Rozdział 40
Opanowanie się przyszło Ryanowi o wiele dłużej, niż potrzebował. Pomimo że udzielał odpowiedzi na pytania panny Lucy, to myślami wciąż był przy chwili, którą im przerwała.
Amadea co prawda nie odsunęła się od niego, ale bił od niej pewien dystans i wycofanie, jakby jednak miała taki zamiar. Unikała jego spojrzenia, jakby coś w tej sytuacji było jej winą. Albo jakby wstydziła się swojego zachowania i słów.
Ryan jednak nie pozwolił jej odsunąć się od niego choćby na krok. Ani na moment nie puścił jej ręki, po części bojąc się, że odsunie się od niego, w ten sposób powracając do dzielącej ich bariery, którą ustawił on, ale teraz pragnął jak najszybciej zburzyć.
Również co chwilę zerkał na nią i co prawda odwzajemniała spojrzenie, ale nie odezwała się do niego ani słowem. Zaczynało go to niepokoić, bo zauważył, że gdy milczała, to zapewne coś ją poważnie trapiło.
Jej mina również nie wróżyła niczego dobrego. Był przyzwyczajony do tego, że była na niego zła, oburzona czy poddenerwowana, do tego, że mógł te emocje odczytać jak z otwartej księgi. Ale teraz patrzyła na niego tak blada i opanowana, bezbarwna, jakby to wszystko z niej zeszło.
Panna Lucy chyba specjalnie zwolniła, podążając kilka kroków przed nimi, jakby już nie chciała im dać chwili prywatności. Co prawda nie próbowała nawiązywać rozmowy, lecz co jakiś czas zerkała na niego i dopytywała o poprawną drogę, jakby naprawdę śpieszyło jej się zobaczyć ptaszarnię.
Ryan pomimo usilnych prób dziewczyny na zwrócenie na siebie uwagi i tak nie zawracał sobie nią głowy. Cały czas zerkał na Amadeę, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów do zagajenia rozmowy, do sprawienia, że znów zaczęłaby zachowywać się naturalnie.
Co prawda kusiło go, by wrócić do ich wyuzdanego flirtu, czując, że może to by pomogło, ale jedyną przeszkodę widział w ciągle zerkającej na nich pannie Lucy, która zapewne nie powstrzymywałaby się przed podsłuchiwaniem. A do takiej rozmowy nie potrzebował świadków.
Wskazał jej więc poprawną drogę do ptaszarni, mając delikatną nadzieję, że to odwróci uwagę panny Lucy, a on uzyska okazję, by zagadać Amadeę i sprawić, żeby znów odezwała się do niego.
Wydawało mu się, że zachwyty panny Lucy nad okazami zgromadzonymi w klatkach były aż nadto udawane. A mimo to w zachwycie weszła do zakratowanej budowli, na chwilę zostawiając go z Amadeą w tyle.
Amadea zmierzyła krytycznym spojrzeniem budowlę, jakby już zdążyła wyrobić sobie o tym zdanie.
– Co jest nie tak z wami i z waszą potrzebą zamykania natury tuż za zamkniętymi ścianami? — mruknęła, patrząc na ogrodzenie, ale zaraz popatrzyła na Ryana, jakby naprawdę chciała usłyszeć odpowiedź.
– Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałem — odparł, mimowolnie się uśmiechając. — Ale zapewne idą tu takie powody jak potrzeba utrzymania hodowli pod kontrolą, czy pewność, że nic obcego nie wplącze się wśród sadzonki czy zgromadzone stworzenia.
Amadea nie odpowiedziała, zastanawiając się nad czymś. Ryan spojrzał na nią, zauważając, że przeraziło ją coś, co właśnie wymyśliła.
– Myślisz, że Liliver zrobiłaby to samo ze mną? — zapytała po chwili, patrząc na niego. — Gdybym rzadko przybierała ludzką postać... Albo gdybym nie robiła tego wcale... Myślisz, że posunęłaby się do czegoś takiego, chcąc chwalić się mną jak trofeum?
Ryan popatrzył na nią przerażony tym pomysłem. Brzmiało to mało realistycznie, ale gdzieś w środku czuł, że Liliver byłaby do tego zdolna. Skoro nie miała oporów, by wyciągnąć z Amadei informacje o dwurożcach groźbą, to mogłaby wymyśleć coś jeszcze gorszego.
– Nie pozwoliłbym na to — odparł, mimo że nie do końca była to odpowiedź na jej pytanie. — Nawet jeśli spróbowałaby, to nie pozwoliłbym jej posunąć się tak daleko. I... Podejrzewamy, że Matthew również nie zgodziłby się na coś takiego...
– Więc tak uważasz — wysnuła, marszcząc brwi. — Że Liliver byłaby do tego zdolna.
– Liliver jest zdolna do wszystkiego, jeśli chce osiągnąć swój cel — przyznał w końcu. Nawet jeśli wcześniej nie podejrzewał o takie zachowanie królowej, to przekonał się o tym wystarczająco. — Ona... Bywała nieczuła i potrafiła dążyć do wyznaczonego przez siebie celu... Ale ostatnimi czasy mam wrażenie, że te cechy stały się u niej przodujące... Że zachowuje się inaczej, odmiennie, niż gdy była młodsza...
– Jak długo się znacie? — zapytała Amadea, po trochę zmieniając temat. — To znaczy, odnoszę wrażenie, że znacie się o wiele dłużej, niż wyznaczałaby to twoja służba jako szlachcica wobec jej osoby...
– Całe życie — odparł Ryan, uśmiechając się delikatnie. — Moja matka była guwernantką Liliver, gdy ta była dzieckiem. A gdy założyła rodzinę z moim ojcem, królowa Corrine pozwoliła na to, żebym wychowywał się przy Matthewie i Darianie. A... Matka Aspena, lady Sansa, była damą dworu królowej Corrine, więc z czasem i on dołączył do naszego towarzystwa. Można by rzec, że ja i Aspen wychowywaliśmy się przy Liliver i jej braciach.
Amadea kiwnęła głową, ale Ryan widział jej zamyślenie, to, że zapewne zastanawiała się nad czymś.
– Więc może naprawdę nie skrzywdziłaby cię... — mruknęła, po trochę zmieniając temat. — Ale nie ma całkowitej gwarancji, że nie zrobiłaby nic mnie, gdybym się jej postawiła. Nawet jeśli stanąłbyś w mojej obronie, czy nawet jeśli to Matthew próbowałby mnie ochronić.
Ryan popatrzył na nią, odruchowo chcąc zaprzeczyć, ale zdał sobie sprawę, że po części miała rację: pozycja jego czy nawet Matthewa nie do końca gwarantowałaby bezpieczeństwo dla niej.
Popatrzył na ścieżkę przed nimi, którą szła panna Lucy. Dziewczyna oddaliła się od nich i wydawała się naprawdę zainteresowana tym, co znajdowało się za kratami.
Ryan wyczuł okazję, by na moment pozbyć się zainteresowania dziewczyny. Podszedł do zarośniętej krzewem ściany, która na pozór nie wydawała się niczym specjalnym. Ale wiedział, że tak naprawdę jest tam zarośnięta furtka, nie patrząc na zaskoczenie Amadei, zaczął grzebać wśród liści i gałęzi za zamkiem do niej.
– Ryan? — zagadnęła Amadea, nie spodziewając się tego. — Co ty robisz?
– Zobaczysz — odpowiedział, uśmiechając się. — O ile uda mi się to otworzyć...
Musiał przykucnąć, zamek na zasuwę się zaciął. Przyrdzewiały metal nie chciał się ruszyć, nawet jeśli Ryan szarpał nim raz po raz.
Zaklął po chwili, gdy nadal mu się to nie udało. Już zaczynał wątpić w swój plan, już myślał, że jednak zamek nie ustąpi, a on po trochę ośmieszy się przed dziewczyną, gdy nagle zasuwa ustąpiła, furtka otworzyła się z głośnym piskiem, a on stracił równowagę i wylądował na kolanach.
– Ryan— znów odezwała się Amadea.
– Proszę, Amadeo, idź pierwsza — odparł, wstając z kolan. Jeszcze spojrzał w stronę panny Lucy, ale ona wciąż nie zwracała na nich uwagi.
Amadea zastanowiła się przez moment, co uzmysłowiło Ryanowi, że nie do końca wyglądało to bezpiecznie. Jednak nie skomentowała tego i za jego słowami przekroczyła furtkę.
Ryan jeszcze raz obejrzał się na Lucy, ale po chwili poszedł śladami Amadei, delikatnie przymykając za sobą bramkę.
Wiedział, dokąd prowadziła. Wydawało się, że jest to przyległa do ptaszarni oszklona salka, a w każdym razie myślał tak o tym, gdy pierwszy raz się natknął na nią. Teraz to miejsce było jeszcze bardziej zarośnięte i dzikie, światło prawie tu nie docierało, nie licząc niewielkich dziur w suficie. Ściany układające się w okrąg zarosły, i to do takiego stanu, że od zewnątrz nie można by powiedzieć, że stała tu jeszcze jakaś budowla.
– Ryan? — zagadnęła go Amadea, rozglągając się po pomieszczeniu.
– Odkryliśmy to miejsce z Aspenem krótko po tym, jak sprowadziłem się do Dallres — zaczął, po trochę żałując, że nie zabrał ze sobą lampy. — Tak naprawdę nie myśleliśmy, że znajdziemy jakieś ukryte miejsca, ale kierowała nami wyobraźnia, gdy poznawaliśmy obce dla nas terytorium. Aspen wpadł przypadkiem na furtkę. Siłowaliśmy się z jej otworzeniem przez dobre dwa dni, za utratę honoru biorąc opcję, że mogliśmy poprosić kogoś o pomoc...
Amadea roześmiała się cicho. Ryan uśmiechnął się po części do niej, po części z powodu wspomnień.
– W końcu udało nam się poluzować zasuwę podprowadzonym z kuchni olejem — ciągnął. — To było dobre dziesięć lat temu, a nawet z założnieniem, że nikt nie wiedział o tym miejscu, to nie wyglądało na tak zapuszczone jak teraz. Ściany nie były tak porośnięte, wpadało tu więcej światła... Znaleźliśmy tu stare, pognite meble ogrodowe, spróchniałą huśtawkę i fontannę, do której nie podprowadzano już wody... Jest w tamtym kącie.
Widział, że Amadea spojrzała za jego wskazówką, ale przez brak światła ciężko było dostrzec ogrodową ozdobę.
– Nie powiedzieliśmy o tym nikomu, nawet Matthewowi — podjął znów. — Chyba potraktowaliśmy to jako własną tajemnicę pomiędzy nami dwoma. Nawet moja matka nie wie o tym miejscu. Ani nikt ze służby, pomimo że trochę przydałaby się tu ręka ogrodnika... Więc... Jesteś trzecią osobą, która dowiaduje się o tym miejscu, Amadeo.
– Cieszę się, że ufasz mi tak bardzo, by mi o tym powiedzieć — oznajmiła, ku jego zaskoczeniu.
– Jak miałbym ci nie ufać, skoro tak bardzo mi na tobie zależy? — odparł bezmyślnie, bo coś w jej głosie wzburzyło go.
Wyglądało na to, że Amadea zamierzała coś odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu; Ryan zastanawiał się, czy warto było ciągnąć rozmowę tą drogą, czuł, że może to doprowadzić do dyskusji.
– Czy ty... Mówiłaś poważnie? — zapytał w końcu o coś innego. — Naprawdę chciałabyś zostać moją żoną?
– Ryanie... — zaczęła niepewnie, po chwili odwracając od niego spojrzenie.
Jakby w pełni dotarło do niej, co oznacza taka deklaracja.
Ryan nie popędzał jej, zdając sobie sobie sprawę, że była to zbyt poważna sprawa, by móc odpowiedzieć na to od tak, bez zastanowienia. Skąd wzięło się jego zaskoczenie, gdy usłyszał od niej deklarację.
– Bo ja jestem pewien — podjął dalej, po chwili podchodząc do niej i biorąc ją za ręce. — Amadeo, jestem pewien, że nie chcę żadnej innej od ciebie. Jestem pewien, że pewnego dnia chciałbym pojąć cię za żonę, bez względu na to, kto mógłby się temu sprzeciwić i bez względu na to, co sądzono by o tym. Jestem pewien... Jestem gotów na małżeństwo z tobą, bo nie potrafiłbym poślubić nikogo innego, bo nie znalazłbym żadnej innej, do której poczułbym to samo, co czuję do ciebie. I może brzmi to absurdalnie, to jestem pewien, że to co czuję do ciebie jest poważne, że to nie zgaśnie z dnia na dzień, że nie obdarzę takim uczuciem żadnej innej oprócz ciebie.
– Ryan — powtórzyła, jakby bezmyślnie.
Amadea z niedowierzania nie wiedziała co powiedzieć, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Zamrugała pośpiesznie, nerwowo, jakby próbowała się opanować.
– Ryanie — znów się odezwała, ale wyraźnie potrzebowała zebrać myśli. — Oboje dobrze wiemy, jak absurdalnie potrafiłam się zachować wobec ciebie. Jakie głupoty ci powiedziałam... Ale to chyba było skutkiem tego, że nie byłam pewna, co z tego wszystkiego wyjdzie... Ale teraz wiem, że pomimo wszelkich sprzeczności, nie potrafię odejść od ciebie. Nie potrafię cię porzucić... Tak bardzo przywiązałam się do ciebie, że mój pierwotny plan o odejściu wydaje się dla mnie nieprawdopodobny...
– Więc nie odchodź ode mnie — wtrącił, uśmiechając się. — Zostań ze mną, Amadeo. Obiecuję ci, że nie będzie ci ze mną źle, że zadbam o ciebie. Nie zmuszam cię nawet, żebyś zrezygnowała ze swojej zwierzęcej postaci, jeżeli jest to dla ciebie trudna decyzja. Po prostu zostań ze mną i nie odchodź ode mnie. Nie oczekuję od ciebie niczego więcej niż tego, że nie znikniesz z mojego życia. Po prostu zostań ze mną i pozwól mi zadbać o ciebie. Pozwól mi... Kochać cię. Zostań moją partnerką, moją kochanką... Moją żoną. Amadeo, wyjdź za mnie.
Amadea westchnęła, słysząc to, po czym powoli wypuściła powietrze. Zamrugała nerwowo, chcąc opanować zaskoczenie tą nagłą propozycją.
Ryan nie popędzał jej, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała. Mógł jedynie domyślać się, jak bardzo zaskoczył ją swoją deklaracją.
Wiedział jednak, że nie cofnąłby swoich słów. Przywiązał się do niej jak do nikogo innego i na samą myśl o tym, że istniała możliwość, że zniknęłaby z jego życia, miał ochotę wyć z desperacji. Z drugiej jednak strony czuł, że gdyby taka była wola Amadei, by odejść stąd, zniknąć z okolic Jasvill czy Dallres, a może i nawet przekroczyć granice Sebotii, to nie potrafiłby zmusić jej siłą do zostania z nim. Pozwoliłby jej odejść pomimo bólu serca, do którego zapewne doprowadziłoby to.
– Ryanie... — zaczęła Amadea, ale po chwili urwała, nie mogąc zebrać słów. Wpatrywała się w niego swoimi błękitnymi oczami, zapewne próbując w jakiś sposób dojść do ładu po jego słowach. — Ja... Ty... Kochasz mnie?
Przez sekundę zdezorientowała go, ale dotarło do niego, że przecież właśnie w pewien sposób przyznał się jej do tego. Ryan odwrócił od niej wzrok, decydując się na szczerą odpowiedź.
– Tak — odpowiedział, czując się jakby spadł mu z ramion jakiś ciężar, którego nie musiał już dźwigać. — Amadeo, kocham cię. Jestem tego pewien. Pewnie nie tego się spodziewałaś... Ale ja wiem co czuję. Kocham cię, pomimo tego jak krótko się znamy. Pomimo tego, co to znaczy w mojej sytuacji... Pomimo tego, że nie spodziewałem się, że moje myśli będzie zadręczać dziewczyna, która nie do końca jest człowiekiem... Ale nie potrafię oszukiwać tego, że zależy mi na tobie, że wciąż o tobie myślę... Zawróciłaś mi w głowie do takiego stanu, że prawdopodobnie nie potrafiłbym cię z niej wyrzucić. I wcale tego nie chcę. Tak samo jak nie chcę, abyś odeszła ode mnie. Amadeo, zostań że mną, wyjdź za mnie i pozwól mi rozkochać cię we mnie.
Jego ostatnie słowa sprawiły, że Amadea uśmiechnęła się lekko.
– Wiesz, do tej pory całkiem dobrze ci szło — odparła, chyba nie mogąc się powstrzymać. Po chwili jednak spoważniała, wzdychając. — Ryanie... Również mi na tobie zależy. Nie wiem, czy jest to tak silne uczucie jak twoje, ale może z czasem... Również takie będzie. Chciałabym się o tym przekonać. Chciałabym spróbować.
– Więc zgadzasz się? — zapytał, wracając do swojej propozycji, czując ekscytację z tego powodu. — Amadeo, zostaniesz ze mną? Zostaniesz moją żoną?
– Tak — wypaliła, nie wytrzymując. Uśmiechała się do niego z podekscytowania, a Ryan przez chwilę pomyślał, że z tej radości zaraz zacznie skakać. — Zgadzam się.
Ryan uśmiechnął się do niej. Nie mogąc się powstrzymać objął ją i przysunął jeszcze bliżej siebie, zmniejszając ciążącą między nimi odległość. Amadea jakby z czystej radości szczerzyła się do niego, sprawiając, że coraz mocniej utwierdzał się w tym, że postąpił właściwie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro