Rozdział 39
Amadei wydawało się, że Ryan powstrzymał ją przed wchodzeniem w dyskusję, specjalnie zmieniając temat. Jakby pośpiesznie poprowadził je do wspomnianych oranżerii, chcąc znaleźć inny temat do rozmowy.
Nie spodziewała się, że będzie to ogromna szklana budowla. Prędzej spodziewałaby się, że mogłaby to być jakaś wydzielona część ogrodu, w której pozwolono roślinom żyć własnym życiem,podobnie jak okolicznym zwierzętom. Zamykanie natury w wydzielonej przez ściany przestrzeni wydawało jej się wkraczeniem na zakazany teren.
– Dlaczego... Czemu to jest budynek? — nie potrafiła powstrzymać się przed zapytaniem.
Lucy popatrzyła na nią wzburzona. Ryan zmarszczył brwi, chyba nie do końca rozumiejąc pytanie.
– A czego byś się spodziewała? — zapytał, jakby chciał rozwiać różnice.
– Wiesz, na wspomnienie o ogrodach czy oranżeriach wyobraziłam sobie otwarty teren, a nie zamknięte wśród ścian rośliny — stwierdziła.
– Otwarty teren? — zdziwiła się panna Lucy. — Żeby cała roślinność rozrosła się we wszystkie strony, nie dając się opanować? Żeby rozsiewały się gdzie popadnie, a na dodatek, żeby pojawiło się coś obcego?
– A czy nie po to właśnie tworzy się takie miejsca? — odparła Amadea, patrząc na nią z niezrozumieniem.
– Nie — odpowiedziała panna Lucy, uśmiechając się w pobłażaniu. — Takie miejsca tworzy się po to, by móc cieszyć się roślinnością w pobliżu własnej posiadłości, ale nie pozwolono by na to, żeby przejęła ona cały teren, porastając go, jak jakąś... Dżunglę.
Amadeę zamurowały te słowa. Zabrzmiało to tak, jakby chcieli podporządkować sobie całą naturę, żeby rosła pod ich dyktando, ale za bardzo nie wchodziła im w drogę, nie przekraczała wytyczonych granic.
A przecież ludzie w pewien sposób robili to samo, wchodząc do lasów i wycinając drzewa, zabierając schronienie innym zwierzętom i podporządkowując zgrabiony teren, jakby mieli do tego jakiekolwiek prawo.
Nie odezwała się jednak, nie mając ochoty na dyskusję z panną Lucy.
Ryan poprowadził je do wejścia do szklarni. Otworzył przed nami drzwi, wpuszczając je pierwsze, uśmiechając się do Amadei podążającej za panną Lucy.
Gdy przekroczyła wejście, pierwsze co poczuła, to panująca wokół wysoka temperatura i wilgotne powietrze. Wchodząc między rośliny poczuła zapach pomarańczy, przez co uzmysłowiła sobie, że zamiast zwykłych kwiatów hoduje się tutaj owoce.
– Hrabio, macie bardzo liczną hodowlę — pochwaliła panna Lucy, idąc głębiej i rozglądając się po zbiorach.
– Tak — potwierdził Ryan, zerkając na Amadeę i po chwili prowadząc ją po śladach Lucy. — Chociaż muszę przyznać, że to głównie z polecenia mojej mamy rozwija się to miejsce.
– Ciebie to nie fascynuje, hrabio? — zagaiła Lucy, patrząc na niego.
– Ani trochę — przyznał. — Nie czuję żadnej fascynacji z tego, jakie rośliny tutaj rosną i jak się rozwijają. Ale jeśli moją mamę to fascynuje... Nie zabronię jej przecież tego.
– Jesteś bardzo wyrozumiały dla zainteresowań lady Seriny — zauważyła Lucy. — Nawet jeśli to nie są jej włości i to nie ona jest tutaj panią.
Amadea widziała, jak Ryanem wstrząsnęły te słowa. W jakim szoku popatrzył na pannę Lucy, w niedowierzeniu najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć. Wydawało jej się, że zastygł w jednej pozie, w pełni nie pojmując tego, co powiedziała.
Lucy popatrzyła na niego i chyba uświadomiła sobie swój błąd, bo zmieszana odwróciła wzrok i ruszyła dalej, zostawiając ich samych.
– Ryan? — zaczepiła go Amadea, gdy była pewna, że Lucy ich nie podsłucha. Ale on stał jak skamieniały, nie reagując na nią. — Ryanie!
– Słyszałaś to? — ocknął się po chwili, patrząc na nią, ale zaraz odwrócił wzrok w miejsce, gdzie przed momentem stała Lucy. — Czy tylko mi się wydawało, że bezczelnie wytknęła mi to, że oddałem mamie prowadzenie domu?
– Potrafiłabym to ująć w bardziej wyzywających słowach — odparła Amadea, sprawiając, że Ryan spojrzał na nią w szoku. — Żartuję. Ale tak, chyba właśnie o to jej chodziło.
– Nie do wiary — mruknął. — Mama sprasza ją tutaj, traktuje z szacunkiem, a ona jeszcze ma czelność krytykować to, że prowadzenie domu pozostawiłem właśnie mamie. A przecież gdyby nie ona, to panna Lucy i jej matka w ogóle nie trafiłyby do Dallres.
– O co właściwie z tym chodzi? — zapytała Amadea, chcąc oderwać go od słów Lucy. — Z tą całą dyskusją, że to nie twoja matka jest tutaj panią?
– Pamiętasz, jak opowiadałem ci o tym, że mężczyzna zajmuje się zarządzaniem majątkiem, a kobieta prowadzeniem domu według norm naszego społeczeństwa? — zapytał, a gdy pokiwała głową, kontynuował. — Tak więc moja matka po ślubie z ojcem uzyskała tytuł lady Gerekel. Ojciec był lordem Gerekel. Gerekel... To niewielkie miasteczko na zachodzie kraju; ojciec rzadko był zapraszany na dwór królewski, ale miał ten przywilej. Tam poznał moją matkę, która była guwernantką Liliver, gdy ta była dzieckiem...
Urwał, śmiejąc się delikatnie, zapewne z jej miny. Informacje te jednak były dla Amadei takim zaskoczeniem, że nie potrafiła tego ukryć.
– Tak więc rodzice się poznali, a potem pobrali — ciągnął, wznawiając ich spacer. — Wizyty mamy na dworze stały się rzadsze, miała teraz majątek do pilnowania... Po paru latach doczekali się mnie. Wyczekiwanego, upragnionego dziecka. Następcy dla ojca, dziedzica do tytułu lorda Gerekel.
– Ale ty jesteś hrabią... — wtrąciła Amadea, szczerze zagubiona w tych faktach.
– Daj mi skończyć, Amadeo — poprosił, uśmiechając się. — Można by rzec, że przez pozycję matki na dworze miałem przywilej, żeby dorastać z Matthewem, a także z Aspenem. A w pewien sposób zaznajomiłem się osobiście nawet i z Liliver oraz Darianem. A gdy ona została królową, nadała swoim braciom księstwa, jako ich pomniejsze ziemie, pomniejsze majątki, ale bardziej prywatne. Tak jakby. A Matthew w geście przyjaźni... A może nawet i łaski, poprosił ją, żeby nadała mi i Aspenowi tytuły hrabiów, by wydzieliła dwa hrabstwa z ziem jego księstwa.
– I tak zostałeś hrabią — podsumowała, kalkulując te informacje.
– Otóż to — potaknął, uśmiechając się. — Miałem wtedy piętnaście lat.
–Co? — spojrzała na niego, jakby się przesłyszała. — Piętnaście? Przecież... Ty byłeś jeszcze dzieckiem...
– Amadeo, czasami tytuły dziedziczą nagle jeszcze młodsze osoby — oznajmił bez zdziwienia. —Tak to działa. Prawda, rzadko zdarza się tytułować tak młodych ludzi, ja i Aspen byliśmy wyjątkami... Ale gdy dochodzi do dziedziczenia po rodzicu, to władza przechodzi nawet w ręce kilkuletnich dzieci.
– I co wtedy? — dopytała. — Bo przecież dziecko nie może jeszcze rządzić.
– Nie — potwierdził. — Wtedy wybiera się taką osobę, regenta, który sprawuje władzę za to dziecko, do czasu aż nie osiągnie odpowiedniego wieku. Ale wracają, od momentu, kiedy zostałem hrabią, uważa się mnie za... Jakby to ująć... Dobrą partię do małżeństwa. Bo jeśli się ożenię, to moja małżonka zostanie hrabiną von Frudol z Dallres. A to jest... Dobra oferta... Bo Dallres nie jest biednym hrabstwem czy zacofanym, więc moja potencjalna żona miałaby gwarancję dostatniego życia.
Urwał na moment, odwracając od niej wzrok. Amadea jednak nie poganiała go, wiedząc, że gdy w końcu przemyśli to co potrzebował, to będzie w stanie kontynuować.
– Ale ja nie do końca chcę ożenić się z kimś, kto zwróci uwagę jedynie na atuty, które oferuje tytuł hrabiny Dallres — odezwał się po chwili, jego głos jakby osłabł. — Z kimś, kto zgodzi się na małżeństwo jedynie po to, by... Polepszyć swoje życie. Z kimś, kto widziałby we mnie jedynie możliwość awansu społecznego.
– Więc nie rób tego. Nie żeń się —odparła Amadea, czym wywołała jego delikatne parsknięcie. — Mówię poważnie, Ryanie. Rozumiem cały ten nacisk na ciebie ze strony innych, ale czy rzeczywiście ktoś byłby w stanie zmusić cię, żebyś stanął przed ołtarzem i złożył komuś, kogo nie chcesz, przysięgę małżeńską? Chyba nie...
– Liliver — wszedł jej w słowo, pewny co do tego. — Ona jak najbardziej byłaby do tego zdolna. To ona pociąga tutaj za wszystkie sznurki. Tak samo, jak mogła zagrozić tobie, że skrzywdzi mnie, jeśli nie będziesz współpracować, tak samo może w jakiś sposób zagrozić czymkolwiek mi, jeśli nie będę postępować według jej woli.
Amadea otworzyła usta, ale w ostateczności nie powiedziała nic. Zbyt wiele słów nasuwało jej się na język, ale nie wiedziała, jak miała sformułować swoje myśli.
Przez moment patrzyła na niego, kalkulując to, co jej powiedział. Jego sytuację matrymonialną; to, czego od niego oczekiwali, a do czego nie chciał się zmusić.
Znikąd wróciło do niej to, co powiedział jej pierwszego wieczoru tutaj, po rozmowach z jego matką. To, co jej zadeklarował, co jej oświadczył.
– Ryanie — zwróciła jego uwagę, zastanawiając się jeszcze jak to ująć w słowa. — Jak rozumiem, twoja przyszła małżonka musi wywodzić się ze szlachty, prawda? To znaczy, jeśli chciałbyś ożenić się z kimś, kto... Nie ma szlacheckich korzeni, kto jest... Niżej statusem społecznym od ciebie... To to nie byłoby możliwe, prawda?
Ryan patrzył na nią niezrozumiale, marszcząc brwi, gdy kalkulował jej słowa. Ale po chwili jego wyraz twarzy się zmienił, oczy zrobiły się większe, mimo że patrzył na nią spod przymrużonych powiek.
– Co chcesz zasugerować, Amadeo? — zapytał, uśmiechając się lekko, jakby jednak wiedział, o co jej chodziło.
– Chyba już wiesz, co — odparła, uśmiechając się złośliwie. Ryan westchnął podrażniony. — Ożeń się ze mną, Ryanie.
Podejrzewała, że się domyślał, ale mimo to i tak zaskoczyła go. Ryan popatrzył na nią, chyba nieświadomie otwierając usta. Ocknął się, oblizując wargi i na moment odwracając od niej wzrok.
Gdy znów na nią spojrzał, nie wydawał się już zaskoczony. Uśmiechał się lekko, patrząc na nią z czymś w rodzaju zafascynowaniu i uporze.
– Chcesz tego? — zapytał poważnie, ku jej zaskoczeniu obejmując ją w pasie i przyciągając bliżej siebie. — Chciałabyś wyjść za mnie, pomimo tego, co się z tym łączy? Pomimo tego, jak nieroskądnie zaczęliśmy? Pomimo tego, że... Tak krótko się znamy?
– Ryanie, gdyby nie to, że mi na tobie zależy, to już dawno mnie tu nie było — przyznała, mimo że kiedyś już powiedziała mu coś w tym stylu. — Tak naprawdę... Jesteś jedynym powodem, dla którego wciąż tu jestem, przez który nie zniknęłam z dworu. Gdzieś tam w środku czułam, że nie umiałabym cię opuścić, że tak mocno przywiązałam się do ciebie, że porzucenie cię stało się niemożliwe. Nawet jeśli parę razy to rozważałam.
– Doprawdy? — zapytał, chyba naprawdę zaskoczony. — Więc to chyba dobrze, że w końcu postanowiłem się ogarnąć, bo już mógłbym cię stracić, nawet nie wiedząc o tym. Ale gdybyś tak zrobiła, Amadeo... Jeżeli naprawdę odeszłabyś, to wiedz, że próbowałbym cię szukać po wszystkich lasach w królestwie albo i dalej, do momentu aż znalazłbym cię.
– I co wtedy? — zapytała, uśmiechając się na myśl o głupocie tego pomysłu. — Co zrobiłbyś, gdybyś już mnie znalazł? Nie słuchając moich sprzeciwów, wziął na własnego konia i zabrał nie wiadomo gdzie?
– Proszę cię Amadeo, nie jestem barbarzyńcą — odparł, powstrzymując śmiech. — Nie. Błagałbym cię i kajał przed tobą, prosząc o powrót ze mną. O wrócenie do mnie. Prosiłbym o to na wszystkie możliwe sposoby, jakie tylko przyszłyby mi do głowy, a które mogłyby przynieść pożądany przeze mnie skutek.
– Znalazłabym jeden, który zadziałałby od razu — przyznała, uśmiechając się znacząco.
– Tak, podejrzewam, że to zadziałałoby bez zarzutu — stwierdził. Nachylił się bliżej jej twarzy, delikatnie muskając ustami jej policzek, po chwili zbliżając je do jej ucha i szepcąc. — Ale nie wiesz, co mógłbym ci zrobić. W jaki sposób dotykałbym cię i pieścił, żebyś zapomniała o odejściu ode mnie. Możesz jedynie domyślać się, co zrobiłbym ci samym językiem i ustami, byle tylko przekonać cię, że powinnaś zostać przy mnie. A bądź pewna, Amadeo, że to nie byłoby jedyne, co wymyśliłbym, żeby cię przekonać do zostania ze mną.
– Aż kusi, żeby jednak tego spróbować — odparła, rozochocona przez jego słowa, które pobudziły nie tylko jej wyobraźnię. — Wiesz, jeżeli masz zamiar właśnie tak przekonywać mnie do zostania przy tobie, to możemy to zastosować bez mojego zniknięcia i to o wiele wcześniej.
– I stracić cały sens zabawy? — zapytał, uśmiechając się. — Gdzie w tym zachowa się powód tego przekonania?
– Wiesz, możesz po prostu pokazać mi powody, dla których warto, żebym z tobą pozostała — zasugerowała, oblizując wargi. Oczy Ryana na moment zjechały na jej usta, obserwując ten ruch. – Bo mogę się założyć, że zapewne znalazłbyś coś, czym mógłbyś mnie przekonać.
– Znalazłoby się coś — potaknął, patrząc na nią z pewnością. — A co gdybym przekonywał cię powoli, kawałek po kawałku? Zaczynając od całowania twoich ust, czego tak bardzo pragniesz, z czasem całując twoje ciało coraz niżej. Dopiero potem pieszcząc cię w inny, każdy możliwy sposób, który mógłby sprawić ci przyjemność. I bądź pewna, Amadeo, że nie ograniczyłbym się jedynie do samego całowania twoich ust, z czasem dotykając się gdzieś indziej, gdzie zapewne doprowadziłbym cię do jeszcze większego pragnienia, które potrafiłbym zaspokoić.
– Ryanie — westchnęła po trochę zamroczona jego słowami i własnymi wyobrażeniami tego, co mógłby jej zrobić. — A może w końcu przestałbyś się powstrzymywać i pocałował mnie, zaczynając to o czym mówisz?
– Teraz? — zapytał, mimo że i tak musiał dostrzec to, do jakiego stanu doprowadził Amadeę, to z jakim pragnieniem na niego patrzyła. — Tutaj? Naprawdę nie masz wstydu, Amadeo.
– Ryanie, proszę — powiedziała, nie wytrzymując.
Ryan roześmiał się cicho i krótko, ale cały czas wbijał w nią to głodne spojrzenie, od którego robiło jej się gorąco. Amadea nie śmiała znów się odezwać, czując, że jeszcze popsułaby tę atmosferę, jedynie patrzyła na niego prosząco, czekając, co zdecyduje się zrobić.
Gdy jednak dotknął dłonią jej policzka, delikatnie go głaszcząc, przez chwilę Amadea miała wrażenie, że jej serce wstrzyma swoją pracę. Ryan uśmiechnął się do niej, po czym nachylił się, naprawdę zamierzając w końcu ją pocałować.
– Hrabio! — kobiecy głos przerwał ciszę, która zapanowała wokoło, sprawiając, że Ryan zamarł tuż przy Amadei.
Ich usta dzieliły tak naprawdę centymetry, które sądziła, że można by łatwo pokonać. Ale Amadea słyszała, jak Lucy podążała z powrotem do nich.
Ryan również ją usłyszał. Spojrzał na nią z żalem w oczach, po chwili odsuwając się delikatnie, ale nie odrywając od niej rąk. Ostatecznie ucałował jej czoło, jakby chciał jej to wynagrodzić.
Lucy pojawiła się po chwili, patrząc na nich, ale nie wydawało się, że pojęła co działo się między nimi. I do czego miało dojść.
– Hrabio — odezwała się ponownie, uśmiechając się do Ryana. — Zasoby twojej oranżerii są cudowne, ale sądzę, że chciałabym w końcu zobaczyć tę ptaszarnię, o której wspomniano.
Ryan chyba potrzebował chwili, by zrozumieć, o co jej chodziło; Amadea widziała, jaką miał minę, jakby próbował wrócić myślami do otaczających go realiów.
– Oczywiście, panno Lucy — odparł po chwili. Wydawało się, że na powrót opanował się, nakładając na siebie barierę. — Proszę. Proszę iść pierwsza, panno Lucy.
Uśmiechnęła się do niego, mijając ich i kierując ku wyjściu z oranżerii. Amadea obserwowała ją z opanowującą ją pogardą i złością.
– Wybacz mi to, Amadeo — odezwał się do niej Ryan, całując jej policzek.
Amadea wciągnęła głęboko powietrze, chcąc ochłonąć. Przez myśl przechodziło jej wiele najróżniejszych klątw i wyzwisk, którymi obrzucała w tym momencie Lucy.
Dopiero po dłuższej chwili była w stanie ruszyć się z miejsca. Z jakiegoś powodu unikała jednak spojrzenia Ryana, który obserwował ją ze zrozumieniem i jakby współczuciem.
Jakby to z jakiegoś powodu było jego winą, że im przerwano.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro