Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14


Królestwo Hunar — Kamienny Zamek

Kiedy Król Simon otworzył oczy po swojej stronie rzeczywistości, świt ledwo roztoczył zimowe szarości nad jego królestwem. Za oknem ćwierkały wilgi ukryte w gołych gałęziach leszczyn i dzień zapowiadał się pogodnie, co było niespotykane o tej porze roku.

Leżał więc jeszcze chwilę w pościeli i rozpamiętywał ciepło dłoni Jaxa, które czuł pod opuszkami palców chwilę temu i uśmiechnął się sam do siebie. Potem wstał, spotkał się z doradcami i urzędnikami. Z Konradem wspólnie odwiedzili koszary. Wojsko było gotowe do bitwy. Króla zmartwiło jedynie to, że żołnierze wyglądali bardzo młodo i przypomniał sobie, że Connor miał wrócić do niego z informacją ile lat ma najmłodszy rekrut. Służąca mówiła, że jej brat miał piętnaście, zatem... czy Jax tu był? — przyszło mu do głowy. — Miał osiemnaście.

Król rozejrzał się po koszarach. Mnóstwo było w nich żołnierzy. Młodszych i starszych. Było ich tylu, że poszukiwania trwałyby do wieczora. Mógł to załatwić inaczej, wywołując go z tłumu, ale się nie odważył. Bał się kolejnych pytań Konrada, a poza tym z Jaxem był umówiony na wieczór. Nie musiał go szukać w rzeczywistości.

Tam przecież odnajdę go bez problemu i nikt nie musi wiedzieć — zapewniał sam siebie, ale czuł się z tym nieswojo, jakby ukrywał przed światem jakiś grzeszny sekret. — Tylko chcę go widywać, przecież to nic złego — zapierał się sam przed sobą i usprawiedliwiał.

Gdzieś popołudniu pogoda się popsuła. Z nieba spadł marznący deszcz, a razem z nim pogorszył się też nastrój Króla. Poczuł się przygnębiony z powodu skrywanego sekretu.

Czy teraz już zawsze będę musiał czekać na wieczór? — pytał wciąż w myślach sam siebie.

Słońce schowane za srebrnymi chmurami zaszło za horyzont i nastał wieczór. Król spędził go znów z urzędnikami, a potem udał się w stronę swojej komnaty.

Opatulony płaszczem z futrzanym kołnierzem przystanął na krużganku. Westchnął i zamyślił się głęboko nad tym, do czego przyznał mu się w nocy Jax. Jego słowa mówiące o próbie odebrania sobie życia niepokoiły go od chwili, gdy je usłyszał, ale cały dzień był na tyle zajęty, że nie miał czasu się dobrze nad nimi zastanowić. Teraz w niezwykłości nocy, wybrzmiewały bardziej i dosadniej, a grube, wciąż żywo-czerwone blizny na jego nadgarstku, tkwiły Królowi w głowie, a ból wgryzał mu się w umysł za każdym razem, gdy widział oczami wyobraźni, jak Jax przykłada sztylet do skóry i przecina ją brutalnie. Próbował sobie uzmysłowić, jak bardzo Jax musiał być nieszczęśliwy, że targnął się na własne życie i wciąż zadawał sobie pytanie: czy on czuł się równie nieszczęśliwy?

Odpowiedź wciąż brzmiała: nie.

Gdzie więc przebiegała granica tej nieszczęśliwości, za którą nie było już innego wyjścia niż chęć wtulenia się w objęcia śmierci?

Tego nie wiedział i nawet nie chciał się dowiedzieć. Nie czuł się nieszczęśliwy. Cieszył się, że Jax został uratowany i teraz mógł się z nim widywać, ale... to było za mało.

Czuł dziś w koszarach, że chciałby go spotkać w rzeczywistości, ale też się tego obawiał.  Padły by zapewne wtedy niewygodne pytania, z których nie potrafiłby wybrnąć.

Wsparł zmarznięte dłonie o boleśnie zimną balustradę z kutego żelaza i popatrzył w ciemne niebo. Zawisało nad królestwem niczym zły duch, który lada chwila miał je pochłonąć w nicość. Król nie bał się ciemności, ale bał się niebios. Bał się szaleńczo, że jego przypuszczenia, które go nawiedziły podczas nocnej rozmowy, są prawdziwe. Jax chciał odebrać sobie życie trzy lata temu, wtedy kiedy on przysięgał zemstę na polu bitwy. Mieli na niej być oboje, a jednak stało się inaczej. Czy to niebiosa tak zdecydowały, aby mogli spotkać się później we śnie?

— Błagam, powiedzcie, że nie jesteśmy połączeni klątwą i że ceną nie jest to, że będziemy się widywać tylko we śnie, oszaleję — westchnął ciężko.

Poczuł pokorę przed siłami niebios. Zaczął żałować, że poprzysiągł zemstę, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nigdy nie spotkałby Jaxa, gdyby nie to zdarzenie.

Impas — pomyślał zasmucony.

— Panie, z kim rozmawiasz? — zapytał Konrad, wyrastając obok Króla, jak spod ziemi.

Król jednak nawet się nie wzdrygnął.

— Czasem rozmawiam w ten sposób z ojcem — skłamał opanowanym głosem, wciąż patrząc w niebo.

Nagle stało się złowrogo granatowe, a na horyzoncie połyskiwało pomarańczową łuną, co zwiastowało, że jeszcze tej nocy miał spaść śnieg. Nadciągał srogi mróz. Już przy każdym oddechu z ust wydobywała się gęsta para, a zorza na horyzoncie ostrzegała, że to jeszcze nie koniec.

Konrad drgnął nerwowo.

— Och, wybacz zatem, że ci przerwałem — pokajał się przed nim.

— Nic się nie stało. Chyba nie chciałem, żeby mi odpowiadał — westchnął znów Król. — Jakie przynosisz wieści? — zapytał i obejrzał się na niego przez ramię.

Konrad znów drgnął, tym razem jednak ochoczo.

— Wszystko gotowe Panie, powinniśmy wyruszyć lada dzień. Evan się nas nie spodziewa — poinformował go z zadowoleniem o gotowości wojska do wyprawy na bitwę.

W jego błękitnych oczach błysnęła radość z wyprawy, aż policzki miał zarumienione bynajmniej od mrozu. Był zagorzałym zwolennikiem walki, więc zapewne przed jutrzejszą wyprawą jego krew krążyła silniej — pomyślał Król. Pokiwał głową twierdząco, ale nie cieszył się z wyprawy, jak Konrad. Nie pałał żądzą zemsty jak kiedyś. Trochę go to przerażało.

— To dobrze — westchnął nijako. — Pamiętaj, aby przypomnieć żołnierzom, że nie wolno zabijać Evana pod żadnym pozorem. Chcę osobiście stanąć przed nim i wymierzyć mu sprawiedliwość za śmierć mojego ojca — zastrzegł i znów popatrzył przed siebie.

Dziedziniec skuty chłodem opustoszał i układał się do snu w nocnym mroku. Pochodnie płonęły na murach, dając znikome poczucie ciepła i światła.

Konrad za jego plecami pokłonił mu się nisko.

— Oczywiście panie, wojsko doskonale zna twoje rozkazy, ale oczywiście przypomnę im — zapewnił.

— Chcę też z nim porozmawiać — dodał Król. — Proszę go pojmać i postawić przed moje oblicze.

Konrad wyprostował plecy i przestąpił z nogi na nogę.

— Porozmawiać? — zapytał zaskoczony.

— Evan, to brat mojego ojca z nieprawego łoża. Dziadek wychowywał ich na równi, ale od zawsze było wiadomo, że królestwo obejmie we władanie mój ojciec i kiedy dziadek zmarł nagle, Evan zbuntował się przeciw mojemu ojcu. Wywołał bunt. Byli wtedy młodsi ode mnie. Od wtedy wojna trawi królestwo. Chcę go zapytać, dlaczego tak podle postąpił, w wyniku czego mój ojciec stracił życie, a my od wielu lat żyjemy trawieni wojną. Chcę mu je osobiście zadać, zanim skarzę go na śmierć i zakończę wreszcie tę rzeźnię.

Konrad już nic nie odpowiedział. Król doskonale wiedział, że był zszokowany wyznaniem. Nie znał tej prawdy o rodzinie królewskiej, bo i skąd. Był za młody, a plotki były źle postrzegane. Nigdy by się nie zdobył na wysłuchanie choćby jednej, a co dopiero, żeby je powtarzać. Był dobrym żołnierzem i dlatego też Król podjął decyzję, że podda go próbie i podzielił się z nim ciężkością swojego jestestwa, jak z przyjacielem. Niestety tak jak się tego spodziewał, Konrad milczał. Uśmiechnął się sam do siebie, gdy pomyślał o Jaxie. On na pewno podjąłby rozmowę.

— Dziękuję Konradzie. Zbudź mnie o świcie. Jutro podejmiemy decyzję, kiedy wyruszamy, dobranoc — zwrócił się do niego i poszedł w stronę swojej komnaty.

Do samych drzwi, słyszał za sobą kroki Konrada, który go odprowadził, a potem został sam. Komnatę wypełniało ciepło rozpalonego kominka i oświetlał ją tylko jego płomień. Zrzucił pelerynę z futrzanym kołnierzem i skórzaną koszulę. Stanął znów w samym jedwabnym kaftanie przed lustrem. Rozwiązał go i spojrzał na znamię. Było wciąż tak samo widoczne, jak zawsze.

— Dlaczego nie znika? — zadał sobie pytanie o znamię i spojrzał w oczy swojemu odbiciu.

Zależało mu na tym bardziej niż kiedykolwiek.

Czy spotkanie z Jaxem faktycznie było lekarstwem na moje oszpecone ciało? — zadał sobie pytanie w myślach.

Nie tyle pragnął teraz, żeby znamię zniknęło, a żeby przestało być widoczne dla... Jaxa.

Tuż przed oczami pojawiły mu się jego zielone oczy przysłonięte jak zwykle z jednego boku grzywką. Jego malinowe usta, które skrycie gdzieś głęboko w swoim umyśle wiedział, że pragnie pocałować, oraz ich kształt, gdy uśmiechały się drwiąco jednym kącikiem. Po chwili wyobraził sobie, jak poważnieją, a wtenczas oczy Jaxa ku jego rozpaczy opadły na jego tors ukryty jak zwykle pod wysoko zawiązanym kaftanem. Czuł jego palce na mostku i to, jaki wywołują dreszcz na ciele, gdy niecierpliwie próbowały rozwiązać sznurek. I choć już nie chciał się przed tym bronić, to jego myśli i tak go powstrzymały, nakazując jego dłoni chwycić Jaxa mocno za nadgarstek. To znów było jak znak. Okaleczony nadgarstek i znamię na piersi. Blisko siebie. Niemalże się dotykały. Wiedział, że to musiało coś znaczyć, nie wiedział jednak co. Czuł z tego powodu ogromną dezorientację. Ogromne pożądanie do Jaxa. Ogromny wstyd przed nim, za wygląd swojego ciała. Ogromny strach, że mógłby go z tego powodu odtrącić. I ogromne poczucie winy wobec ojca i królestwa, za to, czego pragnął.

Czuł wręcz czarną rozpacz i panikę na myśl, że zioła w końcu się skończą, a wraz z nimi będą musiały skończyć się ich spotkania. Pustelnik przecież rozpłynął się jak mgła o poranku.

Król opadł na kolana i zakrył twarz dłońmi. Emocje się przeładowały i łzy zapiekły go pod powiekami. Musiał to wreszcie przyznać.

— Jestem nieszczęśliwy. Ja Król i ja Simon.

Załamał nam się Simon. Może wreszcie przestanie się oszukiwać :/

Do następnego!

Monika :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro