𝔬𝔣 𝔠𝔬𝔩𝔡 𝔞𝔫𝔡 𝔯𝔦𝔪𝔢
SHALAEVAR POSTUKAŁ PALCAMI O DREWNIANY BLAT. Świece rozpalone przed trzema godzinami wypalały się z wolna, rzucając ostatnie błyski na pamiątkowe ozdoby, które mężczyzna ustawił na półkach wiszących tuż nad biurkiem. Deszcz pomieszany ze śniegiem uderzał ciężko w okno, o które Shalaevar opierał głowę. Przez szkło przedzierały się ciemność i chłód. Niebieskie chmury rozciągały się nad wieżami kaplicy, nie pozwalając księżycowi w pełni zalać się blaskiem. Daleko w dole, na ulicach, pospiesznie przemieszczali się ludzie, chcący wrócić po pracy jak najszybciej do swoich domów.
Niebo rozbłysło.
Nie był to najlepszy dzień na wyprawianie balu zimowego, ale wszystko zostało już przygotowane. Shalaevar słyszał nawet, że goście zjechali się do specjalnie zwolnionego na tę okazję skrzydła akademii. Przesiedlono część studentów, a ci, którzy mogli, powrócili na miesiąc do domu.
Był to bowiem bardzo ważny dzień. Mimo iż północne królestwo rokrocznie organizowało zimowy bal, ten miał być inny. Inny, ponieważ zostali na niego zaproszeni wszyscy byli zarządcy prowincji, które już nie istniały. Cała zachodnia część kontynentu po wielu latach zjednoczyła się, oddając się pod władzę północnej, nadmorskiej monarchii. Przez wiele pokoleń żyli w zgodzie, jakby północ również była tylko niewielką krainą. Stało się tak po to, by dwa sąsiadujące z nimi mocarstwa nie przejęły ich zupełnie. Wszyscy woleli stworzyć nowe, wielkie królestwo Edgerry, aniżeli dać się pochłonąć jednemu z dwóch gigantów, Reedial bądź Array. Razem, na oczach sąsiednich monarchów, stworzyli potęgę po ponad roku toczącej się wewnętrznej wojny i padania ofiarą cudzych zagrywek.
A na ich czele stanął właśnie Shalaevar Tarindel. Młody król, tragicznie osierocony w zbyt wczesnym wieku. Król, który na początku nie poczuwał się do obowiązku sprawowania władzy. Zamiast tego wolał nadal wykładać na uczelni, w której zresztą sam się za młodu uczył, oraz jeździć po sąsiednich prowincjach, robiąc niemądre rzeczy, w nadziei znalezienia sobie partnerki na życie. Obracając się od najmłodszych lat w zakłamanych, obłudnych sferach, posunął się nawet kilkukrotnie do czynu, za który mógłby zostać aresztowany, gdyby nie był królem. Postanowił bowiem zobaczyć, jak zachowają się kobiety postawione przed wizją zdobycia pieniędzy w zamian za zdradę swojej pani. Shalaevar przetestował to w sumie na pięciu osobach i tylko jedna się nie ugięła. Było to jeszcze zanim zachodnia część kontynentu doświadczyła z dnia na dzień biedy i agresji z każdej strony. Tylko jedna dziewczyna, na obchodach lata w prowincji Tannyllu, okazała się na tyle wierna, że nie przystała na żadną propozycję, nie złamało jej nawet zastraszenie. Shalaevarowi udało się później z nią porozmawiać, nie zdradzając oczywiście swej tożsamości, jednak rozmowa ta została przerwana przez strażników, którzy zaciągnęli go do zamkowych lochów.
Jego brat, Emmyth, nie mógł się wtedy opanować, tak bardzo rozbawiła go ta sytuacja. Mniej zabawne jednak było tłumaczenie szanowanej zarządczyni, że Shalaevar jest królem i nie miał na myśli nic złego. Gdyby jego ojciec żył, niechybnie skróciłby syna o głowę. Mógł stracić nie tylko respekt poddanych, ale i pozycję na uczelni.
Po tym wydarzeniu Shalaevar zaprzestał wszelkich nierozsądnych sprawdzianów ludzkich wartości.
Nie miał zresztą na to czasu, kiedy każdego dnia dowiadywał się o nowych pożarach, zaginięciach, kradzieżach i zabójstwach toczących się za murami jego królestwa. I wtedy jego doradcy wyszli do niego z pomysłem, który zarówno jemu, jak i jego bratu wydał się bardzo sensowny – należało zjednoczyć prowincje i wciągnąć je do ich królestwa, nim zrobią to sąsiednie potęgi.
Tak też poczyniono.
Niestety, zarządców, którzy na to nie przystali, mimo nalegań poddanych, ścięto.
Shalaevar odetchnął głęboko, wsłuchując się znów w deszcz za oknem. Przejrzał swoje zapiski na następne wykłady z historii, wyrównał stosik kartek i schował go do szuflady. Papier zaszeleścił przyjemnie.
Rozległo się pukanie.
— Proszę! — zawołał, wstając. Drzwi uchyliły się, a Shalaevar wygładził frak. Służący ukłonił się.
— Wasza Wysokość, wszystko gotowe — oznajmił młody mężczyzna, wyraźnie speszony tym, że usługuje samemu władcy. — Czy jest coś, czego Jaśnie Pan potrzebuje? — zapytał, unosząc wreszcie na niego wzrok.
Shalaevar pokręcił przecząco głową.
— Dziękuję, poradzę sobie ze wszystkim. — Spojrzał przez ramię na zegar na wieży. Mimo ulewy zniekształcającej obraz bez trudu odczytał na nim godzinę. — Zaczniemy punkt siódma.
Służący ukłonił się na znak przyjęcia tej wiadomości i wycofał w głąb korytarza. Shalaevar przeciął kilkoma krokami swoją komnatę, dochodząc do stojącego w rogu lustra, przy którym paliła się pojedyncza świeca. Mężczyzna jednak zamiast na siebie, spojrzał na burzliwe niebo, odbijające się w zwierciadle. Dopiero później poprawił mankiety, wyrównał zapięcia fraka i zdjął z wieszaka ciemną pelerynę z wyszytym herbem. Zapiął ją na ramionach i wyciągnął spod niej długie, jasne włosy, który rozsypały się po jego plecach. Zwykle nie przykładał wagi do ubioru, służące robiły to za niego, ale dzisiaj chciał sam o wszystkim zadecydować. Czuł bowiem, że duch ojca spogląda na niego gdzieś z zaświatów, a Shalaevar chciał, by mężczyzna widział w swoim synu odzwierciedlenie samego siebie. To właśnie on jako pierwszy nosił tę pelerynę — dzisiaj nadeszła pora na Shalaevara. Ubrał się więc tak, jak zapamiętał strój ojca; tak, jak poddani zapamiętali go przed śmiercią. Jeśli wszystko miało pójść po jego myśli, musieli widzieć w nim tego, który przed laty rozpoczął coś nowego, krew byłego króla w żyłach jego syna. A później musieli docenić po prostu samego Shalaevara.
Ponownie nabrał powietrza i głęboko odetchnął.
Wyszedł na pogrążony w mroku korytarz. Zimne, ceglane mury, okryte gdzieniegdzie gobelinami, nie powstrzymywały wszechobecnego chłodu wiejącego od wzburzonego morza. Świszczenie wiatru, śpiewające w całym zamku, nie zachęcało do opuszczenia komnaty. Na dole czekali jednak goście, muzyka, wytrawne jedzenie i alkohol. A także byli zarządcy, gotowi złożyć mu przysięgi.
Począł schodzić więc po schodach, tak naprawdę pnąc się coraz wyżej po stopniach władzy. Każdego dnia zastanawiał się, czy w ogóle jej chciał, a potem dochodził do wniosku, że nie miał nigdy wyboru. Musiał to zrobić dla ludzi. Tych swoich, jak i tych, którzy jeszcze go nie znali.
To nie poddani byli dla króla.
To król miał służyć poddanym.
Kroki Shalaevara odbijały się echem po krętych schodach. Słyszał już spokojną muzykę wygrywaną na fortepianie, by zabawić oczekujących.
Dawniej mężczyzna bardzo lubił wsłuchiwać się w dźwięki instrumentów, ale teraz brakowało mu na to czasu. Zima przyniosła obowiązki, a jednocześnie zabrała mu czas na wykonywanie ich. Pragnął dla siebie choć jednej rzeczy, choć jednego przyjaciela niebędącego jego bratem, który umili mu ten ciężki okres. Jednocześnie nie chciał zadawać się z żadnym znanym sobie człowiekiem. Zbyt wiele rzeczy słyszał i widział, aby przejść koło nich obojętnie.
Mężczyzna szedł dalej, wzdłuż korytarza umieszczonego na niższym piętrze. Po drodze minął kilku gwardzistów i służące. Jedna z nich wycierała kałużę na podłodze, tuż pod oknem. Najwidoczniej wiatr musiał otworzyć okiennicę, przez co do środka wdarł się deszcz. Shalaevar zszedł szybko po następnych schodach, uważając, by nie zaczepić o nic szatą. W końcu znalazł się na parterze, a przed nim rozciągał się boczny korytarz prowadzący na salę balową. Gdy do niego wstąpił, jego wysoką sylwetkę owiało ciepło, światło i... cisza. Było słychać jedynie kroki jego podbitych butów. Peleryna ciągnęła się za nim w podmuchu, ale jedynie muskała ziemię, a Shalaevar szedł z rękoma założonymi za plecami. Wszyscy na niego patrzyli. Ani jedna para oczu nie była zwrócona nigdzie indziej.
Patrzyli na swojego króla, a on po raz kolejny poczuł z tyłu głowy to ukłucie presji. Ściągnął łopatki. Przecież musiał temu podołać. Wszystkie ziemie już były jego, teraz należało dopełnić formalności. Zasiadł na tronie, opierając nadgarstki o podłokietniki. Jasne włosy spływały wzdłuż jego piersi.
Służący założyli na jego skroń koronę.
Skinął głową na znak, że można zaczynać.
✧・゚: *✧・゚:* ✧
Obserwowała go zza kolumny, wspierając się o nią nieznacznie. Miała wrażenie, jakoby los zaśmiał jej się prosto w twarz, z błyskiem złośliwości w oku. Była bowiem osobą, która szybko przyzwyczajała się do tego, co miała, i potem napotykała pewne trudności we wprowadzaniu zmian w życie. A ostatni rok, pełen wojen i napaści, nie potrafił jej tego nauczyć. Wręcz przeciwnie — przyzwyczaił ją do niepewności, a kiedy minął, znów pogodziła się z obecnym stanem rzeczy. Wiedziała, że przyjechała tutaj, aby zostać uczennicą na królewskiej akademii, choć nadal nie potrafiła uwierzyć, że przytrafiło jej się takie szczęście. Wiedziała, że porzucała tym samym swoją dotychczasową pracę i cieszyła się na myśl, że po tylu latach nareszcie będzie mogła robić to, co najbardziej kocha — czytać i zdobywać wiedzę.
Nie wiedziała jednak, że przyjeżdżając na uroczysty bal zimowy i ceremonię zaprzysiężenia ziem nowemu królowi, spotka Shalaevara, który dodatkowo okaże się być tym królem.
Lirya przechyliła głowę, jak to miała w zwyczaju robić, gdy się czemuś przyglądała. Zmrużyła też oczy, przypatrując się mimice króla, kiedy kolejny zarządca przed nim klękał. Shalaevar wypowiadał wciąż te same słowa, nakładając symboliczne medaliony na szyje przybyłych, a reszta gości mogła oglądać jak powstaje przed nimi coś zupełnie nowego. Nowe królestwo, nowe panowanie, nowe czasy.
Dziewczyna wyprostowała się. Piękna burgundowa kreacja, choć prosta, dodawała jej odwagi i spokoju. Jej dekolt i nadgarstki zdobiła niedroga biżuteria, a brązowe włosy miała upięte wysoko na głowie, tylko kilka kosmyków okalało jej szczupłą twarz.
Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Podejrzewała, że król jej nie pamięta. Wszak dlaczego miałby?
Ona za to pamiętała go nadzwyczaj dobrze. Tak dobrze, że sama była tym przerażona. Zreflektowała się nawet, że myślała o nim każdego dnia. Czasem myśli te jako jedyne trzymały ją przy zdrowych zmysłach, bowiem w szarej rzeczywistości wspomnienie kilku pięknych chwil było jak światło przebijające przez ciężkie chmury.
Palce Liryi powędrowały do kolii zawieszonej na jej szyi. Dziewczyna pogładziła błyszczące kamienie i łańcuszek, w zamyśleniu obserwując Shalaevara, od którego odstąpili poprzedni zarządcy prowincji. Zebrani patrzyli na swego nowego króla.
— Dzięki wam — zwrócił się do mianowanych zarządców głosem pewnym i donośnym — powstała potęga, dlatego nagradzam was dzisiaj tytułami książęcymi. Panujcie nad swymi ziemiami i dbajcie o powierzonych wam poddanych. — Tu zrobił przerwę, ponieważ w tłumie zgromadzonych rozległy się oklaski. Lirya również klaskała, a Shalaevar uśmiechnął się nieznacznie. Był to ledwo widoczny uśmiech, nieco zmęczony. — Razem jesteśmy silniejsi, razem dokonaliśmy tego, o czym marzyli nasi przodkowie — kontynuował. — Jesteśmy jednością, a nie jedynie sojuszem, który łatwo skruszyć. Za współpracę i oddanie jestem wam dłużny wdzięczność. — Rozejrzał się po ich twarzach i ukłonił się przed nimi. — Dziękuję – dokończył.
Był to pierwszy król, który pokłonił się przed innymi.
Shalaevar wyprostował się, a potem uniósł wysoko otwartą dłoń, zwróconą do sufitu i odwrócił się, zarzucając peleryną. Grajkowie dosiedli do swych instrumentów, a goście rozeszli się na boki. Shalaevar zasiadł na tronie i skinął jakby nieświadomie głową.
Muzyka zaczęła grać.
✧・゚: *✧・゚:* ✧
Od dwóch godzin Shalaevar słuchał informacji na temat każdego przybyłego gościa. Emmyth szybko uciekł od tronu, korzystając z okazji do tańca, a przy okazji unikając nużących go opowieści. Shalaevar jednak, jako król, chciał dowiedzieć się tyle, ile to możliwe, mając niepowtarzalną możliwość skojarzenia tych faktów z twarzami. Jednocześnie jak zahipnotyzowany patrzył na wirujące na parkiecie pary, a jego dłoń postukiwała lekko w rytm walca. Nie lubił tańczyć, choć ponoć tańczył bardzo dobrze. Tylko raz zdarzyło mu się mieć partnerkę na tyle uzdolnioną i rozentuzjazmowaną, że czynność ta faktycznie sprawiła mu radość.
Mijały kolejne minuty, które wkrótce przerodziły się w dwa kwadranse. Emmyth powrócił do brata, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie, które król natychmiast wychwycił. Nie skomentował go jednak, chcąc pozwolić swemu sekretarzowi dokończyć opowieść o księciu z najbliższego miasta.
I wtedy też pochwycił spojrzenie jednej z kobiet tańczących pośrodku sali. Zrozumiał, że od dłuższego czasu się jej przyglądał, a myśl ta speszyła go nieco. Wiedział jednak, że ta dziewczyna tańczy od samego początku, zatrzymując się co jakiś czas na najwyżej jeden utwór, aby się czegoś napić. Sam nie wiedział, w jaki sposób posiadł te informacje. Czy naprawdę tylko ją obserwował przez te dwie godziny? Wirowała teraz na paszczy lwa wymalowanej na posadzce. Shalaevar odwrócił na moment wzrok. Witraże już jakiś czas temu przestały rozjaśniać się pod wpływem błyskawic, co oznaczało, że pogoda się uspokoiła.
Pokiwał głową, ucieszony tą myślą i opuścił wzrok na tańczących.
Na nią.
Odchodziła akurat od swojego partnera, będącego starszym mężczyzną, który chyba stracił dech po trzech minutach prowadzenia jej po parkiecie. Na każdym balu była taka kobieta, która nie szczyciła się najwyższą rangą, ale która swym urokiem tworzyła kolejkę mężczyzn, pragnących z nią zatańczyć. Na zimowym balu króla Shalaevara właśnie ta nieznajoma nią była.
— Kim jest ta kobieta? — spytał Shalaevar, przerywając sekretarzowi jego wywód. Mężczyzna nie zamilkł od razu, wielce zdziwiony pytaniem po tak długim czasie monologu. Odchrząknął.
— Która, Wasza Miłość?
— Ta, która... — Urwał na moment, zastanawiając się, jak powinien ją opisać. I wtedy znów na niego spojrzała. Shalaevar podparł kciukiem brodę. — Ta, która na mnie spojrzała.
— Większość osób patrzy na Waszą Wysokość — odparł posłusznie sekretarz. Shalaevar odetchnął. Nie była to bowiem prawda. Owszem, każdy na niego zerkał, ale nikt się w niego nie wpatrywał.
— Ta w czerwonej sukience, która zeszła właśnie z parkietu.
— Och — odparł skonsternowany mężczyzna. — Zdaje się, że...
— O kogo pytasz? — wtrącił się nagle Emmyth. Shalaevar wskazał nieznacznym ruchem głowy na dziewczynę, a potem odwrócił się w stronę brata. Nie podobał mu się jego uśmiech.
— Wiesz, kim ona jest? — spytał Shalaevar.
— Owszem. Przyjechała z księżną Khidellą, jeśli coś ci to mówi.
Mięśnie na twarzy króla stężały. Zmarszczył brwi, a Emmyth uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Nie żartujesz?
— Czy ja kiedyś żartowałem, bracie? — spytał Emmyth, mrugając okiem. — Myślę, że będziesz chciał z nią pomówić, a właśnie wychodzi w stronę infirmerii.
Shalaevar obrócił się szybciej, niż zamierzał, co Emmyth podsumował cichym parsknięciem. Mężczyzna zignorował to. Rzeczywiście, Liryi nie było już wśród biesiadujących.
Wstał, poprawiając pelerynę i, ku zdziwieniu wszystkich, wyszedł z sali.
✧・゚: *✧・゚:* ✧
Patrzył na nią. Czuła to całą sobą, każdym kawałkiem swego ciała, każdym ruchem wykonanym podczas tańca. I za każdym razem, gdy postanowiła odwzajemnić spojrzenie, napotykała jego oczy, mniej lub bardziej skupione na jej osobie. Jakby jakaś siła, której nie był świadomy, przyciągała go do niej. W pewnym momencie jego wzrok stał się tak intensywny, że dziewczyna nie wytrzymała i zeszła z parkietu, z dala od tańczących gości. Po drodze sięgnęła jedynie po zgrabny puchar wypełniony ciepłą herbatą z dodatkiem alkoholu, po czym wyszła na boczny korytarz. Ponoć cały parter był otwarty tego wieczora.
Przemykała niczym cień między nieznanymi korytarzami, przyglądając się surowej, acz zjawiskowej architekturze. Minęła też kilku służących, którzy ukłonili się, ponieważ nie mogli wiedzieć, że nie miała przecież żadnego tytułu.
Spoglądała też tęsknie za okna, czując wręcz zapach zimy. Pogoda uspokoiła się znacznie, a deszcz zamienił w sypiący gęsto śnieg. Dźwięki muzyki stopniowo cichły, lecz Lirya i tak słyszała co jakiś czas podkreślone mocniejszą grą takty.
Zastanawiała się, ile czasu musiało minąć, nim będzie znów gotowa ukazać się na balu. Ciągnęło ją w tamtą stronę, jej serce wołało, by powróciła do tańczących par, ale jednocześnie dziewczyna odczuwała piętno ciążące na jej ramionach.
Piętnem tym było spojrzenie Shalaevara oraz jej przemożna chęć spotkania sam na sam, porozmawiania z nim. Lecz przecież on był królem, a ona... ona do tej pory była jedynie służącą, której poszczęściło się w życiu.
Przystanęła na końcu korytarza, przy szerokim oknie wychodzącym na morze oraz przy drzwiach prowadzących na balkon. Uchyliła je nieco, ale zaraz potem je zamknęła, czując lodowaty powiew, który przeszedł ciarkami po jej przedramionach. Odsłonięta szyja i dekolt również zostały owiane zimnym powietrzem, powodując u Liryi dreszcz. Lubiła jednak, kiedy było chłodno. Lubiła zapach, który błądził po świecie tylko zimą. Napełniła więc nim swoje nozdrza, oddychając głęboko.
Znów pomyślała o Shalaevarze. Czemu na nią patrzył, jeśli nie chciał się z nią zobaczyć? Czy w ogóle ją pamiętał, czy może przez większość wieczoru próbował rozgryźć kim była kobieta, której nikt nie znał? Ona pamiętała go aż nazbyt dobrze. Pamiętała smak jego ust, jego głos i to jak świetnie prowadził ją w tańcu podczas obchodów letnich. Pamiętała, jak go aresztowano.
Teraz chciało jej się śmiać, ponieważ okazało się, że była wtedy świadkiem aresztowania samego króla.
Nigdy nawet nie dowiedziała się, co było powodem interwencji strażników. Mówiono, że to on był tym, który wtargnął na zamek, aby ją zastraszyć i wydobyć z niej informację o zarządczyni — Khidelli. Czemu jednak miałby to robić, skoro był królem? Sytuacja, której była naocznym świadkiem, wydawała jej się absurdalna, wręcz niemożliwa.
A Shalaevar nigdy nie przestał ją intrygować. Rysy jego twarzy, długie, jasne włosy oraz wysoka, męska, a zarazem elegancka sylwetka pozostały w jej pamięci, podobnie jak słowa, które wypowiedział.
Potarła czoło wierzchem dłoni, odgarniając przy okazji loki z twarzy. Kilka kosmyków wymknęło się z upięcia podczas tańca, ale Lirya nie przejmowała się poprawieniem fryzury, dopóki tylko czuła, że kok był na miejscu.
Dziewczyna pociągnęła długi łyk z pucharka. Ciepły napój rozlał się przyjemnie po jej gardle.
Nagle usłyszała za sobą przytłumione kroki, ale puściła je mimo uszu, podejrzewając, że to ktoś ze służby. Obróciła się jednak wolno i delikatnie, w samą porę, aby zobaczyć upierścienione dłonie nakładające na jej ramiona jakiś materiał — pelerynę, jak szybko zrozumiała.
Uniosła głowę wyżej, odwracając się zarazem.
— Na korytarzu jest zbyt chłodno — powiedział cicho Shalaevar, przyjmując to za formę powitania. Liryi zamarł oddech w piersi. Zielone oczy wręcz przygważdżały ją spojrzeniem. A jego wygląd i dostojność sprawiły, że żadne słowo nie potrafiło wydobyć się z jej gardła.
Był tak chłodny, a zarazem tak przepełniony poezją.
Wyprostowała się, przerywając tę napiętą chwilę.
— Dziękuję — szepnęła ledwie słyszalnie, poruszając różanymi ustami. Shalaevar uniósł kącik ust. Stał bardzo blisko, nadal trzymając dłoń na jej ramieniu. Dopiero po chwili to zrozumiał i opuścił rękę, składając obie z nich za plecami. Stali teraz twarzą w twarz. Jej serce wybijało rytm dwukrotnie szybszy niż ten, do którego zwykła tańczyć.
Zorientowała się też, że odzienie, którym została nakryta, było królewską szatą. Nosiła właśnie na plecach wyszyty herb jego rodziny.
Przełknęła ślinę.
— To ja dziękuję — odparł i urwał, błądząc wzrokiem po jej twarzy. — Za to, że przyjechałaś.
Lirya przechyliła delikatnie głowę i popatrzyła gdzieś na bok.
— Łut szczęścia. — Jej głos był roztrzęsiony.
— To, że zorganizowałem ten bal, również jest łutem szczęścia.
Uniosła brew.
— A nie owocem twoich starań? — spytała trafnie i nagle zmroziło jej krew w żyłach. Odsunęła się o krok. — Przepraszam, nie powinnam tak się zwracać do Waszej Wysokości — mruknęła cicho, karcąc się w myślach za taką bezpośredniość. Na wszystkie gwiazdy, co w nią wstąpiło?
Shalaevar pokręcił głową.
— Już dawno ustaliliśmy, aby zwracać się do siebie imionami, nieprawdaż, Liryo? — Na dźwięk swojego imienia dziewczyna podparła się o parapet. Oddychała coraz szybciej. Nie spodziewała się, że tutaj za nią przyjdzie.
— Cóż, wtedy nie wiedziałam, że jesteś królem, Shalaevarze — odpowiedziała śmiało, korzystając z konstrukcji, której sam użył. Czy to wszystko działo się naprawdę?
Po tych słowach wyraz twarzy mężczyzny zmienił się nieznacznie, ale zaraz potem wrócił do swego poprzedniego stanu. Odchrząknął:
— Chciałem się z tobą skontaktować, ale... cóż, najpierw stchórzyłem, a później wybuchła wojna — mruknął cicho. Zbyt cicho, jakby się tego wstydził. A nie powinien, wszakże byli dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Nieznajomymi, którzy spędzili razem letnie obchody. Wspomnienie tamtej upalnej, pachnącej lasem i jeziorem nocy wydawało się tak odległe, jakby miało miejsce dekadę temu.
A jednak o sobie pamiętali.
Lirya zwilżyła usta i uniosła głowę. Shalaevar już na nią nie patrzył, ale nadal stał bardzo blisko. Wiatr świszczał w rytm melodii wygrywanej na sali balowej.
Dziewczyna popatrzyła na jego frak wyszywany złotymi nićmi; podobny do tego, który nosił półtora roku temu, gdy go poznała. Jego włosy zdawały się być częścią ubioru, kolejnymi nitkami w zdobieniach materiału.
Nagle mężczyzna spuścił wzrok. Poczuła potrzebę przerwania ciszy, więc powiedziała:
— Wiesz... nie przyjechałam tutaj tylko na bal. Księżna Khidella obiecała umieścić mnie w waszej akademii — wyjaśniła. — I pomyślałam o Wydziale Historii — dodała i odetchnęła. Wstydziła się bowiem tej części siebie, która o tym myślała. Doskonale wiedziała, że wybrałaby ten kierunek między innymi po to, aby jeszcze raz spotkać Shalaevara i przekonać się, czy nie okłamywał jej, mówiąc, że tu wykłada. Jak widać, było to prawdą.
Shalaevar poruszył się w miejscu niespokojnie.
— Naprawdę? — spytał swoim niskim, melodyjnym głosem.
— Od czasu naszej rozmowy jeszcze chętniej studiowałam książki historyczne. Ale nadal nie wierzę w istnienie syren — zażartowała, przypominając sobie, co mężczyzna jej opowiadał, kiedy się poznali.
Błysk w oku Shalaevara świadczył o tym, że również to pamiętał.
— Jeszcze ci to udowodnię, Liryo — szepnął, ale brzmiało to jak obietnica czegoś zupełnie innego. Z niewiadomych przyczyn policzki i dekolt dziewczyny pokryły się rumieńcem. Rozmawiali, jakby od poprzedniej wymiany zdań wcale nie dzieliło ich półtora roku; jakby po prostu kontynuowali niedokończoną dyskusję. — Masz ochotę na spacer? — spytał, wyciągając w jej kierunku ramię i przerywając niezręczną ciszę.
— Czy spacerowanie z dziewczyną bez tytułu aby na pewno mieści się w ramach konwenansów? — zagadnęła, ale przyjęła jego rękę. Shalaevar wzruszył ramionami.
— Po reformach, jakie zaszły, zdobycie tytułu to raczej nie problem. A po drugie — spojrzał na nią porozumiewawczo — jestem królem.
Lirya uśmiechnęła się pod nosem. Peleryna, którą miała na plecach, ciągnęła się po ziemi z cichym szmerem, ponieważ dziewczyna była zdecydowanie niższa od Shalaevara. Czuła się zarazem bardzo nieswojo, idąc krok w krok z królem, jakby śniła i nie chciała się obudzić.
Mijali obsypane śniegiem parapety, przemykając wolno w ciemnościach zamku. W pewnym momencie Shalaevar zatrzymał się. Mimo iż ich spacer nie trwał długo, nie było już stąd słychać muzyki, a jedyne światło, jakie tu docierało, przedzierało się zza szyb i było niezwykle nikłe.
— Domyśliłaś się, czemu mnie wtedy aresztowano? — Odsunął się od niej o krok, składając ręce za plecami. Dziewczyna poprawiła rękawy sukni.
— W Tannyllu krąży o tobie tyle legend, że nie sposób stwierdzić, które myśli są moje, a które zostały przetworzone przez zasłyszane historie — odpowiedziała zgodnie z prawdą, przechylając lekko głowę. Shalaevar zwilżył usta, a Lirya zrozumiała, że na nie patrzyła. Uśmiechnął się bardzo nieznacznie, a w oczach błysnęło rozbawienie.
— A na początku co myślałaś? — spytał i ruchem głowy wskazał, by szli dalej. Przystała na to, znów ujmując jego ramię. Wyczuwała mięśnie pod materiałem fraka.
— Na początku uznałam, że to śmieszna pomyłka, ale kiedy zniknąłeś, zaczęłam głębiej nad tym myśleć. Tylko że nic nie miało sensu ani logicznego wytłumaczenia. Nie rozumiałam, czemu miałbyś się włamać na zamek i zastraszać służące bez żadnego powodu. Może ty rozumiesz? — dodała śmiało, z uśmiechem na ustach. Po takim czasie cała sytuacja raczej ją bawiła, aniżeli mroziła krew w żyłach.
Shalaevar pokręcił głową. Zauważyła to po ruchu jego włosów. Wydawał się być bardziej rozluźniony niż wcześniej. Jego mowa ciała była zdecydowanie swobodniejsza, aniżeli podczas składania przysiąg.
— To był mój, powiedzmy, niezbyt mądry plan.
Teraz to ona się zatrzymała.
— A więc to jednak byłeś ty?
Shalaevar nie spojrzał od razu w jej oczy, co ją rozbawiło.
— Owszem, ale nie miałem złych intencji — wytłumaczył, po raz pierwszy uśmiechając się szeroko. — To była prawdopodobnie najgłupsza rzecz w moim życiu, ale kiedy człowiek siedzi całymi dniami w zamku albo w akademii, może mu się nudzić.
— Zrobiłeś to z nudów? — Uniosła brwi i skrzyżowała ramiona na piersi.
— Nie tylko — wyjaśnił. — Miałem plan, aby sprawdzić w ten sposób, czy jesteś lojalna. Czy nie ulegniesz ochoczo na wizję wzbogacenia się. — Lirya już nie unosiła brwi, teraz miała je zmarszczone, a Shalaevar powiedział jeszcze: — I nie byłaś pierwszą dziewczyną, którą tak sprawdziłem.
— A czy przynajmniej zdałam test? — dopytała, choć to, co słyszała, wydawało jej się zbyt absurdalne. Mężczyzna spoważniał nagle.
— Jako jedyna — odparł krótko. — Chodźmy dalej.
— Nie powinieneś wracać na bal?
Popatrzył na nią szmaragdowymi oczami.
— Postanowiłem nie martwić się dzisiaj tym, co powinienem robić. Więc wrócę dopiero wtedy, kiedy ty będziesz chciała wrócić.
Wypowiadając te słowa otworzył drzwi do biblioteki, zapraszając ją gestem do środka. Gdy tam wstąpili, przejście zamknęło się za nimi z cichym trzaśnięciem.
✧・゚: *✧・゚:* ✧
Shalaevar obserwował z niemałą radością, jak Lirya spacerowała między regałami, napawając się widokiem tak wielu ksiąg. Jego zadowolenie podsycał też fakt, że dziewczyna nosiła na ramionach jego pelerynę — tak wielką, że niemal w niej tonęła, a jednak wyglądała bardzo dostojnie. Patrzył na jej bladą, wesołą, mimo tylu przeżyć, twarz i ciemne, wysoko upięte włosy. Ale największą satysfakcję sprawiało mu obserwowanie ruchu jej rozbieganych oczu, kiedy nie wiedziała, na którą pozycję na półce powinna spojrzeć. I ubarwionych różem ust, rozciągających się w uśmiechu, kiedy raczył ją ciekawostkami na temat pewnych książek.
Tak, to one przyciągały najbardziej jego uwagę...
Od kilku minut nic nie mówił. Tonęli w półmroku biblioteki, jedynie korytarze były rozświetlone świecami. Już dawno temu zarządził, aby pomieszczenie to zawsze było oświetlane, przynajmniej na tyle, by znalezienie odpowiednich ksiąg było możliwe nawet nocą.
Cisza przeplatała się nićmi wraz z mrokiem otaczającym regały. Otulała ich jak chmury otulały za dnia słońce. Za oknami sypał śnieg, niekiedy błyszczący w odbitym skądś świetle.
A Lirya przechodziła od regału do regału, sunąc szczupłymi palcami po brzegach książek. Niektóre z nich rozpoznawała i komentowała styl autora. W większości wszystko, co czytała, uznawała za godne uwagi. Shalaevar odnosił wrażenie, jakoby sprawiała jej radość sama czynność czytania; poznawania myśli innych ludzi, aniżeli faktyczne zagłębianie się w daną historię. Kilka z nich było bowiem raczej pozycjami nudnymi i niegodnymi większej uwagi, ale oczy Liryi aż błyszczały, kiedy opowiadała, czemu podobała jej się ta lektura.
A oczy Shalaevara błyszczały, kiedy jej słuchał.
Chodził za nią krok w krok, przyglądając się jej nienachalnie, a jednak uważnie. Zastanawiał się, czy przypadkiem przez cały ten stres nie oszalał.
Ale kiedy dziewczyna, uśmiechając się szeroko, popatrzyła mu w oczy, zrozumiał, że to wcale nie szaleństwo i wypalił:
— Pięknie wyglądasz.
I wtedy jej uśmiech przygasł, ustępując miejsca zaskoczeniu. Shalaevar również był zdziwiony, ale było już za późno — znów stali naprzeciwko siebie, zbyt blisko, by się jakkolwiek poruszyć. Czuł jak jego oddech staje się coraz cięższy. Należało to jakoś przerwać, ale nie wiedział, jak to zrobić. Nie był nawet pewien czy chciał.
Patrzył bowiem na nią i marzył, by ją pocałować.
Mimo iż wiedział, że nie powinien. Wiedział, że nie jest nieznajomym na letnich obchodach, którego nikt nie rozpoznał. Był królem. Jej królem. Oraz jej przyszłym mistrzem na akademii.
Na wszystkie gwiazdy...
— Dziękuję — szepnęła głosem cichszym od wiatru, szumiącego w ogrodzie.
Tego było za wiele. Z bólem oderwał spojrzenie od jej rozmarzonych oczu. Musiał się opanować, ale jego głowa wydawała się cięższa od ołowiu i tylko wtedy, kiedy patrzył na Liryę, całe jego ciało stawało się lżejsze, choć nadal ogarnięte tym ciepłem, które go trawiło. Już dawno się tak nie czuł. Właściwie, odnosił wrażenie, jakby jeszcze nigdy tak się nie czuł. Tylko wtedy, na obchodach, kiedy poszli razem nad jezioro, nad którym ją pocałował... Chociaż podejrzewał, że tamte emocje były wywołane wypitym alkoholem. Dziwił się jednak, bo nie pamiętał, by pił dużo. Lecz teraz, będąc tak blisko Liryi, czuł się dokładnie tak samo i wiedział już, co było tego powodem. A raczej kto.
Cała ogromna biblioteka, mająca antresole i wysokie na kilka metrów regały, nie istniała. Odkąd tutaj wszedł, rzeczywistym wydawał mu się tylko ten fragment pomieszczenia, po którym stąpała dziewczyna. Po raz pierwszy po zamieszkach i wojnie między prowincjami czuł się żywy.
Zrozumiał też, że w najgorszych chwilach zawsze wracał myślami do tamtego wieczoru, snując różne możliwe scenariusze jego kontynuacji, gdyby tylko nie został aresztowany. Ale to, czego doświadczał teraz, było lepsze od wszystkich jego wyobrażeń. Mianowicie to wybudzenie jakiego przy niej doświadczał. Obecność Liryi tego zimowego wieczoru odmrażała jego zlodowaciałe, w wyniku poprzednich wydarzeń, serce.
Nie wiedział jedynie, czy poddawanie się temu miało sens.
Nabrał płytko powietrza. Wszystko to trwało zaledwie trzy uderzenia serca, ale mężczyźnie zdawało się, że stoi tutaj zdecydowanie dłużej.
Podjął decyzję.
— Liryo... — mruknął ledwie słyszalnie. Uniosła wyżej brodę, przyciągnięta dźwiękiem swego imienia. Shalaevar zamilkł jednak, zapominając, co chciał powiedzieć. Nigdy mu się to nie zdarzyło.
— Czekałam na to spotkanie — odparła bez tchu, z dozą nieśmiałości w oczach.
Czekała...
On też czekał, chociaż do tej pory tak o tym nie myślał. A może jednak? Sam już nie wiedział. Wszystko skupiało się bowiem tylko na Liryi. Jednocześnie jednak gdzieś z tyłu głowy rosła świadomość tego, jak wiele mogło ich dzielić, chociaż po tym, co się wydarzyło, tytuły nie miały znaczenia.
A on był królem. Kto mógł mu czegokolwiek zabronić? Ta myśl go motywowała i oczyszczała umysł.
— Choć... — Słowa Liryi znów wyrwały go zamyślenia. — Choć nie wiedziałam, czy ma to sens. Czy powinnam się karmić nadziejami... Raczej nigdy nie wyszło to nikomu na dobre. — Z końcem tego zdania zaśmiała się nerwowo. Miała ładny śmiech. Szczery i swobodny, a jednocześnie delikatny.
— Nadziejami na co? — Starał się podtrzymać tę rozmowę, bo wtedy było mu jakoś prościej. Znów sunęli cicho po alejkach biblioteki. Shalaevar uważał, by nie podeptać swojej peleryny, która ciągnęła się za dziewczyną.
— Na cokolwiek. — Wzruszyła ramionami i zerknęła na niego z nieznacznym rozbawieniem. — Nie znałam cię. Nadal cię nie znam, ale teraz wiem, że jesteś królem. A mimo to myślałam o tobie prawie każdego dnia, zastanawiając się, kim jesteś i wiedząc, że już nigdy cię nie zobaczę. Ale chyba... — Tu zawiesiła głos, spuszczając zarazem oczy. Patrzyła na swoje dłonie, obracając pierścionek na jednym z palców. Był nieco za duży, zapewne nie należał do niej.
Shalaevar stanął naprzeciw niej, zmuszając ją tym ruchem, by na niego spojrzała. Chciał, aby kontynuowała swoją wypowiedź.
Pokręciła głową, lecz powiedziała:
— Ale chyba to myślenie o tobie mi pomagało. Było czymś lepszym od rosnącej wkoło paniki... A przecież zupełnie się nie znamy.
To była prawda. Ale była jeszcze jedna kwestia, którą Shalaevar postanowił poruszyć.
— A jednak coś o sobie wiemy — mruknął cicho i odchrząknął, bo nieco zachrypł. Zrobił też krok do przodu, a dziewczyna musiała zadrzeć głowę, aby patrzeć mu w oczy. On też odruchowo się pochylił. — Wiemy, że dobrze się przy sobie czujemy. I że w jakiś sposób myśleliśmy o sobie przez ten czas. — Szeptał, bowiem miał wrażenie, jakoby wszystkie księgi na regałach przysłuchiwały się ich rozmowie. — To już całkiem wiele — dodał, ściskając za plecami palce swoich rąk. Nigdy nie miał tak nerwowych ruchów, ale teraz, w tej bibliotece czuł się, jakby miał w sobie zbyt wiele energii, a jednocześnie jakby jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa i nie chciało się poruszyć.
Pierś Liryi zafalowała, jakby nagle zabrakło jej powietrza.
— Cóż...
Nie zaprzeczała. Zobaczył to w jej oczach, kiedy skrzyżowała z nim spojrzenie. Przypomniał mu się taniec z nią. Shalaevar nie znosił tańczyć, mimo iż ponoć wychodziło mu to bardzo dobrze, ale tamtego wieczoru wcale nie chciał przestawać.
Rozplątał splecione za plecami dłonie i jedną z nich uchwycił delikatnie podbródek dziewczyny. Nie wzdrygnęła się, po prostu poddała się temu ruchowi.
— Spróbujmy.
— J-jesteś królem i mistrzem w akademii — zająknęła się, a on uniósł kącik ust.
— Nie powiedziałem, że będzie łatwo... — mruknął i spoważniał, patrząc jej prosto w oczy. Nawet nie myślał o odwróceniu wzroku. — Daj mi szansę.
I dała.
Całując go.
Nim to zrozumiał, odsunęła od swojej twarzy jego rękę, sięgając jedną dłonią do policzka króla, a drugą podpierając się o jego ramię. Przycisnęła do jego warg swoje miękkie, ciepłe usta, pokonując barierę, której do tej pory tak kurczowo się trzymali.
✧・゚: *✧・゚:* ✧
Sama nie wiedziała, czy decyzja, którą powzięła, była słuszna.
Była bowiem świadoma, że została podjęta dawno temu, kiedy tylko go zobaczyła, a może nawet i wcześniej — gdzieś w jej wyobraźni, gdy myślała o ich ponownym spotkaniu.
Wiedziała też, że siła, która ich do siebie przyciągała, była nie do odparcia. Jakby ktoś splótł ich serca i myśli liną, zaciskającą się, gdy tylko próbowali od siebie odejść.
Pocałowała go więc. Zrobiła to, o czym myślała przez większość wieczoru. A kiedy już była tak blisko niego, mężczyzna cały zesztywniał, jakby zaskoczony tym ruchem. Przez ułamek sekundy Lirya poczuła ciepło ogarniające ją całą, a potem wstyd, ponieważ straciła pewność, czy to, co zrobiła, było słuszne.
Odsunęła się na centymetr, a słowa król oraz mistrz zaczęły uderzać ją z każdej strony. Straciła grunt pod nogami — jeszcze sekundę temu uznałaby, że to przez pocałunek. Teraz jednak była pewna, że to wynik zakłopotania.
Ale Shalaevar nie pozwolił jej długo trwać w takiej niepewności. Położył na jej smukłej talii lewą dłoń i obrócił dziewczynę tak, by plecami dotykała mosiężnego regału.
Lirya odetchnęła ciężko. Twarz mężczyzny rozmywała jej się przed oczyma, kiedy ten nachylił się do niej, a jego włosy opadły po bokach jasnymi kaskadami.
On również ciężko oddychał. Z tej odległości czuła jego zapach — woń pergaminów i atramentu oraz korzennego mydła, którym mył włosy.
Shalaevar patrzył jej intensywnie w oczy, trzymając ją na tyle mocno, że sama nie mogła wychylić się po pocałunek — trwała tak po prostu, odwzajemniając spojrzenie. A z jego szmaragdowych oczu wyzierała... nadzieja. Zieleń przeplatała się z niewyrażonym pragnieniem. Mężczyzna poruszył ustami, jakby coś mówił, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła. Kręcił jednak delikatnie głową, bijąc się z myślami. Powiedziała więc zamiast niego:
— Boję się, że... że gdy zaczniemy, już nie będzie odwrotu.
Shalaevar nie poruszył się. Nadal stał tak samo blisko, obejmując ją. Minęło kilka uderzeń serca, które odbiły się echem w głowie dziewczyny, nim w końcu się odezwał.
— Nie będzie.
Spojrzeli sobie w oczy. Ich oddechy zmieszały się w tej wąskiej przestrzeni.
Palce mężczyzny zacisnęły się na talii dziewczyny. Jej falująca klatka piersiowa przyciśnięta była do jego torsu. Dłońmi odnalazła drogę do jego ramion, a potem szyi, którą oplotła. Shalaevar, bardziej lub mniej świadomie, uniósł Liryę delikatnie do góry. Królewska peleryna zsunęła się z jej pleców z cichym szmerem, pozostawiając jej ramiona odsłonięte.
Na zewnątrz rozszalała się burza, ale oni jej nie słyszeli. Shalaevar pochylił głowę, przyciskając wargi do lekko rozchylonych ust Liryi, a dziewczyna przytuliła go mocniej. Pod powiekami rozbłysła jej feeria barw, akompaniując piorunom rozświetlającym zewnętrzne ściany pałacu. Usta mężczyzny były ciepłe i miękkie, a jego ruchy pewne, jakby doskonale wiedział, czego chce. Zapewne tak właśnie było. Ona też wiedziała, czego pragnie. Pragnęła pozostać w zawieszeniu tej konkretnej chwili, w objęciach Shalaevara, całując go do nieprzytomności. Wplotła palce we włosy mężczyzny, rozumiejąc nagle, że już od dłuższego czasu chciała to zrobić. Było w nich bowiem coś, co przyciągało uwagę jeszcze bardziej niż jego dostojna twarz.
Shalaevar odsunął się na moment, łapiąc oddech. Uniosła zamknięte do tej pory powieki. Uśmiechał się. Widziała to po jego oczach, wpatrzonych w nią intensywnie. Widziała też w nich błysk, nim nie spuścił spojrzenia na jej usta, które już po chwili znów całował. Westchnęła, kiedy przesunął po nich językiem i pogłębił pocałunek. Pogładził jej twarz dłonią, na której wsparła głowę. Wszystkich tych ruchów była bardziej świadoma niż czegokolwiek innego, wisząc jednocześnie w niemalże błogiej nieprzytomności. Oddawała wszystkie pocałunki, zaciskając palce na jego kaftanie. Wkrótce jednak Shalaevar odsunął jej rękę i odchylił głowę dziewczyny na bok, by móc musnąć jej szyję. Zadrżała, ale mężczyzna trzymał ją mocno, nie wypuszczając ze swoich objęć.
Minuty przepływały wolno między szeptanymi słowami. Między obietnicami i trwogami. Między pocałunkami i westchnieniami.
Aż w końcu bicie zegara obwieściło czas ich rozstania.
Nie zatańczyli ze sobą tego wieczoru, ale ich spojrzenia krzyżowały się ze sobą częściej, niż powinny. Nie spuszczali z siebie oczu.
Aż w końcu bal dobiegł końca.
Shalaevar siedział na tronie dopóki ostatnia osoba nie opuściła sali.
Znów został sam.
Tym razem jednak w jego sercu kwitła nadzieja.
Redakcja: Patrycja Bober, korekta: Daga Michalak
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro