Cała jej rodzina znajdowała się w środku. Mama i tata rozmawiali pomiędzy sobą, Elizabeth z przymkniętymi oczami słuchała muzyki z radia, zaś Arthur trzymała w dłoniach gazetę, przejeżdżając po tekście wzrokiem. Dziewczyna westchnęła i opadła na oparcie, spoglądając przez szybę. Widziała jak samochód wyjeżdżał z terenu zamku.

Po paru minutach dotarli na lotnisko, gdzie czekał na nich prywatny samolot królewski. Madeline jako pierwsza wysiadła z auta i skierowała swoje kroki w stronę głównych drzwi, mijając dziennikarzy, którzy widząc ją oraz jej rodzinę, przybiegli z natychmiastowym tempie. Żadne z zadawanych pytań nie docierał do jej uszu. Odcięła się kompletnie od nich. W końcu przekroczyła próg budynku, na co odetchnęła z ulgą. Poczekała na rodziców i rodzeństwo, po czym razem udali się w odpowiednie miejsce.

Już po pół godzinie siedzieli na wygodnej kanapie w samolocie. Nastolatka wyciągnęła z torby podręcznej notatnik oraz długopis i zaczęła przeglądać swoje zapiski. Napisała tam wszystkie atrakcje, które można zwiedzić w Londynie. Jeśli już miała się tam pojawić, to chociaż niech się dobrze bawi. Można myśleć, że jeśli jest księżniczką to zapewne nie raz była w Wielkiej Brytanii, ale nic bardziej mylnego. Nigdy tam nie była, gdyż unikała od dziecka takich wyjazdów. Dlatego, nie była tak kojarzona tak jak jej rodzeństwo. Tylko zainteresowani z innych krajów wiedzieli, że istnieje taka osoba jak Madeline Sophie Clarissa Hayden. Co ciekawe, swoje imię odziedziczyła po swojej prababci.

— Ktoś w ogóle oprócz nas będzie na tej jakże wspaniałej kolacji? — pierwszy raz od paru godzin odezwała się w obecności rodziców.

— Będą jeszcze twoi dziadkowie, którzy mają dobry kontakt z rodziną Crisfordów — odpowiedział jej sucho ojciec, a ona sama zamknęła usta i do końca podróży nie odezwała się ani słowem. Miała jej szczęście, z Paryża do Londynu lot trwa niecałą godzinę.

Kiedy samolot wylądował, każdy zabrał swoje rzeczy i po kolei zaczęli schodzić po schodach. Weszli na lotnisko, gdzie odebrali swoje bagaże i skierowali się w stronę wyjścia z paparazzi na karku. Wsiadli do czekającej limuzyny i ruszyli. Madeline spojrzała za Big Bena, którego właśnie mijali. Od zawsze chciała go zobaczyć na żywo i kiedy wreszcie miała okazję, nie cieszy się nią, tak jak myślała. Gdyby może były inne okoliczności?

Wielka brama przed nimi otwiera się i przed nimi pojawia się ogromny zamek, ogrodzony murami oraz pięknym, zadbanym ogrodem. Po brunetce przeszły ciarki. Już ich pałac był o wiele przytulniejszy i chciała do niego wrócić. Rodzice podeszli do drzwi jako pierwsi, a za nimi rodzeństwo dziewczyny. Ta zaś mruknęła niezadowolona i poszła śladami swoich bliskich. Ojciec zapukał głośno w brązową powłoką i po paru chwilach otworzyła im wysoka szatynka z drobnym ciałem, ubrana w służbowy strój. Wymusiła delikatny uśmiech i przepuściła ich w wejściu.

— Wasza wysokość — dygneła lekko, na co Maddie wywróciła w głowie oczami. — Powiadomię króla o przybyciu tak ważnych gości — ukłoniła się jeszcze raz i zniknęła w głębi pałacu.

Osiemnastolatka nerwowo przegryzła niezauważalnie wargę, kiedy poczuła dygotanie swoich dłoni, które zacisnęła na rączce od walizki. Za chwilę miała poznać swoich przyszłych, prawdopodobnie teściów, których widziała być może z trzy razy w swoim życiu. Czy to nie jest chore?

Przed nimi nagle staje małżeństwo Crisford. Kobieta z rudymi włosami, spiętymi w wysokiego koka uśmiecha się ciepło i przytula matkę dziewczyny. Takie powitanie trwało kilkanaście sekund, aż królowa Anglii stanęła przed nastolatką i wzięła ją w ramiona. Madeline lekko zdziwiona, ułożyła ręce na jej plecach i oddała uścisk.

— Cieszymy się, że już to jesteście. Jest nam niezmiernie miło was u nas gościć — powiedziała radosnym głosem Annabelle.

Wszyscy ruszyli wprost do przestronnego salonu, zdobiony o różne dodatki w kolorze srebrnym oraz szmaragdowym. Usiedli na jednej z wygodnych kanap, a służba przyniosła filiżanki z ciepłą herbatą. Najmłodsza z rodu Hayden kiwnęła z wdzięcznością i biorąc naczynie w dłonie, ogrzała je, gdyż na zewnątrz nie było za ciepło, upijając łyk. Przyjemny smak rozgrzał kupki smakowe dziewczyny, powodując nikły uśmiech na nastoletniej twarzy.

— Już się nie mogę się doczekać ślubu naszych dzieci — odezwał się w końcu Gabriel, co było złym posunięciem.

Madi, która chwilę wcześniej wzięła do ust czekoladowe ciastko, prawie się nim zakrztusiła i szybko popiła ciepłą herbatą. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli się na nią, a tata skarcił ją wzrokiem. No tak, bo przecież księżniczce nawet zakrztusić się nie można.

— Przepraszam — mruknęła, zakładając nogę na nogę.

— Nie przepraszaj, kochanie — Annie położyła dłoń na kolanie dziewczyny, a ona posłała jej sztuczny uśmiech. — Trzeba zacząć je planować oraz huczne wesele. Na pewno pojawią się najważniejsze osobowości z Francji i Wielkiej Brytanii.

Madeline odcięła się od rozmowy pomiędzy dwoma małżeństwami i wgapiała się płomyki ognia w kominku. Westchnęła i przyłożyła filiżankę do ust, biorąc duży łyk, rozkoszując się przyjemnym malinowym smakiem. Zastanawiało jej jedno. Gdzie jest Henry? Czyżby udało mu się uniknąć jakże rodzinnego spotkania? Była ciekawa, jak to przyjął.

— Prawda, Madeline? — spytał nagle ojciec nastolatki, a ona zmarszczyła brwi.

O co chodzi?

— Tak, ojcze — odparła formalnie, zastanawiając co się w kopała.

— Każdy jest chyba szczęśliwy, że tak jak my, nie możesz doczekać się tego ślubu i że wraz z Henrym pojedziesz wybrać dla niego garnitur — powiedziała Anabelle, a brunetka przegryzając wnętrze policzka, przeklęła siebie samą w myślach oraz swoją głupotę.

Rozmowa trwała jeszcze przez dobre dwie godziny, aż wreszcie pozwolili Madeline pójść spać do swojego tymczasowego pokoju. Zaprowadzona do niego przez służbę, skinęła wdzięcznie głową i zamknęła drzwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było dużo mebli, gdyż była to sypialnia gościna. Bardziej przy urządzaniu stawiali na minimalizm. Wielkie łoże z baldachimem, zakryte bordową pościelą stało na przeciwko białych, głównych drzwi.  Do niego prowadził tego samego koloru co pościel, miękki dywan. Po prawej stronie było wielkie okno oraz balkon z którego było widać piękny, królewski ogród. Po prawej natomiast było biurko z srebrnymi elementami i krzesło stojące przy nim. Na tej samej ścianie były jeszcze dwoje drzwi. Jedno prowadziło do łazienki, drugie do garderoby.

Jej walizki postawione już były w kącie, a ubrania ułożone na wieszakach oraz półkach przez pokojówki. Zajęła miejsce na brzegu łóżka i ponownie tego samego dnia poczuła napływające łzy. Nie użalaj się nad sobą - skarciła się w myślach, przegryzając wargę, powstrzymując płacz. Przez tą sytuację zrobiła się o wiele bardziej emocjonalna i nawet mała rzecz może spowodować szloch. Miała siebie samej dość, dlatego, że nie była wystarczająco silna i odważna, aby stawić czoła przeciwnością.

Ponieważ był już późny wieczór, wstała i w garderobie wybrała ubrania, które służyły jej za piżamę. Udała się do łazienki i wzięła gorący, relaksujący prysznic, myśląc nad tym, jakie zmiany nastąpią w jej życiu po ślubie. Na pewno nie będzie taki beztroski, jak do tej pory. Dojdą nowe obowiązki. W dalekiej przyszłości zostanie królową Wielkiej Brytanii. Pytanie tylko, czy sobie poradzi w nowej roli.

Łzy, które nieustannie spływały po policzkach nastolatki, zlewały się z wodą, którą po chwili zakręciła i wyszła na kafelki. Wytarła ciało puchowym ręcznikiem i zarzuciła szlafrok na ramiona. Przed lustrem zmyła makijaż i związała włosy w koka. Wymusiła delikatny uśmiech, aby opuścić pomieszczenie i ubrać w komnacie czarne, za duże dresy oraz tego samego koloru bluzę. Za to kochała noce. Mogła zniknąć z oczu milionów ludzi na świecie i być prawdziwą sobą, a nie księżniczką, którą każdy chcę zobaczyć.

Odetchnęła i gdy miała wsunąć się pod kołdrę, ktoś zapukał do drzwi. Zmarszczyła brwi i podeszła do nich, uchylając lekko. Wychyliła głowę, widząc kamienną twarz Henrego. W myślach jękneła niezadowolona, wpuszczając go niechętnie do środka.

— Czego chcesz? — syknęła w jego stronę, zakładając ramiona na piersi.

— Ładny dres — na jego twarzy pojawił się kpiący uśmiech.

— Wiem, bo mój — odparła, wywracając oczami. Być może i takie zachowanie, które reprezentuję w tej chwili Madeline jest nieodpowiedne, ale nie interesowało ją to.

— Zadziorna, lubię takie — skomentował, a dziewczyna mimowolnie otworzyła delikatnie usta.

— No widzisz, a ja nie lubię ciebie, więc się nie dogadamy. Dobranoc — mruknęła, popychając go w stronę wyjścia.

— Niedługo będziesz moją żoną. Nie uważasz, że powinniśmy się bliżej poznać? — spytał, podchodząc bliżej.

— Nie uważam. Słowo żona dziwnie brzmi z twoich ust, tym bardziej w kontekście w moją stronę. A pomyślałeś, że małżeństwo zepsuje twoje dotychczasowe życie Casanovy? To jest duża odpowiedzialność — powiedziała, przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą. — Dużo o tobie słyszałam.

— Nie wierzę. Księżniczka Madeline o której tyle się piszę w prasie, często same bzdury, wierzy w takie coś? O proszę, coś nowego — stwierdził, uśmiechając się kpiąco. — To są napisane tylko jakieś słowa, które nawet nie stały przy takim czymś jak prawda. Ludzie odpowiedzialni za to, nie wiedzą nic, a to oni wpieprzają się od dawna w nasze życie. Skąd oni mogą wiedzieć, czy poszedłem do łóżka z tą, czy tą. Gówno wiedzą, a się wymądrzają. Tacy ludzi nie powinni mieć prawa do swojego zdania.

Madeline lekko zawstydzona, opuściła głowę i zsunęła rękawy bardziej na dłonie. Było jej głupio. Nie raz jakieś beznadziejne brukowce pisali kłamstwa wyssane z palca. Dla nich liczyła się tylko i wyłącznie kasa. Im większa sensacja oraz skandal, tym większe zarobki. Nic skomplikowanego.

— Masz rację. Przepraszam — przyznała, przegryzając niezauważalnie wargę.

— Nie będę Cię już napastować. Idź spać, żebyś nie wyglądała na śniadaniu jak trup — zaśmiał się cicho i opuścił tymczasową komnatę dziewczyny.

~★~

Maddie wygładziła materiał zwiewnej, brzoskwiniowej sukienki, którą miała obowiązek założyć. Przejrzała się kolejny raz tego poranka w lustrze i posyłając sobie delikatny uśmiech, zeszła na dół. Stukot kremowych szpilek na niskiej platformie ucinał przyjemną ciszę. Stanęła w końcu na polerowanej posadce i natknęła się na swoją siostrę, która wzrok wbity miała w okładkę starej księgi.

— Dzień dobry, Lizzy — przywitała się brunetka, na co ciemna szatynka wzdrygneła się i spojrzała na Madeline.

— Nie rób tak więcej — skarciła ją, aby po chwili zachichotać. — Chyba nie miałam okazji spytać Cię jeszcze o tą dziwną sytuację w której się znalazłaś — powiedziała, przyciskając księgę do piersi, krzyżując ramiona. — Jak się z tym wszystkim czujesz?

— Jak się z tym czuję? Zajebiście, dzięki, że pytasz — odpowiedziała sarkastycznie, a jej siostra parsknęła śmiechem.

— Mhm, właśnie widzę — prychneła, poprawiając swój elegancki kok. — Nie rozumiem rodziców i ich decyzji.

— Uwierz mi, ja też ich nie rozumiem — westchnęła, przekraczając próg sali w której stał wielki stół na kilkanaście osób.

Siostry zajęły miejsce obok siebie i witając się z innymi, położyły na kolanach białe serwetki. Madeline spojrzała na Elizabeth, które położyła trzymaną wcześniej książkę koło swojego krzesła.

— Co to jest za książka? — spytała szeptem i uśmiechnęła się wdzięcznie do kucharki, która podstawiła jej czysty talerz.

Zjednoczone rody królewskie — odparła, przypomniając sobie tytuł napisany złotymi literami. — Jest o różnych rodzinach królewskich. W tym o naszej oraz o Crisfordów.

— Ciekawe — mruknęła, nalewając sobie krystaliczną wodę z dzbanka.

Śniadanie przebiegło w dosyć miłej i ciepłej atmosferze. Brunetka utkwione myśli miała w księdze, którą miała jej siostra. Zastanawiało ją po co jej informacje zawarte w tekście. Gdy wszyscy odeszli od stołu, Madi szybko zaczęła mknąć korytarzami, aż weszła do niemałego pomieszczenia pełen regałów z książkami. Prywatna biblioteka rodziny królewskiej.

— Jestem w raju — szepnęła do siebie i zaczęła przechodzić między regałami.

Przejeżdżała opuszkami palców po lekko zniszczonych grzbietach i wreszcie chwyciła książkę, która zainteresowała ją najbardziej. Księżniczka na medal. Czyli jakbyć najlepszą damą. Przegryzła wargę i przykładając okładkę do nosa, zaciągnęła się wonią. Uwielbiała zapach starych, jak i nowych ksiąg. To było coś pięknego.

Otworzyła pierwszą stronę i przeczytała tytuł rozdziału. Jak prawidłowo zachowywać się przy stole.

— Kto to w ogóle czyta? — parsknęła, odkładając ją na swoje miejsce.

Spędziła w bibliotece praktycznie cały dzień, aż około godziny osiemnastej wróciła do pokoju. Ledwie zamknęła drzwi, a do środka wparowały pokojówki. Księżniczka westchnęła cicho i oddała się w ich ręce. Ubrała się w czarną, z lekkim tiulem oraz długimi rękawami. Zrobiły jej delikatny makijaż, podkreślający same atuty dziewczyny, a czarne włosy spięły w wysokiego kucyka, lekko falując końcówki.

Nastolatka podziękowała kobietą i zeszła powoli na dół, co było nie małym wyzwaniem przy dosyć wysokich obcasach. Najlepiej poszłaby starych, wygodnych dresach i o rozmiar większej bluzie, a na nogi założyła by trampki albo adidasy. O tak, dla dziewczyny były to idealny strój.

Księżniczka skierowała kroki do wielkiej sali balowej, która służyła za pomieszczenie na takie ważne kolację zapoznawcze. Przy stole zrobionym z ciemnego drewna, zdobiony złotem siedzieli już pierwsze osoby. Nastolatka uśmiechnęła się i podeszła do dwóch krzeseł, gdzie siedziało stare małżeństwo. Dziadkowie Madeline i byli władcy Francji.

— Babciu, dziadku — zagruchała radośnie, przytulając się do nich.

Liliane i William Hayden to rodzice ojca młodej dziewczyny. Odkąd pamiętała miała z nimi bardzo dobry kontakt. To właśnie babcia uczyła ją kultury przy stole oraz władania dwoma językami obcymi: Hiszpańskim i Włoskim. Dziadek zaś pokazywał jej jak odpowiednio zarządzać królestwem i poddanymi. Nie raz traktowali swoich wnuków, jak swoje dzieci.

— Madeline, jak ty wyrosłaś! Ostatni raz widzieliśmy Cię w zeszłe święta, a już jest Maj — powiedziała starsza kobieta, gładząc swoją wnuczkę po policzkach. — Dopiero byłaś takim małym szkrabem, a niedługo wyjdziesz już za mąż — dodała, a jej oczach zabłysły łzy wzruszenia oraz współczucie. Mimo wszystko chciała dla swojej rodziny wszystkiego co najlepsze, a wiedziała, że Maddie nie chciała tego małżeństwa. Ale co ona mogła zrobić? Nie była już królową, a tym bardziej jej matką.

— Tak, trochę się zmieniło — odparła, mrucząc pod nosem i zajmując miejsce koło mężczyzny.

W sali pojawiła się resztą i po wniesieniu toastu za świeżo upieczonych narzeczonych zaczęła się uroczysta kolacja. Madeline, która od dziecka kochała jedzenie zjadła jedynie kromkę chleba i jedną porcję ulubionej sałatki. Straciła całkiem apetyt, co było nie małym zdziwieniem. Mimowolnie grzebała widelcem po talerzu. Westchnęła cicho i sięgając po kieliszek, wypiła łyk wytrawnego wina. Skrzywiła się, gdyż nie lubiła tego rodzaju sławnego alkoholu. Bardziej gustowała w słodkich winach. Ale dzisiaj chciała sobie ulżyć i najlepiej zapomnieć, że w wieku osiemnastu lat wychodzi za mąż.

Zaczęła stukać paznokciami o blat stołu, przejeżdżając spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Było ogromne w porównaniu do niewielkiej ilości osób. Srebrne i szmaragdowe wykończenia dawały eleganckiego charakteru. Akurat w takich kolorach odnajdowywała się dziewczyna, więc wygląd był jeden z niewielu plusów tego pałacu.

Wreszcie przyszła pora na deser, a co za tym idzie, również na luźniejsze rozmowy, które ani w małym stopniu nie obchodziło księżniczki. Co jakiś czas jedynie brała do buzi łyżeczkę z lodami i zjadała owoce, ozdabiające całe danie. W głowie miała już myśl, że będzie to wszystko spalać przez następne tygodnie, ale w tej chwili jej to nie obchodziło. Chciała zajeść wszystkie złe emocje.

Na jej szczęście kolacja zbliżała się ku końcowi, a ona sama miała ochotę wybiec z sali i rzucić się na łóżko. Ale wiedziała, że nie wypada, więc grzecznie trwała na swoim miejscu. Zdecydowanie mogła zaliczyć ten wieczór do najgorsze w swoim życiu.

— Już jest trochę późno, więc wznieśmy ostatni toast za nasze dzieci — odezwał się w końcu król Anglii, a brunetka prawie podskoczyła ze szczęścia.

Już po pół godzinie zamknęła drzwi swojej komnaty, zrzucając z stóp szpilki i weszła do łazienki. Wzięła szybki, wieczorny prysznic i ubrała swoją piżamę, kładąc się spać. Przymknęła powieki i oddychając z ulgą, zasnęła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro