Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wszechświat

Wszystkich Świętych był dniem, który Oliwka zwykle kończyła wizytą na Rakowicach. Najpierw z Mikołajem i Tymkiem odwiedzili Judytę. Pokazali jej zdjęcia pięknie oświetlonego grobu Julii i Juliana. Długo wpatrywała się w fotografie, a później wyjaśniła chłopcu, dlaczego trzecia tabliczka na nagrobku jest pusta.

Oliwka zrobiła herbatę, wyjęła kruche ciasteczka i przeszli na inne, niekoniecznie przyjemniejsze tematy. Ostatnio ciotka cierpiała na brak weny, więc zamiast ślęczeć nad pustą stroną Worda, przeglądała dyskusje na Facebooku. Zwykle tego żałowała, bo czuła negatywną energię, która się z nich wylewała.

– Nudzę się jak mops. – Przełknęła kęs ciastka. – Przeczytałam chyba cały internet, i to parę razy. Komentarze pod tymi artykułami są podłe! Ale wiecie co? Ja w nich widzę głównie strach. Większość to baby. Tak, mówię „baby", bo to stereotypowe złośliwe baby. Takie, co prędzej umrą, niż powiedzą komuś coś miłego.

One się boją, że dzieci zerwą im się z łańcucha. Że nie będą się przejmować lamentami, tylko zaczną żyć po swojemu. Że nie będzie się dało nimi manipulować. Nie będzie robiło na nich wrażenia gadanie, że matka się poświęcała i mają się odwdzięczyć. Nagle widzą, że pomiatanie dziećmi może się zemścić. Że wcale nie ma gwarancji opieki na starość. Wręcz przeciwnie, może się okazać, że karma do nich wróci.

– Po co to czytasz, ciociu? – zapytała ze współczuciem Oliwka. – Tylko się zatruwasz. Przecież wiesz, że one są chore na cudze szczęście.

– Niby wiem, ale... Papier również mi nie wchodzi. – Kobieta wskazała leżącą na stoliku książkę Poza czasem. – Miałam dosyć czytania o starości. Mam ją na co dzień, po co sobie dokładać. Na starość każdy jest sam.

Roześmiała się gorzko, zaś nieprzyjemnie zaskoczona Oliwka zmarszczyła czoło.

– Taka prawda, skarbie, na starość każdy jest sam. Chodzi mi o końcówkę, kiedy ciało odmawia posłuszeństwa. Kiedy co rusz przypomina, że już bliżej niż dalej. Wtedy tak naprawdę jest się samemu, nawet gdy otaczają cię ludzie. Oni mają swoje sprawy. Co najwyżej wpadają na chwilkę, ale myślami są na zewnątrz. Zostawiają ci jedynie skrawki, krótkie relacje z czegoś, co już cię nie dotyczy.

Stary człowiek jest jak wyrzut sumienia. Siedzi się przy nim z poczuciem, że nie należy pokazywać szczęścia, bo będzie mu przykro. Niby się go odwiedza, ale odlicza minuty. Wychodzisz ze szpitala, ZOL-u czy hospicjum i nabierasz powietrza. Z każdym krokiem coraz lżej, coraz dalej od murów. I tych oczu. Stary człowiek nic nie mówi, ale widzi więcej, niż ci się wydaje. Wie, że wcale nie chcesz z nim siedzieć.

Oliwka wpatrywała się w kubek, a Mikołaj w milczeniu skubał ciastko. Jego brat machał nogami na krześle, jakby nie słuchał ponurego monologu staruszki. Nagle zwrócił się do niej:

– Pani się boi.

– Tymek... – szepnął Mikołaj, ale Judyta machnęła ręką.

– Jesteś bardzo mądry, kochanie – powiedziała chłopcu. – Ty także widzisz więcej, niż się wydaje. Tak, boję się. Wiem, że i ze mną kiedyś tak będzie. Boję się, że zacznie boleć albo pomiesza mi się w głowie. Sama nie wiem, co gorsze. Ale każdy się czegoś boi, ty na pewno też.

– Boję się, że wróci wujek – wyznał. – Oliwka mówiła, że mogę iść z nią do biblioteki i wybierać sobie książki. Ale... boję się tam iść.

– Bo możesz spotkać wujka? – dopytała.

– Bo mogę spotkać mamę. 

Dorośli popatrzyli na siebie bez słowa. Po chwili ciszy odezwał się Mikołaj:

– Nie musisz przejmować się wujkiem jeszcze długo, a z mamą sobie poradzimy. Zresztą nigdy nie będziesz tam sam. – Pogładził dziecko po plecach, na co uniosło kąciki ust. – Ja się boję, że ibiza mi padnie. Robię, co mogę, ale jest stara. I w końcu padnie.

– Może rozejrzysz się za nowym autem? – zaproponowała.

– Nie musiałbym się rozglądać, bo w styczniu kolega sprzedaje swoją czwórkę. – Dostrzegł na twarzach kobiet konsternację, więc wyjaśnił: – Też ibiza, tylko nowszy model. Fajna fioletowa strzała, bardzo mi się podoba.

– No to w czym problem?

Wzruszył ramionami.

– Przyzwyczaiłem się, że na wszystkim oszczędzam. Pewnie doczekam, aż moja mi padnie. Nie zdziwię się, jeśli na środku drogi.

– Albo zwyczajnie zagadaj do kolegi. – Judyta uśmiechnęła się łagodnie. – Już nie musisz tak na wszystkim oszczędzać. – Przeniosła uwagę na Oliwkę: – A ty? Czego ty się boisz?

Dziewczyna zastanowiła się uczciwie.

– Wielu rzeczy, bo jestem strasznym tchórzem. Ale z takich niegroźnych to boję się jeździć. – Ujrzała zdumienie męża i zaczerwieniła się. – Jeździłam kiedyś skodą felicią taty, zaraz po zdaniu prawka. Raz poprosiłam Jacka, żeby mnie poduczył. Leciutko dotknęłam murku i tak się na mnie wydarł, że od tej pory nie wsiadłam za kierownicę. Nie było rysy, nawet malutkiej, ale do dziś pamiętam ten wrzask.

– Jacek... – Uśmiech Judyty się poszerzył. – Od wyborów tak okropnie rozpacza!

– Kto wie, może był w tym klubie razem z Mentzenem. – Oliwka zachichotała. – Miało być świętowanie, miały być tańce, a ostał im się jeno sznur.

– I słoma po chochole! – zawtórowała ciotka. 

 – Nie wiem, o czym mowa, ale zakładam, że to polonistyczny żargon – wtrącił Mikołaj, zadowolony, że staruszka się rozpogodziła.

Zjedli ciasteczka, wypili herbatę i pożegnali się z Judytą. Oliwka wyszła z propozycją powrotu do domu i przesiadki na komunikację miejską. Spodziewając się oburzenia, przytknęła palce do ust męża i przypomniała, że są korki. Będzie godzinami szukać miejsca. Dużo szybciej dotrą autobusem, bo kursują specjalne linie dowożące na cmentarze. Poza tym może choć raz poczuć się jak zwykły śmiertelnik i jechać MPK. Skonsultował się z bratem i wreszcie ustąpił.

Szarzało, a im było ciemniej, tym bardziej klimatycznie prezentował się rakowicki cmentarz. Krążyli niespiesznie po starej części pełnej zabytkowych grobowców, zmurszałych krzyży i smutnych aniołów pokrytych warstwą mchu. Oliwka trzymała Tymka za rękę i pokazywała mu co ciekawsze pomniki. Wypatrywał grobów pogrążonych w ciemnościach. Zatrzymywał się przy nich, a wtedy sięgała do reklamówki. Wyjmowała znicz i podawała mu go po odpaleniu, a on stawiał go na płycie.

– To niekoniecznie tak, że one są zapomniane przez bliskich – tłumaczyła. – Widzisz tę datę? Sporo z nich to bardzo stare groby. Niektórzy zmarli na długo przed urodzinami Buni. Dawno, dawno temu. Nie ma już nikogo, kto by o nie dbał.

Podniosła się i westchnęła z zachwytem:

– Tyle zniczy! Wolałabym przychodzić tu drugiego, bo to on jest poświęcony zmarłym. Dziś Wszystkich Świętych, święto katolickie. Nasi przodkowie zapalali świece w Zaduszki, żeby oświetlić zmarłym drogę do domu. Robili to drugiego listopada.

– To czemu dzisiaj się tak nie robi? – zainteresował się Tymek.

Zerknęła na Mikołaja, ale nie oponował.

– Narzekałeś na Filipka, prawda? Mówiłeś, że każe wam bawić się tak, jak on chce. Bo jak nie...

– To wszystkich bije – dokończył ponuro.

– No właśnie. Kiedyś tacy jak Filipek kazali ludziom odwiedzać cmentarze pierwszego listopada. Żeby było tak, jak oni chcą.

– Też ich bili? – zaniepokoił się.

– Czasami – przyznała. – Ale głównie chodziło im o to, żeby ludzie zapomnieli. Ludzie szybko zapominają.

– Ej, zobaczcie! – przerwał jej Mikołaj. – Starlinki Muska!

Spojrzeli tam, gdzie wskazywał, na niebo.

– Ogarnęło mnie bardzo nieprzyjemne uczucie. – Nie odrywała oczu od kilkunastu świecących punkcików przesuwających się nad ich głowami. – Nigdy wcześniej nie czułam tak mocno, że jestem na maleńkiej kulce zawieszonej w kosmosie. Że jestem pyłkiem, totalnie nieistotnym, bezwartościowym.

– Nie jesteś bezwartościowym pyłkiem – sprostował.

– Jestem – powtórzyła uparcie. Nie patrzyła na satelity, lecz na niego. – Dla wszechświata.

– Dla wszechświata może i tak, jak my wszyscy. Ale dla mnie jesteś całym wszechświatem. Ty i Tymek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro