Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55

Amadea milczała przez całą drogę powrotną, pozwalając Ryanowi, by trochę ochrzanił ją za tak niedojrzałe zachowanie, które doprowadziło do jej obecnego stanu. Tak naprawdę słuchała go co drugie słowo, pojmując jedynie to, że zachowała się nieodpowiedzialnie i powinna się cieszyć, że nie zdarzyła jej się większa krzywda.

Może miał po trochę rację, ale, jak już oboje wiedzieli, nie stało jej się nic poważnego. Nie warto było rozżalać się nad czymś, do czego nawet nie doszło.

Ryan wciąż podążał przed siebie, niosąc ją w ramionach, ale miał taką minę, jakby nie zamierzał o tym mówić. Albo jakby znów zamierzał ją ochrzanić za jej zachowanie, lecz na razie powstrzymywał się z tym.

Ale przecież to nie było winą Amadei, że wpadła w tamtą pułapkę. Przecież nawet o niej nie wiedziała. Gdyby nie ona, to poszłaby dalej przez pola, w stronę lasu...

Ryan zwrócił na nią swoje spojrzenie, a ona uśmiechnęła się do niego.

– Naprawdę zamierzasz przywiązać mnie do łóżka? — odezwała się, a w jej głosie słychać było zainteresowanie, którego się nie spodziewała.

Ryan uśmiechnął się, jakby chciał się roześmiać, ale się powstrzymał.

– A chcesz tego? — zapytał, patrząc na nią. — Nie wiedziałem, że jednak postanowisz na tyle ulec...

– A co jeśli? — odparła od razu. — Co byś wtedy zrobił? Do czego byś się wtedy posunął?

– Wiesz, co bym zrobił? — zapytał. — Gdybym cię związał, mógłbym w spokoju opatrzeć twoje rany, a na dodatek miałbym pewność, że pozostaniesz w jednym miejscu i nie zrobisz sobie większej krzywdy.

Amadei od razu zrzedła mina, od razu sprowadził ją na ziemię tymi słowami.

– Nie masz w sobie ani trochę
wyobraźni...— mruknęła. — Żeby nawet nie spróbować wykorzystać takiej sytuacji...

Ryan roześmiał się.

– Czyli wracamy do poprzedniego problemu, co? — zapytał, ale zabrzmiało to mało poważnie. — Amadeo, naprawdę nie wierzę w to, że właśnie w tym widzisz największy problem.

Amadea już otworzyła usta, mając zamiar ciągnąć tę dyskusję, ale po chwili dotarło do niej, że tak naprawdę prowadziło to donikąd. Oboje byli uparci co do swoich racji i zbyt szybko nie odpuszczą.

Ryan przez resztę drogi powrotnej nie próbował z nią rozmawiać, choć patrzył na nią takim wzrokiem, jakby chciał. Przy tym wciąż uśmiechał się z niewiadomego powodu.

W końcu dotarli do domu, Ryan bez słowa wniósł ją do środka. Zatrzymał się jednak w przedpokoju na parterze, jakby musiał zastanowić się, co zrobić dalej.

– I co? — odezwała się Amadea. — Dotarliśmy do celu, tak? Możesz mnie więc postawić, prawda?

– Chyba żartujesz — odpowiedział, po czym zdecydował się wejść na piętro.

Skierował się zapewne do sypialni Amadei, w każdym razie takie miała podejrzenie, gdy nagle ktoś za jego plecami odezwał się do niego:

– Ryanie? — to była lady Serina, która schodziła z drugiego piętra. Popatrzyła na syna w zapytaniu, a gdy zobaczyła Amadeę w jego ramionach, zrobiła jeszcze bardziej zdziwioną minę, unosząc przy tym brwi.

– Zdarzył się... Mały wypadek — odezwał się po chwili zastanowienia Ryan.

– Mały? — powtórzyła z niedowierzaniem kobieta,  a gdy podeszła bliżej nich, spojrzała na Amadeę i jej stopy tak, jakby sama potrafiła ocenić ich stan. — Nie wygląda to najlepiej. I jak niby do tego doszło?

– Nie uwierzyłabyś nam, lady Serino — odpowiedziała Amadea, mimowolnie uśmiechając się przy tym.

Lady Serina pokręciła głową, jakby przyznawała jej rację. Raz jeszcze spojrzała na ranne stopy dziewczyny, po czym zwróciła się do syna:

– Zanieś ją do jej pokoju. Zaraz przyniosę bandaże i wodę.

Po tych słowach odeszła, schodząc na parter.

Ryan jeszcze przez moment patrzył za matką, ale zaraz ruszył się, idąc do poprzedniego celu.

– Nie mam pojęcia, co sobie powiedziałyście, ale widzę, że poważnie zmieniło to stosunek mojej matki do ciebie — stwierdził znikąd.

Amadea prychnęła.

– Powiedziałyśmy sobie prawdę— odpowiedziała. — Nic więcej nie zrobiłam, nawet na siłę.

Ryan nie powiedział nic, jedynie obdarował ją takim spojrzeniem, jakby i tak jej nie wierzył. W końcu wszedł do jej pokoju i nie zwracając na nich uwagi, zaniósł ją na łóżko.

– I co? — odezwała się Amadea, uśmiechając się do niego. — Przywiążesz mnie jednak?

Ryan przewrócił oczami.

– Jak będziesz grzeczna, to nie widzę takiej potrzeby — odparł, siadając obok niej.

Złapał jej jedną stopę i przez moment oglądał powstałe rany. Nie potrafił najwyraźniej wytrzymać i znów spojrzał na jej twarz.

– I było warto mnie nie słuchać i biec na oślep? — zapytał, przy tym jakby bezwiednie zaczął pocierać kciukiem jej kostkę.

– Jeśli patrzeć na to, do czego doszło, to nie — odpowiedziała. — Ale zauważ, że wcale nie brałam pod uwagę tego, że wpadnę do jakiegoś dołu.

– A co w ogóle brałaś pod uwagę? — zapytał, a jego dłoń przesunęła się z jej kostki w górę nogi. — Że pobiegniesz w ciemny, obcy las i zaszyjesz się tam nie wiadomo po co i na jak długo?

– To była jakaś opcja — odpowiedziała, starając się opanować i nie zwracać uwagi na jego rękę, która sunęła coraz wyżej po jej nodze. — A ty? Co tobie strzeliło do głowy, by zabierać pannę Lucy na spacer? Robić jej głupią nadzieję na coś, czego nie dostanie?

– Zazdrosna? — zapytał, uśmiechając się lekko.

– Oczywiście, że byłam zazdrosna — odparła szczerze, coraz gorzej szło jej skupienie się na rozmowie zamiast na jego dłoni, którą dotykał ją po udzie. — Uważałeś, że to zlekceważę?

– Nie — odpowiedział. — Nie wierzyłem w to. Ale muszę przyznać, że było to najgłupszą decyzją, którą podjąłem, bo panna Lucy jest pusta jak lalka. I jeszcze sugerowała, że podrzuciłaś jej szczura do pokoju.

– Szczura? — powtórzyła zaskoczona, marszcząc brwi w niedowierzaniu. — Nie podrzuciłam jej żadnego szczura.

– Też w to nie uwierzyłem — przyznał. — Chociaż ona była taka pewna i starała się mnie do tego przekonać. Ogólnie mówiąc, próbowała mnie przekonać do tego, jaka to jesteś niewychowana, nieobyta społecznej i w ogóle... Nieodpowiednia dla mnie.

– Za dużo się nie pomyliła — mruknęła Amadea. — Chociaż z tym wtrącaniem się pomiędzy nas powinna się pohamować. Nie wiem, jakim cudem ona sądzi, że pomiędzy wami może coś zajść...

– Pewnie mama jej coś nagadała — przyznał cicho. Przez moment zastanawiał się nad czymś, przy tym znów głaszcząc jej udo po wewnętrznej stronie. — Amadeo, wiesz przecież...

Przerwało mu otwieranie drzwi, w których zjawiła się lady Serina. Oboje spojrzeli w stronę kobiety; Amadea poczuła, jak Ryan prędko zabrał rękę spod jej ubrania, starając się zachować neutralny wyraz twarzy.

– Szukałam jakiegoś płynu na odkażenie — obwieściła kobieta, podchodząc do nich. — Ale jak na złość pokojówki nie mogły od razu nic znaleźć... Nie wiem, co one robią, skoro mają tako bałagan w najpotrzebniejszych rzeczach...

– Dziękuję, mamo. — Ryan zabrał wspomnianą mieszankę i bandaże z jej rąk. — Nie poradzę ci jednak nic w temacie postępowania służby. Chyba jedynie pozostaje dopilnować je, by naprawdę wykonywały powierzone obowiązki...

– Tak, ciebie może posłuchają... — stwierdziła lady Serina, jeszcze obserwując, jak Ryan zabrał się za namoczenie bandaży w zawartości butelki. — Odkaź najpierw jej rany, zanim je zabandażujesz. Jeżeli będą poważne, trzeba będzie je zszyć. Zszywać ranne stopy, kto to słyszał...

– Mamo, wiem, co robić — odparł lekko poirytowany Ryan.

– Dobrze, już się nie wtrącam — odpuściła jego matka, kierując się do wyjścia. Zatrzymała się jednak, żeby znów zwracając się do nich. — Wypoczywaj, Amadeo. Rany muszą się wygoić, więc na jakiś czas pozostaniesz ograniczona ruchowo... Ale nad tym się jeszcze zastanowimy...

Wyszła, znów zostawiając ich samych.

– Poczekamy, zobaczymy... — skomentowała jej ostatnie słowa Amadea, sprawiając, że Ryan uśmiechnął się, słysząc je.

Zabrał się za oczyszczenie i odkażenie jej stóp, o dziwo nie komentując w żaden sposób. Prawie że z boską cierpliwością obandażował je starannie, jeszcze przed tym przyglądając się ranom.

– O dziwo, rany nie są tak poważne, jak to wyglądało — oznajmił. — Wcale nie trzeba będzie szyć. Jedynie przemywać i może znalazłaby się na to jakaś maść... W każdym razie lepiej jeśli naprawdę oszczędzisz sobie przez jakiś czas chodzenia...

– I jak według ciebie mam się przemieszczać, co? — zapytała, lekko przysuwając się do niego. — Czy może zamierzasz mnie nosić na rękach do czasu, aż nie wydobrzeję?

– Może — odparł, również przybliżając się do niej, na dodatek powracając do dotykania jej uda. — To jest jakaś opcja, prawda?

– Ciekawe, ile czasu wytrzymałbyś to...— mruknęła, nie do końca w to wierząc.

– Jeśli miałbym pewność, że nie będziesz pakować się w kłopoty, a na dodatek byłabyś cały czas przy mnie? — zapytał. — Dla tego mógłbym się poświęcić.

– Uważasz to za poświęcenie?  — odparła, ale o wiele ciszej, po trochę znów wytrącona z równowagi przez jego dotyk na udzie. — Aż tak bardzo nie pasuje ci moje towarzystwo?

Jej słowa musiały go zamurować, bo przez jego twarz przeszedł grymas, na dodatek poczuła, jak jego palce ścisnęły jej udo.

– Amadeo — zaczął. — Nigdy więcej nie myśl o sobie w ten sposób. Amadeo, nie jesteś dla mnie utrapieniem i twoje towarzystwo nie jest dla mnie nużące. Jesteś najbardziej wybuchową osobą, jaką znam, ale jest to zarówno twoja wada, jak i zaleta. I w jakiś sposób właśnie to sprawia, że wciąż nie nudzę się w twoim towarzystwie. Właśnie to sprawia, że mnie fascynujesz. Głównie przez to cię pokochałem.

– I jesteś gotowy na to, że będziesz musiał znosić mnie jeszcze przez wiele długich lat? — zapytała cicho, ale uśmiechnęła się przy tym.

– Jak najbardziej — odpowiedział, szczerząc się. — I wcale nie będzie to utrapieniem ani nie zrobię tego z poświęcenia.

– Cieszę się — stwierdziła. — Więc pragnę cię poinformować, że ja także nie odczuwam tego jako utrapienia, że będę musiała do końca życia znosić twoją nieugiętą upartość. Choć zapewne zdarzą się sytuacje, w których będzie ona korzystna...

Ryan roześmiał się delikatnie.

– Czuję się pochwalony — odparł. — Pragnę jednak zauważyć, że ty również bywasz aż nadto uparta. Więc chyba oboje musimy pogodzić się z tym, że trafiliśmy na kogoś, kto... Stał się wyzwaniem przez tę jedną cechę wspólną.

– Od razu bierzesz to za wyzwanie? — zapytała, uśmiechając się. — A dlaczego nie jako cechę pozytywną, jako wsparcie, jako coś pomocnego?

– A to niby dlaczego uważasz to jako coś pomocnego? — zapytał szczerze zdziwiony, marszcząc przy tym brwi.

– A to dlatego — powiedziała, szczerząc się głupio, po czym bez ociągania zbliżyła się jeszcze bardziej do niego i wpiła się w jego usta.

Ryan jęknął z zaskoczenia i wbił w nią swoje spojrzenie. Nie odsunął się jednak, ku jej ogromnemu uradowaniu, lecz drugą ręką ujął jej podbródek i uniósł lekko. Poczuła, że jego wargi wygięły się w uśmiechu, nim poruszył nimi w odpowiedzi na pocałunek.

Amadea przez moment myślała, że to jej się śniło,  tak bardzo w to nie uwierzyła, ale jednak działo się to naprawdę, jednak w końcu się całowali.

Tak nią to wstrząsnęło, że aż zamarła, patrząc na nieco szeroko otwartymi oczami, jedynie delektując się samym kontaktem ich ust. Wiedziała jednak, że to nie było jedyne, czego chciała, toteż z odwagą poruszyła wargami, na co od razu odpowiedział.

Ich usta ocierały się o siebie powoli. Amadea mimowolnie odczuła niepewność co do zaistniałego czynu, nawet jeśli od tak wielu dni pragnęła tego. Mało brakowało, a odsunęłaby się od niego, lecz powstrzymała się przed tym. Chciała tego pocałunku i to od bardzo dawna, a mimo to coś ją zestresowało. Bądź co bądź, istniała różnica pomiędzy pragnieniem czegoś a zrobieniem tego. A zrobieniem tego w końcu.

Ale Ryan nie popędzał jej, jakby zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z jej obaw. Bez przerwy patrzył jej w oczy, jakby w ten sposób miał poznać, że zrobił jej krzywdę lub chciała to przerwać. Jakby w ogóle miała zamiar to zrobić.

Dopiero po pewnej chwili odważyła się poprosić o więcej, trochę niepewnie otwierając usta i wysuwając język, by polizać jego dolną wargę.

Ryan sapnął, jeszcze nie reagując, jedynie patrząc jej w oczy. Odsunął się na niewielką odległość, jakby go przestraszyła.

– Amadeo — powiedział jedynie, jakby w ten sposób miał zamiar zadać jej pytanie, ostrzec lub poprosić o coś. Albo wszystko na raz.

– Ryanie — wypaliła zdesperowana, patrząc mu w oczy. — Ryanie, proszę.

– O co prosisz, Amadeo? — zapytał, uśmiechając się przy tym. Specjalnie się z nią droczył, poznała to po tym konkretnym uśmiechu.

– Pocałuj mnie jeszcze raz — odparła od razu, o wiele pewniej. — Pocałuj mnie, ale poprawniej. Lepiej. Mocniej. Ryan...

– Więc to tego chcesz? — zapytał, ale nie dał jej odpowiedzieć, bo znów ją pocałował.

Tym razem naparł swoimi ustami mocniej, od razu wiedząc, czego chciał. Amadea odpowiedziała na to bez wahania, z podobną pewnością. Ich usta ocierały się o siebie z lekką zażyłością, ale w pewnej chwili poczuła, jak jego język musnął jej wargę w niemym zapytaniu.

Spojrzała mu w oczy, a Ryan odwzajemnił to spojrzenie. Pragnienie go znów uderzyło w Amadeę, po części przez jego wzrok utkwiony w niej, rozchyliła wargi, pozwalając mu pogłębić pocałunek.

Ryan zrobił to z o wiele większym zapałem, niż spodziewałabym się po nim. Całował ją tak, jakby był na głodzie, jakby pragnął jej o wiele bardziej niż ona jego. W pewien sposób Amadea poczuła się onieśmielona jego niespodziewanym zachowaniem.

Z drugiej jednak strony wyglądało na to, że Ryan w końcu postanowił przełamać postawione przez siebie bariery i przestał się powstrzymywać przed pragnieniem jej. Bo czyż właśnie nie o to jej chodziło, nie o to prosiła go przez te tygodnie? Więc w końcu doszło do tego i miała tego skutek.

Z rosnącym w niej zadowoleniem odpowiadała na jego pocałunki, nie myśląc nawet o tym, że ich usta miałyby się rozdzielić. I Ryan raczej myślał podobnie, bo przesunął się jeszcze bliżej niej, tak, że ich ciała się dotykały. Czuła, jak jego pierś uniosła się w głębokim oddechu i przez moment zastanowiło ją, czy on mógł usłyszeć, jak szybko biło jej serce.

Odsunął się od niej z cichym mlaśnięciem rozdzielającym ich usta. Oboje oddychali głęboko, po czym uśmiechnęli się do siebie, bez wstydu patrząc sobie w oczy.

– Tak, to właśnie tego chciałam — odezwała się pierwsza Amadea, ale Ryanowi wyraźnie zajęło chwilę, by załapać, o co jej chodziło.

– Widzisz? I w końcu się doczekałaś — zauważył, uśmiechając się po chwili. — Czy nie warto było poczekać?

– Poczekać... — zakpiła lekko, zmieniając pozycję i siadając na jego kolanach. Uświadomiła sobie, że jego ręka wciąż znajdowała się pod jej ubraniem i nawet w tym momencie nie zabrał jej stamtąd, a jedynie objął jej biodro. — Ryanie, gdybym naprawdę miała czekać, aż z łaski swojej  zapragniesz wziąć sprawy w swoje ręce, to zapewne czekałabym aż do naszego ślubu.

– Tak, prawdopodobnie tak — przytaknął po chwili zamyślenia. Uśmiechnął się do niej w przeprosinach. — Pragnę jednak zauważyć, że takim zachowaniem nie miałem niczego złego na myśli. Mówiłem ci już, że pohamowanie i utrzymanie swoich... Pragnień cielesnych jest bardziej pochlebiane przez społeczeństwo niż rozwiązłość. Sądzisz, że jakby to wyglądało, jakbym cię pocałował wcześniej, na przykład gdy byliśmy jeszcze na dworze?

— Nie interesuje mnie to — oznajmiła pewnie, patrząc na niego. — Nie obchodzi mnie, jak zareaguje na to Liliver, Brigan, dwór czy nawet Matthew... Interesuje mnie jedynie to, co do ciebie czuję. Przejmuję się jedynie tym, co jest pomiędzy nami, a nie tym, co ktoś o nas sądzi.

– To się kiedyś odwróci przeciwko tobie, Amadeo — stwierdził, ale nie dał jej odpowiedzieć, bo znów ją pocałował.

Amadea westchnęła, gdy poczuła, z jaką zapalczywością wpił się w jej usta. Nie całował jej już jak na głodzie, jakby miała to być ostatnia rzecz, którą zrobi. Teraz pocałował ją o wiele delikatniej, jakby miał zamiar się tym tak po prostu rozkoszować. Bez pośpiechu poruszał swoimi wargami, do czego od razu się dostosowała, wystarczająco już nasycona.

Odsunęli się od siebie po pewnej chwili, a Amadea uśmiechnęła się do niego.

– Może i masz rację — odezwała się, nawiązując do poprzedniego tematu. — Może pewnego dnia odwróci się przeciwko mnie to, że nie przejmuję się nimi. Nic jednak nie poradzę na to, że nie obchodzi mnie opinia osób, z którymi nie jestem nawet w bliskich relacjach. Bo na przykład, gdyby to działało w drugą stronę, przejmowałbyś się tym, co wyrabia ktoś inny... Kto byłby w podobnej sytuacji?

– To zależy — odpowiedział, a po zastanowieniu kontynuował. — To zależy od tego, kto to by był. Gdyby to był ktoś znany, wpływowy, to może...

– Naprawdę? — zapytała w niedowierzaniu. — Naprawdę interesowałyby cię czyjeś prywatne zwady?

– Na królewskim dworze działy się już gorsze rzeczy, których byłem świadkiem — wyjaśnił. Uniósł dłoń do jej twarzy, by założyć pasmo włosów za jej ucho. — Sama przecież słyszałaś już, jakie plotki zbierała moja matka i jej znajome. A matka wciąż to robi, lepiej lub gorzej. Mnie to tak naprawdę nie interesuje, ale w takim społeczeństwie żyję i jestem do tego przyzwyczajony. Ale ciebie... Ale tobie wolałem tego oszczędzić...

– Patrząc na to, co odstawiła Liliver, to nic mnie już nie zdziwi — odparła.

Ryan westchnął, gdy o tym wspomniała.

– Z tym też będziemy musieli się kiedyś zmierzyć — przyznał. Amadea mimowolnie skrzywiła się na myśl o ponownej konfrontacji z królową. — Kiedyś, ale jeszcze nie teraz, Amadeo.

Amadea uśmiechnęła się mimowolnie.

– Pocieszające — stwierdziła. — Odwlekać problemy na później, jakby coś to miało dać. Jakby miało to pomóc w ich rozwiązaniu...

– Masz lepszy pomysł? — zapytał, a gdy pokręciła głową, dodał. — A ja mam. To chwilowe rozwiązanie, ale nie powinnaś narzekać.

Po tych słowach pocałował ją, a to znów zawróciło jej w głowie na tyle, że całkowicie zapomniała o problemie z Liliver. Liczył się tylko Ryan i jego pocałunki, których jej nie oszczędzał, bliskość jego ciała i jego ręce, które obejmowały ją tak, jakby nie miał zamiaru już nigdy wypuścić ze swoich objęć. I Amadea byłaby gotowa na to przystać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro