Rozdział 42
Oczywiście z Liliver nie dało się dyskutować, Matthew nie mając innego wyjścia musiał podporządkować się jej rozkazowi i pojechać do Dallres. Nawet jeśli z osobistych powodów myśl o spotkaniu z Ryanem, a nawet i Amadeą, przyprawiała go o mdłości.
Miał coraz większą pewność, że coś się musiało stać, coś go ominęło. Liliver stwierdziła, że Amadea ją okłamała. Wokół tego tematu pojawiło się zbyt wiele niedopowiedzeń, które albo ukryła, albo nie wiedziała.
Cokolwiek jednak się stało, to i tak nie dowie się prawdy od Liliver. Była zbyt uparta a nawet i zbyt skryta co do pewnych spraw, by można było cokolwiek z niej wyciągnąć.
W takim razie, jedyną opcją było pojechać do Dallres i spotkać się z Amadeą, usłyszeć co ona miała do powiedzenia w tym temacie.
Matthew westchnął na tę myśl. Wyjechać do Dallres i spotkać się z Ryanem. Spotkać się z nim po raz pierwszy od tamtej awantury.
Zbyt dobrze wiedział, że to nie był dobry pomysł. Musiał przyznać, że wyjeżdżając Amadeą Ryan postawił na swoim, na jakiekolwiek pierwszeństwo do tego, by móc się do niej zalecać. Jakby naprawdę kwestionował tę sytuację przez ich tytuły... Jakby uważał, że w takim wypadku był jej bardziej godzien niż Matthew...
Jakby mógł jej tym bardziej zaimponować niż Matthew. A przecież od razu widać było, że Amadea nie rozumiała zasad panujących w ich społeczeństwie, nie rozumiała, czym miałby różnić się przypuszczalny wybór pomiędzy poślubieniem księcia a hrabiego...
Zmarkotniał na tą myśl. Ciekawe, co też w ogóle nagadał jej Ryan, co takiego jej obiecał, że zgodziła się z nim wyjechać. Bo średnio było dla niego możliwe to, że zgodziła się na wyjazd z własnej, nieprzymuszonej woli, że zgodziła się opuścić dostatnie życie na dworze, którego miała okazję doświadczyć. Nie wyobrażał sobie, że chciałaby zrezygnować z tego na rzecz towarzystwa Ryana i jego matki, na zamianę zamku na zwykły dom...
Zmusił się do przerwania tych ponurych scenariuszy, kiedy dotarł do komnat Aspena. Licząc na obecność przyjaciela zapukał, ku swojemu szczęściu otrzymując zaproszenie.
– Matthie? — Aspen wydawał się szczerze zaskoczony jego wizytą. — Co się stało? A gdzie twoja niańka?
Matthew przewrócił oczami na komentarz o Zaire.
– Liliver dowiedziała się o nieobecności Amadei i Ryana na dworze. — przeszedł od razu do rzeczy, siadając w fotelu. — Nie pytaj mnie jak i skąd... Średnio udało mi się ją ugrać, przycisnęła mnie do powiedzenia prawy...
– I jej powiedziałeś — stwierdził Aspen, wzdychając. — Podejrzewam więc, że nie była zadowolona.
– Oczywiście, że nie — potaknął, po czym popatrzył na Aspena. — Kazała mi po nią pojechać do Dallres.
– Co? — zapytał zaskoczony Aspen, po chwili się śmiejąc. — Po co?
– Nie wiem — odparł zrezygnowany. — Liliver stwierdziła, że Amadea ją okłamała. W kwestii swojej odmienności, cokolwiek to miało znaczyć. Więc kazała mi pojechać po nią do Dallres i zabrać ją z powrotem na dwór, z Ryanem albo bez niego, jak to ujęła.
– Bo Ryan się na to zgodzi — skomentował Aspen.
Matthew westchnął na te słowa. Przez moment patrzył na przyjaciela, rozważając od czego zacząć.
– Coś mi tu nie gra, Aspen — oznajmił po chwili. — Coś się musiało stać, coś o czym Liliver mi nie powiedziała. Tak naprawdę... Jeśli kwestia kłamstwa Amadei jest prawdą, to nie wiem, w jakiej sytuacji miałoby do niego dojść. I jakiego tematu miałoby ono dotyczyć. Ale jeżeli to Liliver właśnie mnie okłamała, jeśli zrobiła coś, przez co Amadea jednak miała prawo by wyjechać... To szykuje się niezła awantura między nimi.
– Awantura — prychnął Aspen, zasiadając na krześle. — Jakby Liliver mogła pozwolić jej się awanturować. Oboje dobrze wiemy, że spróbuje ją ugadać na wszelkie możliwe sposoby, by zgodziła się na jej plany, jakiekolwiek by one nie były.
– Ale po co? — zapytał Matthew. — Co takiego jest w Amadei, że Liliver uważa ją za interesującą?
– A dlaczego ty uważasz ją za interesującą? — odparł Aspen, znikąd zmieniając temat. — Co takiego w niej jest, że cię zauroczyła? Że zauroczyła Ryana?
Matthew zgromił go wzrokiem, nie spodziewając się tej zmiany tematu.
– To nie jest to samo — odpowiedział jedynie, po chwili dodając. —Ja... Po prostu... Fascynuje mnie jej osoba przez jej dwojaką naturę... To, jak sobie z tym radzi, jak żyje na co dzień, jak jej się wiedzie... Czy naprawdę zwykle zmienia się w zwierzę, czy zdarza jej się pozostawać człowiekiem...
– Matthie, przykro mi to przyznać, ale zapewne z tego samego powodu Liliver się nią interesuje — oznajmił Aspen, patrząc na niego jakby ze współczuciem. — Co prawda nie mamy możliwości, żeby zapytać Ryana o zdanie, ale podejrzewam, że on potrafiłby z siebie wydusić coś więcej.
– A wiesz dlaczego? — odparł poirytowany Matthew. — Bo od samego początku przyczepił się do niej i nie odstępuje nawet na krok. Zachowuje się jak... Jak... Jak cholerny pies, niby ją strzegąc, ale tak naprawdę odstraszając innych od niej.
– Matthew — przerwał mu Aspen, wbijając w niego wzrok. — Z tym to trochę przesadziłeś.
Matthew spiorunował go wzrokiem. Czuł jednak, że Aspen miał po trochę rację — nie powinien aż tak wygrażać się na przyjaciela.
Ale nie miał ochoty cofnąć tych słów, bo właśnie tak o tym myślał. Wyglądało to naprawdę zaborczo, to jak Ryan przyczepił się do Amadei i nie pozwalał jemu samemu zbliżyć się do niej, to jak kręcił się przy niej i nie dawał Matthewowi okazji, by jakoś ją poznać. Nawet fakt, że zabrał ją ze sobą do Dallres wydawał mu się tak dominującym posunięciem, że nie dowierzał, że Ryan był do tego zdolny.
– Jeżeli masz po nią pojechać do Dallres, lepiej zastanów się nad tymi swoimi argumentami — stwierdził Aspen trochę spokojniej. — Bo to, że pokłócicie się z Ryanem przy pierwszej możliwej okazji, jest aż nadto do przewidzenia. Więc lepiej, żebyś miał jakieś bardziej logiczne argumenty, niż to, że fascynuje cię przez swoją odmienność i bycie dotąd niespotykaną istotą. W takim wypadku nie jesteś wcale lepszy od Liliver.
Matthew miał zamiar to skomentować, ale powstrzymał się, uświadomiając sobie, że to do niczego nie prowadziło.
– Pojedziesz tam ze mną? — zapytał w ostateczności, patrząc na Aspena. — Powiedzmy, że będę potrzebował twojego wsparcia, jeśli mam się spotkać z Ryanem i nie wywołać awantury.
– Oczywiście — odparł Aspen, jakby nie brak pod uwagę innego wyjścia. — Może taki wyjazd jakoś mnie uspokoi przed przybyciem Julii... Zaraz... Matthie, twoja niańka jedzie z nami, tak?
– Aspen. — Matthew nie wytrzymał i wbił w niego oburzone spojrzenie. — Porucznik Zaire nie jest moją niańką tylko strażnikiem. Przecież jeden już mi towarzyszył... Tak samo jak Liliver ma ich nawet czworo a Darian jednego, tak samo i mi został przydzielony...
– Liliver jest królową, to logiczne, że potrzebuje ochrony — odparł Aspen. — Darian pomimo ponad dwudziestu paru lat na karku wciąż jest głupi i nieodpowiedzialny, więc jemu akurat ochrona się przyda. Ale tobie? Przecież nie wyrabiasz żadnych głupstw, nie pakujesz się w kłopoty, a w kraju panuje spokój, więc nie ma możliwości, by doszło do przypuszczalnego napadu. Po co ci jego towarzystwo?
– Co jest, Aspen? — zapytał zaskoczony Matthew, patrząc na niego z niedowierzaniem. — Skąd w tobie ta nagła wrogość? Bo nie powiesz mi, że Zaire cię wkurza, bo nawet go nie znasz. Nie wspominając, że Carrela jakoś tolerowałeś i nie miałeś z nim problemu.
– Carrela znałem od... Od zawsze — odpowiedział Aspen. — A Zaire jest nowy i obcy, więc zaufanie wobec niego musi dopiero powstać. Nie licz, że od razu polubię i zaufam obcemu facetowi, bo taki jest jego obowiązek, bo ma chronić cię. A szczerze mówiąc, nawet Amadei nie lubię i nie ufam jej w pełni.
– Och? — prychnął Matthew, nie do końca tego się spodziewając. Nagła zmiana tematu, powrót do wątku dziewczyny był zaskakujący dla niego.
– Nie patrz tak na mnie, Matthie — poprosił Aspen, widząc spojrzenie przyjaciela. — Nie mam żadnego powodu, by od razu ufać dziewczynie, która pojawiła się tutaj znikąd, nagle oplatając sobie wszystkich wokół palca. Ciebie, Ryana, Liliver a nawet i trochę Brigana. I to przez to, że ma jakieś nadludzkie zdolności... Matthie, przez to, co potrafi, chyba nie można nawet nazwać jej w pełni człowiekiem. Powiedz sam, przecież z nią musi być coś nie tak.
– Może i tak jest — zgodził się dla spokoju Matthew. — Ale czy przez to nie wydaje się jeszcze bardziej interesująca?
– Nie — odpowiedział Aspen. Przez chwilę wahał się, czy miał coś jeszcze dodać. — Matthie... Czasami żałuję, że wtedy, tamtego dnia na polowaniu, nie strzeliłem celniej. Że nie postrzeliłem jej w tętnicę czy serce, że nie zadałem jej bardziej śmiertelnego ciosu, który by ją wykończył. Wtedy przynajmniej nie działoby się to, co dzieje się teraz. Wtedy przynajmniej żadna z bliskich mi osób nie byłaby tak zamroczona przez nią.
Matthew patrzył na niego, czując się jak sparaliżowany. Po trochę było prawdą, że był zauroczony Amadeą do takiego stopnia, że przestał zwracać uwagę na jej odmienność od innych. Ale to przez swoją dwojaką naturę wydawała mu się taka interesująca. Nie widział powodu, by spojrzeć na nią inaczej, nie jak na cud, ale jak na dziwadło.
– Ciesz się, że Ryan tego nie usłyszał — stwierdził, nie do końca przemyślając swoje słowa.
Aspen uśmiechnął się krzywo na to.
Prawda, Ryan mógł zareagować bardziej agresywnie. Matthew powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że pod wpływem Amadei zrobił się bardziej bojowy, jakby za większy cel postawił sobie obronę jej honoru.
– Masz prawo mieć o niej swoje zdanie — zaczął ostrożnie, nie będąc do końca pewien, co chciał powiedzieć. — Ale zauważ sam, Aspenie, że prawie jej nie znasz. Więc twoje uprzedzenia do niej biorą się... Tak naprawdę znikąd. Może gdybyś ją poznał lepiej, może gdyby zdarzyło ci się porozmawiać z nią...
– Jeśli udałoby mi się to — zauważył Aspen, uśmiechając się znacząco. — Bo jak na razie tylko Ryan poznaje ją najdłużej... I prawdopodobnie też najgłębiej.
Matthew popatrzył na niego zaszokowany, Aspen odwzajemnił spojrzenie, potwierdzając jego interpretację tych słów. Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z niej sugestię Aspena, sugestię tego, że relacja Ryana i Amadei mogła przybrać bardziej intymny obraz.
– Dobrze Matthie. Pojadę z tobą — przypomniał Aspen, wstając. — Zbieraj się. Do Dallres jest kawałek drogi, trzeba przygotować konie i prowiant. Oraz znaleźć twoją niańkę i poinformować go o wycieczce.
– Aspen — upomniał go po raz kolejny Matthew, mimo że już wiedział, że nic to nie da. — Zaire jest moim strażnikiem a nie niańką i ufam mu pod tym względem.
– Oj Matthie — westchnął Aspen. — Na zaufanie to trzeba sobie zasłużyć, nie zdobywa się go od tak. Pamiętaj o tym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro