Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 58


Ryan westchnął ciężko, wpuszczając Aspena do swojego prywatnego salonu, po czym oboje rozwiedli się na znajdujących się tam fotelach. Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu, ale po chwili na twarzy Aspena zagościł lekki uśmiech, a Ryan zauważył, że w końcu się rozluźnił.

Kiedyś w takich wieczorkach towarzyszyłby im jeszcze Matthew, ale dziś Ryan nie chciał jego towarzystwa.

Nie był jednak aż tak okrutny, by odesłać Matthewa ze swojego domu. Ugościł go, jak należało, kazał przygotować dla nich kolację i kwatery. Choć i tak szepnął słowo pokojówkom, by umieszczono księcia na drugim końcu korytarza, jak najdalej od Amadei.

– Takiej atrakcji to na pewno nie spodziewałeś się pod koniec dnia — odezwał się Aspen, przerywając ciszę.

– Ten dzień i tak był szalony — stwierdził ponuro Ryan, po czym zdecydował się wyjaśnić, widząc minę Aspena. — Amadea wpadła do wilczego dołu. I tylko cudem nic poważnego jej się nie stało.

– To by wyjaśniało opatrunki na stopach... — mruknął Aspen, trochę rozbawiony. Zaraz jednak jego spojrzenie poleciało do zamkniętych drzwi sypialni. — Nie obudzimy jej?

– Nie ma jej tutaj — odpowiedział mu. — Śpi w innym pokoju.

– Mhm — mruknął Aspen, patrząc na niego znacząco i uśmiechając się pod nosem.

Ryan spojrzał na niego, oczekując komentarza, nawet jeśli i tak podejrzewał, co chodziło mu po głowie. Aspen ze swoich rozwiązłym, lekceważącym podejściem do życia miał prawo przypuszczać, że jego i Amadeę łączył nie wiadomo jak namiętny romans. Ryan i tak nie zamierzał się tłumaczyć.

– Więc co robimy z przyjazdem Julii? — odezwał się Ryan, zaczynając od problemu męczącego Aspena.

Ten westchnął ciężko, patrząc na Ryana takim wzrokiem, jakby zamierzał prosić, by o tym nie rozmawiali.

– Chyba nie mamy innego wyboru, niż naprawdę poczekać do jej przyjazdu — odparł, trochę przygaszony. — Choćbym chciał, to za nic nie wymyślę, po co naprawdę przyjeżdża.

– Musi mieć naprawdę poważny powód i tupet, skoro liczy, że jej powrót zostanie radośnie przyjęty — stwierdził Ryan.

– Nie wiem, na co liczy — odparł markotnie Aspen. Przez moment patrzył na Ryana, by odezwał się z lekką desperacją w głosie. — Napijmy się czegoś mocnego. Nie przetrawię mówienia o niej na trzeźwo.

Ryan przez moment rozważał jego propozycję, po czym wstał i podszedł do niewielkiego barku. Wyciągnął z niego dwie szklanki i butelkę whisky, jeszcze przez moment modląc się, by Aspen się nie zapił.

Podał mu zapełnioną szklankę, po czym wrócił na swój fotel i dopiero siedząc, uzupełnił swoją. Aspen w tym czasie zdążył już wypić swoją porcję i po chwili zabrał mu butelkę, by dokonać dolewki.

– Najpierw podejrzewałem, że przyjeżdża po pieniądze — odezwał się Aspen, po dwóch szklankach whisky nalał sobie trzecią, choć język już mu się rozwiązał. — Ale to brzmi absurdalnie, bo ona sama jest cholerną księżną i ma ich więcej ode mnie.

– Więc co jeszcze? — zapytał Ryan, w przeciwieństwie do Aspena sącząc alkohol o wiele wolniej. — Bo przecież nie byłaby tak bezczelna, by i tak sięgnąć po to, co twoje, prawda?

– Mam nadzieję, że nie — przyznał Aspen. Przez moment zawahał się nad czymś. — Może powraca jedynie po to, by znów narobić szumu wśród dworzan Liliver. Choć nie wiem, co chciałaby przez to uzyskać. Bo chyba nie jest wciąż tak samolubna, by rozkoszować się czyjąś uwagą... Nawet zdobytą przez tak niedojrzałe zachowanie.

– Podejrzewam, że Liliver ma teraz inne zmartwienia, niż przejmowanie się cyrkami Julii — wtrącił Ryan, nie potrafiąc pozbyć się pogardy ze swojego głosu.

Aspen popatrzył na niego, rozmyślając nad czymś.

– Naprawdę to zrobiła? — zapytał w końcu. — Naprawdę zagroziła Amadei skrzywdzeniem ciebie, by zmusić ją do mówienia?

– Podobno tak — odpowiedział po lekkim wahaniu. — Osobiście tego nie usłyszałem, ale Amadea zachowywała się w tamtym momencie tak, jakby naprawdę coś takiego usłyszała.

Ryan zamyślił się, starając się przypomnieć sobie więcej szczegółów z tamtego dnia. To, że Liliver posunęła się do tego, by na siłę wyciągnąć z Amadei informacje o dwurożcach, jakoś z perspektywy czasu go nie dziwiło. Ale to, że Amadea tak łatwo jej uległa, to było coś nieodpowiedniego dla jej osoby.

Amadea potem wyznała mu potem coś takiego. Przyznała, że Liliver jej zagroziła. Dlaczego o tym zapomniał?

– Więc co powiedziała Matthewowi? — zapytał. — Że to Amadea ją okłamała?

– Dokładnie — przytaknął Aspen. — A okłamała Liliver, tak naprawdę? Czy próbowała kryć się ze swoim kłamstwem nawet przed Matthewem?

Ryan już miał zaprzeczyć, obronić zdania Amadei, gdy znikąd się zawahał. Nie miał pewności, czy Amadea naprawdę nie ukryła czegoś przed królową. Zdążył zauważyć już, że czasami reagowała osobliwie na wspomnienie o szczegółowych faktach swojej rasy.

– Nie wiem — odpowiedział, po chwili wzdychając. — Jeśli Amadea naprawdę okłamała Liliver, to ukryła to przede mną.

– Więc okłamałaby i ciebie? — zapytał z nieukrywaną ciekawością Aspen. — To się robi coraz bardziej poplątane.

– Nie okłamała mnie, jeśli nie dopytywałem o takie szczegóły — stwierdził z powagą, broniąc jej. — I szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, czy potrafi coś więcej, czy nie. Kochałbym ją bez względu na wszystko.

– Mhm — mruknął jakby potakująco Aspen, ale przypatrywał mu się zamyślony. — A powiedz mi, nie przeszkadza ci, że przemienia się w zwierzę, kiedy idziesz z nią do łóżka?

— Aspen — warknął na niego Ryan, piorunując go spojrzeniem.

On jednak nic sobie nie zrobił z tego ostrzeżenia, jedynie roześmiał się cicho pod nosem. Przez moment oboje mierzyli się spojrzeniami, lecz widać było, że Aspen nie potraktował tej sprzeczki poważnie.

– Wiesz, pytam jedynie z ciekawości — ciągnął dalej, nie zważając na oburzenie Ryana. — Lecz wydaje się to zastanawiające, patrząc na jej zdolność zmiany postaci. Ja na przykład czułbym się dziwnie, gdybym miał za kochankę taką istotę... Sama świadomość tego, że przemienia się w zwierzę...

– Ona może pozostać człowiekiem na zawsze — wtrącił sztywno Ryan. — Porzucić zwierzęcą postać, jak to ujęła.

– Mhm — znów mruknął Aspen, teraz z poważni wszystko miną patrząc na niego. — Tak, w takim wypadku to nawet ja bym się nie powstrzymywał...

– Aspen — znów wypalił Ryan, powstrzymując go od idącymi tą drogą fantazjami. Jeszcze mu tego brakowało, by i Aspen kręcił się przy Amadei.

– Nie twierdzę, że to zrobię — oznajmił Aspen, nadal rozbawiony. — Wydaje mi się, że już o jedną osobę Matthewa jest w tej relacji za dużo.

Ryan przewrócił oczami na wspomnienie tego.

– Oświadczyłem się Amadei — wypalił, jakby miało go uciąć wszelkie insynuacje.

– Wiesz, nie domyśliłbym się — odparł ironicznie Aspen. — Ale czy nie nazwałeś ją przed Matthewem swoją narzeczoną, a twoja matka nie nazwała ją swoją synową?

– A nawet nie powiedzieliśmy o tym matce wprost — stwierdził, w pełni to sobie uświadamiając. — Z początku mama była do niej dość negatywnie nastawiona... Sam nawet nie wiem, kiedy jej stosunek do Amadei uległ zmianie.

_ Tak, my też podejrzewaliśmy, że może dać wam w kość swoim zachowaniem — oznajmił Aspen. — A te dwie obce? Kim są?

– Goście matki — wyjaśnił krótko Ryan. — A kiedy tu przyjechaliśmy, mama próbowała zasugerować mi pannę Derill jako narzeczoną.

Aspen roześmiał się na to.

– Jasne — mruknął. — Bo czego innego można się było spodziewać po lady Serinie... Chociaż gdybyś mi nie powiedział, nie uwierzyłbym, że tak szybko zmieniła zdanie o Amadei. To trzeba jej przyznać, że zszokowała wszystkich.

Ryan uśmiechnął się na to, lecz nic nie powiedział. Aspen zamilkł, patrząc na niego poważniej.

– Chciałbym pojechać do Sarim, skoro jesteśmy już w tej okolicy — odezwał się Aspen. — W domu mam parę ważniejszych rzeczy, które wolałbym ukryć przed Julią, by nie dostały się w jej ręce. Na przykład w skarbcu Matthewa lub twoim, jeśli się zgodzisz.

– Przecież wiesz, że tak — odpowiedział natychmiast Ryan. — Poza tym... Z Sarim masz o wiele krótszą drogę do Dallres, niż do Karlutory.

– Racja — przyznał Aspen, uśmiechając się lekko. — Pojedziesz tam ze mną?

Ryan nie odpowiedział od razu, rozważając to.

Pojechałby z Aspenem do Sarim z ogromną chęcią, lecz czuł, że nie powinien zostawiać Matthewa samego z kobietami. Bo choć wiedział, że nie był on zdolny do poczynienia szkód, to podejrzewał, że zostawienie Matthewa prawie że sam na sam z Amadeą nie mogło skończyć się dobrze. W tej kwestii nie ufał mu w ogóle.

– Ryan? — zagaił Aspen, nie uzyskując odpowiedzi.

– A co z Matthewem? — zapytał szybko.

– Co z Matthewem? — powtórzył Aspen, nie wiedząc, o co mu chodziło. — Jeśli będzie chciał, to niech jedzie z nami. A jeśli nie, to nie będę go ciągnął na siłę.

Ryan zmarkotniał na tę myśl.

– Nie zostawię z nim Amadei samej — oznajmił od razu.

– Przecież nie będzie sama — przypomniał mu Aspen, w jego głosie już dało się usłyszeć irytację. — Jest tu również twoja matka, jej goście i niań... Zaire. Uważasz, że co zrobi Matthew?

Ryan przez moment myślał nad tym. Może za bardzo się nakręcał. Przecież Matthew nie zrobiłby niczego, co byłoby wbrew woli Amadei, prawda?

– Dobra — odezwał się w końcu. — Pojadę z tobą.

– Cieszę się — stwierdził Aspen, uśmiechając przy tym. — Wyjedziemy jutro po śniadaniu? Jeśli się postaramy, wieczorem będziemy z powrotem.

Ryan kiwnął głową. Nie będzie go cały dzień. A przecież przez jeden dzień nie powinno stać się nic poważnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro