Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Matthew czuł, że nic dobrego nie wyniknęłoby z rozmowy z Florentyną, toteż wyprosił się złym samopoczuciem. Od razu pozwoliła mu opuścić swoje towarzystwo, jakby nie miała mu nic więcej do powiedzenia. Jedynie jej spojrzenie było dziwaczne: jakby jeszcze oczekiwała, że zmieniłby decyzję, że jednak przystałby na jej propozycję.

Gdy tylko opuścił jej komnaty, odetchnął głęboko, jakby to spotkanie wycisnęło z niego wszelką energię. A może tak właśnie było, bo czuł się jeszcze gorzej niż przed nim, ból głowy zrobił się silniejszy i bardziej uciążliwy, jakby coś naciskało mu na czaszkę od środka.

Skrzywił się, przez chwilę nie ruszając się z miejsca. Umęczony całą rozmową potarł dłonią czubek głowy, mając nadzieję, że choć trochę rozładuje ból.

– Wasza książęca mość? — głos Zaire sprowadził go do rzeczywistości. — Dobrze się czujesz?

Pokręcił przecząco głową, nie mając sił mówić.

– Może lepiej będzie udać się w końcu na odpoczynek, książę? — zasugerował po chwili. — Nie wyglądasz najlepiej.

– Tak, tak zrobię — przytaknął, ruszając korytarzem. — Chodź.

Miał szczęście, że lokum Florentyny znajdowało się w tym samym skrzydle zamkowym, co jego komnaty, pomimo że oddzielano je jedno piętro. Pomimo otępienia w pośpiechu pokonał schody, kierując się do siebie. Nawet nie potrafił poświęcić uwagi na służbę i dworzan pozdrawiających go pokłonami, myślał jedynie o tym, żeby w końcu zamknąć się w znajomych czterech ścianach.

Dotarł do własnej komnaty w pośpiechu, otwierając drzwi i wchodząc do środka, licząc na to, że Zaire pójdzie jego śladami. Przez moment rozejrzał się po wnętrzu salonu, lecz nic mu to nie dało. Skierował swoje kroki do sypialni, zrzucając jeszcze buty, by następnie, w końcu, położyć się na łóżku.

Westchnął, czując, że może wreszcie będzie mu dane odpocząć, bez żadnego zakłócania spokoju,  nagłych wezwać, zaproszeń czy spotkań. Może gdyby nikt go nie niepokoił, mógłby się trochę zdrzemnąć...

Jednak sen nie nadchodził, choćby nie wiadomo jak mocno Matthew go pragnął. Odbyte rozmowy z Liliver i Florentyną wciąż wracały do niego, słowa które padły podczas nich. To, że obydwie interesowały się losem Amadei.

Matthew otworzył oczy, nagle oświecony tą myślą. Obydwie interesowały się Amadeą, najwyraźniej mając ku temu własne, ważniejsze powody.

Prawdopodobnie w przypadku Florentyny naprawdę powodem tym była chęć zeswatania dziewczyny z nim, byle tylko uniknąć niechcianego małżeństwa. To mógł zrozumieć, mimo że nie pochwalał tego, co robiła.

Ale Liliver? Co ona miała z tego, że wiedziała, co się działo z Amadeą? Że wiedziała o tym, że Ryan ją adorował? Co dawały jej te informacje?

Czy może stało się coś, o czym nie wiedział? Może Liliver nie pasowało to, że Ryan, tak naprawdę jej poddany i szlachcic zalecał się do zwykłej dziewczyny, bez pochodzenia i tytułu, chłopki — jak określiła ją Florentyna.

Chociaż ten pomysł wydawał mu się niedorzeczny. Liliver nie interesowało, z kim romansowali służący jej szlachcice, póki nie buntowali się przeciwko jej władzy i wypełniali jej rozkazy, mogli romansować z kim im się podobało. A jeśli te romanse wywoływały plotki i podburzały obraz danej osoby — to nie był jej problem, tylko tej osoby.

Więc nie o to tutaj chodziło. Może naprawdę podczas spotkania dworu doszło do czegoś, czego mu nie powiedziała, do czegoś, co zastanowiło ją nad ich relacją. Tylko dlaczego tak mocno przejęła się tym, dlaczego to tak mocno nią wstrząsnęło — tego nie potrafił zrozumieć.

Z rozmyśleń wyrwał go hałas w salonie, jakby ktoś wszedł do środka. Spojrzał w stronę drzwi, a po chwili jego wzrok poleciał do towarzyszącego mu mężczyzny. Zaire ruszył w tamtą stronę, jakby uzyskał niemy rozkaz.

Matthew nasłuchiwał tego, co działo się w drugim pokoju, nie mając ochoty wstać i zainterweniować osobiście. Ktoś jeszcze tam był, wykłócał się z Zaire. Ale dopiero po chwili rozpoznał głos Aspena, unoszący się we wzburzeniu.

Aspen oczywiście nie odpuścił, bo pojawił się w drzwiach sypialni z zadowolonym uśmiechem. Tu za nim stanął Zaire, od razu zaczynając się tłumaczyć:

– Książę, proszę o wybaczenie, ale nie potrafiłem go powstrzymać...

– W porządku — wtrącił się od razu. — Wpuść go. Niech wejdzie.

– Uważasz, że w jakiś sposób powstrzymałby mnie? — dodał Aspen, wchodząc w głąb sypialni.

Matthew obserwował, jak jego przyjaciel jeszcze zmierzył spojrzeniem Zaire, który po stwierdzeniu, że nie groziło mu niebezpieczeństwo, wycofał się do salonu. Aspen uśmiechnął się z zadowoleniem, po chwili podchodząc do niego.

– Jak się czujesz, Matthie? — zapytał, dotykając dłonią jego czoła. — Nie masz gorączki, to dobrze. Ale nie wyglądasz najlepiej.

– I nienajlepiej się czuję — odpowiedział. – Boli mnie głowa. I czuję się tak, jakby wydarto ze mnie wszystkie siły i chęci.

– Spałeś? — zapytał.

– Nie. Nie mogę — wyznał. — Za dużo myśli chodzi mi po głowie.

Aspen pokiwał głową, jakby rozumiał ten stan, po czym odsunął się od niego, siadając w fotelu. Przez chwilę zapadła cisza między nimi; Matthew utrzymywał się na granicy świadomości i snu, czując również, że przyjaciel go obserwował.

– Ryan i Amadea wyjechali — obwieścił po chwili Aspen. — W każdym razie tak zakładam, bo Amadei nie ma ani w stajni, ani w jej pokoju. Ryana też nikt nie widział od rana.

– Mieli wyjechać — stwierdził, mało zaskoczony jego słowami. — W sumie tego się spodziewałem,  że ona zgodzi się z nim wyjechać.

– To teraz Ryan będzie miał okazję do flirtowania z nią — uznał Aspen, uśmiechając się znacząco.

Matthew przewrócił oczami, słysząc ten wniosek. Skoro ich tutaj nie było, to miał nadzieję, że nie będzie męczył się oglądaniem ich w swoim towarzystwie.

– Kto to jest? — zapytał nagle Aspen, kiwając głową w stronę salonu, gdzie przebywał Zaire. — Nie wiedziałem, że potrzebujesz niańki.

– Nowy strażnik — wyjaśnił, lekko się uśmiechając. — Porucznik Theron Zaire. Liliver najwyraźniej uważa, że jednak jeszcze mi ta niańka potrzebna.

– Ach, Liliver... — westchnął Aspen. — Przecież twój brat ma od tego nas.

Matthew nie odpowiedział, nadal delikatnie się uśmiechając. Ale i tak musiał przyznać Liliver rację. Zdarzały się sytuacje, w które wplątywali się we troje, a nawet i we czworo, przy których przydałaby się pomoc kogoś jeszcze, kogoś bardziej rozgarniętego od nich.

– Liliver wie o relacji Ryana z Amadeą — obwieścił po chwili, przypominając sobie o tym. — Podobnie jak Florentyna.

– Co? — wypalił Aspen, patrząc na niego w szoku,  jakby go nie zrozumiał. – Co ty...? O czym ty mówisz?

– Liliver wie o tym, że Ryan zaleca się do Amadei — powtórzył. — A także i Florentyna o tym wie.

– Skąd? — dopytał. — Przecież nie są chyba tak głupi, by okazywać swoje uczucia przy dworzanach, szlachcie, królowej...

– Liliver twierdzi, że widziała ich razem podczas porannego spotkania z dworem — wyjaśnił mu Matthew. — Podobno Ryan zachowywał się wobec niej jak wobec kochanki.

Aspen wypuścił ze świstem powietrze ustami, patrząc na niego. Matthew uśmiechnął się niemrawo do niego. Oboje w pełni zdawali sobie sprawę z tego, co to oznaczało: że zarówno Liliver, jak i Florentyna zapewne będą próbowały wykorzystać tę wiedzę do własnych celów.

– Więc może to i lepiej, że wyjechali we dwoje — uznał Aspen. — Przynajmniej w jakiś sposób unikną plotek i intryg.

– Może... — mruknął Matthew. — Choć z drugiej strony, w Dallres jest jeszcze lady Serina. A ona również potrafi dać w kość swoim zachowaniem.

Aspen jedynie skrzywił się na te słowa. Wiedzieli jednak, że matka Ryana bywała wścipska, na siłę chciałaby postawić na swoim i lubi mieć nad innymi kontrolę. Nawet nad jej jedynym, dorosłym już synem, który w pewien sposób unikał towarzystwa matki.

Po słowach Matthewa zapadła cisza, która coraz bardziej kusiła go do snu. Chyba to, że wygadał się Aspenowi sprawiło, że wszelkie natrętne myśli opuściły go wraz z jego słowami.

– Dostałem list od Julii — odezwał się nagle Aspen, zmuszając Matthewa, by otworzył oczy.

– Co? — zapytał w szoku, nie do końca pojmując jego słowa.

– Julia do mnie napisała — powtórzył, a Matthew usłyszał w jego głosie coś jakby smutek. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z nich zmiętą kopertę. — Zamierza przyjechać do Sebotii. Do Jasvill.

– O cholera — zaklął, nie mogąc się powstrzymać, gdy dotarło do niego, o czym mówił Aspen.

Julia. Księżna Julia de Bilewer, z domu lady de Laderall. Starsza siostra Aspena, która od ślubu z obranskim księciem unikała kontaktu z bratem jak ognia, jakby zapomniała o własnej rodzinie, własnych korzeniach. Jakby zapomniała o tym, że po zamordowaniu ich rodziców miała jeszcze młodszego brata, który był w nienajlepszym stanie psychicznym.

Matthew skrzywił się na to wspomnienie. Nie lubił Julii za to, co zrobiła, gdy ich rodzice zginęli. To, jak pojawiła się na pogrzebie, ale nie martwiła się stanem młodszego brata, jedynie nawiązując polityczne układy i wywożąc z domu to, co było wartościowe. A potem wyjechała, ucinając za sobą wszelkie relacje, które wiązały ją z Sebotią. Jakby nigdy tu nie mieszkała. Jakby nie miała młodszego brata, który potrzebował wsparcia starszej siostry.

– Po co? — zapytał, nie panując nad tym, że bardziej warknął, niż odezwał się normalnie. — Czyżby jej udane życie rodzinne w Obranie już jej nie wystarczyło, więc postanowiła męczyć ciebie?

– Nie wiem po co — odpowiedział Aspen, patrząc wyjęty list. — Nie pisze nic o tym. Napisała jedynie, że pojawi się w Jasvill, a potem uda się do Sarim, żeby sprawdzić, jak wygląda sytuacja tam.

Matthew westchnął. Znał Julię przez całe swoje życie, podobnie jak Aspena i Ryana. Była starsza od niego i Aspena o trzy lata, a mimo to przez pewien okres dzieciństwa wychowywali się prawie że wspólnie, bardziej ze względu na to, że ich matka była damą dworu matki Matthewa. Potem jej osoba odłączyła się od nich, jakby uznano, że nie byłoby to odpowiednie, gdyby młoda dama wciąż wychowywała się przy chłopcach. W ten sposób odłączyła się od ich grupy, w jakiś sposób kontakt się oziębił.

I pozostało tak przez wiele długich lat, do momentu, aż rodziców Aspena i Julii zamordowano. To właśnie po tym wydarzeniu, po tym jak się zachowała straciła w oczach Matthewa, zapewne nawet i w Ryana.

A teraz nagle zamierzała wrócić w rodzinne strony, z niewiadomego powodu zadręczając jedynego brata. To nie mogło skończyć się dobrze.

Liliver, Florentyna i Julia. Już widział, jak we trzy łączą siły, żeby własnymi planami i intrygami zamęczyć ich wszystkich.

Matthew westchnął na tę myśl. Może powinien iść w ślady Ryana i opuścić dwór, zaszyć się w Karlutorze, z dala od wszelkich problemów. Chociaż podejrzewał, że prędzej czy później i tak by go dopadły.

– Ale jeszcze jej tutaj nie ma, Matthie — odezwał się Aspen, chyba przez jego krzywą minę. — Może nie narobi ekscesów, nie jest przecież tak głupia, by wplątać się w kłopoty. Nie przejmuj się tym.

Po chwili wstał, jeszcze uśmiechając się so niego, następnie wychodząc zostawiając go samego, wraz z tysiącami myśli.

Matthew chciałby wierzyć w jego słowa. Czuł jednak, że dojdzie do jeszcze większego zamieszania, niż do tej pory.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro