Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28


Amadea miała wrażenie, że z jakiegoś powodu Ryan się obraził, bo nie odezwał się więcej do niej, zajmując się oporządzeniem ich obozowiska.

Jak się okazało, gdzieś w worku schował niewielki garnek. Wyciągnął z niego coś jeszcze, po czym bez słowa udał się głębiej w las, zostawiając ją samą.

Od razu pomyślała sobie, że ją zostawił. Było to pierwsze, co przyszło jej na myśl, mimo że nielogiczne wydawało się jej porzucenie całego bagażu. Ale naszło ją, że może potrzebował zostać sam, przemyśleć sobie to wszystko, co tutaj padło...

Ale wrócił, niosąc kawałki drewna i garnek z wodą. Poświęcił jej jedno spojrzenie, po czym powrócił do swoich czynności, po chwili układając drewno w stos. Rozejrzał się wokoło po ziemi, szukając czegoś, by następnie sięgnąć po dwa niewielkie kamienie. Zaskakując Amadeę zaczął uderzać kamieniami o siebie; dopiero po którejś próbie pojęła, że miał w tym powód.

Więc gdy za którymś razem spomiędzy skałek poleciały iskry, po chwili podłapując kupkę suchych gałązek, była naprawdę zdziwiona. W milczeniu obserwowała dalej, jak ogień powiększył się, powoli zajmując przygotowane drwa.

Zauważyła zadowolony uśmiech na jego twarzy, który nie zniknął nawet gdy kontynuował czynności. Sięgnął po wcześniej przyniesiony garnek i grzebiąc kijem w ognisku, postawił go w ogniu.

– Więc jak twoja noga? — odezwał się nagle, tak ją zaskakując, że podskoczyła. Spojrzał na nią zdziwiony, jakby zobaczył jej reakcję. — Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.

– Moja noga? — powtórzyła, patrząc na niego, po czym jej spojrzenie poleciało na postrzeloną kończynę.

Może Ryan naprawdę przejął się tym, że nie był to odpowiedni pomysł, by nadwyrężyć kończynę, ale ona zauważyła już, że zbytnio nie przeszkadzała jej w chodzeniu. Bo przecież na zamku poruszała się bez zbędnych problemów, tak jakby nic się nie stało. Trochę jeszcze bolała, ale nie wyglądało na to, by działo się z nią coś gorszego.

– Och, Amadeo — westchnął, widząc jej brak odpowiedzi.

Podszedł do niej, jakby nagle zapomniał o wszelkich problemach między nimi. Ku jej zaskoczeniu kucnął przed nią, wyciągając rękę, jakby sam chciał jej tę nogę obadać.

– Mogę? — zapytał, patrząc na nią.

Patrząc na niego w szoku bez słowa wysunęła ranioną nogę w jego stronę. Nie wiedziała, co miałby wywnioskować; ranę przemyto, zszyto i opatrzono, informując ją, że nie była zbyt groźna i powinna z czasem się zrosnąć.

Ale nie powiedziała mu tego, pozwoliła mu, by sam doszedł do własnych wniosków.

Miał zimne palce, gdy uniósł jej nogę wyżej, opierając ją o swoje kolano chyba sprawdzając stan założonych szwów. Niepewnymi ruchami dotykał zszytej skóry, jakby chciał stwierdzić, czy zostały dobrze założone.

– Boli cię? — zapytał, jakby nagle przypomniał sobie o tym, patrząc jej w twarz.

– Trochę — odpowiedziała, bardziej zainteresowana tym, co zrobi dalej z dłonią na jej nodze niż rozmową o zszytej ranie.

– Nie założyli ci na to bandaża? — zapytał, naprawdę przejęty, na dodatek chyba nieświadomie gładząc kciukiem jej skórę.

– Założyli — odpowiedziała po chwili, gdy przypomniała sobie, że rzeczywiście ranę obandażowano po jej zszyciu, lecz przez to, że parę razy przemieniała się, to sama nie zadbała o to, by znów ją nim owinąć. – To ja o nim nie pamiętam. O tym, żeby znowu obandażować szwy.

– Och, Amadeo... — westchnął ponownie, patrząc na nią poważnie. — A wiesz, że przez brak bandaża może wdać się zakażenie?

– Teraz już wiem — odpowiedziała,     uśmiechając się do niego.

Nie powiedział nic, ani nie zabrał od niej ręki, nadal delikatnie przesuwając palcami po jej skórze. Spojrzał na jej twarz, jakby chciał się upewnić, że nie robił niczego wbrew jej woli, ale najwyraźniej nie zobaczył żadnych sprzeciwów.

Amadea nie miała odwagi, by się odezwać, przeczuwając, że gdyby tylko poprosiła o coś więcej, to od razu odsunąłby się od niej. Mimo że zrobiło jej się gorąco i wcale nie powstrzymałaby go od tego, żeby przesunął swoją dłoń wyżej, pomiędzy jej nogi.

Ale nie zrobił tego. Oczywiście, że nie, widziała jak nagle powróciło jego opanowanie, gdy uzmysłowił sobie, co robił. W pośpiechu zabrał rękę, jedynie znikąd całując ją w kolano, po czym zdjął jej nogę ze swojej i wstał.

– Nie mam przy sobie bandaża — obwieścił nagle, w nawiązaniu do swojego ostatniego pytania. — Więc w tym momencie nic na to nie zaradzimy. Dostarczę ci go, gdy będziemy już w domu.

– W porządku — odpowiedziała, zapanowując nad drżeniem głosu.

Uśmiechnął się delikatnie, po chwili   odsuwając się od niej i wracając do ogniska. Sprawdził stan gotowanego wywaru, chyba doszedł do wniosku, że był już przygotowany, bo spróbował zdjąć go z ognia.

Zaklął nagle, gdy dotknął nagrzanego garnka. Amadea uśmiechnęła się lekko, widząc, jak nerwowo dmuchał na swoje palce, drugą ręką sięgając po pelerynę i dopiero ściągając naczynie z ognia.

– Amadeo, w tamtej torbie powinny być takie małe kubki — odezwał się, wskazując jeden z bagaży. — Gdybyś mogła ich poszukać...

Podeszła do ich ekwipunku, grzebiąc we wskazanej torbie. Rzeczywiście znalazła wspomniane naczynia, podała mu jej więc. Ryan rozlał do nich przygotowany wywar, by następnie podać jej jeden.

Przyjęła go z lekkim zaskoczeniem, przez moment nie wiedząc, co z nim zrobić. Spojrzała na Ryana pytająco.

– Nie bój się Amadeo, nie otruję cię — oznajmił z rozbawieniem, sam upijając z innego kubka. — Ale nie mam niczego innego do zaproponowania.

– W porządku — mruknęła, najpierw wąchając zawartość kubka — poczuła znajomy zapach sosny — dopiero po tym próbując.

Zamiast jakiegokolwiek smaku poczuła jedynie gorącą ciecz. Przełknęła pośpiesznie, czując, że wrzątek przepalił jej gardło. To jednak nie był dobry pomysł, by tak szybko tego spróbować.

Odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że coś to pomoże. Co prawda nagłe rozpalenie gardła przeszło, czuła jednak lekkie pieczenie.

– Amadeo? — głos Ryana zwrócił jej uwagę, spostrzegła, że wyciągał w jej stronę niewielką paczuszkę, proponując jej zawartość.

Z niepewnością włożyła tam rękę, uspokoiła się jednak, gdy poczuła duży kawałek chleba. Wyciągnęła go, ale okazało się, że był jednak pokrojony, więc podała drugi mężczyźnie.

Przyjął go, stojąc nad ogniskiem zamyślony, jakby mechanicznie jedząc. Amadea bez słowa usiadła na ziemi, nie przejmując się zimnem również zajęła się posiłkiem. Nie potrafiła jednak tak po prostu zlekceważyć go, co rusz zerkała na niego, podświadomie chyba licząc, że w ten sposób zgadnie, co chodziło mu po głowie.

Ale oczywiście nie miała takich zdolności. Mogła jedynie gdybać, czy myślał o tym, co jej powiedział, do czego się przyznał, czy też coś innego męczyło jego myśli.

– Ryanie? — zagadnęła go, byle tylko w jakiś sposób przerwać tę ciszę. — A czy twoja matka nie będzie zaskoczona... Urażona, że zjawiłam się w waszym domu bez słowa?

– Prawdopodobnie będzie zaskoczona — odpowiedział, w końcu patrząc na nią i lekko się uśmiechając. — Ale da sobie to wytłumaczyć. Możemy jej powiedzieć, że królowa zaczęła cię nachodzić.

– Cóż, to nie będzie dalekie od kłamstwa — stwierdziła, patrząc na niego, ale on jedynie uniósł brew jakby w dopytaniu. — Bo przecież możemy stwierdzić, że tak właśnie się stało, prawda? Że nachodzi swoich dworzan w prywatnych chwilach...

Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, nie potrafiła powstrzymać śmiechu widząc jego zaskoczoną minę.

– Ale mogę powiedzieć jej coś innego — oznajmiła, na moment sprawiając, że się uspokoił. — Na przykład to, że jej syn bardzo chciał mnie zabrać ze sobą, nie chciał zostawiać mnie samej na pastwę królowej...

– Amadeo! — odezwał się wzburzony, jakby chciał uciąć jej domysły.

– Co? — zapytała, uśmiechając się do niego. — Przecież tak właśnie było, prawda? Sam mi powiedziałeś, że chciałeś mnie zabrać ze sobą...

– Tak, ale... — zaczął natychmiast, lecz chyba nie wiedział, co miał na swoją obronę. Po chwili westchnął. — Nie chciałbym od razu tego mówić matce. Nie w taki sposób... Jeszcze sobie pomyśli, że po prostu przywiozłem do domu kochankę...

– To już byłaby przesada, od razu wyjść z takiego założenia — stwierdziła poważniej. — By od razu zakładać, że tak po prostu mamy romans...

Spojrzał na nią, jakby chciał coś dodać, jakoś to skomentować, ale ostatecznie nie zrobił tego. Jedynie to spojrzenie, którym ją obrzucił, podpowiadało jej, że miał co do tego inne zdanie.

– Nie zdziwiłoby mnie to — odezwał się po chwili milczenia. — Przecież uważa tak już parę osób, nieprawdaż?

– Więc co tak naprawdę jest pomiędzy nami, Ryanie? — zapytała wprost, wstając i patrząc na niego z uporem. — Co jest z tobą nie tak, że najpierw mówisz, jak bardzo ci na mnie zależy, ale twierdzisz, że nie możesz dopuścić do siebie tych uczuć? Nie można tak mówić... Bawić się czyimiś uczuciami... Skoro najpierw mówisz mi, że czujesz coś do mnie i w jakiś sposób to okazujesz, a potem oznajmiasz, że jednak nie możesz pozwolić sobie na te uczucia?

Urwała, oczekując jakiejkolwiek jego reakcji, lecz on wciąż patrzył na nią bez słowa. Westchnęła, po chwili kontynuując:

– Jak ja mam się z tym czuć? Na zamku otaczali mnie ludzie, którzy albo knuli intrygi, bez mojej zgody wplątując mnie w nie, albo na siłę doszukiwali się w mojej istocie cudu. I tylko ty i Matthew traktujecie mnie... Jak równą sobie, jak człowieka. Ryanie, gdyby nie to, to już dawno by mnie tu nie było, naprawdę. Bo prawda jest taka, że zostałam z wami głównie przez to, że... Że... Że w jakiś sposób cię polubiłam. Nawet bardziej niż Matthewa... A teraz mówisz mi, że nie możesz pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia do mnie, bo boisz się tego, co powiedzą inni? Powiedz sam, jak to brzmi?

Nadal patrzył na nią w milczeniu, pomyślała sobie, że jej wywód nic nie dał. Amadea westchnęła. Najwyraźniej Ryan tak bardzo zaparł się we własnym rozumowaniu, że nie chciał słuchać jej zdania.

Gdy nagle ruszył z miejsca, podchodząc do niej i biorąc ją w ramiona. Zupełnie nie spodziewała się tego, westchnęła zaskoczona, gdy przytulił ją do piersi.

– Przepraszam — odezwał się zdziwiło ją to, jak słabo brzmiał jego głos. — Przepraszam cię, Amadeo. To było naprawdę głupie posunięcie, by założyć, że coś to da. Że wypieranie się własnych uczuć do ciebie może jakoś ułatwić ci przebywanie na dworze. Po prostu nie wziąłem pod tego uwagę, że... Że w jakiś sposób możesz te uczucia odwzajemnić. I że w ten sposób również cię to zaboli.

– Naprawdę tak pomyślałeś? — zapytała zaskoczona, patrząc na niego. — Ryanie... Czyli z góry po prostu założyłeś, że twoje zauroczenie we mnie jest spisane na straty?

– Tak — odpowiedział. — Powiedziałem ci przecież, że nigdy nie sądziłem, że ożenię się z miłości. Więc nie myślałem o tym, by traktować poważnie to, co poczułem do ciebie. A ty twierdziłaś, że odejdziesz z zamku, gdy tylko wrócisz do pełnej sprawności. Więc stwierdziłem, że nie mam po co robić sobie nadziei, skoro i tak nic z tego nie będzie.

– Ale i tak zacząłeś spędzać ze mną czas — zauważyła.

– Tak — potwierdził. — Bo mimo wszystko polubiłem cię. Bo nie potrafiłem wyprzeć z siebie tego, że mnie do ciebie ciągnie. Więc próbowałem ostudzić to, co poczułem, w jakiś sposób powstrzymując się przed własnym zauroczeniem... Ale to nic nie dało.

Amadea uśmiechnęła się z zadowolenia, słysząc jego ostatnie słowa.

– I co, było warto? — zapytała, patrząc mu w oczy.

– Oczywiście, że nie — odpowiedział, również się uśmiechając do niej. Po chwili uniósł swoje palce do jej twarzy, zgarniając z niej pojedynczy kosmyk włosów. — Ale nie poradzę nic na to, że  wydawało się to najrozsądniejszym posunięciem.

– Ryanie! — wzburzyła się Amadea, słysząc taki argument.

Ku jej zaskoczeniu roześmiał się, a dźwięk ten wydał się jej tak spontaniczny, a zarazem naturalny, jakby w końcu pozwolił sobie zrobić to w pełni. Amadea mimowolnie uśmiechnęła się.

– Dobrze, Amadeo — odezwał się po chwili, gdy w końcu się uspokoił. — Czy wszystko między nami zostało w pełni wyjaśnione?

– Tak — odpowiedziała szczerze, wciąż się uśmiechając.

– Myślę więc, że powinniśmy w końcu ogarnąć miejsce na nocleg — oznajmił, patrząc na ich nie do końca rozstawione obozowisko. — Chyba, że zamierzasz przybrać na noc zwierzęcą formę, wtedy zostanie ci to wybaczone, gdy nie zechcesz pomóc...

– Nie, nie — wtrąciła. — Zostanę w ludzkiej postaci. Pomogę ci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro