Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20


Amadea zaczynała dochodzić do wniosku, że prędzej przyzwyczaiłaby się do życia panującego wśród zamkowych ścian, niż do tego, co panowało w stajni. Zaczynały ją rozpraszać inne konie, stajenni kręcący się w tę i z powrotem, z niewiadomego powodu. Ale w tym momencie było to jedyne wyjście. Nie chciała zostawać w swojej komnacie.

Nadal była rozdrażniona po tym, jak zakończyła się jej kolacja z Ryanem. A było tak przyjemnie, w każdym razie do czasu, aż nie palnął takiej głupoty.

Ale po trochę sama do tego doprowadziła. Przecież to ona pociągnęła go za język, chcąc na siłę dowiedzieć się, czy to wszystko, co nagadała jej Florentyna, było prawdą. Gdyby nie uwierzyła w to, że Ryan na pewno przyzna się do tego, co do niej czuł, tak od razu, to wcale nie doszłoby do tego.

Ale nie musiał tłumaczyć się w ten sposób... Uniknąć zamieszania wywołanego jej osobą. Jakby ktokolwiek naprawdę zwrócił uwagę, że była tak inna od nich. Że nie do końca była w pełni człowiekiem. Bo nawet jeśli Liliver naprawdę powiedziała wszystkim, że na jej dworze przebywa dwurożec, to tak naprawdę nikt oprócz lady Seriny i jej przyjaciółek nie wspomniał o tym przy samej Amadei.

Więc nie rozumiała, po co o tym mówił.

Co chwilę rozgrzebywała tamten moment, ten fragment rozmowy, próbując zrozumieć, co poszło nie tak. To, że Ryan przeprosił ją za swoje zachowanie podczas przyjęcia. To, jak sama próbowała wyciągnąć z niego, czy martwił się o Matthewa, czy był zazdrosny o nią.

Może właśnie tym go zaskoczyła, bo przecież pamiętała jego zmieszanie. A ona jak głupia chciała na siłę wyciągnąć z niego, czy był o nią zazdrosny. Czy... Cokolwiek do niej czuł.

Ale nie do końca dawało to usprawiedliwienie, czy powinien wytłumaczyć to właśnie w ten sposób.  Bo gdyby choć trochę to przemyślał, to mógłby poprowadzić tę rozmowę inaczej.

Chyba że naprawdę tak uważał. Myśl ta pojawiła się znienacka i Amadea nie potrafiła przestać zastanawiać się nad tym. Bo co jeśli to wszystko było kłamstwami, w które uwierzyła, a Ryan naprawdę nie widział w niej nic innego, jak nieludzką istotę, której odmienność lepiej ukrywać...

Trzaśnięcie drzwi stajni wytrąciło ją z rozmyślań, zwracając uwagę na życie toczące się wokoło. Ktoś wszedł do środka, kręcąc się niepewnym krokiem. Amadea uznała, że to jeden ze stajennych, więc nie poświęciła więcej uwagi temu, co mógł robić.

Ale gdyby Ryan naprawdę tak uważał, jeśli myślał o niej przez pryzmat jej odmienności, tego, czy ktokolwiek zwróciłby na nią uwagę przez to, to mógł w ogóle nie przyczepiać się do niej. Nawet ta rozmowa niby chroniąca Matthewa byłaby niepotrzebna...

– Amadeo? — usłyszała znajomy głos, w którym wybrzmiało utrapienie. — Amadeo, wiem, że tu jesteś.

Nie przemieniła się, nie dała żadnej odpowiedzi, czekając na to, co zrobi dalej. Ryan najwyraźniej nie chciał odpuścić, ruszył w głąb budynku. Chyba zaglądał do każdego boksu po kolei, bo gdy przeszedł obok i zobaczył ją, nie szukał dalej.

– Amadeo, chcę porozmawiać — zaczął, zgarniając z głowy mokry kaptur peleryny. Musiała być to jednak słaba ochrona, bo twarz i włosy miał mokre. — Rozumiem, że musiałaś poczuć się urażona moimi słowami. Zapewniam cię jednak, że nie miałem na myśli niczego złego... Ja... Poplątałem się... Amadeo, naprawdę tak o tobie nie myślę. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, żeby to powiedzieć... Amadeo, wiem, palnąłem głupotę, za co cię przepraszam. Amadeo, czy możemy normalnie porozmawiać?

Popatrzył na nią błagalnym wzrokiem, jakby nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć. Amadea stwierdziła, że nie było potrzeby więcej go tak męczyć i przyjęła ludzką postać, by przedstawić mu swój punkt widzenia.

A w każdym razie miała taki zamiar, bo gdy stanęła przed nim pod ludzką formą, jak zwykle naga, chyba coś poszło nie tak. Pomimo że Ryan starał się zachować opanowanie i jakby siłą wbijał spojrzenie w jej twarz, Amadea nie potrafiła nie dostrzec rumieńca rozchodzącego się po jego policzkach i szyi. Zamrugał pośpiesznie, nerwowo, jakby powstrzymywał się przed czymś.

– Ryanie? — odezwała się, specjalnie starając się brzmieć spokojnie. — Rozpraszam cię?

Jego oczy zrobiły się jeszcze większe po jej słowach. Odwrócił od niej wzrok, jakby uważał, że to mu pomoże. Amadea nie mogła powstrzymać uśmiechu, zdając sobie sprawę z tego, co tutaj się działo.

– Amadeo... — zaczął, znów spoglądając na nią, uparcie wpatrując się w jej twarz. — Nie, wcale nie.

– Skoro tak twierdzisz... — mruknęła, starając się skupić na jego poprzednich słowach. — Więc po co to powiedziałeś, jeśli nie miałeś tego na myśli?  Przecież nie mogłeś wziąć tego znikąd.

– Ja... Chyba spanikowałem — przyznał po chwili, odwracając od niej wzrok, jakby ze wstydu. Albo nie mógł znieść widoku jej nagości.

– Spanikowałeś? — powtórzyła, zaskoczona. — A to niby dlaczego? Przecież nie zdarzyło się wtedy nic, czym mógłbyś się zestresować.

– Nie o to chodzi — stwierdził niejasno, znów wracając do niej wzrokiem, uparcie zatrzymując go na jej twarzy. — Po prostu... Palnąłem głupotę, która jako pierwsza przyszła mi na myśl. Amadeo, naprawdę nie miałem tego na myśli, nie chciałem tego powiedzieć.

– Tak? — zapytała z niedowierzaniem. — W takim razie o co ci chodziło? Co takiego wtedy zaszło, że palnąłeś coś takiego?

– Amadeo... — znów bąknął, jakby nie mógł znieść jej upartego naciskania. Ponownie odwrócił od niej spojrzenie, chyba sądząc, że to mogło mu pomóc.

– Ryanie — odpowiedziała, uśmiechając się szelmowsko. Ku jego zaskoczeniu podeszła jeszcze bliżej niego, prawie że napierając na niego swoim ciałem, ale oddzielała ich drewniana ścianka boksu. Delikatnie chwyciła jego podbródek i zwróciła jego twarz w swoją stronę. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co mogła zrobić dalej. — Ty byłeś o mnie  zazdrosny.

Bardziej poczuła niż usłyszała to, jak głęboko wciągnął powietrze, jego pierś poruszyła się gwałtownie. Zamrugał szybko, nerwowo, jakby nie tego się spodziewał. Przez moment nie odpowiadał, jakby rozważał to, czy chciał jej to wyznać. Amadea przez cały czas dotykała jego szczęki, jakby nie mogła oderwać od niego rąk.

– Tak, masz rację, byłem zazdrosny — odezwał się w końcu, jakby zdecydował się do tego przyznać. Chyba pod wpływem odwagi objął ją, bo poczuła jego ręce wokół swojej talii. — Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. Ja... Nawet nie wiem kiedy to się stało, ale wtedy, podczas przyjęcia, kiedy zobaczyłem cię w towarzystwie Matthewa, żałowałem, że to nie ja ci towarzyszę. I kiedy w końcu zostałaś sama, poczułem się, jakbym miał szansę zbliżyć się do ciebie, poznać cię...

– Więc po co była ta dziwna rozmowa na przyjęciu, gdy się poznaliśmy? — zapytała, naprawdę zaciekawiona. Zastanawiało ją to od dłuższego czasu i w końcu mogła uzyskać wyjaśnienie. — To całe ostrzeżenie, że powinnam trzymać się od Matthewa z daleka...

– A to było jeszcze większe głupstwo, które zdecydowałem się powiedzieć — stwierdził, uśmiechając się do niej. — Bo z jakiegoś powodu założyłem, że naprawdę możesz wplątać Matthewa w kłopoty czy inne nieszczęście. I potem, kiedy zacząłem z tobą rozmawiać, wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo źle cię oceniłem.

– I co? — dopytała, specjalnie przyciszając głos. — Czy twoja opinia o mnie już się zmieniła?

– Zmieniła się od razu, gdy tylko zaczęliśmy rozmawiać — przyznał. Coś w jego spojrzeniu zmieniło się, teraz patrzył na nią jakby łagodniej, bez wstydu. — Bo wtedy już wiedziałem, że nie jesteś taka... uświęcona, jak mówiły o was podania i jak chciałby cię widzieć dwór.

– Tak? — mruknęła niby w zaskoczeniu. Ryan uśmiechnął się w rozbawieniu jej reakcją. — Więc jaka według ciebie jestem? Ludzka?

– Naturalna — odpowiedział. — Normalna. Nie robisz z siebie nie wiadomo kogo, mimo że tak się różnisz od innych tu obecnych. Pomimo że wszyscy chcą widzieć cię jako boską istotę, ty starasz się przypominać o tym, że tak naprawdę niewiele się wyróżniasz od nas. Jakbyś chciała pokazać, że nie warto zwracać uwagi na twoją odmienność.

– Bo do tej pory nie przyniosło to niczego dobrego — zauważyła. — Więc wolałabym, żeby nie traktowano mnie z góry, od razu zakładając, że przez swoją odmienność jestem w stanie sprawiać cuda, których inni nie potrafią.

– Amadeo, w pełni cię rozumiem — wtrącił. Jego ręce przemieściły się z jej talii do twarzy, delikatnie dotykał ją palcami. — Ale powiedz mi, czy oprócz naszej pierwszej rozmowy, powiedziałem ci coś, co dało ci powody by uważać, że myślę o tobie głównie przez pryzmat twojej odmienności? Czy powiedziałem ci cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że nie widzę w tobie człowieka, a interesujące, obce stworzenie?

– Mam rozumieć, że tej głupoty, którą wczoraj palnąłeś, mam nie brać pod uwagę? — dopytała, nie mogąc się powstrzymać. Ryan obrzucił ją spojrzeniem, jakby pytał, czy naprawdę o tym wspomniała. — To nie. Nic takiego nie powiedziałeś. Akurat ty traktujesz mnie jak najnormalniej. Jakby moja odmienność nie miała dla ciebie znaczenia.

– Bo to jest ostatnia rzecz, która mnie w tobie fascynuje — odpowiedział. — Bo zamiast nieznanej istoty widzę dziewczynę, która mnie interesuje, którą bardzo chciałbym poznać bliżej, jeśli tylko mi na to pozwoli.

– Uznajmy więc, że daję ci na to pozwolenie — powiedziała,
uśmiechając się. Ryan cicho się roześmiał.

Nagle Amadea zapragnęła, żeby Ryan ją pocałował. Potrzeba ta była tak ogromna, że prawie sama przyciągnęłaby go bliżej swoich ust. Powstrzymała się jednak, czując, że nie wypadało tego zrobić. Że takie zachowanie byłoby nie na miejscu.

Ale nie mogła powstrzymać się przed spojrzeniem na jego usta, jakby o to prosiła. Potem jej wzrok wrócił do jego oczu, przez co zdała sobie sprawę, że Ryan wpatrywał się w nią, jakby obserwując, co zrobi.

– Ryanie... — zaczęła, nie do końca wiedząc jednak, co chciała mu powiedzieć.

– Tak, Amadeo? — zagadnął, uśmiechając się wrednie. Jakby dobrze wiedział, co się między nimi działo. Zbliżył swoją twarz do tej jej, zmniejszając jeszcze bardziej dzielącą ich odległość. — A czy na to dostanę pozwolenie?

Amadea natychmiast pokiwała głową, niepewna, czy zdołałaby cokolwiek powiedzieć. Ryan znów się roześmiał, najwyraźniej w końcu decydując się połączyć ich usta w pocałunku.

Nie zrobił tego jednak, gdy ich uwagę odwróciło niespodziewane trzaśnięcie drzwi, tak głośne, że od razu wiadomo było, że ktoś wszedł do środka stajni.

W zaskoczeniu spojrzeli w stronę wejścia, nawet na moment nie odstępując od siebie na krok. Amadea nie spodziewała się zobaczyć tam kogokolwiek w takiej chwili, a już na pewno nie spodziewała się, że przerwie im sama królowa.

Liliver wyglądała jakby zamarła w półkroku, zaskoczona sytuacją, w jakiej ich zastała. Jakby w otępieniu patrzyła na nich, chyba nie dowierzając, na czym mogła ich przyłapać.

Nie była sama — za nią stał mężczyzna ubrany w coś jakby zbroję. Obrzucił Amadeę i Ryana równie dziwnym spojrzeniem, co królowa.

Ryan jako pierwszy odzyskał opanowanie i jakby z niechęcią oderwał od Amadei swoje ręce, po czym ukłonił się przed Liliver.

– Wasza królewska mość — powitał ją ze spokojem w głosie, jakby nic nadzwyczajnego się tutaj nie stało.

– Hrabio von Frudol — odpowiedziała królowa, chyba siłą odzywając się. Jej spojrzenie krążyło pomiędzy Ryanem a Amadeą. — Co tutaj... Nie spodziewałam się tu ciebie.

– Ja i Amadea musieliśmy wyjaśnić sobie parę spraw — wytłumaczył, nie wchodząc w szczegóły.

– Naprawdę? — zapytała, odzyskując opanowanie w głosie. Spojrzała na Amadeę, jakby i od niej chciała usłyszeć wyjaśnienie. — Mam nadzieję, że nie przerwałam wam w tej żarliwej dyskusji.

Liliver posłała im takie spojrzenie, jakby dobrze wiedziała, co tutaj wyrabiali. I że swoim pojawieniem się przeszkodziła im w kontynuowaniu tego.

Amadea obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem, jakby w ten sposób chciała ją stąd wygnać. Jej obecność wyrwała ją z drętwoty, postanowiła ruszyć się, zmierzyć z jej osobą. Jakby pod wpływem odwagi wyszła z boksu, stając obok Ryana i mierząc ją spojrzniem,
odezwała się:

– Czy coś się stało, jaśnie pani? Co cię tutaj sprowadza?

– Amadeo... — Ryan chyba chciał ją powstrzymać, ale nagle zrezygnował.

Poczuła, jak nałożył jej coś na ramiona, dopiero po chwili zorientowała się, że okrył ją swoją peleryną. Otuliła się nią szczelniej, przyjmując ten gest, pomimo że materiał wciąż był wilgotny.

Liliver przez moment milczała, obserwując ich zachowanie,
uśmiechała się delikatnie, ale tajemniczo.

– Pójdziesz ze mną Amadeo — rozkazała po chwili, od razu przechodząc do sedna. — Zabawiłaś na moim dworze już wystarczająco długo, czas więc dać coś w zamian za to. Spotkamy się z kronikarzem, który opisze twój nieznany gatunek. Dwurożce w końcu nie będą już takie nieznane. Już ja tego dopilnuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro