𝔬𝔣 𝔥𝔢𝔞𝔱 𝔞𝔫𝔡 𝔣𝔞𝔩𝔩
WSZYSTKIM BYŁO SPIESZNO. Wiatr niósł wesołą melodię przez las, który akompaniował mu swymi liśćmi. Trzymały się jeszcze na gałązkach, choć niektóre umykały niepostrzeżenie i opadały na ziemię, tworząc wrażenie dywanu. Stąpało po nich wiele osób, a wśród nich dwie służki o nienagannej prezencji. Obie ubrane w spódnice krótsze z przodu, a dłuższe z tyłu, jednak nieodsłaniające kolan, które ciągnęły się za nimi, niczym strumienie, brudząc się nieco u spodu. Żadna z dziewcząt nie zwracała jednak na to uwagi. Była to ta jedna noc, w której wszyscy mogli porzucić, choć na chwilę swe obowiązki i zacząć tańczyć. Tańczyć aż do samego rana.
A rankiem płakać z powodu końca obchodów.
Lirya zawsze płakała, gdy święto się kończyło. Płakała też w dniu poprzedzającym, wiedząc, jak szybko skończy się ta piękna noc.
Zmierzchało. Ostatnie krwiste promienie słońca błyskały, rozświetlając drogę wędrowcom. A każdy z nich chciał trafić na miejsce, na polanę pośród lasu, gdzie wybudowano altanę. W tejże zasiadał zawsze zarządca prowincji. W tym przypadku miała to być władczyni całego Tannyllu. Ta, którą Liryi nakazano śledzić...
Nabrała głęboko powietrza, starając się o tym nie myśleć. Chwilowo. Tylko tej jednej nocy, tylko na tę jedną noc pragnęła zapomnieć o tym, iż jest jedynie służką.
Przecież kochała swoją panią. Była dla niej dobra, od zawsze. Nigdy nie podniosła na nią głosu ani ręki. Nigdy też nie narzekała zanadto. Może czasem zbyt obnosiła się ze swym bogactwem, ale to... to nie powinno być żadnym problemem. Odgoniła od siebie tę myśl, skupiając się na tych wszystkich ludziach, którzy szli biesiadować. Powinni zdążyć przed zmierzchem. Most był już niedaleko, Lirya wyraźnie słyszała śpiewy z niego dochodzące. Aż sama miała ochotę się do nich przyłączyć. Jej serce biło w rytm muzyki, a ona czuła się piękna i wolna.
Mimo że nie była całkowicie wolna.
— Zawsze się tym denerwuję — szepnęła Astera, a Lirya spojrzała na nią nieco nieobecnym wzrokiem.
— Obchodami?
Astera skinęła głową, by po chwili odgarnąć z ciemnych ramion kruczoczarne włosy. Żółta, przewiewna, może trochę zbyt kusa suknia idealnie współgrała z jej karnacją. Jednak Lirya nie czuła zazdrości – jej chabrowa kreacja również wyglądała przepięknie. I chociaż dekolt był dosyć głęboki, zakrywała go misterna koronka.
Królowa podarowała niegdyś podobne suknie wszystkim swoim służącym, by miały co włożyć na letnie uroczystości.
Bo ich zarządczyni była dobra i kochana przez swój lud. Nie zasługiwała na szpiegowanie.
— Tak — mruknęła Astera. — Nigdy nie wiem, co mnie tam spotka.
— A dotąd cóż takiego cię spotkało?
Dziewczyna rozchyliła usta, ale nie odpowiedziała od razu.
— Właśnie o to chodzi, że nic. Zawsze jednak mam nadzieję, że tym razem stanie się coś równie magicznego, jak te wszystkie tańce i atmosfera — wyrzuciła z siebie, tłumiąc ekscytację, którą słychać było w jej głosie. — Liryo, czy to głupie?
— Absolutnie nie. Ja czuję to samo — powiedziała, dotykając pocieszająco ręki przyjaciółki. Koszyk, który niosła na przedramieniu, zakołysał się wesoło.
Pierwsza sowa zahukała w koronie drzew niczym dyrygent, rozpoczynający nocny koncert. Kolorowe buty dziewcząt niknęły w ściółce leśnej, szumiąc cicho wśród dochodzących do nich rozentuzjazmowanych głosów.
Wtem Lirya poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Ze strachu zatrzymała się, na co Astera poczyniła to samo.
Odwróciły się niemal natychmiast, napotykając przed sobą wysokiego młodzieńca, z karnacji przypominającego nieco Asterę. Twarz miał pociągłą i łagodną, ale w oczach...
— Nie było w moim zamiarze przestraszyć panie, proszę o wybaczenie — powiedział natychmiast, pozostając spokojnym i wyprostowanym. Na koniec uśmiechnął się tak, jakby kazano mu to zrobić.
— Nie usłyszałyśmy pana — mruknęła zaniepokojona Astera.
— To pewnie z tego powodu, że mamy myśli zajęte obchodami — dodała niewyraźnie Lirya.
Młodzieniec znów się uśmiechnął, a w jego niebywale jasnych oczach roztańczyły wesołe iskierki.
— Nie mogę być zdziwiony. Proszę. — Uniósł dłoń, w której trzymał ostrożnie beżową chustkę. — Zdaje się, że panie to zgubiły.
Lirya zerknęła na swój koszyk, z którego faktycznie zniknęło okrycie. Na jej usta wstąpił nieśmiały, przepraszający uśmiech.
— To moje, dziękuję.
Astera, zdawało się, chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz młodzieniec skinął już do nich głową i wyminął je, sunąc eleganckim krokiem przed siebie, w stronę mostu.
One jednak stały jeszcze przez moment w świetle zachodzącego słońca, które przebijało się strugami między liśćmi. Astera podniosła na Liryę swoje ciemne oczy. Dziewczęta wpatrywały się w chustkę, jakby kryła wszelkie tajemnice świata. Trwało to tylko kilka uderzeń serca, aż w końcu Lirya przykryła nią swój koszyk.
— To było nieco... niepokojące. — Astera podzieliła się swymi myślami, ruszając wolno z miejsca. Przyjaciółka od razu podążyła za nią.
— Czyżby? — Uniosła brwi. — Po prostu przyniósł mi chustkę, bo ją upuściłam. Nie widziałam po jego twarzy żadnych niecnych zamiarów.
Tamta wzruszyła ramionami.
— Ale zachowywał się tak szorstko.
— Każdy mężczyzna powinien ci od razu wręczać bukiet kwiatów i klękać, wychwalając twą urodę?
— Cóż, nie narzekałabym. — Posłała jej porozumiewawcze spojrzenie. — Niemniej, nie podobało mi się to. Wyglądał na spłoszonego.
— Być może jest przejezdnym i to jego pierwsze obchody.
Astera mruknęła coś cicho, a słowa te zniknęły we szumie rzeki i wszechobecnym śpiewie. Uniosły wzrok na most przyozdobiony dziś girlandami kwiatów oraz baldachimem powiewającym pięknie nad tle błękitnej wody. Przed przejściem już zgromadził się kilkunastoosobowy tłum. Po obu stronach mostu stały po trzy kobiety ubrane w bogate stroje i wyśpiewujące kolejne wersy wesołych piosenek. Dłonie śpiewaczek raz po raz wyfruwały w powietrze, sypiąc płatkami kwiatów, mieniącymi się w blasku pochodni. Ci, którzy je mijali, przyłączali się nieśmiało do pieśni.
Dziewczęta zatrzymały się na skraju lasu, jeszcze w cieniu drzew, dostrzegając wśród zebranych ciemnoskórego młodzieńca, czekającego na swą kolej. Nie chciały ustawiać się bezpośrednio za nim; wolały poczekać, aż w kolejce stanie jeszcze kilkoro biesiadników.
Lirya wykorzystała tę chwilę na przygładzenie włosów i ponowne pociągnięcie ust barwnikiem, który schowała w koszyczku. Nie powinna go tam mieć, lecz chciała tego jednego wieczoru wyglądać nienagannie, aż do samego końca.
Astera poprawiła z tyłu jej suknię.
— Nie odwracaj się tylko — szepnęła wtedy, układając coraz to nowe warstwy materiału poprzetykane srebrnymi nićmi. — Tamten mężczyzna na nas patrzy.
Lirya gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Nigdy nie wiedziała, jak się w takich chwilach zachować.
— I nie jest sam, rozmawia z kimś — dodała, prostując się wreszcie. — Już możesz spojrzeć.
Dziewczyna odwróciła się z ulgą, chcąc dostrzec, jak daleko od niej znajduje się młodzieniec oraz z kim rozmawia.
A rozmawiał z równie wysokim mężczyzną. Nie widziała jego twarzy, tylko włosy spływające wzdłuż pleców i ramion. Długie, jasne, jakby utkane ze słońca.
— Na wszystkie gwiazdy... — szepnęła cichutko Lirya. — Któż to taki? Taką fryzurę mężczyźni noszą tylko na północy... — Spojrzała w oczy Astery, na której ustach gościł delikatny, subtelny uśmiech. — Co oznaczałoby, że miałam rację — dodała.
Astera przechyliła głowę.
— Miałaś. Pewnie przyjechali tu razem. Tylko dlaczego aż tutaj?
— Zapewne w interesach — stwierdziła. Nie widziała powodu, dla którego miałaby sobie teraz zaprzątać tym głowę. Wzięła więc Asterę za rękę i pociągnęła lekko w kierunku kolejki. Stojąc tutaj, ich niskie, acz smukłe sylwetki, były niewidoczne dla mężczyzn.
— Hej! Świetle mórz! — zaśpiewała głośno i przeciągle jedna z kobiet dzierżących welony dla wchodzących współbiesiadniczek.
— Hej! Płyńże wzdłuż! — odkrzyknęła śpiewnie druga, głosem zachęcającym słuchaczy do dołączenia. Lirya kontynuowała z nimi chętnie przyśpiewkę, a Astera tylko nuciła pod nosem, bujając się mimochodem na boki. Znad rzeki zawiewało chłodem, toteż dziewczęta pragnęły jak najszybciej dostać się na polanę ogrzewaną ogniskami. Zresztą, tam już prawdopodobnie nie będą potrzebowały ciepła ognia, gdyż oddadzą się tańcom i zabawom rozgrzewającym wszystkich zebranych.
Para przed nimi śmiała się z czegoś wesoło, a cała kolejka, mimo iż długa, przesuwała się dosyć szybko.
W końcu na głowę Liryi i Astery nałożono woalki przyozdobione na obręczy łodyżkami kwiatów. Kobiety przywdziewały lśniące welony na znak nadchodzącej jesieni, która dla wszystkich miała pozostać tajemnicą, póki się nie zjawi. Astera wyglądała w tym przecudownie. Jasny materiał wspaniale kontrastował z jej ciemną karnacją, a pełne usta, widoczne z bliska spod woalki nadawały jej aparycji nieco tajemniczości. Lirya również sprawiała wrażenie tajemniczej, delikatnej i pięknej. Właśnie za to kochały te welony. Dopiero o północy zrzucano je w szaleńczym tańcu. Następnie wyznaczone do tego osoby zbierały je, by nie marnować materiału, który mógł być wyczyszczony i wykorzystany ponownie w przyszłym roku.
Mężczyźni również dostawali jeden element odzienia. Były to jasne, tkane równie misternie rękawiczki, zakładane tylko na prawą dłoń. Symbol prac zakończonych przy siewie i zbiorach.
Nieistotne było, iż znaczna część biesiadników była arystokratycznego pochodzenia i nie miała spracowanych dłoni.
Szumiący las jakby powitał je znów w swych ramionach, kłaniając gałęzie na wietrze, podczas gdy liście przybrały nieco niebieskawy odcień w świetle ujawniającego się księżyca. Paręnaście metrów przed nimi, tuż na zwieńczeniu tunelu z drzew, strzelało wesoło ognisko.
Astera ścisnęła dłoń Liryi i wypuściła ją, poprawiając woalkę.
Muzyka grała cicho, gdyż obchodów jeszcze nie rozpoczęto. Dziewczęta przyspieszyły kroku, chcąc znaleźć jakieś znajome twarze, nim obie znikną w wirze tańców. Musiały też wyłożyć na stół swoje koszyczki. Lirya wyjęła więc ze środka maleńki słoiczek i schowała go do kieszonki skrytej pod falbanką. Nie miała innego pomysłu, nie przemyślała tego wcześniej. Mogła go w ten sposób zgubić, lecz czując wzrastającą w sercu ekscytację, przestała się tym przejmować. Chustkę natomiast przewiązała wokół nadgarstka, kolorystycznie dobrze komponowała się z jej suknią i welonem.
Na polanie, częściowo osłoniętej po bokach rozłożystymi koronami drzew, zgromadziło się mnóstwo ludzi. Niektórzy opierali się o altanę, inni siedzieli na jej schodach, a jeszcze inni stali wokół ogniska. Miejsca było dużo, jednak zdawało się, jakby drzewa te tworzyły bardzo intymny klimat tajemnego, magicznego balu w lesie...
Lirya uśmiechnęła się ze szczęścia.
— Spójrz, tam są kamerdynerzy z naszego zamku. — Astera wskazała brodą w ich kierunku. Lirya pomachała im, przesunąwszy na nich spojrzenie. Gdzieniegdzie rozstawiono ścięte pnie, by można było na nich zasiąść, a między niektóre konary wbito deski, tworząc prowizoryczne ławki okalające polanę. Dziewczęta zbliżyły się do ogromnego stołu i położyły na nich swoje koszyki wypełnione owocami i wypiekami. Każdy przynosił coś od siebie, by nie zabrakło jedzenia aż do rana. Następnie Lirya z Asterą postanowiły udać się do znajomych kamerdynerów z zamku zarządczyni, ale ich już tam nie było. Zatrzymały się więc gdzieś pośrodku, dyskutując o strojach biesiadników.
Nie minęło wiele czasu, aż wszyscy się uciszyli i zwrócili twarze ku pomostowi, zarazem rozsuwając się na boki, by utworzyć przejście do altany. Kilku muzyków, których nie było widać z miejsca, w którym stała Lirya, zaczęło grać cicho na harfach. Zaraz potem dołączyły się do nich bębny i czyjś jednostajny śpiew.
Nadchodziła zarządczyni. Lirya i Astera nie widziały jej z tej odległości, nawet stając na palcach, więc cierpliwie czekały, aż śpiewający pochód przejdzie przez korytarz drzew i znajdzie się na polanie.
Tuzin mężczyzn w tradycyjnych tannyllskich szatach szło na przedzie, co pewien czas zatrzymując się i wykonując salta w przód. Lirya widziała ich tylko wtedy, kiedy podskakiwali, ale i tak była zachwycona występem. Do rąk przyczepione mieli wstęgi, które przy każdej akrobatycznej sztuczce tworzyły koła frunące w powietrzu.
Za nimi szły trzy kobiety, podskakując równie wysoko, co tamci. W rytm bębnów wykonywały kolejne piruety i skomplikowane figury.
W końcu ich oczom ukazał się niesiony na platformie fotel. Zasiadała na nim zarządczyni. Piękna i uśmiechnięta. Usta miała czerwone, pod kolor sukni. Toaleta była długa i, przerzucona przez podest, przypominała ogon jednego z legendarnych smoków. Królowa nie machała do nich i uśmiechała się, a uśmiech ten zdawał się skierowany do wszystkich i do nikogo zarazem. Oczarowywała nim każdego, kto na nią spojrzał. Jej piękne blond włosy upięte były wysoko na głowie i kręciły się tak, jak pukle Astery.
— Cieszę się, że u niej pracujemy — szepnęła dziewczyna z szeroko otwartymi oczyma.
Lirya westchnęła.
To prawda, od najmłodszych lat podziwiały zarządczynię.
A tamten człowiek...
Nie, nie myśl o tym, Liryo. Nie teraz. Świętuj.
Podest położono u stóp altany, a z niego przeniesiono tron na sam jej środek. Stanowił idealne uwieńczenie całego wystroju. Był bogato zdobiony i upiększony ptasimi piórami.
Królowa wstała z gracją, a muzyka ucichła.
— Witam was, mieszkańców stolicy, na tegorocznych obchodach ostatniego dnia lata! — Rozległ się aplauz, pogłębiając uśmiech władczyni. — Doszły mnie słuchy, że niekiedy potrafię wygłaszać zbyt długie mowy, dlatego dzisiaj tego nie zrobię. Świętujcie po prostu ten jedyny dzień w roku! Bawcie się, moi poddani, a ja będę się radować, patrząc na wasze szczęście!
— Niech żyje zarządczyni Khidella! — zakrzyknął ktoś z dziką nutą. Po chwili wszyscy dołączyli do niego, skandując to krótkie zawołanie. Lirya przyłapała się na tym, iż uśmiecha się, jakby była niespełna rozumu.
— Święto lata uważam za rozpoczęte! — zawołała jeszcze zarządczyni, wznosząc w górę dłonie. Wtedy też zatrudnieni muzycy poczęli grać na powierzonych im instrumentach, komponując piękną, skomplikowaną i nieopisanie żywą melodię.
Z początku zebrani sprawiali wrażenie ospałych, zaklętych w marazmie, jednak powoli, ostrożnie, ożywiali się, tworząc pierwsze pary wirujące na leśnym parkiecie. Z każdą chwilą robiło się coraz to ciemniej, lecz kolorowe suknie kobiet i długie szaty mężczyzn nadal były widoczne. Astera wzięła Liryę za ręce i obie poczęły się wolno kręcić w rytm muzyki. Co jakiś czas zatrzymywały się, by zrobić wymach prawą stopą i obrócić się wokół własnej osi. Pod woalką Lirya widziała szeroki uśmiech drugiej służącej.
Pierwsze gwiazdy powoli zaczynały mienić się na bezchmurnym niebie, kiedy biesiadnicy nareszcie poczuli ducha zabawy. Zaczęły tworzyć się grupy, raz po raz łapiące się za ręce i biegające w podskokach po kole, jakby nic więcej nigdy się nie liczyło. Lirya śmiała się i tańczyła. Śpiewała i krzyczała wniebogłosy, nawet mimo zadyszki. Nie martwiła się już swoją fryzurą. Wiedziała, że chabrowa sukienka, którą ma na sobie, a która odsłaniała jej szczupłe nogi i ładne ramiona, i tak sprawiała, że wyglądała przepięknie. Czuła to.
Po dwóch kwadransach muzycy zmienili się dosyć niepostrzeżenie, by zagrać nieco wolniejszy utwór. Wtedy też niektórzy zebrani udali się do stołu, żeby zjeść po wypieku przyniesionym z okazji letnich obchodów. Lirya jednak nie oddalała od ścisłego środka polany, choć Astera już dawno zniknęła z jej pola widzenia, porwana gdzieś w tańcu.
Dziewczyna poczuła się nieco nieswojo, widząc ludzi dobierających się w pary. Już chciała odejść bądź znaleźć Asterę, lecz wtedy zjawił się przed nią Avin – stajenny z posiadłości ich królowej. Był od niej o kilka lat starszy i nieco wyższy.
— Mogę prosić? — spytał, wyciągnąwszy ku niej rękę. Przyjęła ją z lekkim uśmiechem.
Mężczyzna prowadził dobrze, choć i bez tego Lirya nigdy nie miała problemów w tańcu, toteż mogli pozwolić sobie na nieco trudniejsze figury. Nikt na nich nie patrzył, ale w takich chwilach Lirya lubiła sobie wyobrażać, że jest pierwszą parą i to jej taniec otwiera ważny bal.
„Będziesz kimś ważnym", powiedział jej tamten człowiek, gdy włamał się na zamek.
Będę kimś ważnym.
Nie, nie, nie...
Nastąpił moment zmiany partnera. Avin puścił jedną dłoń Liryi, więc ta obróciła się elegancko, przyjmując rękę następnego mężczyzny. Dopiero wtedy puściła Avina, łapiąc powietrze. Poczuła na talii czyjąś dłoń, jednak nie spojrzała od razu w górę, skupiając się na krokach. Musiała wyczuć, jak prowadzi. Partner był wysoki, a jego misternie zdobiona srebrnymi nićmi szata odsłaniała ładnie skrojone spodnie i koszulę. Lirya, która nieraz szyła kreacje dla swojej pani, wiedziała, iż był to nieprzyzwoicie drogi materiał.
I wtedy zobaczyła, co spływa po owym kaftanie.
Długie, jasne i proste włosy.
Na wszystkie gwiazdy...
Przy piruecie uniosła na niego oczy, dostrzegając twarz równie pociągłą, co u owego młodzieńca, który znalazł jej chustkę. Cerę miał bladą, acz zdrowo wyglądającą. Mocno zarysowana linia żuchwy w jakiś niebywały sposób komponowała się z jego opadającymi włosami. Brwi jednak miał ciemne, kontrastujące z jasnymi oczyma. Nie były zielone. To był odcień stokroć jaśniejszy od zieleni, a jednak wciąż w nią wpadający.
Złapał z nią kontakt wzrokowy, przez co pomyliła kroki i omal się nie potknęła, ale on, nie odwracając spojrzenia, przytrzymał ją, pomagając w powrocie do rytmu. Jego twarz pozostała poważna, spokojna i skupiona. Może nieco surowa.
Nie potrafiła dokładnie określić jego wieku. Był od niej starszy przynajmniej o pięć lat, choć... zapewne więcej.
Nie uśmiechnął się do niej, na jego licu nie zaszła żadna, nawet najdrobniejsza zmiana, a mimo to Lirya z trudem oderwała wzrok od mężczyzny. Czuła rumieniec barwiący jej policzki, ale miała nadzieję, że nie widać go pod welonem.
Utwór dobiegł końca.
Nieznajomy, spojrzawszy znów na nią, skłonił się z wyraźną gracją. Lirya zebrała resztki swej kontroli nad sobą, by dygnąć nisko. Gdy się podniosła, dostrzegła na ustach mężczyzny cień uprzejmego uśmiechu.
Potem zniknął w tłumie, jakby nie był niczym więcej, tylko jej wyobrażeniem.
A uczestnicząc w następnym tańcu, czuła na sobie jego szmaragdowe oczy.
✧・゚: *✧・゚:* ✧
Po upływie około godziny nastąpiła przerwa. Astera odnalazła Liryę i razem udały się na bok, by poczekać, aż tłum zgromadzony przy stole się przerzedzi. Jej ciemna skóra błyszczała w świetle ognisk i pochodni zaś ręce nabierały raz po raz trupiobladego koloru za sprawą księżycowej poświaty.
— Tańczyłam z nim — wyznała w końcu Lirya, zwracając twarz ku drugiej służce. Tamta nieświadomie zmięła spódnicę sukni w palcach.
— Z kimże znowu?
Lirya poprawiła się na ławie, spuszczając wzrok.
— Z tym mężczyzną o jasnych włosach... — bąknęła, mając przed oczyma jego twarz. Rzadko kiedy otwierała się przed kimkolwiek ze swoimi uczuciami, ale teraz, mając już do ukrycia tamto wtargnięcie do komnaty, nie potrafiła nie podzielić się wspomnieniem tańca z nieznajomym.
— Tym, który tam siedzi? — Astera wskazała subtelnie palcem w jakimś kierunku. Lirya, poprawiając włosy, zerknęła nań. Siedział na podobnej ławie, opierając się o pień, a jedną nogę przełożył przez drugą, sprawiając tą pozą wrażenie niezwykle pewnego siebie.Mimo to, jego twarz nadal była spokojna i poważna, nie podzielał bowiem entuzjazmu zebranych. Nieopodal stał ów ciemnoskóry młodzieniec.
— Tak.
Astera nie odpowiedziała od razu.
— Są do siebie podobni z twarzy, nie sądzisz?
— Myślisz, że to bracia? — zapytała od razu Lirya.
Druga służka skinęła głową, a Lirya w zamyśleniu zawiesiła wzrok na środku polany. Ognie radości płonęły tam żywo i jaskrawo, wstęgi doczepione do dachu altany powiewały, smagane wiatrem.
Po chwili jednak dziewczyna zwróciła wzrok z powrotem ku dwóm nieznajomym, którzy z jakichś przyczyn przykuli jej uwagę. Zapewne był to wynik podniesienia przez tego młodszego chustki, która spadła z kosza Liryi. Mimo wszystko w drugim mężczyźnie, tym z długim włosami, Lirya znajdowała coś skrajnie magnetyzującego, zapewne przez jego nietypowe zachowanie. Nie przedstawił jej się, nie był zanadto szarmancki, a w jego oczach nie błyszczała pewnego rodzaju żądza, gdy spoglądał na pięknie wystrojone kobiety wokół.
Wtedy, kiedy Lirya na niego popatrzyła, on popatrzył również na nią, mimo że dzieliła ich cała długość polany i nie powinien jej zauważyć. Dziewczyna, speszona, obróciła się szybko, chcąc sprawić wrażenie, iż przelatuje właśnie wzrokiem po reszcie zebranych. Zdążyła jednak przyjrzeć się tamtej dwójce wystarczająco dobrze.
— Rzeczywiście. Poza kolorem skóry mało ich dzieli. Chyba nawet oczy mają takie same.
Astera mruknęła coś ze śmiechem i wstała, znikając za grupką zgromadzonych przed nimi osób. Lirya chciała za nią podążyć, lecz przeraziła ją myśl, iż jej przyjaciółka poszła, aby porozmawiać z dwoma mężczyznami. Dziewczyna nie była na to gotowa, toteż została na miejscu, próbując wyrównać oddech. Oparła głowę o chłodny pień, wdychając świeże powietrze przesączone teraz zapachem perfum, liści i dymu. Gwiazdy mrugały do niej zadziornie.
Minęła minuta lub dwie, lecz Astera nie wracała. Lirya jednak w dalszym ciągu nie zamierzała iść jej szukać.
Nagle usłyszała w pobliżu jakieś poruszenie. Wyprostowała się instynktownie. Za nią bowiem rozciągał się tylko ciemny, nieprzebrany las...
— Nie odwracaj się — powiedział ktoś, a ona zacisnęła palce.
Nic ci nie grozi.
Jesteś im potrzebna, nie skrzywdzą cię.
Tu jest mnóstwo ludzi, nikt cię nie skrzywdzi... — powtarzała sobie.
— To ty? — spytała, wytężając całą swą siłę woli, by rzeczywiście się nie odwrócić.
Usłyszała cichy śmiech.
— Dobrze, że już rozpoznajesz mnie po głosie — mruknął nisko i chrapliwie. Tak jak zawsze. Ten głos nawiedzał ją, odkąd tylko ów człowiek wtargnął na zamek.
— Czego chcesz?
— Przypomnieć ci o sobie. — Jej serce zatłukło kilkakrotnie w piersi, a warga zadrżała. — Przyjdę pojutrze po informację. Zdobądź ją do tego czasu.
— Czemu tak ci zależy na zastraszeniu mnie? Nie zdołałam się niczego dowiedzieć, minęło mało czasu! — krzyknęła, patrząc na swoje buty. Nie chciała wypowiadać następnych słów, ale... — Nie wyraziłam nawet zgody na uczestniczenie w tym wszystkim. Nie wstyd ci, tak nękać młodą kobietę?
Nie wytrzymała i spojrzała przez lewę ramię. Nikogo tam jednak nie było, toteż obróciła się w prawą stronę, a tam... tam była tylko pustka. Musiał więc już dawno odejść, a ona mówiła do siebie.
Cóż, może i lepiej, że ten człowiek nie usłyszał jej oskarżeń... Poczęła więc przyglądać się twarzom pobliskich mężczyzn, szukając jakiejś oznaki... czegokolwiek, co wskazywałoby na to, że odkryła tożsamość tego... tego bandyty. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wszyscy wyglądali normalnie. Zajęci byli rozmową z przyjaciółmi, jedzeniem wypieków czy zalotami do panien.
Przed jej oczyma pojawiła się nagle żółta suknia Astery. Ona sama trzymała w rękach dwa spore ciastka. Jedno z nich podarowała Liryi.
— Dziękuję. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że po to idziesz?
— Bo szłam też popatrzeć na tamtą dwójkę, a wtedy byś mnie zatrzymała. Znam cię.
— I co? — zapytała żywo Lirya.
Astera wzruszyła ramionami, łamiąc kawałek ciasteczka.
— Nie zobaczyłam ich, tłum mi ich przysłonił, ale widziałam grajków dopijających cydr, więc zaraz powinna skończyć się przerwa — dodała z uśmiechem. Lirya zjadła więc szybko całkiem smaczny wypiek i strzepnęła ze spódnicy okruszki. — Możemy iść?
— Tak, chodźmy — zgodziła się, podążając za Asterą. Przemierzyły całą długość polany, prowadzącej tuż obok altany i wielkiego, nieco już opustoszałego, stołu. Lirya wiedziała, co dziewczyna ma zamiar zrobić, i nie podobało jej się to. Służka była jednak zbyt daleko, by ta mogła ją powstrzymać, a nie chciała się zatrzymywać tutaj, na środku, kiedy nie wiedziała, gdzie czai się ten nikczemnik.
Na szczęście Astera po prostu usiadła jak gdyby nigdy nic, na jednym z wystawionych pni, plecami w stronę tamtych dwóch mężczyzn. Stali gdzie indziej, niż Lirya zakodowała, lecz zapewne musieli również pójść po coś do jedzenia. Westchnęła cicho i zasiadła obok Astery, wyciągając przed siebie szczupłe nogi. Bo skoro już była w pobliżu...
Poprawiła jednak spód sukni, zakrywając kolana.
Grajkowie faktycznie wrócili w pobliże altany i, pochwyciwszy instrumenty, zagrali pierwsze takty zachęcające ludzi do zaprzestania rozmów.
— Poczekamy chwilę, prawda? — zagadnęła Lirya, uśmiechając się.
Astera skinęła skwapliwie głową, a dziewczyna zrozumiała wtedy, że zajmując myśli tym mężczyzną, z którym wcześniej tańczyła, nie rozmyślała nad powierzonym jej zadaniem i ciągłym zastraszaniem ze strony nieznajomego bandyty. Skupiła więc całą uwagę na blondynie. Miała nadzieję zatańczyć z nim jeszcze raz, gdyż dobrze prowadził. Może tańczył nieco bez emocji, ale miał w sobie grację, której brakowało niejednemu. Chciała też poznać jego imię.
Muzyka nabrała szybszego tempa i wszyscy w mig zorientowali się, iż nie jest to utwór dla par, a raczej dla grup. Kątem oka dziewczęta zobaczyły, że jeden z owych mężczyzn, ten o ciemnej karnacji, dołącza do najbliższego grona. Astera wstała więc za nim bez ostrzeżenia, a Lirya postanowiła zaczekać jeszcze chwilę. Może... może jego, przypuszczalnie, brat również zechce z kimś tańczyć? Mogłaby wtedy za nim pójść.
Wtedy też zrozumiała, że mężczyzna o długich włosach stoi po jej lewej stronie, patrząc na nią nieco wyczekująco. Wstała zbyt gwałtownie, na co on uniósł lekko kącik ust.
— Spokojnie, mnie się nigdzie nie spieszy — powiedział wolno, lustrując ją spojrzeniem. Otworzyła usta, szykując odpowiedź, ale ubiegł ją. Głos miał dźwięczny i melodyjny. Na pewno pobrzmiewała w nim północna, sąsiedzka nuta. — Nie lubi pani tańczyć? — spytał, zerkając na biesiadników.
Cóż powinna mu odpowiedzieć? Być może on faktycznie nie lubował się w tańcu, lecz przecież ona kochała to robić...
— Uwielbiam — szepnęła w końcu, nie chcąc kłamać. Musnęła wzrokiem – tylko wzrokiem, choć miała ochotę i ręką – opadające na ramiona włosy mężczyzny. W końcu spojrzała wyżej, na jego twarz. Dlaczego był tak ujmująco spokojny? — A pan?
Westchnął.
— Niekoniecznie.
— Ale przecież dobrze pan tańczy. Zdaje się, że to z panem właśnie tańczyłam przed godziną, prawda? — dodała pospiesznie.
Skinął głową.
— Tak podejrzewam — mruknął, posyłając jej krótkie, chyba porozumiewawcze spojrzenie. — Dobrze to słyszeć. Matka zawsze mówiła mi to samo, ale nigdy zbytnio jej nie słuchałem. Nie lubię tego.
— Dlaczego?
— Mało kto potrafi dobrze grać. A ci skrzypkowie są upici i nie trafiają w nuty — wyjaśnił, złożywszy dłonie za plecami. Na jego ustach znów rozciągnął się cień uśmiechu. — Proszę posłuchać.
I posłuchała, wpatrując się w jedną ze skrzypaczek. Melodia, mimo iż wygrywana przez dziesiątki instrumentów faktycznie miała wiele niedociągnięć, na co Lirya dotąd nie zwracała uwagi. Nie ona jedna bowiem wszyscy zdawali się dobrze bawić.
Ruchy jednego grajka, który między kolanami trzymał bęben, były ociężałe i gdyby nie jego kompan, utwór zatraciłby rytm.
— Teraz pani rozumie? — zapytał, znów zwracając ku niej jasnozielone oczy.
— Tak...
— Dlatego wolę rozmowy od tańców — rzekł, odchylając głowę. We wnętrzu dziewczyny coś się poruszyło i była gotowa przystać na rozmowę, jednak wtedy utwór dobiegł końca, a rozpoczął się inny, jej ulubiony. Był do niego nawet specjalny układ, ale mało kto go pamiętał.
Ona znała cały.
Wciągnęła powietrze.
— Więc kiedy pan tańczy na obchodach tego typu?
Nie odpowiedział od razu, wyprostował się tylko, przełknąwszy ślinę. Lirya widziała to po jego grdyce, która poruszyła się z góry na dół. Minęło kilka sekund, tancerze już ustawiali się w parach. Poczuła zniecierpliwienie spływające wzdłuż kręgosłupa.
— Wtedy, kiedy mam po co i z kim. — Uniósł kąciki ust. Nie spodziewała się tego. Zarumieniła się, kiedy mężczyzna wyciągnął do niej dłoń. — A widzę, że pani faktycznie lubi tańczyć i to pani ulubiony taniec. W przeciwnym razie nie byłaby pani taka zniecierpliwiona. Proszę więc.
Ujęła jego sporą, odzianą w rękawiczkę dłoń.
— Zna pan układ do tego?
Popatrzył w jej stronę, a długie włosy podążyły za ruchem jego głowy. Nie spłynęły jednak po ramieniu, pozostały na piersi.
— Nie zaproponowałbym pani tańca, gdybym go nie znał.
— Oczywiście — szepnęła, uśmiechając się nerwowo.
Uniósł rękę, pozwalając jej okręcić się efektownie wokół własnej osi. Welon zawirował wokół jej głowy, niby kielich kwiatu, lśniąc delikatnie w blasku gwiazd.
Pieśniarka odśpiewała pierwsze wersy, a pijany muzyk uaktywnił się, zaczynając wybijać odpowiedni rytm. Pieśń była smutna, acz żywiołowa. Opowiadała o niespełnionej miłości.
Lirya ją uwielbiała.
Jej stopy od razu przypomniały sobie odpowiednie ułożenie, a ciało w jakiś sposób złączyło się z ciałem i umysłem partnera. Pierwszy takt – któremu towarzyszyły dwa kroki w bok i dygnięcie – był zazwyczaj pomijany przez biesiadników, jednak oni byli nań naszykowani. Lirya z trudem powstrzymała okrzyk radości. Kilkoro ludzi spojrzało w ich stronę, ale dziewczyna ich nie widziała. Domyślała się tylko, jaką reakcję wywołali. Mężczyzna obrócił ją zgrabnie i odsunął się o krok. Tę część powinna przetańczyć sama, bez trzymania go za ręce. Zakręciła biodrami, rozkładając ramiona lekko na bok. Podskoczyła też niewysoko i wykonała długi krok w lewą stronę. Wtedy też na powrót spotkała się z mężczyzną, który stanął blisko niej, gdy rozpoczął się refren. Był to jej ulubiony moment. Muzyka była tutaj szybka, wpływała w jej żyły i krążyła w krwi, niczym narkotyk. Dostarczała radości i niewypowiedzianej błogości, którą Lirya cieszyła się jak dziecko. Uniosła więc ręce wysoko, wedle ustalonego niegdyś układu, wykonując kilka żywiołowych i urywanych ruchów w rytm melodii. W uszach dźwięczał jej energicznie bęben, a śpiewaczka wchodziła w coraz to wyższe rejestry. Głoski przez nią wyśpiewane były ostre, ale otwarte, wibrujące na końcach wyrazów.
Gdy refren przeminął, Lirya znów przystąpiła do długowłosego mężczyzny, ujmując jego dłoń, omal nie tracąc tchu. Wkładała w taniec wszystkie swoje emocje, nadzieje i obawy, chcąc przekuć je w coś silniejszego i mocniejszego. Nie przejmowała się wtedy niczym. Kochała to.
Jednak pieśń skończyła się szybciej, niż dziewczyna podejrzewała. Jeszcze przed chwilą tańczyła, energicznie układając ręce w coraz to nowsze figury, a teraz stała obok mężczyzny, który okręcał ją po raz ostatni. Wyciągnęła na końcu ramię, by zakończenie ich tańca było bardziej efektowne. I było.
Lirya nawet nie wiedziała, jak wiele osób ich obserwowało. Nie wszyscy, oczywiście, pewnie nawet nie połowa, ale znaczna część faktycznie patrzyła prosto na nich. Czuła gorąco rozpływające po jej mięśniach, gdy dygnęła przed swoim partnerem, kryjąc za welonem zawstydzenie. Mężczyzna skinął do niej głową, w jakiś niewyobrażalny sposób dzieląc się z nią spokojem, które biło z jego oczu.
Podziękowała mu za to w duchu i rozejrzała się po zebranych, którzy na szczęście powoli tracili nim zainteresowanie. Rozległo się tylko kilka braw, na co Lirya skinęła głową najbardziej elegancko, jak potrafiła, i poczęła szukać wzrokiem Astery. Właśnie rozpoczynał się kolejny utwór, a ona nie wiedziała, co ze sobą zrobić... Zostać tu i dalej tańczyć z tym mężczyzną, narażając się na kolejne spojrzenia biesiadników, czy może wycofać się gdzieś w cień? Nie lubiła przyciągać zbytniej uwagi, teraz zrobiła to zupełnie niecelowo.
— Pójdę odpocząć — stwierdziła w końcu, kierując się w stronę okalanego przejrzystym materiałem stołu i ław ustawionych wokół.
— Mogę pani towarzyszyć? — dotarło do niej niezbyt głośne, acz przepełnione pewnością siebie pytanie. Lirya zatrzymała się w połowie kroku, obracając głowę za siebie. Tak... tak, chciała, aby jej towarzyszył, ale nie wiedziała, czy będzie to poprawne. On jednak zrównał z nią krok, wciąż czekając na odpowiedź.
— Cóż, skoro pan nalega... — szepnęła, przyjmując jego ramię. Jego twarz nadal pozostała niezmienna. — Nie znam wszak pana imienia — dodała śmielej, zakopując głęboko niepewność wywołaną reakcją na ich wspólny taniec.
Mężczyzna spojrzał na nią półprzymkniętymi oczyma. Dotarli akurat do stołu drugiej, bardziej schowanej altany, gdzie puściła jego ramię i uniosła wysoko podbródek, lustrując wzrokiem jego rysy.
— Mam na imię Shalaevar — odparł po dłuższej chwili, zginając się przed nią w swobodnym ukłonie.
Shalaevar... — powtórzyła w myślach. W imieniu tym kryło się coś... coś magicznego, dostojnego i tajemniczego. Słyszała je już kiedyś. Być może tak miał na imię bohater jednej z książek, które tak lubiła czytać.
Imię to pasowało do niego, do jego długich, jasnych i gładkich jak jedwab włosów. Do wysokiej, smukłej sylwetki i mocno zarysowanej szczęki. I ostatecznie – pasowało do tych drogich szat, wyszywanych srebrnymi nićmi.
— A pani? — Uniósł ciemną brew.
— Lirya.
— Lirya — powtórzył cicho niczym echo. Obydwoje zasiedli po przeciwnych stronach stołu. Dziewczyna obserwowała stąd biesiadników, próbując odnaleźć Asterę. Nie zapomniała zarazem o obecności Shalaevara. Jakże skomplikowane było jego imię...
— Pan nie jest stąd, prawda, Shalaevarze? — spytała, odwracając doń twarz skrytą pod woalką. Na jej ramiona wstąpiła gęsia skórka, gdy poczuła chłodny powiew wiatru z lasu.
Mężczyzna bawił się rąbkiem jasnej rękawiczki. Podniósł na nią spojrzenie, unosząc jednocześnie kącik ust. A może tylko jej się zdawało.
— Po czym to pani rozpoznała? — dopytał, przechylając głowę.
— Cóż... przede wszystkim po pana fryzurze. — Uniósł brwi, słysząc te słowa. — Słyszałam, że tylko na północy mężczyźni nadal noszą długie włosy — dodała, chowając dłonie pod blatem. Wiatr poruszył okrywającym go lekkim materiałem.
— Nie tylko — odpowiedział, opierając łokcie na stole, a podbródek na dłoniach. — Ale dobrze pani wywnioskowała, że pochodzę z północnego królestwa, z Edgerry. Tam się urodziłem. — W jego głosie pobrzmiało coś na kształt podziwu pomieszanego ze zdziwieniem. Albo niepokojem.
— Więc nie mieszka tam pan?
— Obecnie, jak widzi pani, nie ma mnie tam — odrzekł, uśmiechając się. Nie, nie, nie uśmiechnął się. To w jego oczach zagrała chęć uśmiechu, coś radosnego. Lirya zaś nie pohamowała tego odruchu.
— Tak, da się to dostrzec... — mruknęła, skubiąc pod stołem haft spódnicy. — To pana pierwsze obchody?
Potwierdził ruchem głowy.
— Podobają mi się. My większą wagę przykładamy do zimowego balu, a te u nas nie są tak huczne i wesołe, spędza się je raczej w małych grupach, może kilkunastoosobowych. Tutaj, aż czuć radość tych wszystkich ludzi. — Zwrócił głowę w kierunku tańczących. Niektórzy mężczyźni niezgrabnie trzymali swe partnerki w pasie, te zaś próbowały nie podeptać innych w szaleńczym tańcu. Śmiali się i rozmawiali. A ponad nimi, na wzniesieniu, siedziała piękna królowa. Lirya odwróciła wzrok, mimo że Shalaevar patrzył na nich jeszcze kilka sekund. Marszczył przy tym nieznacznie nos.
— To jedyna okazja w całym roku na taką biesiadę — stwierdziła i skrzyżowała nogi w kostkach. Shalaevar pokiwał głową, opuszczając prawą dłoń na blat.
— A to? — Wskazał na okalającą jego rękę rękawiczkę. — Czego to symbol?
— Zakończonych prac przy siewie i zbiorach — odpowiedziała, nieco dumna z tego, iż mogła mu to wytłumaczyć.
Mężczyzna obejrzał swoją dłoń, poruszając palcami.
— Ależ ja nigdy nie pracowałem przy zbiorach.
— Nie pan jeden. Ale to tradycja.
— Czy nie powinno się w ten sposób honorować osób, które faktycznie przyczyniły się do prac na polu? — spytał, zaciskając po chwili usta. Lirya nachyliła się nieco.
— Nigdy tak o tym tym nie myślałam.
— Bo jest pani do tego przyzwyczajona — stwierdził wyrozumiale. — A gdyby można było to zmienić?
— Wtedy... — zamyśliła się. — Wtedy chyba byłabym za tym rozwiązaniem, które pan zaproponował.
— A welony? — kontynuował nieprzerwanie. — Co oznaczają?
Lirya nieświadomie dotknęła swojej woalki.
— Tajemnicę, którą owiana jest jesień i zima. Nie wiadomo, co przyniosą.
Shalaevar postukał palcami o swoje przedramię.
— Nie słyszałem ani o jednym, ani o drugim.
— Nie każdy o tym wie, jeśli nie jest z Tannyllu.
— Ale nie każdy jest historykiem. Powinienem o tym wiedzieć — wyznał.
Lirya przechyliła głowę, a wraz z tym ruchem zafalował jej welon.
— Interesuje się pan historią? — Na te słowa nawiązał z nią kontakt wzrokowy, co przyjęła za potwierdzenie. — Czego konkretnie?
W oczach Shalaevara błysnęło zainteresowanie, gdy nieświadomie pochylił się w stronę rozmówczyni.
— Głównie historią tego kontynentu, jego mieszkańców, oraz... dawnych mieszkańców — dodał nieco ciszej, po raz pierwszy z błądzącym uśmiechem na ustach. Szumiało jej w głowie, toteż nie od razu zrozumiała, o czym mówił, mimo że również była zaznajomiona z tym tematem. Jej włosy mieniły się w świetle księżyca, kiedy odruchowo odgarniała je ze swojego ramienia, bawiąc się nimi. — Słyszała kiedyś pani o tym, jak wyglądał ten kontynent przed tysiącami lat?
Lirya zebrała się w sobie, aby się skupić, ponieważ, widząc nagle coraz to więcej emocji na twarzy Shalaevara, myśli zaczynały wirować dokoła niej, nie dotykając żadnej konkretnej kwestii. Oderwała jednak wzrok od miejsca, gdzie włosy mężczyzny zakręcały się na kaftanie razem z wyszywanymi w fale nićmi i odetchnęła leciutko.
— Kontynent był ponoć zalany w połowie wodą — odparła. Wyczytała to jakiś czas temu w książkach, zapoznając się tym samym z historią ludzi, którzy jako pierwsi zasiedlili te tereny, kiedy wody opadły.
— I zamieszkały przez syreny — dodał spokojnie Shalaevar, zwilżając usta, jakby chcąc ukryć uśmiech. Lirya ledwo powstrzymała śmiech, myślała bowiem, że mężczyzna żartuje. Na jego twarzy jednak nadal widniała powaga przeplatana z zamyśleniem.
Zawiał wiatr.
— Nie żartuje pan? — spytała z dozą nieufności. Pokręcił głową, a złote włosy podążyły za jego ruchem. — To przecież tylko legendy.
— Czy legendy nie opowiadają też o smokach terroryzujących pastwiska? — zapytał retorycznie, jeszcze bardziej się pochylając. Zmrużył nieznacznie jasnozielone oczy. — Smoki nie powinny istnieć. A jednak na zachodnich wyspach ostał się już prawie wymarły gatunek gadów wielkości dwóch mężczyzn z kikutami na miejscu skrzydeł.
Lirya przygryzła wargę.
— Sugeruje pan, że syreny i smoki istniały? — dopytała, sama nie wierząc, że weszła w taką rozmowę z mężczyzną, który od początku ją intrygował.
— Byłbym słabym historykiem, gdybym jedynie to sugerował. — I wtedy też na jego ustach po raz pierwszy zagościł uśmiech. Nie był to jednak zwyczajny uśmiech – ten konkretny bowiem był przepełniony pewnością siebie, nonszalancją, zadziornością, a także czymś skrajnie dostojnym, co sprawiło, że ciemne oczy Liryi zabłyszczały. — Jeśli pani chce, mogę coś pani pokazać. — Shalaevar wstał, wyciągając do niej dłoń odzianą w rękawiczkę, od której nici odbijały się światła ognisk i księżyca. Uniosła na niego oczy, zadzierając brodę. Minęły dwie sekundy, nim się zastanowiła i ostatecznie przyjęła propozycję mężczyzny z uśmiechem.
— Ma pan jeszcze jakieś nowości do opowiedzenia? — Na te słowa mężczyzna zaśmiał się głucho, sprawiając, że jej serce przyspieszyło.
— Jeśli ma pani na myśli sensacje o nowych gatunkach, to nie. Jestem pewien, że na tym kontynencie i na pobliskich mu wyspach istniały jedynie te dwa z nieznanych nam istot — odparł, wyciągając do niej ramię, które przyjęła. Ruszyli w stronę środka polany, nadal tętniącej życiem.
— Więc co chciałby mi pan pokazać? — spytała, zerkając w jego kierunku. Pachniał kosztownymi tkaninami i słońcem.
— Pierwowzór tych dwóch altan. — Otwartą dłonią wskazał na budowle — jedną, w której zasiadła zarządczyni, i drugą, w której przed chwilą rozmawiali. — Jestem tutaj zaledwie miesiąc, a już zauważyłem, że wasi przodkowie bardzo lubili je budować. Zwiedziłem więc chyba większość z nich, a jedna przykuła szczególnie moją uwagę.
— Ma pan na myśli tę nad jeziorem?
Shalaevar spojrzał na nią przelotnie.
— Owszem.
— Ona zawsze wydawała mi się starsza od innych — dodała Lirya. Altana nad jeziorem była jej ulubionym miejscem w trakcie lata. Często chodziły tam z Asterą na pikniki, kiedy akurat nie musiały służyć zarządczyni.
— Jest pani bardzo spostrzegawcza — odparł ze śmiechem na ustach Shalaevar. Wyglądał na zdecydowanie bardziej odprężonego niż wcześniej.
— Lirya — powiedziała dziewczyna, patrząc na niego. — Proszę mi mówić Lirya.
Teraz Shalaevar już się nie uśmiechał, jedynie jego zielone oczy wyrażały coś na kształt zadowolenia.
— Dziękuję. — Skinął głową.
Zmierzali właśnie skrajem polany, wzdłuż lasu i za ławkami, aby jak najmniej przeszkadzać biesiadującym. Wtedy też Lirya nawiązała kontakt wzrokowy z Asterą, której żółta sukienka wyróżniała się w tłumie ludzi. Skinęła jej głową w kierunku, w którym zmierzała z Shalaevarem, a przyjaciółka uśmiechnęła się na to z przymrużonymi oczami. Lirya westchnęła, poprawiając odruchowo materiał sukienki. Powoli wychodzili z polany.
Droga nad jezioro zajmowała nie dłużej niż pięć minut i również była oświetlona pochodniami oraz lampionami. Zwyczajem było, że część biesiadników, która wolała w spokoju nacieszyć się upojną atmosferą, zmierzała właśnie tam, aby przy spokojnym wietrze i świetle odpocząć od tańców i śpiewów.
Ściółka leśna wygłuszała odgłosy ich butów, kiedy spacerowali w pozornej ciszy nad jeziorem. Drzewa szumiały spokojnie, a chłodne podmuchy znad wody raz po raz poruszały woalką Liryi i włosami Shalaevara. Mężczyzna zerkał na dziewczynę co jakiś czas, jakby chcąc coś powiedzieć. Milczał jednak.
Dziewczyna zaś zastanawiała się nad pochodzeniem nieznajomego. Jego wiedza zadziwiała i imponowała jej. W szczególności to, z jaką pewnością się nią dzielił, wykazując żywe zainteresowanie legendami oraz historią. Liryę bowiem od dawna absorbowały dzieje kontynentu oraz królestw, które się na nim utworzyły. Ona sama żyła na prowincji Tannyllu, otoczonej dziesiątkami innych, równie małych państw. Największym i najbardziej zbliżonym kulturowo królestwem, którego mieszkańcy prowincji nie traktowali jako obcego była właśnie monarchia na północy, skąd prawdopodobnie pochodził Shalaevar. Relacje poddanych były zawiłe, ale jak najbardziej przyjacielskie, ponieważ ich ziemie otoczone były z jednej strony oceanem, a z drugiej dwoma imperiami. Potrzeba było tego skromnego, niepisanego sojuszu, jeśli chcieli zachować odrębność i wolność.
Lirya wszystkiego tego dowiadywała się, podsłuchując nieraz przypadkiem spotkania jej pani z innymi zarządcami pobliskich prowincji. Poza tym czasem sama wchodziła z zarządczynią, Khidellą, w krótkie rozmowy. Pani nigdy nie odtrącała jej ani Astery, mimo iż były jedynie służącymi. Często traktowała je jak młodsze towarzyszki, będące rozrywką w dyskusjach, kiedy akurat z nikim się nie spotykała. Dziewczęta miały zatem dosyć wysoką, choć nieoficjalną, rangę w tej prowincji.
Na tyle wysoką, że Liryą zainteresowały się jakieś zbiry...
Po plecach dziewczyny przeszedł dreszcz na wspomnienie wytoczonej ku niej groźby. Zacisnęła usta, wiedząc, że nie powinna teraz marnować czasu na obchodach lata, a myśleć nad możliwym rozwiązaniem, który nie przyniesie szkody ani jej, ani zarządczyni, ani nikomu innemu... Choć pewnie takowy nie istniał.
Na dodatek znów poczuła się obserwowana, jednak nie odważyła się rozejrzeć. Nadal była wśród ludzi, niosąc w sercu złudną nadzieję o bezpieczeństwie, które dzięki temu zyskiwała.
Nieświadomie ścisnęła ramię Shalaevara, co zwróciło uwagę mężczyzny.
— Wszystko w porządku, Liryo? — wypowiedział jej imię tak delikatnie, jakby było starożytnym zaklęciem leczącym. Spojrzała na niego. — Masz chłodną dłoń — dodał.
— Nonsens — odparła, pesząc się. Shalaevar znów wyglądał, jakby chciał coś rzec, ale się powstrzymał.— To przez powietrze znad jeziora — skłamała, siląc się na uśmiech, którego i tak nie mógł dostrzec.
— Wiem, że nie znamy się długo — zaczął ostrożnie. — Dlatego ciężko mi wychodzić z taką propozycją, ale jeśli mógłbym ci jakoś pomóc, z chęcią to zrobię — zaoferował.
— Dziękuję — szepnęła dziewczyna.
Dotarli akurat do altany nad jeziorem. Przebywały tutaj blisko dwa tuziny ludzi. Niektórzy siedzieli na kocach, inni podpierali się o drzewa, dwójka śmiałków pływała. Księżyc przeglądał się w wodnej tafli, a drzewa kłaniały się wkoło, tworząc kształt na wzór korony nad akwenem. Kilka gwiazd migotało wesoło, witając nowoprzybyłych i przyglądając się swoim ziemskim odpowiednikom – lampionom i pochodniom.
— Właśnie to chciałem ci pokazać — zaczął Shalaevar, odwracając uwagę Liryi od przyrody. Wskazywał otwartą dłonią na altanę, do której podprowadził dziewczynę. Nie weszli do środka, ponieważ przebywała już tam grupka osób. — Zauważyłaś, że jest głębiej wkopana niż reszta?
Lirya przyjrzała się budowli uważniej niż dotychczas. Shalaevar zaś przyglądał się jej. Dziewczyna obeszła altanę dokoła, patrząc na jej fundamenty. Blisko jeziora ziemia osunęła się, odsłaniając marmurowe podwaliny, które rzeczywiście ciągnęły się aż na dno zbiornika.
Poczuła za sobą obecność mężczyzny. Odwróciła się z lekkim uśmiechem.
— Faktycznie — szepnęła, przyglądając się konstrukcji. — Żadna inna nie jest tak dobrze wkopana.
— Bo te nasze nie potrzebują zabezpieczenia, nie są dla nas niczym ważnym. Jeśli się zawalą lub przewrócą, postawimy nowe. Natomiast dzieła takie jak to... — westchnął. — Powinny być nagradzane, opłacane, a my tymczasem... — Zawiesił na moment głos, jakby takt w utworze miał dobiec końca.
— Zapłaciliśmy jedynie zapomnieniem — dokończyła, dzieląc się jednocześnie swymi przemyśleniami. Jeśli to, co mówił Shalaevar, było prawdą – a uważała, że było – historia wszystkich tych gatunków była przejmująco smutna. Lirya słyszała płynącą z oddali muzykę, ale zupełnie się w nią nie wsłuchiwała, bowiem zastanawiała się nad tym, czego się dowiedziała. Shalaevar opierał się obok niej ramieniem o kolumnę. Dziewczyna również to zrobiła, próbując znaleźć naturalniejszą pozycję. — Czy ktoś jeszcze o tym wie? — spytała, ponieważ z tyłu głowy wciąż tliło się przeczucie, że jest właśnie karmiona pewnego rodzaju wymysłami.
Shalaevar uśmiechnął się tajemniczo.
— Oczywiście — zniżył głos do szeptu. — Na północy mamy akademię, nadmorskie miasta wręcz obfitują w uczonych i pasjonatów.
— Kilka razy przejezdni mówili o tamtejszej uczelni — przypomniała sobie Lirya, odszukując wzrok mężczyzny, który przypatrywał jej się przez ten cały czas, jakby chciał przeniknąć przez welon skrywający jej twarz. — Zawsze zastanawiałam się, jak tam jest. Tutaj mamy tylko jedną szkołę w zasięgu dwudziestu mil. Gdybym do niej nie uczęszczała, nie mogłabym... — Ugryzła się w język, nim wyjawiła, dla kogo służy. Uznała, że nie chce się tym jeszcze dzielić. — Pracować tu, gdzie pracuję.
Shalaevar wyraźnie zauważył jej wahanie, ale kulturalnie nie zwrócił na nie uwagi. Lirya zaś starała się odgonić myśli o tamtym nieznajomym, który wtargnął wczoraj na zamek i jej zagroził.
— Gdybyś kiedyś więc zajechała na północ, odwiedź akademię, a szczególnie wydział historyczny — mruknął, odgarniając z twarzy włosy, które poruszył podmuch wiatru.
Lirya znów się uśmiechnęła i odepchnęła ramieniem od kolumny, stając prosto.
— Chętnie, ale musisz mi powiedzieć, co takiego mogłabym tam znaleźć.
Shalaevar wskazał dłonią na niewielki, pobliski pomost, na który przeszli. Powietrze przesycone było zapachem jeziora, nocy oraz tej specyficznej woni, będącej mieszanką, która zawsze towarzyszyła podobnym uroczystościom.
— Cóż, przede wszystkim zachęciłbym cię do odwiedzenia publicznej biblioteki. Są tam książki z każdej dziedziny, a tylko u nas taka funkcjonuje. — Lirya słuchała go, jednocześnie odwiązując buty, by móc zwiesić nogi do wody. Podał jej swoje ramię, żeby się go przytrzymała dla równowagi. — A potem zaprosiłbym cię do odwiedzenia auli lub patio, bo zapewne właśnie tam bym przebywał.
Dziewczyna zerknęła na niego. Blond włosy zalśniły niczym tafla, a świerszcze w trawie zabrzęczały cicho, akompaniując nocnym ptakom. Na moment przestała odwiązywać niebieskie tasiemki. Jej dłoń nadal była zaciśnięta na ramieniu mężczyzny.
— Dziękuję za takie zaproszenie.
— To ja dziękuję — odparł cicho, na moment tracąc całą swą dostojność z twarzy. Pozostał jedynie pewien rodzaj zakłopotania i rozweselenia. Między Shalaevarem a Liryą przepłynęły setki myśli, które w niewyjaśniony sposób splotły się w cienki warkocz porozumienia.
Patrzyli na siebie, wstrzymując jednocześnie oddechy.
I wtem za ich plecami rozległy się okrzyki. Lirya ledwo zdążyła odwrócić wzrok od Shalaevara, a już poczuła wibrowanie pomostu, spowodowane bębnieniem nóg. Trójka albo czwórka ludzi – nie była tego pewna przez ciemność i szok, jakiego doznała – pędziła prosto w ich stronę.
— Z drogi! — krzyczeli, śmiejąc się.
Oni jednak nie mieli gdzie się usunąć. Pierwsza osoba prześlizgnęła się obok skołowanej dziewczyny, wybijając się i skacząc z pluskiem do wody. Pozostali już nie byli tak ostrożni i w szaleńczym biegu popchnęli dziewczynę, a wraz z nią Shalaevara. Pod Liryą ugięły się nogi, straciła oparcie, a przez jej głowę przemknęło kilka przekleństw skierowanych do tych ludzi. Mentalnie naszykowała się na runięcie w wodę i przemoczenie całej sukienki.
Tak się jednak nie stało.
Pęd nadany przez uderzenie zakończył się równie szybko i nagle, co się zaczął. Lirya wczepiła palce w kaftan mężczyzny, widząc, że Shalaevar odzyskał równowagę i ją złapał.
Złapał również welon, który spadł z głowy Liryi.
Dziewczyna odetchnęła ciężko. Shalaevar nie postawił jej od razu do pionu, zapewne bojąc się, że upuści welon.
— Dziękuję — powiedziała, patrząc mu w oczy. On z kolei pierwszy raz tego wieczora miał okazję naprawdę odwzajemnić spojrzenie, z czego skrzętnie skorzystał.
— Prostacy — mruknął z rozkojarzeniem, jakby nie wiedząc, co tak naprawdę chciał powiedzieć. Dłoń nadal trzymał na jej włosach, podtrzymując ozdobę. Lirya uniosła kącik ust, co spowodowało, że mężczyzna przeniósł wzrok na jej wargi. Tym razem spojrzenie było dużo bardziej intensywne.
Nie wiedziała, co było powodem ich następnego kroku. Być może była to rozmowa, którą niedawno odbyli. Być może to atmosfera uroczystości i podniosła atmosfera obchodów lub coś, co zrodziło się głęboko w ich sercach.
Wiedziała jednak, że nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Shalaevar nachylił się, złączając ich usta w pocałunku. Dziewczyna położyła odruchowo dłoń na jego policzku, przez moment nie czując nic poza jego ciepłymi, miękkimi wargami. Zakręciło jej się w głowie, a oddech uleciał z niej jak zmęczenie podczas tańca. Nie widziała wtedy nic, a potem, niespodziewanie, pod jej powiekami popłynęła feeria barw, zastąpiona szybko widokiem przymrużonych, bladozielonych oczu Shalaevara. Ich oddechy zmieszały się ze sobą.
Przepraszam — wyczytała z jego ust, choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Dziewczyna pokręciła głową, uśmiechając się mimowolnie i delikatnie. Muzyka w oddali przybrała na sile, a dzwony w pobliskich wieżach rozbrzmiały pełnią głosu. Shalaevar oderwał na moment wzrok od jej twarzy, rozglądając się wkoło. Kilka zbudzonych ptaków wyleciało z drzew, wzbijając się w powietrze.
— Północ? — szepnął.
— Północ — odparła, uśmiechając się jeszcze szerzej. On również się uśmiechał. Lirya wyprostowała się, wyślizgując się z jego odcisku, i delikatnie zabrała trzymany przez niego welon. — Wychodzi na to, że spadł w odpowiednim czasie — zażartowała, sięgając po jego dłoń, z której zdjęła rękawiczkę. Ludzie w lesie śpiewali głośno, a niektórzy wykrzykiwali coś w euforii.
Krótko popatrzyła na mężczyznę i wyrzuciła swój welon do wody. Ten spadł na taflę różą materiału i rozkwitł niczym wiosenna lilia. Po jego środku zaś wylądowała delikatnie, niczym ptasie piórko, błyszcząca rękawiczka Shalaevara, dryfując wolno wraz z welonem bliżej środka jeziora.
Dziewczyna odetchnęła lekko.
I wtedy usłyszeli podniesione głosy. Tym razem nie były to jednak radosne okrzyki biesiadników. To były niskie, nerwowe i krótkie pytania rzucane do nich. Grupka mężczyzn wyłoniła się ze ścieżki i, przechodząc obok altany, niemal od razu skierowała się do stojącej na pomoście pary.
To byli gwardziści. Lirya wyraźnie widziała ich lśniące zbroje.
Znieruchomiała. Shalaevar zaś jakby odruchowo zasłonił ją ramieniem, dłoń nieustannie trzymając na jej talii i marszcząc ciemne brwi.
— Co się dzieje? — spytała cicho, jednak mężczyzna nie odpowiedział. Prawdopodobnie sam nie wiedział, czego był świadkiem. A być może wiedział nazbyt dobrze.
— Proszę się od niego odsunąć! — zakrzyknął jeden gwardzista, a Lirya dopiero po sekundzie zrozumiała, że mówią o niej. Zareagowała jednak tylko konsternacją, przypatrując się to Shalaevarowi, to gwardziście. — Ręce nad głowę — zakomenderował do blondyna. Lirya zrozumiała, że kurczowo ściskała ciepłą dłoń Shalaevara dopiero wtedy, gdy ten wysunął ją z jej uścisku. Shalaevar posłał jej uspokajające spojrzenie i wykonał rozkaz.
— Co tu się dzieje? — spytała ponownie dziewczyna.
— Podejdź tu! — Gwardzista nie zwrócił uwagi na pytanie Liryi, patrzył tylko na Shalaevara, podobnie jak reszta straży. Każdy z nich dzierżył miecz, jakby w każdej chwili ktoś mógł ich zaatakować. Lirya próbowała przeanalizować całą sytuację, jednak to wszystko tak ją zaskoczyło, że nie potrafiła wyciągnąć żadnych konkretnych wniosków.
Shalaevar zbliżył się powoli do strażników, którzy od razu wygięli jego ręce za plecami. Blond włosy posypały się wokół jego twarzy. Lirya zbliżyła się do nich.
— Odsuń się, dziewczyno!
Zatrzymała się.
— Mogę wiedzieć, co się dzieje, szanowni panowie? — spytał Shalaevar z nutą ironii. Lirya uniosła swoje oczy nad jego plecy, dopiero teraz dostrzegając stojącą obok Asterę. Co ona tutaj robiła?
— Jest pan oskarżony o wtargnięcie na zamek i próbę zamachu — warknął gwardzista. — Czy ktoś pani wczoraj groził? — Pytanie skierowane było do Liryi, która zamknęła na powrót przypadkiem rozchylone usta.
Nie odpowiedziała od razu. Minęły trzy uderzenia serca.
— Tak.
— Z panią więc porozmawiamy później. Idziemy — warknął. Lirya nie poruszyła się, gdy odciągano od niej Shalaevara. Wzrok miała utkwiony w Asterze. Przyjaciółka zbliżyła się do niej powoli. Wyglądała, jakby chciała ją przytulić, jednak spojrzenie Liryi skutecznie ją od tego powstrzymało.
— Cieszę się, że nic ci nie jest — szepnęła niepewnie. Dziewczyna uniosła brew, więc Astera kontynuowała: — Słyszałam, że wczoraj ktoś ci groził. Nic ci nie mówiłam, uznałam, że tak będzie bezpieczniej. Ale zanim wyszłyśmy na obchody, opowiedziałam o tym strażnikom, a oni, jak się okazało, przeszukali zamek i znaleźli zaplątany przy oknie włos. Ten... ten mężczyzna pasował zatem do opisu, porozmawiałam z nimi o moich przypusz...
— Znaleźli włos — powiedziała Lirya szorstko. Szumiało jej w głowie. Odwróciła się od Astery, marszcząc brwi. Dwie sprzeczne emocje walczyły o dominację w jej umyśle. Dwie wersje wydarzeń, które miały miejsce. Dwie prawdy, z których jedna była bolesna, a zarazem niedorzeczna.
Została sama na pomoście, patrząc, jak gwardziści zaciągają Shalaevara głównym traktem do zamku.
Muzyka ustała.
Letnie obchody dobiegły końca.
Korekta: Inka Wojtczak, redakcja: Alicja Tomczyk
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro