Rozdział 24
Dla Matthewa ten dzień z każdą godziną robił się coraz gorszy, pomimo że od porannej kłótni nie wydarzyło się nic, co mogło go dobić. Wydawało mu się jednak, że awantura z Ryanem i słowa, które podczas niej padły, ciągnie się za nim jak cień, nie potrafiąc odpuścić.
A mimo to próbował zająć się swoimi obowiązkami, starając się wyprzeć z głowy to, co zostało wtedy powiedziane.
I chyba w jakiś sposób mu się to udało, bo odbył dwa spotkania związane z Karlutorą, w tym nawiązując jedną, korzystną umowę handlową.
Powinien niedługo tam pojechać, sprawdzić osobiście, jak wyglądała sytuacja. Matthew zdawał sobie z tego sprawę, a mimo to wciąż odkładał tę podróż, co raz wynajdując inne wymówki. Ale w ostatnich dniach akurat naprawdę zdarzyły się takie rzeczy, które wymagały jego obecności na dworze.
Co prawda wszystkie te sprawy wzięły swój początek od pojawienia się Amadei na zamku, ale nie mógł stwierdzić, czy i bez jej obecności nie doszłoby do takiego zamieszania.
Może oprócz tego, że przynajmniej Ryan nie chodziłby zauroczony w obcej...
Już miał zejść schodami w dół, na niższe piętro, gdy usłyszał, że ktoś go nawoływał. Przez moment nie był tego pewien, ale przystanął, oglądając się za siebie.
Miał jednak rację, w jego stronę podążał jeden ze sług Liliver. Młody chłopak musiał przyśpieszyć kroku, by dogonić Matthewa.
– Wasza książęca mość. — chłopak ukłonił się przed nim, po chwili zaczerpując powietrza. — Jej królewska mość, wasza siostra, królowa prosi was o spotkanie.
Matthew przez moment kalkulował jego słowa, dopiero po chwili rozumiejąc ich sens.
– Teraz? — zapytał, zaskoczony tą nagłą prośbą.
– Jak najszybciej, wasza książęca mość.
Westchnął, przeczuwając, że nie mogło stać za tym nic dobrego.
– Dobrze — zgodził się, po chwili podążając za chłopakiem do komnat Liliver.
Dał mu się zaprowadzić, pomimo że sam bardzo dobrze znał drogę. Gdy stanęli przed drzwiami chłopak zapukał w nie, po chwili otwierając je i wpuszczając Matthewa do środka.
– Jego książęca mość, książę Matthew do jej królewskiej mości — zaanonsował go.
Matthew wszedł głębiej do znajomego saloniku swojej siostry, rozglądając się po wnętrzu, szukając jej. Najwyraźniej czekała na niego — siedziała na jednym z dwojga foteli, ale wstała, żeby go powitać.
– Matthewie. — Liliver powitała go, podchodząc do niego i ucałowując jego policzek. Pozwolił jej na to, chociaż podejrzewał, że jej czerwona szminka zostawiła ślad na skórze.
Towarzyszące jej damy dworu i dwaj strażnicy skłonili się przed nim, lecz on skupił swoją uwagę na siostrze. Liliver wskazała mu kanapę, a gdy usiadł także i ona powróciła na swoje miejsce na fotelu.
Przez moment patrzyli na siebie w ciszy. Matthew sądził, że to Liliver powinna zacząć rozmowę skoro go zaprosiła.
– Więc jak poszło poranne spotkanie? — zagaił po chwili, odnosząc się do spotkania z dworem, o którym mówiła mu, ale stwierdziła, że nie musiał być na nim obecny.
Liliver zrobiła wielkie oczy, jakby z zaskoczenia, ale po chwili opanowała się.
– W porządku — odpowiedziała mu, patrząc na niego. — Wiesz jak to wygląda: szlachta kłóci się między sobą, kapłani domagają się, żeby ich było jak zawsze górą... Chcesz napić się herbaty?
– Nie, dziękuję — odpowiedział, uśmiechając się do niej na siłę. — Po co mnie wezwałaś, Liliver?
Znów zamilkła, wpatrując się w niego z zamyśleniem. Matthew czuł się tak, jakby chciała go przewiercić tymi swoimi dużymi oczami, ciemnoniebieskimi, podobnie jak u niego i Dariana.
Po chwili westchnęła, jakby na powrót opanowując się, bo uśmiechnęła się do niego łagodnie.
– Zapewne pamiętasz naszą rozmowę na temat znalezienia ci nowego strażnika — podjęła po chwili. — Tak naprawdę włóczysz się sam, bez ochrony, ryzykując życiem w każdy możliwy sposób.
– I jak widzisz, wciąż żyję i jestem w jednym kawałku — odpowiedział, uśmiechając się do niej. — Liliver, nie ma żadnego pośpiechu.
– Nie ma żadnego pośpiechu — przedrzeźniła go, robiąc krzywą minę i kręcąc głową. — Dobrze, więc kiedy ktoś dokona na ciebie zamachu, to również nie będzie pośpiechu, by wzywać medyków. Całe szczęście, że ty nie jesteś aż tak bezmyślny jak Darian, więc może od razu nie wpadniesz w kłopoty.
Matthew nie mógł powstrzymać uśmiechu z powodu tych słów.
Wiedział jednak, że tak naprawdę miała rację. Od czasu, gdy jakiś miesiąc temu jego poprzedni strażnik zmarł w wyniku odniesionych ran, pozostał bez jakiejkolwiek ochrony, co nie było dobrym postępowaniem. Nawet jeśli w kraju panował spokój, a on sam nie wybierał się w jakiekolwiek podróże zagraniczne, to ryzyko istniało zawsze. A zwłaszcza, gdy włóczył się po lasach...
– Jak sądzę i tak się tym zajęłaś, nawet bez mojej wiedzy? — zapytał, patrząc na siostrę.
– Oczywiście — odpowiedziała. — Bo przecież ty jesteś tak bardzo zajęty, że nawet nie znalazłbyś na to czasu, nieprawdaż?
Matthew jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi. Liliver westchnęła, widząc jego bezczynność.
– Poproś go — po chwili zwróciła się do jednego ze swoich gwardzistów.
Mężczyzna podszedł do drzwi prowadzących do niewielkiego pokoiku, gdzie Liliver miała w zwyczaju pozostawiać gości, z którymi dopiero miała się spotkać. Matthewa zastanowiło to, ile czasu nowy tam czekał.
Strażnik jego siostry wpuścił do środka kolejnego mężczyznę. Matthewa w pierwszej chwili zaskoczyło to, jak młodo wyglądał, musiał być tylko parę lat starszy od niego, a w każdym razie na pewno nie przekroczył czterdziestki.
Kruczoczarne włosy nosił trochę przydługie jak na wojskowe standardy, ale nie wyglądało na to, by w jakiś sposób mu przeszkadzały. W oczy rzucała się jego karnacja – śniada skóra od razu świadczyła o tym, że nie pochodził on stąd.
– Wasza królewska mość. — nowy podszedł do nich, po czym ukłonił się przed Liliver, po czym zwrócił się do Matthewa. — Wasza książęca mość.
Ostre rysy twarzy wpływały na jego atrakcyjność, zwłaszcza w połączeniu z lekkim zarostem. Matthewowi przeszło przez myśl, że gdyby nie wybrał kariery wojskowej, to na pewno podbijałby serca wielu panien. A może i tak to robił, nie zważając na swoje stanowisko i obowiązki.
Liliver wstała, a Matthew poszedł od razu w jej ślady.
– Matthewie, chciałabym przedstawić ci porucznika Therona Zaire — odezwała się, wskazując na mężczyznę. — Poruczniku Zaire, mój brat, książę Matthew.
– Wasza książęca mość, to dla mnie zaszczyt — odezwał się ponownie, w geście szacunku lekko bijąc się w pierś i ponownie kłaniając się.
– Porucznik Zaire powrócił jakiś czas temu spod Veltary, niestety poturbowany — wtrąciła Liliver, jakby w wyjaśnieniu. — A pułkownik Zostas zdecydował, że w jego przypadku przyda się przerwa w służbie.
– Zgodziłeś się na to? — wymsknęło się Matthewowi, bo porucznik Zaire sprawiał wrażenie osoby, która nie potrafiłaby tak łatwo opuścić placu boju i zgodzić się na spoczynek.
Mężczyzna chyba nie czuł się urażony tym bezpośrednim pytaniem, bo uśmiechnął się lekko.
– Nie miałem wyjścia, wasza książęca mość — odpowiedział.
Matthewowi nie wydawało się, żeby mężczyzna był chętny do zmiany stylu życia i zamiast przebywać na placu boju, zająć się pilnowaniem brata królowej. Ale, niestety, nie miało się wpływu na rozkazy wyższych rangą.
– Ah, prawie bym zapomniała. — głos Liliver znów zwrócił uwagę Matthewa, zmuszając go do spojrzenia na siostrę. Zauważył również, że i porucznik Zaire powrócił po formalnej postawy, jakby oczekiwał rozkazów. — Matt, mam jeszcze pewne... Pytanie. O Amadeę. A bardziej konkretnie o Amadeę i hrabiego Ryana...
Matthew zmarkotniał, słysząc jej słowa. Liliver uniosła brew, jakby w zdziwieniu jego miną.
– To znaczy? — zapytał. – A z resztą, skąd o nich wiesz?
– Widziałam ich rano razem w sali — wyjaśniła pośpiesznie, patrząc na niego w zdziwieniu. — Oni są razem? Mają romans? Ryan zachowywał się wobec niej jak... Jak... Jak wobec kochanki.
Matthewa przeszedł zimny dreszcz,gdy usłyszał jej słowa. Że też Ryan miał czelność zachowywać się tak publicznie, przy innych. Że też nie miał żadnych zahamowań, podobnie jak podczas przyjęcia...
– Matt? — zagadnęła Liliver, patrząc na niego z niepokojem. — Dobrze się czujesz?
– Nic mi nie jest, Liliver — odpowiedział, zauważając również, że i Zaire patrzył na niego z niepokojem. — A co do twojego pytania... Ryan jest w niej zauroczony.
Liliver nie zapanowała nad reakcją, westchnęła głośno z szoku i uniosła wysoko brwi. Przez chwilę patrzyła na niego, jakby przetrawiała tę informację, ale opanowała się nagle. Matthew potrafił wyobrazić sobie, jak kalkulowała w głowie jego słowa, jakby chciała zaplanować dalsze posunięcia.
– Jak to: zauroczony? — powtórzyła, wciąż zaskoczona. — Ale tak... Romantycznie? Darzy ją miłością?
– Nie jestem pewien, czy to już miłość, ale zapewne prędzej czy później do tego dojdzie — stwierdził markotnie. — Ale z całą pewnością darzy ją uczuciem romantycznym. I... Jak sam twierdzi, chciałby zalecać się do niej.
Westchnęła głośno, najwidocznie wciąż zszokowana. Spojrzała na Matthewa, ale nie odezwała się, chyba wciąż myśląc o tym.
– A Amadea? — zapytała, a ciekawość w jej głosie była nad wyraz wyraźna. — Ona również coś do niego czuje?
– Nie wiem — odpowiedział szczerze. — Nie potrafię rozgryźć tego, co może o tym sądzić. Ale... Gdybym miał wyrażać swoją opinię, to sądzę, że tak, ona również coś do niego czuje... Nie jestem tylko pewien, co.
Liliver zmrużyła oczy i zmarszczyła brwi, jakby jego słowa nasunęły jej nowy pomysł, który musiała przemyśleć.
– Więc mówisz, że widziałaś ich razem na spotkaniu? — powtórzył jej słowa, zdziwiony. — Nie pomyślałbym... Że Amadea może zainteresować się sprawami dworu.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Może to Ryan zabrał ją ze sobą w towarzystwie — stwierdziła. — Może chciał jej pokazać, jak wyglądają spotkania dworu.
– Może... — przyznał, czując ogarniające go zmęczenie. Nerwowym ruchem potarł czubek głowy, chcąc złagodzić zwiększający się ból, lecz i tak to nic nie dało. — Czy potrzebujesz mnie do czegoś jeszcze, Liliver?
Musiała w końcu dostrzec jego złe samopoczucie, bo spojrzała na niego jakby łagodniej.
– Nie, Matthie — odpowiedziała. — Idź, odpocznij. Widać po tobie, że chyba ledwo stoisz na nogach.
Pokiwał potakująco głową, czując ogarniającą go senność. Miał ochotę od razu udać się do siebie, powstrzymał się jednak przed wybiegnięciem z komnat siostry.
Jakby nieświadomie skłonił się przed nią, kątem oka rejestrując, że i porucznik Zaire pożegnał w ten sposób Liliver.
A potem opuścił jej komnatę, zmuszając drugiego mężczyznę, by podążał za nim.
Matthew marzył tylko o tym, by trafić do swoich komnat i zamknąć się w nich, nie wpuszczając nikogo do środka. Liczył na odrobinę snu, która pomogłaby mu z jego otępieniem.
Musiał jednak trochę na niego poczekać, bo nagle naprzeciwko niego znikąd pojawiła się pokojówka, najwyraźniej zmierzając w jego stronę.
– Wasza książęca mość — powitała go, kłaniając się przed nim. — Przynoszę wiadomość od księżniczki Florentyny. Jej książęca mość zaprasza księcia na herbatę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro