Rozdział 38
Ryanowi zdawało się, że zapomniał jakim porządkiem dnia żył jego dom, ludzie zamieszkujący go, a przypominało mu się to gdy tylko wracał w rodzinne strony. Zasiadanie do wspólnego śniadania wraz z matką i tymczasowymi gośćmi wydawało mu się tak odmienne od tego, że na królewskim dworze spożywał je zwykle w towarzystwie przyjaciół. Albo to atmosfera rodzinnego domu tak na niego działała: to, że tutaj nikt nikogo nie podsłuchiwał, nie było żadnych intryg i knuć, jak wśród dworzan Liliver. Nawet gderanie jego matki wobec służby wydawało mu się czasami przyjemne, a na pewno znajome.
A tym razem towarzyszyła mu jego Amadea.
Dopadały go wątpliwości, że powraca do domu w jej towarzystwie zamiast przyjaciół, ale powoli dochodził do wniosku, że postąpił właściwie. Może to był już najwyższy czas, żeby powoli, w jakimś stopniu, odciąć się od przyjaciół i podążyć własną drogą. Z nią, o ile by się zgodziła.
Zerknął na Amadeę, która mozolnie obierała sobie jajka na śniadanie. Skorupka popękała na drobne kawałeczki, dodając jej więcej pracy. Wydawała się jednak tak przejęta tym, że nie zauważała spojrzeń, którymi obrzucały ją panie Derill.
Mama również na nią spoglądała, a Ryanowi zdawało się, że przez cały czas próbowała ją ocenić. Albo próbowała stwierdzić, czy dziewczyna, którą przywiózł jej syn do domu, w ogóle nadawała się na potencjalną synową i panią domu.
Jakby to jego matka miała o tym zdecydować.
Wydawało mu się, że gdy Amadea w końcu zabrała się za jedzenie, pozostałe kobiety westchnęły jakby w rozczarowaniu. Ryan skrzywił się na myśl, że widziały w dziewczynie pewnego rodzaju pośmiewisko. Jakby to, że Amadea nie do końca rozumiała wszystkie zachowania i postępowała odmiennie od innych było powodem do tego, żeby z niej kpić.
Amadea spojrzała na niego, chyba czując, że jej się przyglądał. Kiwnęła lekko głową w jego stronę, jakby pytała, czy coś się stało. Ryan jedynie uśmiechnął się do niej.
– Ryanie — jego matka przerwała panującą ciszę, zwracając jego uwagę. — Jakie masz plany na dzisiaj?
– Zamierzałem nadrobić zaległości związane z rachunkami i innymi, ważniejszymi sprawami — odparł. — Muszę dorwać Kaprela, by złożył mi raport o ostatnich ubytkach... Mógłbym również sprawdzić, czy Janval nie miał kłopotów z tą dostawą, która miała przyjść parę dni temu...
Ryan westchnął na myśl o tym, ile spraw musiał nadrobić. A potem westchnął po raz drugi, gdy przypomniał sobie, że zostawił z tym swoją matkę samą na parę tygodni, więc teraz był jej winien nadrobić swoją pracę.
– Jeżeli nie chcesz jeszcze do tego wracać, mogę to sprawdzić za ciebie — oznajmiła mama. Ryan słysząc to, spojrzał na nią w szoku. — Nie rób takiej miny, nie było cię tu przez pewien czas i jakoś sobie radziłam.
– Tak, wiem, dlatego sądzę, że powinienem sam to sprawdzić — stwierdził, patrząc na mamę z niezrozumieniem.
– Jeden dzień w tą czy w tamtą cię nie zbawi — uznała mama.
Ryan nie dowierzał, w to co słyszał. Jego matka z własnej woli proponowała mu chwilowe przejęcie obowiązków; w żaden sposób nie poganiała go do pracy.
Zerknął na Amadeę. Przysłuchiwała się ich wymianie zdań, ale podejrzewał, że i tak nic z tego nie rozumiała. Widząc jego spojrzenie, wzruszyła ramionami, potwierdzając jego domysły.
– Mogę zająć się twoją pracą, a ty w tym czasie zabierzesz naszego gościa na spacer — kontynuowała mama, niby niezobowiązująco wskazując pannę Derill. — Mógłbyś pokazać panience nasze oranżerie...
– To bardzo dobry pomysł, lady. — wspomniana panna od razu włączyła się do rozmowy. — Słyszałam, hrabio, że w waszych ogrodzie znajduje się ptaszarnia z niezwykłymi gatunkami. Byłabym wdzięczna, gdybyś pokazał mi je...
– Tak, znajduje się tam parę niespotykanych okazów — potaknął, powstrzymując się od kolejnego westchnięcia. — Chciałabyś je zobaczyć, Amadeo?
Spojrzał na dziewczynę, ale zauważył to mordercze spojrzenie, którym obrzuciła go matka. Podobną reakcję dostrzegł u pani Derill, jakby chciała go nawrócić na właściwą drogę.
Amadea patrzyła na niego wyraźnie zaskoczona. Przelotnie spojrzała na pozostałe kobiety, ale gdy znów wróciła do niego wzrokiem, uśmiechnęła się na znak zgody.
– Oczywiście — odparła na potwierdzenie.
– Hrabio, mam jednak nadzieję, że nie obrazicie się, jeśli zechcę wam towarzyszyć. — Panna Derill przypomniała im o swojej osobie, patrząc na niego z nadzieją. Jakby nie chciała zostać pominięta.
– Oczywiście, że nie, panno Lucy — stwierdził, na tyle spokojnie na ile potrafił.
Opanował jednak swoją irytację, starając się jej w żaden sposób nie pokazać; nie okazać tego, że towarzystwo drugiej panny nie było mu potrzebne.
Po tej rozmowie wydawało mu się, że kobiety w pośpiechu skończyły posiłek. Mama opuściła jadalnię jako pierwsza, mrucząc coś o tym, że weźmie się od razu do pracy. Panie Derill również uciekły z pomieszczenia w pośpiechu, a Ryana dobiegł jeszcze podekscytowany głos młodszej z nich, ale nie potrafił zrozumieć jej słów.
Jedynie Amadea została z nim, patrząc na niego ze zmartwieniem na twarzy.
– Ryanie? — zagadnęła go, wyciągając do niego swoją rękę.
Bezmyślnie podał jej swoją, pozwalakąc, żeby ich dłonie się splotły. Przez moment pocierała jego palce jakby w pocieszeniu.
– Więc naprawdę chcą cię z nią swatać — zagadnęła go, jeszcze oglądając się na korytarz, czy nikt ich nie podsłuchiwał.
– Mówiłem ci — potwierdził, uśmiechając się niemrawo. — A gdy zapytałem o to wczoraj mamę, to co prawda zaprzeczyła, ale po chwili zaczęła ją reklamować jak jakąś klacz na sprzedanie.
Amadea roześmiała się cicho.
– Chyba coś im nie wyszło — stwierdziła. — Na pewno chcesz iść na ten spacer? Z nią?
Ryan westchnął, zbyt dobrze zdając sobie sprawę z ciążącego na nim obowiązku jako gospodarza.
– Powiedzmy, że za bardzo nie mam wyboru — odpowiedział, wzdychając po raz kolejny. W końcu puścił jej rękę i wstał. — Chodź Amadeo. Może panna Lucy znudzi się naszym towarzystwem.
Amadea znów się zaśmiała, wychodząc z jadalni. W tym samym momencie z piętra zeszła w pośpiechu panna Lucy, poganiana przez matkę.
Ryan uniósł brwi w zdziwieniu, że dziewczyna postanowiła się przebrać. I że zrobiła to w tak krótkim czasie. Zmieniła sukienkę i narzuciła na nią płaszcz, jakby panowały nie wiadomo jak ogromne mrozy. Swoje blond włosy spięła i ukryła pod kapeluszem, który jeszcze poprawiała nerwowo.
– Hrabio — odezwała się, schodząc na parter. —Mam nadzieję, że nie trwało to zbyt długo.
– Skądże — odparł, przyglądając się jej, ale trwało to krótko, bo zaraz zwrócił swoją uwagę na Amadeę.
O dziwo, dziewczyna ubrała się przyzwoicie, w zieloną, dzienną sukienkę, którą zabrała ze sobą. Najwyraźniej stwierdziła, że nie wypadało ubierać się jedynie w halki i cienkie tuniki, w których chodziła na zamku. I w których doprowadzała Ryana do zawału.
Ale zastanowiło go coś jeszcze i nie zważając na dobre wychowanie i brak taktu zbliżył się do Amadei i uniósł lekko jej sukienkę, odsłaniając jej bose stopy.
Pani Derill krzyknęła cicho. Ryan jednak nie przejmował się jej zdaniem, wciąż patrząc na Amadeę.
– Ryanie — odezwała się Amadea, uśmiechając się zadziornie.
– Amadeo — odparł, patrząc na nią uparcie. — Jestem pewien, że w twoim bagażu znajdowała się choć para pantofli...
– I uważasz, że będę je nosić? — zapytała, patrząc na niego wyzywająco.
– Miałem taką nadzieję — odpowiedział. — Amadeo, tam jest mokro, pełno kamieni, o które możesz się zranić...
– Panna Amadea może pójść po buty, a potem do nas dołączyć, hrabio — wtrąciła się panna Lucy, jakby w dobrej wierze podsuwając rozwiązanie. — W tym czasie mógłbyś mi pokazać tę ptaszarnię...
– Do nikogo nie będę dołączać, idę od razu z wami. — weszła jej w słowo Amadea, obrzucając Lucy piorunującym spojrzeniem.
Panna Lucy najwyraźniej chciała coś powiedzieć, Ryan widział, jak uniosła się we wzburzeniu, lecz jej matka szturchnęła ją doprowadzając ją do porządku. Opanowanie się przyszło jej z trudem, jakby nie miała ochoty odchodzić od tego tematu.
Ryan nie chciał pozwolić na wybuch dyskusji, na tyle kulturalnie na ile potrafił pośpieszył swoje towarzyszki do wyjścia.
Jakby odruchowo zbliżył się do boku Amadei, pozwalając jej spleść swoją rękę z tą należącą do niego. Przysunęła się bliżej niego, zerkając na pannę Lucy z wyższością.
A on myślał, że Amadea nie będzie mieszać się w to całe knucie w temacie swatania.
W końcu opuścili dom, kierując się w stronę ogrodów. Panna Lucy szła po jego drugiej stronie, paplając o tym, że w rodzinnym Siladzie miała ogrody ze zwierzętami, ale miała nadzieję zobaczyć u Ryana coś innego i nowego. Amadea uśmiechała się pod nosem, jakby w jakiś sposób potrzebowała to skomentować.
Nie zrobiła tego jednak, pozwalając Lucy ciągnąć swoją paplaninę o tym, że zawsze marzyła o zobaczeniu niedostępnych gatunków zwierząt. Ryan słuchał jej, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta, gdy uświadomił sobie niedorzeczność tej sytuacji.
Amadea spojrzała na niego, również się podśmiewając.
– Sądzę, panno Lucy, że okazja na to może być o wiele bardziej możliwa, niż byś się spodziewała — odezwała się, nie dając się powstrzymać Ryanowi. — Bo któż to wie, czy jakieś... Niespotykane stworzenie nie urzęduje właśnie w okolicznych krzewach, kryjąc się przed upolowaniem i zjedzeniem?
Ryan spojrzał na nią z niedowierzaniem. Amadea odwzajemniła spojrzenie, uśmiechając się do niego.
– To byłoby... Ekscytujące — stwierdziła po chwili zamyślenia Lucy. — Spotkać po raz pierwszy coś, czego nikt nie widział. Jak uważasz, hrabio?
– Tak, tak sądzę — potaknął Ryan. Widział wzrok Amadei utkwiony w nim, jakby nie spodziewała się tego. — Chociaż podejrzewam, że takie... Stworzenie miałoby silny instynkt do ukrywania się.
– Silny instynkt? — powtórzyła panna Lucy, zdziwiona. — Nie, nie sądzę. Zwierzęta są za głupie, nie mają tak rozwiniętego rozumu jak ludzie, żeby pomyśleć logicznie o ukrywaniu się, o świadomym schowaniu przed drapieżnikami czy kłusownikami.
– Skoro uważasz, że są głupie, to chyba w takim razie powinno się je znajdywać dość łatwo, czyż nie? — wysnuła Amadea, a Ryan poznał po jej tonie głosu, że hamowała się przed wybuchem. — A przecież nie często słyszy się o odkryciu nowych, nieznanych gatunków.
– Może po prostu nie potrafimy trafić na ich kryjówki — zasugerowała panna Lucy.
– Może — potaknęła Amadea mierząc Lucy spojrzeniem, którego Ryan nie potrafił zinterpretować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro