Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 48

Amadea jeszcze przez dobrą chwilę stała przy zejściu po schodach z piętra, nasłuchując tego, co mogło dziać się na parterze. Ale ku jej rozczarowaniu panowała tam cisza i gdyby nie miała pewności co do obecności Lucy i lady Mirelli tam, to uwierzyłaby, że nikogo tam nie było.

Prawdopodobnie przewidziały to, że mogą być podsłuchiwane i mamrotały cicho między sobą. Amadea prychnęła pod nosem na samą myśl o tym. Były lekkomyślne, skoro uważały, że miałyby szansę, by pozbyć się jej z życia Ryana.

A także były głupie, skoro uważały, że Ryan naprawdę byłby skłonny postępować wedle czyjejś woli. I może prawdą było, że przejmował się zdaniem innych, ale zaczynała wątpić, że postąpiłby tak, jak kazałaby mu jego matka czy lady Mirella. Chyba tylko woli Matthewa czy Liliver zmusiłaby go do zachowania według ich słów.

– Amadeo? — męski głos wyrwał ją z tego ponurego gdybania.

Amadea spojrzała w stronę jego źródła, a gdy zobaczyła Ryana, mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok.

Schodził z drugiego piętra z jakimś obcym mężczyzną, ubranym w dziwny, krótki płaszcz, nerwowo przyciskając jakieś papiery do piersi. Pożegnał Ryana lekkim pokłonem, a gdy minął Amadeę i przed nią pochylił się w pokłonie.

– Panienko — powitał ją, lecz nie zdążyła zareagować, bo obcy od razu opuścił ich, schodząc na parter.

– Amadeo? — Ryan znów zwrócił jej uwagę na siebie, podchodząc bliżej niej. — Więc czego chciała panna Lucy?

– Niczego, czego bym się nie spodziewała — stwierdziła, próbując zebrać się do opowiedzenia mu o tym. — Oczywiście próbowała wypytać mnie, kim jestem i co tu robię. I co robię przy tobie. I że nie powinnam robić sobie nadziei, że... Że pomiędzy nami do czegoś dojdzie.

– Przykro mi — powiedział, odgarniając jej włosy do tyłu i dotykając jej policzka. — Lucy nie wydawała się zdolna do tego. Powinienem był nie dopuścić do tego...

– Przecież nie przewidzieliśmy akurat tego — zauważyła. — A nawet jeśli, to co byś zrobił? Rozkazał jej, by nie wtrącała się w to, co nas łączy?

Chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie było warto o tym mówić.

– Nie wiem — wyznał w końcu. — Ale gdybym w jakiś sposób zwrócił jej uwagę, że... Że nie ma prawa tak się odzywać do ciebie... To może...

– Może prędzej oburzyłaby się, dlaczego akurat stajesz po mojej stronie — weszła mu w słowo.

Ryan chciał jakoś na to odpowiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował, jakby nie znalazł innego wyjaśnienia. Amadea uśmiechnęła się do niego w  pocieszeniu i dotknęła dłonią jego policzka. Niczym z uwielbienie Ryan nachylił się lekko i przytulił do jej dłoni, sprawiając, że Amadea parsknęła cichym śmiechem.

– Chodź ze mną — poprosił, odciągając ją od schodów. — Nie będziemy przecież stali na środku korytarza i obgadywali je.

– Więc po prostu zmienimy miejsce, by kontynuować tę jakże ciekawą dyskusję gdzieś indziej? — zapytała Amadea, a mimo to pozwoliła Ryanowi poprowadzić się do obcego dla niej miejsca.

Minęli drzwi prowadzące do jej tymczasowego lokum, a Amadeę uderzyła niewielka odległość pomiędzy ich pokojami. Ryan otworzył przed nią jedyne drzwi znajdujące się na lewo od tych do jej sypialni.

Amadeę uderzyła przestronność tego pomieszczenia oraz niewielka liczba ustawionych w nim mebli. Znajdujące się na prawo od drzwi kanapa i dwa fotele otaczające niewielki stolik podpowiadały jej, że pokój ten mógł być salonem. Musiał jednak pełnić także funkcję gabinetu, i to takiego głównego, w głównie którym to Ryan pracował, bo prawie że pośrodku stało zawalone papierami biurko, jakby Ryan porzucił pracę w trakcie. W oczy rzucał się również duży, narożny regał ustawiony w kącie, po brzegi zastawiony książkami. Amadeę zastanowiło, czy Ryan trzymał tam ulubione, bliskie sercu powieści, czy może były to głównie zapiski dotyczące jego pracy.

– Możesz potraktować to jako pewien postęp — odezwała się, gdy coś sobie uświadomiła. Ryan zmarszczył brwi. — Odwiedzam twój pokój za twoim zaproszeniem, a nie wpadając znienacka, niespodziewanie i nieproszona.

Ryan parsknął cicho śmiechem. Jakby w niedowierzaniu pokręcił głową, cały czas uśmiechając się delikatnie. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, w niemym zaproszeniu wskazał jej kanapę, na której usiadła.

Dołączył do niej od razu, ku jej zadowoleniu siadając blisko niej i obejmując ramieniem. Amadea uśmiechnęła się na to, w duchu
ciesząc się z tego, że Ryan powoli zaczynał przełamywać swoje bariery.

– Amadeo? — odezwał się, zwracając jej uwagę. — Ale wiesz o tym, że one nie mają racji w temacie tego, że mogą na siłę wtrącać się do tego, kogo poślubię?

– Wiem — odparła, nie panując nad tym, że w jej głosie zadrżała niepewność. — Ale one wydają się takie pewne co do tego...

– Amadeo. — Ryan przesunął obydwie ręce na jej twarz, dotykając jej policzków. — One mogą mówić, co chcą, bo tak naprawdę to jedyne, co im pozostaje. Nie mają aż tyle mocy i władzy, by zrobić coś więcej. Nie wpłyną na to, kogo tak naprawdę wybiorę. Nawet moja matka może sobie tylko gadać, ale i tak zbyt wiele nie ma do powiedzenia na ten temat.

– Ona chyba uważa inaczej — stwierdziła Amadea, po chwili przypominając sobie o czymś. — I sam powiedziałeś, że Liliver jak najbardziej mogłaby rozkazać ci poślubić wyznaczoną przez nią kobietę. Nawet Matthew mógłby.

– Amadeo. — Ryan znów wszedł jej w słowo. — Tak, powiedziałem tak i to jest prawda, ale Liliver i Matthewa tutaj nie ma. W tym momencie nie są w stanie niczym nam zaszkodzić. I nawet lady Mirella nie ma takiej władzy, by kazać mi na siłę wiązać się z jej córką. Jeżeli ja tak nie zdecyduję, to ona nie ma nic do gadania. A panna Lucy mnie nie interesuje. Ty mnie interesujesz.

Amadea nie potrafiła powstrzymać uśmiechu cisnącego się jej na usta, gdy to usłyszała. Ryan mógłby przekonywać ją o swoich uczuciach do niej miliony razy, a ona i tak za każdym razem czułaby się tym onieśmielona.

– Wiem — odparła, odzyskując głos. — Wierzę ci. Ale uwierz, że wysłuchiwanie tego, jaka to jestem... Niegodna ciebie, wcale nie jest przyjemne.

– Wierzę — przytaknął, po chwili całując ją w czoło. — I żałuję, że nie mogę nic na to zaradzić. Że nie mogę ustawić ich do porządku, by zwracały się do ciebie z szacunkiem. Pozostaje mi jedynie wierzyć w to, że gdy już się pobierzemy, to ludzie okażą ci w końcu ten szacunek. Że przestaną traktować cię jak... Jak... Jak marionetkę, która ma tańczyć wedle ich woli.

Amadea prychnęła w rozbawieniu, gdy coś sobie uświadomiła.

– Liliver chyba prędzej oszaleje, niż przyzna, że utraciła nade mną pewną władzę — wyznała, chcąc powiedzieć to z pewnym rozbawieniem, ale za nic nie udało się to, zabrzmiało to bardziej jak wyrzut. — A może i tak do tego dojdzie, gdy tylko dowie się o naszych zaręczynach.

– Może wtedy nauczy się, że istnieją jakieś granice nawet przy wypytywaniu o niespotykaną rasę — zauważył. — Ale tak, zapewne będzie oburzona. Jednak sądzę, że będzie hamować się przed podobnymi akcesami, gdy już się pobierzemy. Bo czy będzie tego chciała, czy nie, przez małżeństwo ze mną zostaniesz hrabiną, a wtedy w żaden sposób nie będzie w stanie ci zagrozić. A nawet gdyby spróbowała, to postawi ją to naprawdę w złym świetle, że próbowałaby grozić żonie jednego ze szlachciców. A zwłaszcza szlachcica, który przyjaźni się z jej bratem.

Amadea nie powiedziała nic, kalkulując te informacje. Nawet jeśli nie do końca była gotowa, by na stałe wmieszać się w ten świat i pośród tych ludzi, to czuła potrzebę, żeby zacząć rozumieć zasady, które wśród nich panowały. Nawet jeśli brzmiało to nieprawdopodobnie, że Liliver nie miałaby możliwości, by spróbować jej grozić, gdy Amadea wyjdzie za Ryana.

– To brzmi jak marzenie, Ryanie — wyznała. — Ale  wierzę ci, że istnieje opcja, że Liliver da mi spokój. Chcę w to uwierzyć.

– Sama się przekonasz — odparł. Po chwili uśmiechnął się, jakby coś sobie przypomniał. — A zresztą... Liliver może nie być jedyna, która mogłaby być oburzona naszym małżeństwem. Inni szlachcice, dworzanie... Zapewne także będą zaskoczeni tym, że poślubiłem dziewczynę z ludu.

– Nie tylko oni — zauważyła. — Matthew, Aspen. Florentyna. Twoja matka...

Amadea urwała, zdając sobie sprawę, jak wielu ludzi mogło być przeciwnych ich związkowi. Chyba szybciej byłoby znaleźć kogoś, kto popierałby go. O ile taka osoba w ogóle istnieje.

– Tak — przyznał Ryan, uśmiechając się markotnie. — Chociaż... Wolałbym, by Aspen i Matthew nie byli aż tak do ciebie uprzedzeni. Bądź co bądź, to moi przyjaciele... Mogę nawet powiedzieć, moja rodzina. I czy tego chcę, czy nie, w jakiś sposób zależy mi na ich aprobacie moich wyborów.

– Tak, to brzmi logicznie, patrząc na waszą zażyłość — zauważyła Amadea, rozważając, czy miała powiedzieć to, co ją naszło. — Ale jednak... Gdyby Matthew akceptował twój wybór, to czy upierałby się, że on sam coś czuje do mnie?

Ryan skrzywił się, jakby samo wspomnienie tego wywoływało u niego mdłości. Amadea poczuła, jak przysunął ją jeszcze bliżej siebie, jakby w niewypowiedzianej obawie.

– Mógłby to zaakceptować — odparł ponuro Ryan. — Tak samo jak to, że ty nic do niego nie czujesz i nie ma u ciebie szans. I mógłby przestać wmawiać mi, że... Że... Że nie jestem cię warty.

– Co? — wypaliła, patrząc na niego w szoku. — Powiedział ci coś takiego? Powiedział, że nie jesteś mnie wart?

– Mniej więcej — mruknął Ryan, odwracając od niej wzrok na moment. — Choć może to być moja nadinterpretacja po tamtej kłótni. A może nie do końca to miał na myśli...

– Ryan — wtrąciła delikatnie Amadea, nie mogąc znieść jego podejścia. — Dlaczego pozwalasz sobie wmówić takie rzeczy? Ryan, nikt nie ma prawa wmawiać ci, że jesteś czegoś niegodny, że nie zasługujesz na coś. A zwłaszcza twój bliski przyjaciel. To wydaje mi się... Karygodne, że osoba, którą uważasz za przyjaciela, za rodzinę, ma odwagę powiedzieć ci takie słowa.

– Mnie też to dziwi, Amadeo — przyznał ze zrezygnowaniem Ryan, po chwili wzdychając. — Szczerze mówiąc, trochę go nie poznaję, w sensie Matthewa. Nigdy nie podejrzewałbym, że potrafiłby być aż tak o kogoś zazdrosny. I to do takiego stanu, że próbowałby... Rozdzielić zainteresowaną sobą parę, by zrobić zainteresowanie jednej z osób w niej.

– Nie jestem nim zainteresowana — oznajmiła, jakby w przypomnieniu. — Nie jestem i nie będę. I Matthew będzie musiał przyjąć to do wiadomości i jakoś z tym żyć. Będzie musiał to zaakceptować, jeśli nie chce, by przyjaźń pomiędzy nim a tobą nie została nadszarpnięta. I ty, Ryanie, również musisz sobie to uświadomić: zasługujesz na to, czego pragniesz. Bez względu na to, co to może być.

– Nawet na ciebie? — wtrącił zbyt rozemocjonowanym głosem, nawet jeśli uśmiechał się do niej delikatnie.

– Zwłaszcza na mnie — odparła, również się uśmiechając.

Przez Ryana jakby przeszedł wstrząs, gdy usłyszał te słowa. Patrzył na nią, jakby, wytrzeszczając oczy, jakby musiał przetrawić to, co zostało powiedziane.

– Ryan — westchnęła Amadea. — Chodź tu do mnie.

Wyciągnęła do niego ręce, oczekując, że przysunie się do niej i pozwoli objąć. Ryan zrobił to jakby z niepewnością, przytulił się do jej piersi, opierając na niej głowę.

– Mam wrażenie, że za mocno przejmujesz się tym, by zadowolić wszystkich swoich bliskich, ale nie myślisz o tym,czego sam chcesz — zaczęła niepewnie Amadea, nie potrafiąc zapanować nad tym, że zaczęła delikatnie dotykać palcami jego szyi i szczęki. — I może prawdą jest to, że nie możesz lekceważyć swoich obowiązków i zobowiązań przez swój tytuł, ale przecież życie nie ogranicza się tylko do tego. Przecież muszą być z tego jakieś korzyści, jakiekolwiek przyjemności wynagradzające te prace.

– Niektórzy powiedzieliby, że samo posiadanie majątku szlacheckiego jest także korzyścią — odparł cicho. — To, że posiada się ziemie, z których plony i upolowana zwierzyna potrafią zapewnić byt i dodatkowe utrzymanie. Ale średnio zdają sobie sprawę, ile odpowiedzialności wymaga dbanie o powierzone ziemie. Ktoś inny powiedziałby, że właśnie to to szlacheckie życie na poziomie jest wystarczającym powodem, by  przeżyć niedogodności i utrudnienia z nim związane. Że w zamian za porządny majątek, możliwość zawarcia korzystnych znajomości można wytrzymać to, że ludzie wciąż mogą mówić o tobie za twoimi plecami. To, że za bardzo interesują się twoim życiem. A ty nawet nie możesz nic na to poradzić, bo jakakolwiek próba obrony zadziała na twoją niekorzyść.

– Ryan — znów westchnęła Amadea, nie wiedząc, co powiedzieć. — Przecież to jest... Szalone.

– Tak, to jest szalone — powtórzył z lekkim rozbawieniem. — Bo z jednej strony masz możliwość wieść naprawdę dostatnie życie, ale z drugiej musisz liczyć się z tym, że cokolwiek zrobisz lub powiesz może zostać zakwestionowane a nawet wykorzystane przeciwko tobie przez innych szlachciców. To prawie jak gra, Amadeo. I jeśli wykonasz zły ruch, giniesz.

– I chcesz w tym uczestniczyć? — zapytała, ale uświadomiła sobie, że źle to określiła. — Mimo tego, jak to wygląda, chcesz się temu podporządkować, nawet jeśli się w tym nie odnajdujesz?

– Tak jakby nie mam wyboru — stwierdził. — Nie ma żadnego innego wyjścia niż się temu podporządkować. Jeżeli chcę utrzymać, zatrzymać to wszystko, co teraz mam, muszę się temu podporządkować. Bo gdyby nie to, że za sprawą Matthewa... Awansowałem społecznie, to byłbym teraz zwykłym, jednym z niższych lordów, tak jak mój ojciec. A on... On zawsze twierdził, że warto piąć się wyżej, by próbować zdobyć więcej niż się ma obecnie.

– Opowiedz mi o nim — poprosiła Amadea, nie do  końca wiedząc, czego się spodziewać. Czuła jednak, że musiała bardziej poznać człowieka, który miał tak duży wpływ na Ryana, że skutki tego widać nawet po jego śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro