Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7


Pomimo sztywnej atmosfery wywołanej wspomnieniem mrocznej bogini Amadea nie uciekła od towarzystwa kobiet. Przez chwilę zapanowała cisza, szlachcianki skupiły się na sączeniu herbaty, Ryan zaproponował ten napój również i jej, który przyjęła, bardziej z powodu, by czymś zająć ręce.

Z minuty na minutę kobiety odzyskiwały jednak głos, na nowo wymieniając się zasłyszanymi plotkami, komentując poczynania osób, które Amadea nie znała. Wspominały romans żonatego mężczyzny ze służącą z jego domu, ubolewały nad jego małżonką, która nie znała prawdy i męczyła się w niechcianym małżeństwie. Lecz gdy Ryan zapytał o nazwisko, od razu zmieniły temat, prawie że przekrzykując się nazwiskami najlepszych, według nich, krawców w stolicy. Wywołało to większą dyskusję, jakby naprawdę zbliżała się okazja, na którą potrzebowały nowych  kreacji.

Potem matka Ryana wspomniała o tym, że w ich domu służba coraz rzadziej słuchała jej rozkazów i uwag, bardziej biorąc pod uwagę zdanie Ryana. Zanim ten jednak zdążył się odezwać, wyprzedziły go pani Tesler i Wildor, wylewając swoje żale na niewdzięczną służbę.

– ... Oczekują nie wiadomo jakiego wynagrodzenia, a nawet nie wykonują swoich obowiązków — wzburzała się jedna z kobiet. — Nie wiem, jak to sobie wyobrażają, że będą otrzymywać wynagrodzenie za niesłuchanie rozkazów...

– A może niech wydawaniem poleceń zajmują się  osoby odpowiedzialne za to i wytypowane do tego? — twardy i pewny głos Ryana zaskoczył Amadeę, kiedy się odezwał, wpatrując się w matkę spojrzeniem pełnym uporu. Amadeę uderzyło to, jak intensywny stał się błękit jego oczu. — Może wtedy nie dochodziłoby do takich sytuacji?

– Chcę ci tylko pomóc, synu — oznajmiła lady Serina. — Nasza rodzina już się uszczupliła, a na rozrost się nie zanosi...

– To również nie jest sprawa, którą powinnaś się zajmować — stwierdził, mierząc ją spojrzeniem znad filiżanki.

– Powinnam albo nie powinnam — skomentowała jedynie. — Chcę ci tylko przypomnieć, że ja wiecznie żyć nie będę, a kiedy umrę, zostaniesz na tym świecie sam jak palec.

– Mamo, proszę cię — zawołał wzburzony, przewracając oczami.

Z jakiegoś powodu to rozbawiło Amadeę, nie potrafiła powstrzymać chichotu.

– Siostrzenica hrabiego Belvort zamieszkała u niego — wyleciała znikąd jedna z kobiet, jakby wspominała o tym od niechcenia. — Podobno jej rodzice prosili, aby przedstawić ją towarzystwu.

– Tak, zamieszkała z nimi, ale wydaje się być głupiutka jak gąska — skomentowała druga. — Hrabina Belvort ponoć skarżyła się znajomej, że musi pilnować dziewczyny jak oka w głowie, bo co rusz wyprawia jakieś głupoty. Nie będzie z niej żadnego pożytku.

– Starsza z córek barona Zuldy jest już w odpowiednim wieku, by zacząć poszukiwania męża — oznajmiła  lady Serina, patrząc na Ryana. — Dziewczyna jest ładna, niegłupia i na dodatek jeździ konno.

– Tak, ale jest straszną krzykaczką i chyba kuleje — wypomnął Ryan. — A takiej mi w domu nie potrzeba.

– A jakiej ci potrzeba? — powtórzyła jego matka, najwidoczniej mając już dość zachowania Ryana. — Powinieneś się ożenić już dwa lata temu, a jednak wciąż się sprzeciwiasz. Nie pasuje ci żadna z panien, o których ci wspominam, a także nie robisz nic, by samemu znaleźć sobie żonę. Zobaczysz, po mojej śmierci zostaniesz sam jak palec na tym świecie, podobnie jak twój drogi przyjaciel, hrabia de Laderall.

– Przecież Aspen ma siostrę... — przypomniał matce Ryan, najwidoczniej zmęczony już jej pretensjami, bo Amadea zauważyła zmianę w jego zachowaniu, to jak rozglądał się wokoło, znudzony paplaniną matki. — I nie zostanę sam, mam przecież przyjaciół. A ty nie wyglądasz na umierającą.

– Przyjaciele nie zastąpią ci rodziny — wypomniała mu natychmiast lady Serina. — Kiedyś przyjaźnie się skończą, a ty zostaniesz sam.

– Albo ktoś cię zdradzi — dodała druga z kobiet. — A to jeszcze gorsze niż utrata znajomości.

– Drogie panie, proszę, nie przesadzajmy... — westchnął Ryan, lecz Amadea widziała, że szło mu coraz gorzej.

Chcąc w jakiś sposób mu pomóc, Amadea wstała.

– Drogie panie, lady Serino, bardzo miło mi było was, poznać — zaczęła, starając się brzmieć jak najbardziej kulturalnie. — Z przykrością muszę  jednak was opuścić, nie chciałabym przedłużać waszej uprzejmości. Ryanie, gdybyś mógł mi towarzyszyć, byłabym wdzięczna... Moja noga wciąż nie jest w dobrym stanie...

Ryan przez chwilę patrzył na nią w szoku, lecz załapał po chwili, prawie że doskakując do niej i oferując jej swoje ramię. Szlachcianki patrzyły na to z wyłupiałymi oczami, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Matko, drogie panie, ja również muszę was opuścić. — pożegnał się. — Na moich barkach leży pomoc tej młodej damie.

Po tych słowach odeszli, starając się zachować dość wolne tempo, by nie wyglądało to na ucieczkę. Amadea nie potrafiła ukryć szerokiego uśmiechu, zadowolona, że to się udało.

– Dziękuję — odezwał się do niej Ryan, gdy wmieszali się w tłum gości. — Te ich licytacje o najlepszą narzeczoną dla mnie robią się nudne...

– Zauważyłam właśnie, że coraz gorzej sobie radzisz — stwierdziła, pozwalając sobie na uśmiech pełen zadowolenia w jego stronę. — Więc chciałam ci jakoś pomóc. Chociaż uważam, że wyszło to dość chaotycznie i zapewne od razu zrozumiały, że od nich uciekamy.

– To na razie nie ma znaczenia — odpowiedział. — Najważniejsze, że udało się uciąć tę dyskusję. Jeszcze tego mi brakowało, aby moim ożenkiem zajmowały się znajome mojej matki. Jakby już samo wysłuchiwanie jej żali mi nie wystarczyło...

– Nie chcesz się żenić? — zapytała, po trochę zainteresowana, zwłaszcza po wysłuchaniu lady Seriny. Ona naprawdę mówiła o tym tak, jakby za chwilę Ryan miał zostać sam.

– Nie chcę żenić się z kimś na siłę. — wyznał, po chwili zastanowienia. Amadea zauważyła zmianę w tonie jego głosu, jakby nie był pewien, czy chce o tym mówić. Albo, czy chce o tym mówić właśnie jej. — Można by rzec, że jestem już w odpowiednim wieku, by znaleźć sobie żonę i założyć rodzinę, bo inaczej temat mojej osoby nie zniknie wśród ludzi przez najbliższe kilka lat. I jest jeszcze kwestia nazwiska i tytułu. Nie wiem na ile to rozumiesz, Amadeo, ale przez urodzenie w rodzinie szlacheckiej leży na moim barkach obowiązek godnego reprezentowania nazwiska i...  Jakby to uciąć... Przyłożenie się do powiększenia rodziny, by to nazwisko nie wygasło...

– Czyli, masz robić dzieci na żądanie?! — zapytała, gdy dotarło do niej, co Ryan do niej mówił.

– Ściślej rzecz biorąc, mam robić synów na żądanie — przyznał z kwaśną miną, uśmiechając się krzywo. — Córki nie odziedziczyłyby mojego tytułu, nie miałyby żadnych praw do dziedziczenia całego majątku, może tylko niewielkiej części. Moja matka uważa, że skoro jest sam jeden, a mój ojciec umarł, to nazwisko niedługo wygaśnie, jeśli się nie ożenię. Albo ona nigdy nie doczeka się wnuków.

– Twoja matka nie wygląda na umierającą... — zaczęła niepewnie Amadea, nie wiedząc, czy mogła o tym mówić.

– Oczywiście, że nie — przyznał Ryan, patrząc jej w oczy. — Jednak ona od roku przeczuwa, że niedługo umrze, zostawiając mnie samego. I na dodatek nie doczeka się wnuków. Dlatego próbuje na siłę mnie wyswatać, i co chwilę wspomina mi o pannach na wydaniu.

– A ty musisz wysłuchiwać tego, pomimo że masz tego serdecznie dość — stwierdziła, z lekko przybitym głosem. — To nie wydaje się być przyjemne.

— I takie nie jest — przytaknął, Amadea zauważyła, że jeszcze bardziej zmarkotniał. —Ale cóż mogę poradzić? To moja matka, która na swój sposób się o mnie martwi. Nie mam żadnego wpływu na jej gadanie. Jeszcze by się na mnie obraziła...

Amadei wydawało się, że ta rozmowa doprowadziła ich oboje do zmarkotnienia, bo ani ona, ani Ryan nie mieli ochoty na dalszą kontynuację tej rozmowy. Nie wiedziała, czy mogła dalej drążyć ten temat, czy Ryan w ogóle będzie chętny na rozmowę o tym z nią. Bądź co bądź, nie do końca było to jej interesem, wtrącanie się do jego prywatnego życia.

– Więc może przez moment jej uwagę zajmie coś innego — odezwała się po chwili, przypominając sobie miny kobiet gdy ich opuszczali. Ryan spojrzał na nią, marszcząc brwi, wyraźnie nie rozumiejąc o co jej chodziło. — Twoja matka. Może znajdzie sobie jakiś bardziej interesujący temat...

– Mianowicie? — spytał.

– Mnie — odpowiedziała Amadea, nie mogąc powstrzymać dumnego uśmiechu. Ryan roześmiał się, widząc jej minę. — A nie mam racji? Czy nie takie było założenie królowej, aby cały dwór mnie poznał?

– Tak, oczywiście, że tak — przyznał Ryan, nadal uśmiechając się delikatnie. — Chociaż podejrzewam, że goście królowej mogą być rozczarowani, widząc zwyczajną dziewczynę jedynie z niezwykłymi znamionami na czole. Liliver zapewne nastawiła ich, na nie wiadomo jakie cuda.

– Przecież nie będę przemieniać się w tę i z powrotem przed całym dworem... — stwierdziła poirytowana.

– Jasne, że nie — przytaknął Ryan, Amadea usłyszała sprzeciw w jego głosie. — Chociaż podejrzewam, że Liliver i Brigan właśnie tego po tobie oczekiwali. Abyś się im podporządkowała, i przystała na ich warunki, prezentując wszystkim swoją zdolność... Och, o wilku mowa. Brigan zmierza w naszą stronę.

Ryan miał rację, małżonek królowej musiał dostrzec ich wśród tłumu, nie zważając na rozmowę,  w której właśnie uczestniczył, oddalił się od swoich rozmówców, by podążyć w ich stronę. A dokładniej w jej stronę, bo wyraźnie świadczyło o tym spojrzenie Brigana utkwione w niej.

Z jakiegoś powodu Amadea przelękła się tego spojrzenia. Poczuła się tak, jakby obserwował ją drapieżnik, mający ją upolować i zjeść.

Przez moment spanikowała, chciała się cofnąć, lecz jedynie przesunęła się o krok w tył. Prawie nieświadomie przysunęła się jeszcze bliżej Ryana, ściskając jego ramię, prawdopodobnie sprawiając mu ból.

– Nie zostawiaj mnie z nim — poprosiła, widząc jego zaskoczone spojrzenie. — Cokolwiek się stanie, nie zostawiaj mnie z nim samej.

– Jak sobie życzysz, Amadeo — odpowiedział, pomimo że nie znał powodu jej zachowania.

Po chwili Brigan był już przy nich, uśmiechając się przyjaźnie, ale to nie zmniejszyło paniki u Amadei.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro