Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

~ Amadeo.

Dźwięk – głos – nawet znajomy, wbił się w umysł Amadei, lecz pomyślała sobie, że to musiało jej się śnić. Nie wybudziła się więc, wciąż pozostając w błogiej, sennej nieświadomości.

~ Amadeo.

Głos odezwał się ponownie, więc teraz była już pewna, że to nie był sen. Ktoś uparcie wdzierał się w jej umysł, a ona zaczęła nawet podejrzewać kto.

Z niechęcią otworzyła oczy, wyrywając się z resztek snu. Nocna ciemność trochę ją zmyliła, nie wiedziała czemu coś – ktoś – budził ją o tej porze.

Ryan spał obok jak zabity, mrucząc coś nieświadomie przez sen. Z pewnym zadowoleniem przyjęła fakt, że leżała tuż obok niego, najwidoczniej i tak lekceważąc to, że położył się dalej od niej, trzymając bezpieczny dystans. Ale i on za nic miał stawiane przez siebie bariery, skoro objął ją i przytulił do siebie.

~ Amadeo.

Głos rozległ się ponownie w jej głowie, podpowiadając jej, że jego właścicielka robiła się niecierpliwa.

Chciała ją zobaczyć i porozmawiać. Amadea odgadła to od razu, skoro uparcie powtarzała wiadomość.

Z niechęcią wygrzebała się z koców, którymi była przykryta, orientując się, że były to okrycia zarówno jej i Ryana. Prychnęła pod nosem i uśmiechnęła się lekko. Nawet jeśli Ryan będzie upierał się i trzymał od niej na dystans, to podświadomie i tak będzie się do niej zbliżał.

~ Amadeo.

Znów usłyszała w swoim umyśle, wyczuła więc, że robiła się nerwowa.

Idę, już idę — pomyślała, wiedząc, że odczyta wiadomość.

Wciąż miała na sobie pelerynę, którą okrył ją Ryan, toteż nie szukając niczego więcej ruszyła w stronę, z której odbierała wiadomość.

Oczywiście poruszanie się nocą po leśnych dróżkach było o wiele gorsze niż za dnia, Amadea czuła, jak ostre krzaki kaleczyły jej nogi. Miała szczęście, że druga kobieta nie ukryła się głęboko w lesie.

– Amadeo — westchnęła uspokojona, widząc ją, jakby upewniła się, że nic jej się nie stało złego.

– Avolet — również powitała ją, uśmiechając się do starszej od siebie kobiety.

Stała przed nią naga, co podpowiadało jej, że dopiero co zmieniła się ze zwierzęcia w kobietę. Proste, srebrne niczym tarcza księżyca włosy opadały na jej twarz i pierś, lecz i tak nie zasłaniał jej zielonych oczu, które wbijały w nią spojrzenie niczym strzały, ani znamion na czole, które bardziej rzucały się w oczy.

Ku zaskoczeniu Amadei podeszła do niej i objęła ją, jakby naprawdę zmartwił ją brak kontaktu z młodszą dziewczyną.

– Martwiłam się o ciebie — odezwała się, potwierdzając jej domysły. — Nie było z tobą żadnego kontaktu od jakiś dwóch tygodni. Nie odpowiadałaś na moje wezwania, nie mogłam cię wyczuć... I nagle wczoraj, za dnia, wyczułam cię, więc podążałam za tobą... I tym mężczyzną...

– Śledziłaś nas? — zapytała zaskoczona Amadea.

– Dziwisz mi się? — odpowiedziała, patrząc na nią z niedowierzaniem. — Zniknęłaś, a gdy cię znalazłam, spotykam cię w towarzystwie obcego mężczyzny. Człowieka – bo nie wmówisz mi, że nim nie jest.

– Ryan nic mu ne zrobi — odparła od razu, czując, że Avolet zaczęłaby ją ostrzegać przed niebezpieczeństwem z jego strony.

– Cieszę się, że cię spotkałam — oznajmiła Avolet, obejmując ją ramieniem. — Chodź, na nas już czas. Lepiej stąd odejdźmy, zanim tamten się obudzi.

– Co? — wypaliła zaskoczona, zapierając się nogami, nie pozwalając, by Avolet pociągnęła ją za sobą. — Mam z tobą odejść? Mam go zostawić?

– Tak? — potwierdziła zdziwiona Avolet, patrząc na nią. — Zaraz... Ty chcesz z nim zostać?

Amadea nie odpowiedziała od razu, wiedziała jednak, że Avolet odgadnie jej odpowiedź.

Ale przecież nie po to została na zamku, nie po to zgodziła się na tę podróż, by teraz, znikąd, tak po prostu porzucić Ryana w lesie. Bez słowa. Bez żadnych wyjaśnień.

– Nie, nie, Avolet. Ja z nim zostaję — oznajmiła po chwili, od razu rozwiewając jej plany. — Ryan mnie nie porwał, do niczego mnie nie zmuszał, z własnej woli podróżuję wraz z nim.

– Dziecko, to, że jeszcze tego nie zrobił, nie znaczy, że nie ma tego w planach — stwierdziła Avolet, patrząc na nią ze współczuciem. — Oni wszyscy są tacy sami i chodzi im tylko o jedno.

Amadea prychnęła pod nosem na ten wniosek. W takim wypadku Ryan chyba wychodził poza ten przedział, skoro wzbraniał się nawet przed pocałowaniem jej, prawda?

Avolet zrobiła dziwną minę, jednak natychmiast się opanowała, patrząc na nią, nagle coś sobie uświadamiając.

– Zakochałaś się w nim — stwierdziła, patrząc na nią ze współczuciem. — Och, Amadeo...

Amadea popatrzyła na kobietę w szoku, unosząc brwi, ale mimo tego nie powiedziała nic. Po chwili odwróciła wzrok, nie mogąc znieść spojrzenia starszej.

– To moja sprawa — odezwała się po chwili, będąc pewna, że opanowała głos na tyle, że nie zdradziłaby się z jego brzmieniem.

– Twoja sprawa... — powtórzyła Avolet, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego. Popatrzyła na Amadeę z zastanowieniem. — Jak uważasz... Tylko żebyś potem nie wzywała mnie na pomoc. Jeśli zostaniesz człowiekiem na zawsze, jeśli przyjmiesz ludzką postać dla niego, to nie będę mogła nic na to zaradzić...

– Królowa tego kraju o nas wie — oznajmiła jej Amadea, przypominając sobie o tym. Byle tylko Avolet nie gadała jej o podejmowaniu decyzji przez pryzmat uczuć.

– Królowa o nas wie? — powtórzyła starsza, przez  chwilę myśląc. — Królowa Corrine?

– Liliver — poprawiła ją, nie do końca wiedząc, kogo miała na myśli.

– Jej córka... Córka Corrine.. — stwierdziła Avolet,  patrząc w dal zamyślonym wzrokiem. Opamiętała się jednak po chwili, a w jej spojrzeniu dostrzegła gniew. — Powiedziałaś jej? Opowiedziałaś jej o nas?

– Groziła mi — obroniła się od razu, nie wchodząc w szczegóły.

Avolet zmierzyła ją wzrokiem, lecz nie skomentowała tego.

– Więc co jej powiedziałaś? — zapytała, wbijając w nią wzrok. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że opowiedziałaś jej o naszych zdolnościach...

– Nie — zaprzeczyła od razu Amadea. — Za kogo mnie uważasz? Sądzisz, że tak po prostu przyznałabym się do tego? Przed wszystkimi ludźmi?

– Więc o czym jej powiedziałaś?

– Tylko o tym, że jedynie samice zmieniają swoją postać — odpowiedziała, widząc, że Avolet ulżyło.

– Dobrze — stwierdziła druga, a Amadea potrafiła sobie wyobrazić, jak kalkulowała dalsze posunięcia. Spojrzała na nią, myśląc. — Trzymaj się tego. Nie przyznawaj się do prawdy za żadne skarby, choćby nie wiadomo jak na ciebie naciskali. Nawet jeśli zagrożą ci skrzywdzeniem tego twojego kochasia...

Amadea obrzuciła ją spojrzeniem, mając nadzieję, że to powstrzyma ją przed dalszym snuciem scenariuszy.

– O co ci chodzi? — zapytała Avolet, widząc ten wzrok. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jego los jest dla ciebie ważniejszy niż dola twoich sióstr?

– Te sprawy są dla mnie tak samo ważne — odpowiedziała jedynie.

– Oj, Amadeo — westchnęła, jakby nie dowierzała w to, czego się dowiedziała. — I co z tym zrobisz? Porzucisz dla niego zwierzęcą postać? A jeśli to zrobisz, a potem on cię porzuci, co wtedy? Nie będziesz mogła do nas wrócić, będziesz musiała zostać wśród ludzi... Z dala od nas, w obcym świecie, bez wsparcia ukochanego, bez planów... Co wtedy zrobisz, Amadeo, sama, w obcym świecie?

– Nic takiego się jeszcze nie stało — odparła jedynie, zamierzając uciąć te wymysły. — Nie porzuciłam swojej zwierzęcej formy.

– Ale prędzej czy później to zrobisz — stwierdziła Avolet z przekonaniem, patrząc na nią, jakby przewidywała jej przyszły los. Amadea cieszyła się, że tego nie potrafiła. — Ciągnię cię do niego, a przez uczucia możesz zrobić głupie rzeczy. Pamiętaj, Amadeo, jeśli zostaniesz człowiekiem na zawsze, stracisz z nami kontakt. Nie podejmuj decyzji ze względu na uczucia, których nie jesteś pewna, czy są odwzajemnione.

– Ostrzeż inne — poprosiła Amadea, zmieniając temat, byle tylko Avolet przestała mówić jej o podejmowaniu bezmyślnych decyzji. — Niech na siebie uważają. Trzymają się z dala od ludzi... Nie potrafię określić, do czego zdolna jest Liliver, ale czuję, że nie zostawi tego tak łatwo.

– Dobrze, dobrze — przytaknęła Avolet, wzdychając ze zrezygnowaniem. — Widzę, że nie chcesz słuchać rad starszej... Zrobię to, o co prosisz. Uważaj na siebie Amadeo.

– Ty również się pilnuj, Avolet — odpowiedziała jej, lekko się uśmiechając i uznając rozmowę za zakończoną.

Amadea w ciemnościach spróbowała odnaleźć drogę powrotną, nie przejmując się, co dalej zrobi Avolet.

– A... Amadeo? — jednak kobieta znów się do niej odezwała, jakby przypomniała sobie o czymś. Dziewczyna spojrzała na nią. — Jeszcze jedno... Ktoś wrócił do stada... Ktoś, kto na długie lata je opuścił...

– Co? — zapytała, nie wiedząc o co jej chodziło.

– Twoja matka — wyrzuciła to z siebie, patrząc na  nią. — Twoja matka, Alvina, wróciła do naszego stada. A pierwsze, o co zapytała, to twoja nieobecność.

Amadea nie wiedziała, jak zareagować. Bez słowa wpatrywała się w Avolet, przetrawiając to, co jej powiedziała.

Jej matka. Matka, która opiekowała się nią przez całe dzieciństwo, lecz nigdy nie ukazywała się jej pod ludzką postacią. Matka, która pozwalała jej przemieniać się z jednej formy w drugą, lecz nigdy nie nauczyła jej, co z tego wynikało. Matka, która pewnego dnia, tak po prostu ją opuściła.

Amadea nawet nie wiedziała, że jej matka miała na imię Alvina.

– I co jej odpowiedziałyście? — zapytała, nie panując nad tym, że jej głos brzmiał ozięble.

– Że zapewne zapragnęłaś powłóczyć się gdzieś sama, bez towarzystwa stada, ale może pewnego dnia wrócisz — odpowiedziała Avolet. — Średnio jej się to spodobało. Nie zdziwię się, jeśli będzie chciała się szukać.

– Niech szuka — stwierdziła Amadea. — I tak mnie nie znajdzie. Trzymaj się Avolet.

Amadea w pośpiechu opuściła kobietę, nie oglądając się za siebie. Nie mogła nic poradzić na  to, że choćby nie wiadomo jak bardzostarałaby się przejmować wiadomością o powrocie jej matki, to wieści te i tak nią wstrząsnęły.

Najpierw ją porzuciła, bez słowa wyjaśnienia, bez wytłumaczenia, ucinając całkowicie kontakt. A teraz wróciła, jakby nic się nie stało, jakby nie zniknęła na wiele długich lat z jej życia. I jeszcze miała czelność zmartwić się nieobecnością Amadei w stadzie. Jakby uważała, że jej córka grzecznie będzie na nią czekać.

Z czarnych myśli wyrwała się dopiero, gdy wpadła na polanę, gdzie obozowali z Ryanem. Żar z dogasającego ogniska dawał nikłe światło, prawie że żadne, lecz to pozwoliło jej zlokalizować sylwetkę śpiącego mężczyzny.

Jego spokojny oddech świadczył o tym, że nie obudził się, pomimo że zapewne wygrzebała się spod kocy mało spokojnie. Z zadowoleniem wsunęła się znów pod okrycia, przysuwając się znów do niego.

Ryan coś zamruczał, obejmując ją ręką i przysuwając bliżej siebie.

– Gdzie ty byłaś? — odezwał się nagle, zaskakując ją tak bardzo, że drygnęła. — Jesteś cała zimna...

– Cii... Śpij... — odpowiedziała, całując go gdzieś w policzek. — Ja... Byłam... Musiałam za potrzebą...

Znów coś mruknął, jakby potakująco. Przytulił ją bardziej do siebie, jakby chciał ją ogrzać, a po chwili jego oddech unormował się, gdy wrócił do snu.

Amadea przytuliła się do niego, nie potrafiąc od razu zasnąć, przysłuchiwała się więc jego miarowemu oddechowi.

Jednak nie potrafiłaby go tak po prostu porzucić. Nie potrafiłaby go zostawić. Więc jeśli naprawdę jej matka po nią przyjdzie, tak łatwo nie da jej się odłączyć od niego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro