Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6


Królestwo Hunar — Dolina za Skalistą Przełęczą

Popołudnie było nawet ciepłe jak na późną jesień. Zięby ćwierkały w gałęziach sosny opodal, a rzeka szumiała z oddali, gdy Jax stanął najpierw u wrót, a potem u drzwi kuchennych swego rodzinnego domu, w którym się wychował. Wyrzeźbione z ciężkiego hebanu połyskiwały w jesiennym słońcu niczym czarny diament osadzony w niszy kamiennego muru, a mały, okrągły witrażyk na samym środku połyskiwał niczym lustro wody w głębokiej studni. Przywiodły go w to miejsce słowa siostry, choć gdy wychodził stąd niecały rok temu, poprzysiągł w duchu, że więcej jego noga tu nie postanie, ale złość na ojca zelżała, emocje wykipiały i przestały się gotować. Znów był sobą. Tęsknił za matką. Nie widział jej od tamtego czasu.

Uniósł dłoń zwiniętą w pięść i zapukał. Po chwili ciężkie drzwi otworzyły się ze zgrzytem, a w nich stanął rudy mężczyzna w lnianej koszuli i skórzanej haftowanej kamizelce. Knox. Jeden z parobków ojca.

— Panicz Jax? — ucieszył się na jego widok. — Dlaczego panicz puka?

Jax uśmiechnął się nieznacznie w odpowiedzi, a Knox odsunął się czym prędzej od drzwi i wpuścił go do środka.

— Nie nazywaj mnie w ten sposób — nakazał Jax i uścisnął parobka.

Kuchnię wypełniał zapach dobrego jedzenia. Charlotta, kucharka, którą Jax uwielbiał tak samo, jak jedzenie, które gotowała, uwijała się z czymś przy wielkim dębowym stole. Stanęła nieruchomo, gdy go zobaczyła i wlepiła w niego swoje niebieskie jak niebo oczy. Ciemne włosy zaplecione w warkocz, a potem naokoło głowy, jak zwykle miała uczesane starannie, a ubrana była w jasnoniebieską jak jej oczy suknię i biały fartuch.

— Panicz Jax! — krzyknęła i szybko wytarła ręce w płócienną, czystą jak łza ścierkę.

Podeszła do niego i wtuliła go w swoje puszyste ciało, jakby wciąż był dzieckiem.

— Charlotte, proszę, nie nazywaj mnie w ten sposób — poprosił ją i również ją przytulił. — Co gotujesz? Dostanę trochę? — zażartował.

— Ty łobuzie! Gdzie się podziewałeś? — niemalże płakała Charlotte. — Tęskniliśmy za tobą.

— Ja za wami też Charlotte — wyznał Jax.

Dobrze było znów być w domu i z całą pewnością nie chodziło mu o budynek, a o ludzi. Tych ciepłych i serdecznych. Tu gdzie wszystko lśniło czystością, bo Charlotte nie umknął nawet jeden pyłek kurzu, a drwa stały na baczność przy kuchennym piecu, porąbane w równe szczapy przez Knoxa. O reszcie domu nie myślał. To tu w tej kuchni się wychował. Pod stołem razem z Marie skryci niczym liski w norze, podjadali smakołyki, które podsuwała im Charlotte.

Wszyscy w kuchni usłyszeli nagle głos matki Jaxa dochodzący ich zza drzwi od strony domu.

— Charlotte moja droga, przechodziłam obok i usłyszałam poruszenie... — urwała na widok syna, stając w progu nieruchomo.

Ubrana w zieloną suknię pasującą kolorem do jej oczu, które oboje jej dzieci odziedziczyło po niej, uczesana w warkocz, podobnie zwinięty wokół głowy, jak u Charlotte, patrzyła na Jaxa i oczy jej się zaszkliły.

— Jax? Synku to ty? — zapytała, jakby nie dowierzała własnym oczom i ruszyła czym prędzej w jego stronę.

Chwilę później trzymał ją już w ramionach. Pachniała jak kiedyś. Fiołkami.

— Jax, tak się cieszę, że wróciłeś — niemalże zaczęła płakać, zupełnie tak samo, jak Charlotte.

Jax od razu zorientował się, że matka o niczym nie wie.

— Nie wróciłem mamo — wyjaśnił jej szybko.

Matka wciąż oplatając jego kark ramionami, podniosła na niego zdziwione spojrzenie.

— Jak to?

— Przyszedłem na wezwanie ojca. Mam się stawić do służby w armii, czas na mnie. Nie podzielam jego poglądów na moje życie, ale nie zamierzam przynieść rodzinie wstydu — odpowiedział jej pokrótce bardzo rzeczowo.

Charlotte i Knox zamarli. Matka również.

— Jax, nigdy nie przynosiłeś rodzinie wstydu — upomniała go. — Może twoje zachowanie ostatnimi czasy nie było zbyt przyzwoite, ale...

— Matko, dobrze wiesz, że ojciec jest odmiennego zdania, a ja nie jestem, jaki jestem ostatnimi czasy. Będę już taki na zawsze, ale nie będę się z nim więcej o to kłócił. Chce, abym stanął do służby, zrobię to, ale to nie znaczy, że wróciłem i że zgadzam się z poglądami ojca. Nie jest tym, za kogo się uważa i nie zmienię zdania...

— Jax, proszę, nie unoś się — przerwała mu szybko matka i położyła mu dłoń na piersi.

Zrobiła to z lęku przed ojcem. Nie chciała, żeby usłyszał, a Jax tak jak powiedział jej wcześniej, nie zamierzał wszczynać kłótni, toteż zamilkł na jej prośbę. Charlotte i Knox wrócili do swoich zajęć, udając, że nic nie słyszą. Rozmowa toczyła się na poważnie i żadne z nich nie chciało mieć z tym nic wspólnego.

— Charlotte poda kolację za pół godziny, chcesz... — zapytała i zmierzyła go wzrokiem. — Wziąć kąpiel? Przydałaby ci się, ale nie mamy tyle czasu. Wyglądasz fatalnie.

— Mamo, uspokój się. Niczego mi nie trzeba. Jeśli ojciec życzy sobie widzieć mnie przy stole, zostanę, ale jeśli nie, to chcę tylko z nim porozmawiać i zniknę — wyjaśnił Jax.

— Nie opowiadaj bzdur. Oczywiście, że ojciec chce cię widzieć przy stole. Poza tym, stołem w tym domu rządzę ja i Charlotte, prawda moja miła? — zwróciła się do niej, a Charlotte znów zagniatając ciasto pulchnymi dłońmi, uśmiechnęła się i przytaknęła.

Matka zawsze miała dobre relacje ze służbą. Nigdy się nie wywyższała, co innego ojciec. Jego urojenia zdaniem Jaxa, prowadziły do zguby ich wszystkich.

— Dobrze, więc zostanę, ale nie będę się ani kąpał, ani przebierał — postawił warunek Jax.

Kiedy przyszła pora kolacji, stawił się w wielkiej jadalni. Wciąż ubrany w potargane portki i lnianą koszulę. Kamienne ściany obite arrasami dawały znikome ciepło. Ciężki dębowy rzeźbiony stół był w stanie pomieścić trzydzieścioro ludzi, ale siedziały przy nim tylko trzy osoby, gdy Jax stanął w progu.

— Dzień dobry ojcze — przywitał się z nim, a Marie drgnęła po jego prawej stronie.

Jej zielone oczy uśmiechnęły się na widok Jaxa. Nie śmiała się jednak odezwać. Wyglądała jak zwykle ślicznie i dziewczęco w fioletowej sukience z pluszu i białych getrach.

Ojciec rozparł się na krześle i oparł nadgarstki o brzeg stołu. Ubrany w skórzane spodnie i biały kaftan przepasany jedwabnym, szerokim pasem, wyglądał dostojnie jak zawsze. Jego ramiona zdawały się w bieli jeszcze szersze, niż Jax zapamiętał, a szeroka ostro zarysowana szczęka porośnięta gęstą miedzianą brodą zacisnęła się, gdy zmierzył go ostrym jak brzytwa brązowym spojrzeniem.

— Słyszałem, że pukasz do drzwi własnego domu — zagrzmiał niczym piorun.

Jax spuścił głowę. Chciał mu przypomnieć, że gdy widzieli się po raz ostatni, wykrzyczał mu, że to już nie jest jego dom, ale się powstrzymał. To nie był czas na tego typu kłótnie.

— Przybyłem na twoje wezwanie — odpowiedział zamiast tego, co miał na myśli.

Zbliżył się w jego stronę. Wszystko lśniło czystością. Spojrzał na swoje zabłocone buty, przy których nie było już ani jednej srebrnej klamry, a potem na swoje ręce. Brud wżerał się w każdą porę i linię papilarną. Postanowił się tym nie przejmować. Podniósł wzrok na ojca.

— Przyszedłem powiedzieć ci, że stawię się na służbę w wyznaczonym przez ciebie terminie, tylko tyle. Marie mi przekazała, że tego sobie życzysz. Wypełnię obowiązek — zadeklarował.

Ojciec patrzył na Jaxa jeszcze przez chwilę surowo, ale jego wzrok złagodniał, zapewne pod naporem deklaracji.

— Usiądź i zjedz z nami kolację — nakazał. — Chciałem z tobą porozmawiać o czymś jeszcze, ale to po posiłku.

Jaxa ogarnął niepokój, choć nie był zaskoczony. Jego ojciec był najbardziej upartym człowiekiem, jakiego znał i wiedział doskonale, że dopnie swego, cokolwiek to było, bo ten sam człowiek nazywał go zuchwałym, a przecież charakter miał właśnie po nim. Nie było się co sprzeciwiać, nie mówiąc o tym, że uczta, jaką przygotowała Charlotte, kusiła samym widokiem, nie wspominając o zapachach. Jednak gdy usiadł przy stole, nic nie umiał przełknąć.

Po kolacji ojciec wciąż siedział przy stole.

— Chciałbym, abyś został w domu do czasu służby. Chce cię odpowiednio przygotować — powiedział, a potem wstał i wyszedł z jadalni.

Niby była to prośba, a jednak brzmiała jak rozkaz. Po raz kolejny dał mu do zrozumienia, że się go wstydzi. Uważał, że jego umiejętności we władaniu mieczem są zbyt małe.

— Jax, tak się cieszę — pisnęła Marie, a on jedynie uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi.

Nie dbał o prośby ojca. Wiedział, że to już nie miało znaczenia. Nie było sensu się sprzeciwiać, zwłaszcza że nie wiedział, czy wróci z pola bitwy. Zajął więc swój dawny pokój i zdejmując buty, opadł na łóżko, zmęczony. W kieszeni poczuł sakiewkę z ziołami. Nie myśląc wiele i chcąc się odciąć od dnia, który przeżył, szybko pokruszył kilka listków na język.

— Sprawdzę, czy coś się zmieniło — powiedział sam do siebie i ledwo przyłożył głowę do białej poduszki, a znów wybudził się po drugiej stronie snu.

W komnacie wszystko znów było jak zawsze. Koniec lata za oknem na wprost. Komoda na lewo i paląca się wciąż świeca w srebrnym świeczniku na niej, a łóżko po prawej. Jax zrobił dwa kroki w stronę okien, żeby znów spojrzeć na krajobraz i wtedy go dostrzegł.

W łóżku, w białej satynowej pościeli spał chłopak. Jax znieruchomiał. Patrzył na niego długo i bał się poruszyć, żeby go nie zbudzić, ale chłopak zdawał się spać głęboko. Podszedł więc do kolumny u jego stóp i chowając za zasłoną z cienkiego tiulu skrępowanie, które czuł całym sobą oraz zaintrygowanie, przyjrzał mu się uważniej.

Chłopak miał ciemne, pofalowane włosy i jasną w kolorze kości słoniowej cerę. Długie ciemne rzęsy i wąskie, wiśniowego koloru usta. Jax nie przypominał sobie, żeby spotkał go kiedykolwiek. Jeśli komnata należała do niego, to musiał być synem kogoś zamożnego. Może kupca? Jego szaty za tym przemawiały. Spał jak mroczny anioł z włosami rozsypanymi na poduszce i jasnym zaróżowionym policzkiem, a Jax złapał się na tym, że chłonie go wzrokiem. Dosłownie nie mógł oderwać od niego oczu. Jego biały jak śnieg, rozwiązany pod szyją kaftan, wykończony był złotą nitką, co również podkreślało jego status i choć miał długie rękawy, zakończone sznurkami, które tak jak pod szyją były rozwiązane, to nie odsłaniał ciała, ale i tak był to oszałamiający widok. Na szyi chłopaka wisiał złoty łańcuszek, który drgał lekko trącany pulsem i zdawał się drwić z Jaxa, bo tego, co czuł w tej chwili, nie mógł zdefiniować.

— On jest piękny — szepnął bezwiednie, a wraz z jego słowami, chłopak otworzył oczy koloru bursztynu.

Spotkali się! Tak!

Wiem, trochę Was przytrzymuję, ale muszę :D

Do następnego!

Monika :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro