Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26


Królestwo hunar — Kamienny Zamek 

Sala tronowa mieściła się w centralnej części Kamiennego Zamku. Wysoka na kilkanaście metrów i szeroka niczym nawa kościelna sprawiała wrażenie przeogromnej. W całości wykuta z marmuru, jak cały zamek niosła echem najmniejszy szmer i odgłos. Światło docierało do jej wnętrza przez wysokie, półkoliste okna wykute w ścianach po obu stronach, a wysoki jasny niczym letnie niebo sufit, wsparty był na kilkunastu marmurowych kolumnach, rozkwitających u szczytów kapitelami o osobliwych kształtach zwierząt i roślin. Podłoga złociła się, to różowiła w zależności od pory dnia, gdy światło słoneczne padało na nią z witraży. Całość pieczętowały ogromne z jasnego drewna drzwi, okute w złote ramy. Naprzeciw nich, po drugiej stronie sali na wzniesieniu stał połyskujący złotem i kamieniami szlachetnymi tron wyściełany czerwonym atłasem.

Król Simon wszedł do sali bocznym wejściem równo w południe. Ubrany w białą koszulę, jak zwykle zawiązaną wysoko pod szyją oraz futrzany płaszcz i z koroną na głowie, zasiadł na tronie i pozdrowił wszystkich skinieniem głowy. Posłowie, urzędnicy oraz wojskowi pokłonili mu się nisko i nastała cisza. Wszyscy czekali, aż coś powie. Powrócił przecież z wyprawy w chwale i wreszcie mógł wypełnić słowa obietnicy danej ojcu przy jego śmierci.

W nocy zajrzał do snu, ale Jaxa w nim nie było. Martwił się tym. Bał się, że Jax zginął na polu bitwy i to było nie do zniesienia, ale sprawy królestwa były równie pilne i nie mógł ich zaniedbać.

Nie miał jednak do nich głowy, a już do żadnych przemówień, to w ogóle.

— Przyprowadźcie jeńców — nakazał od razu Konradowi, który natychmiast słysząc te słowa, skinął ręką na swoich ludzi u drzwi.

Te się otwarły i wprowadzono przez nie dwóch mężczyzn. Król przyglądał się im dokładnie, gdy szli w jego stronę.

Pierwszy, barczysty i brodaty szedł na przedzie, ubrany wciąż w brudne od walki ubranie, miał zaciętą minę, a za nim szedł młodszy, równie wysoki i postawny z pochyloną głową. Grzywka opadała mu na oczy... nierówno z jednego boku.

Królowi zakręciło się w głowie i pociemniało mu przed oczami. Znał tego chłopca. Szukał go długimi tygodniami i widywał we śnie niemalże co noc.

— Panie, oto staje przed tobą samozwańczy Król Evan oraz jego syn John — zaanonsował ich Konrad.

Król zamknął oczy na długość oddechu.

John? — zapytał sam siebie. — Jonh to zdrobniale Jax, prawda? Błagam, niech to nie będzie on — prosił w myślach niebiosa.

Kiedy otworzył oczy, ich spojrzenia się spotkały. Jego bursztynowe i to szmaragdowe... Jaxa.

Wszystko już było jasne prócz jego spojrzenia.

Stał początkowo oniemiały i zamrugał kilka razy oczami. Usta uchyliły mu się niemo, jakby chciał coś powiedzieć, ale strażnik pchnął go w plecy szpadą.

— Na kolana! — krzyknął groźnie.

Jax upadł na ziemię z taką siłą, że musiał się wesprzeć ręką, żeby nie upaść na twarz. Król jęknął cicho i drgnął na tronie, jakby chciał do niego podbiec i go przytrzymać.

Konrad uniósł brwi ze zdziwienia. Król od razu to zauważył i nie był w stanie ukryć zakłopotania.

Jax podniósł spojrzenie raz jeszcze. Zobaczył Simona rozpostartego na tronie, pełnego krasy i chwały. W rzeczywistości był przystojniejszy niż we śnie, ale tu na tym tronie, w tych wszystkich klejnotach i z tą pewnością siebie, nie był tym uroczym Simonem ze snu, a sytuacja, w jakiej się znaleźli oraz osobista strata, jaką odczuwał Jax z powodu Chaza, odbierała mu w jego czach cały wdzięk. Poczuł na niego wściekłość.

Brwi mu się zbiegły, a na twarzy wymalowała się furia. Zagryzł szczękę i zwęził oczy. Zapłonęła w nich nienawiść.

Simon nigdy go takim nie widział. Przeraził się tej jego miny. Wiedział, że wściekłość Jaxa była wymierzona w niego i czuł, jak serce zatrzymuje mu się od tego w piersi. Czuł się winny swego położenia i przewagi. Wiedział, że Jax właśnie to ma mu za złe, choć nie miał pojęcia dlaczego.

Co ja mam teraz zrobić? — pytał sam siebie gorączkowo w myślach.

Nie znajdując rozwiązania, wstał energicznie z tronu. Zdezorientowany spojrzał na Konrada.

— Nie będę dziś z nimi rozmawiał, wtrąćcie ich z powrotem do lochów — nakazał.

Z sali tronowej prawie wybiegł, zostawiając za sobą szmer zaniepokojonych rozmów. Zatrzasnął się w swojej komnacie i nie wyściubił z niej nosa przez kolejnych kilka dni.

Nie spał, nie jadł i nie pił. Rozgorączkowany zastanawiał się co ma zrobić.

W końcu zdecydował się zejść do lochów. Musiał porozmawiać z Jaxem. Musieli znaleźć rozwiązanie.

W lochach był tylko dwa razy w całym swoim życiu i zupełnie zapomniał, jakie panowały tu warunki. Zastał Jaxa przykutego do ściany i zemdlonego.

— Jax! — krzyknął i podbiegł do niego, klękając przy nim.

Objął jego policzki dłońmi i próbował ocucić.

— Jax! Odezwij się do mnie — prosił go w panice.

Ten jednak był tak wyczerpany, że nic mu nie odpowiedział. Simon obejrzał się na zdziwionych strażników.

— Kto jest za to odpowiedzialny? — zagrzmiał groźnym głosem swojego ojca.

Żołnierze przestąpili nerwowo z nogi na nogę.

— Panie, chłopak odmawiał jedzenia i picia. To nie nasza wina — wytłumaczył jeden z nich.

— Natychmiast nakazuję przenieść jeńców do komnat! — wrzasnął i podniósł się z kolan.

Przez kolejnych kilka dni zaglądał do Jaxa, ale gdy widział, że ma się lepiej, zaprzestał. Bał się z nim porozmawiać.

— Panie, o co chodzi? — dopytywał Konrad. — Czy ten młodzieniec to ten Jax, którego szukałeś? Panie skąd znałeś jego imię?

— Nie zadawaj zbędnych pytań! — nakrzyczał na niego Król.

— Ale panie, lud dopytuje, kiedy egzekucja — drążył Konrad.

Król zastygł w bezruchu.

— Egzekucja? — zapytał z przerażeniem. — Jaka egzekucja?

Konrad przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

— Panie, egzekucja jeńców. Evana i jego syna — wytłumaczył.

Król zupełnie o tym zapomniał. Nie mieściło mu się to w głowie, że mógłby wydać taki rozkaz.

— Nie będzie żadnej egzekucji! — wrzasnął.

— Panie, ale to okazywanie słabości — drążył Konrad.

— TEN CHŁOPAK JEST MOJĄ SŁABOŚCIĄ, NIE ROZUMIESZ? — nawrzeszczał w końcu na niego, demaskując samego siebie i uczucie, jakie żywił do Jaxa.

Konrad stał osłupiały, a potem nerwowo rozejrzał się na boki.

— Wybacz panie, nie wiedziałem, nie sądziłem...

— Wyjdź! — nakazał zrozpaczony Król.

Upłynęło kilka kolejnych dni, a decyzja nie zapadała.

Jax doszedł w pełni do siebie w komnacie, do której przeniósł go Simon i kiedy już nabrał sił, czuł złość jeszcze większą niż wcześniej. Osobiście wolał zostać w lochach i tam skonać, aniżeli żyć na łasce Simona, ale wiedział, że nie trzymał go przy życiu tylko dla kaprysu i że w końcu przyjdzie z nim porozmawiać. Czekał na to. Gardził wszystkim, co się z nim wiązało. Nawet czyste ubranie, które zmuszony był włożyć, gryzło go w ciało, ale wiedział, że musi to znieść. Choćby tylko dla tej rozmowy.

Któregoś dnia, gdy stanął w oknie i widząc znajomy widok, zmieniony jedynie przez porę roku, zamknął oczy jak za każdym razem, gdy przez nie patrzył, za plecami usłyszał przekręcany w drzwiach klucz. Krótko po nim głos Simona, który zebrał się na odwagę i w końcu przyszedł z nim porozmawiać.

— Jax? — zwrócił się do niego miękko.

Jax zamknął oczy i zagryzł zęby. Nie sądził, że aż tak bardzo nie będzie mógł znieść jego głosu.

— Czego chcesz ode mnie? — warknął arogancko. — Przyszedłeś napawać się swoim zwycięstwem?

Simon stał skonsternowany i czuł, jak dłonie zaczynają mu się trząść. Patrzył na sylwetkę Jaxa odwróconą do niego tyłem i wciąż go podziwiał. Za wygląd, za pewność siebie, która z niego emanowała i przeszło mu przez myśl, że to Jax powinien być królem. On by się nie zawahał przed niczym, a już na pewno nie bałby się z nim porozmawiać.

— Jax, dlaczego jesteś taki szorstki dla mnie? — zapytał błagalnie. Chciał zrozumieć, co kierowało Jaxem.

Jax odwrócił się na pięcie jak oparzony. Jego oczy ciskały piorunami. Na żywo wszystko było jakby bardziej wyeksponowane. Jego zielone oczy, zacięta mina i napięte mięśnie.

— Naprawdę pytasz dlaczego? — podniósł rozgniewany głos. — Nienawidzę cię Simon! — wrzasnął na całe gardło.

Usta Simona wykrzywiły się w grymasie, a oczy patrzyły na niego z bólem.

— Ostatnim razem mówiłeś co innego — jęknął. — Zmieniłeś zdanie przez to, kim jestem?

Jax warknął rozeźlony.

— Nawet mi nie przypominaj! — wrzasnął i złapał się za głowę w desperacji. — Nie chcę cię znać!

— Jax. Pomyśl, w jakiej sytuacji jestem ja? — zaczął znów Simon, licząc na zrozumienie.

Jax zaśmiał się kpiąco.

— Ty? Królewiczu? Aaaa przepraszam Królu Najjaśniejszy! — zakpił i pokłonił mu się teatralnie.

Simon zmarszczył brwi. Jax mógł upokarzać Simona, ale nie Króla.

— Licz się ze słowami Jax! — upomniał go surowo.

Jax jednak nic sobie z tego nie zrobił. Dyszał ciężko w złości, a w jego oczach znów szalała wściekłość.

— Bo co? — zapytał hardo. — Bo mnie skażesz na śmierć? — zakpił. — Myślisz, że się jej boję? Wolę śmierć niż przyznać się, że się z tobą zadałem! — wrzasnął. — Wiedziałeś, kim jestem! Wykorzystałeś to! Podszedłeś mnie! — zaczął oskarżać. — To dlatego przegraliśmy! TO PRZEZ CIEBIE ZGINĄŁ CHAZ! — wrzeszczał jak opętany. — Co ja teraz powiem jego ojcu?

Simon nic nie rozumiał z jego słów.

— Jax, o czym ty mówisz? — zaczął dopytywać. — Kim jest Chaz? Nie znam żadnego Chaza. Nie miałem pojęcia, kim jesteś! — bronił się zawzięcie.

Owszem, podejrzewał, że Jax jest synem generała tamtejszej armii, ale nie, że jest synem samego Evana!

— ŁŻESZ! — wydarł się Jax jak zranione zwierze. — Tego starego szamana też pewnie ty na mnie nasłałeś! TO WSZYSTKO TWOJA WINA! — wrzeszczał jak opętany i cisnął w Simona sakiewką z ziołami, którą wydobył z kieszeni. 

— Nikogo na ciebie nie nasłałem! — bronił się wciąż Simon.

— Ześlij mnie z powrotem do lochów! Wolę tam umrzeć, niż patrzeć na ciebie! — wściekał się Jax.

— Ale dlaczego? Ja nie jestem niczemu winien! — prosił błagalnie Simon. — Dzieliliśmy intymność, pamiętasz? Mówiłeś, że mnie kochasz... ja też cię...

— Brzydzę się tobą! Niczego z tobą nie dzieliłem! — wykrzyczał mu Jax z pogardą. — Jesteś ohydny! — syknął jadowicie. — Ty i ta twoja obrzydliwa blizna! Nie dziwię się, że ją masz! Jesteś najszpetniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem!

Simon zamilkł. Stał i patrzył Jaxowi w oczy jak zahipnotyzowany. Czuł, że nic nie czuł. Był w szoku, że Jax mógł tak powiedzieć po tym wszystkim, co mówił wcześniej i co ich łączyło. Potem zamrugał, jakby ktoś wymierzył mu policzek. Znamię zapiekło go tak boleśnie, że złapał się za nie ręką i skulił się w sobie. Miał wrażenie, że stoi tu przed Jaxem nagi i chciał się osłonić przed jego osadzającym spojrzeniem.

Jax zmarszczył brwi. Zabolał go ten widok i nieco otrzeźwił. Simon wyglądał jak skrzywdzone, bezbronne dziecko, którego był oprawcą. Nigdy, nikomu nie sprawił tak wielkiej przykrości, ale to było silniejsze od niego.

Po chwili w oczach Simona zaszkliły się łzy.

— A ja ci zaufałem. Uwierzyłem, gdy mówiłeś, że jestem piękny — jęknął i zakrył twarz dłońmi.

— Simon... — opamiętał się Jax.

Ten jednak skulił się jeszcze bardziej i zatkał uszy rękami.

— Nic już nie mów, błagam! — krzyknął na granicy rozpaczy. — Brzydzę się sam sobą!

Odwrócił się do Jaxa plecami, zapłakał żałośnie i uciekł z komnaty.

Złość tak bardzo buzowała Jaxowi w żyłach, że krzyczał i złorzeczył jeszcze długo później. Sam już nie wiedział, czy na Simona, czy na siebie za to, co zrobił i co powiedział.

Czuł się oszukany i zdradzony. Wykorzystany. Wciągnięty w grę, w której on i Chaz byli pionkami na szachownicy Simona. Narzędziami. Nie rozumiał, jak mogło do tego dojść. Ostatecznie się załamał i rozpłakał. Z żalu i wściekłości. Nie umiał sobie poradzić inaczej.

Następnego dnia, gdy ochłonął, czuł się zagubiony. Wtedy przyszedł do niego wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Jego oczy błyszczały błękitem, gdy przedstawił się jako Konrad, dowódca przybocznej armii jego królewskiej mości.

— Najjaśniejszy pan wydał dekret — oświadczył władczo. — Na jego podstawie twój ojciec i nasz najjaśniejszy pan dziś w nocy zawarli pokój między Królestwem Hunar, a nowopowstałym Królestwem Doliny Za Skalistą Przełęczą. Najjaśniejszy pan nadał wam status królestwa i kazał uwolnić. Oddał wam również część ziem, które według niego powinny się wam należeć. Resztę zapewne opowie ci ojciec. Szykuj się do drogi.

Jaxowi ścisnęło się serce. Ze złości i żalu. Znów. Wiedział, że Simon zrobił to dla niego, pomimo wszystkich tych okropności, jakie mu wczoraj powiedział, a ojciec przystałby na każdy warunek, wykorzystując tę słabość. Znów czuł się jak narzędzie.

— Chciałbym się z nim zobaczyć...

Konrad zatrzymał go gestem dłoni.

— Najjaśniejszy pan powiedział, że więcej się z wami nie spotka — oświadczył. — Prosi również o wybaczenie, ale nie wyjdzie was pożegnać. Mam was osobiście eskortować do waszego królestwa w jego imieniu.

Jax znów wpadł we wściekłość. Rozszalała się w nim potężnie i niszczycielsko. Przestał rozumieć samego siebie.

— Poradzimy sobie — warknął w odpowiedzi.

— Nie wątpię, ale ja dostałem wyraźny rozkaz i nie ciebie będę się słuchał — warknął Konrad.

— Zawsze jesteś taki posłuszny jak pies? A co ty na to, że twój najjaśniejszy pan wydał taki dekret? — zapytał hardo. — Nie zastanawia cię dlaczego? Powiem ci. Wasz pan lubi chłopców, wiedziałeś?

Konrad zmarszczył brwi groźnie i zatrzymał go gestem dłoni ponownie, aby nie mówił nic więcej. To było poniżej godności kogokolwiek. Konrad nie był głupi, a ponadto był starszy i najwidoczniej rozumniejszy niż jego rozmówca. Nie zaszedłby w swoim młodym życiu tak daleko, jak do przybocznej armii samego Króla, gdyby był nierozgarnięty. Domyślił się przecież, co to znaczy, gdy Król krzyknął w desperacji, iż chłopak jest jego słabością. Owszem, było to szokujące i lekko niezrozumiałe, skąd Król i chłopak się znali, ale nie że darzył go upodobaniem. Teraz, jednak gdy usłyszał z jego ust takie obelżywości, to był zdziwiony, że ktoś taki mógł się Królowi spodobać i poczuł nieodpartą ochotę go upokorzyć.

— Kocham mojego Króla — powiedział na wstępie z prawdziwym umiłowaniem. — Szanuję każdą jego decyzję, bo jest mądry i sprawiedliwy pomimo młodego wieku — podkreślił mocnym tonem. — Simon z kolei jest moim przyjacielem. Ma dobre i czułe serce. Dla kogo? Nie mnie to oceniać i osądzać — dodał wyrozumiale. — Wiem tylko, że on jest wart każdego. Chciałbym kiedyś poznać kogoś o tak pięknym i dobrym sercu. Poszedłbym za nim w ogień. Okazał ci swoje uczucie, darując życie i ofiarując twojemu ojcu królestwo ponad miłość do swojego nieżyjącego ojca, którego obiecał pomścić, a ty jak widzę, jesteś podły i niewdzięczny — oskarżył go. — Niewart jesteś jego uwagi i mam nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczysz, a nasz pan zazna w niedługim czasie szczęścia z kimś innym.

Jaxa zapiekła jeszcze większa złość.

— Przez niego zginął mój przyjaciel! — rozeźlił się na nowo.

Konrad jednak był opanowany. Czuł przewagę nad kipiącym złością i przez to niezrównoważonym Jaxem. Miał też argumenty, którymi umiał władać tak samo, jak orężem. Nie pierwszy raz słyszał podobne oskarżenie.

— Wojna zawsze zbiera swoje niesłuszne żniwo, ale to nie mój pan jest temu winien. Wojnę rozpoczął twój i jego ojciec. I tylko dlatego, że twój ojciec żyje, uniknąłeś ceny, jaką mój pan musi ponieść sam, bo jesteś głupi i nie rozumiesz, że żywisz urazę nie do tego człowieka, co trzeba — wytłumaczył z wyższością.

Jax po raz kolejny otwierał usta, żeby powiedzieć coś podłego, ale Konrad go zatrzymał.

— Bądź gotowy do drogi w południe. Nie będę więcej z tobą dyskutował. Żegnam — powiedział i wyszedł z komnaty.

Jax wiedział, że Konrad miał rację, ale był zacietrzewiony w złości. Kipiał nią dosłownie, ale gdy tego samego dnia odjeżdżał, obejrzał się za siebie z żalem. Nie wiedział, że schowany za ścianą okna nad bramą stał zapłakany Simon.

Nie Król.

Simon.

Ten uroczy chłopiec ze snu, któremu złamał serce.

Oj Jax, nagrabiłeś sobie dziś u mnie wrrrr. Nie wiem, czy Ci wybaczę. 

Do następnego!

Monika :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro