W Skawinie
We wtorkowe południe spotkali się na parkingu, przy czarnej ibizie. Mikołaj ustawił koci transporter na tylnym siedzeniu i przypiął go pasem, zaś Oliwka z uznaniem oceniła czystość samochodu.
– Z tego dachu można jeść.
Wychylił się z wnętrza i otworzył jej drzwi ze słowami:
– Byłem dzisiaj go umyć. Nie palcuj, bo będą zamazy.
– Najmocniej przepraszam – mruknęła i wsiadła. Gdy dołączył do niej od strony kierowcy, dodała: – Wiesz co, cieszę się, że nie masz Cupry.
– Zamiast auta za pół mieszkania wolałem pełnoletniego złoma. To był mój wybór.
Nie potrafiła wyczytać z tonu i mimiki mężczyzny, czy mówi poważnie. Gdy ruszył z parkingu, zadał jej pytanie:
– Tak przy okazji, jesteś z prawniczej rodziny?
– Z dziada pradziada – potwierdziła. – Tylko mój tata się wyłamał i zamiast na prawo, poszedł na nauczyciela. Na studiach poznał mamę i tak sobie biedują z nauczycielskich pensji. Ich związek to mezalians, bo mama jest z bardzo prostej, rolniczej rodziny. Babcie kiedyś opowiadały, jak wyglądało zapoznanie przed ślubem. Babcia Rozalka, mama taty, była w porządku, ale dziadek Robert... – Pokręciła głową. – Łagodnie mówiąc, sztywny, jak tylko sztywny może być prawnik. Kiedy poznał dziadka Romka, czyli tatę mamy, o mało się nie udławił tym kijem, co mu zawsze wystawał z...
Miała wrażenie, że jest rozkojarzony.
"Po co pyta, skoro wcale mnie nie słucha?"
Na końcu Studzianek zatrzymał się i opuścił szybę. Oliwka dostrzegła chłopaka, który machał do niego z chodnika. Przeciął ulicę i podał Mikołajowi rękę.
– Cześć Gumiś, kiedy wracasz? – rzucił. – Zagrasz z nami? Gramy po południu, chyba że będzie lać.
– Będę za parę godzin, ale nie wiem, czy dam radę się urwać.
– Słyszałem, że masz wolną chatę. – Chłopak zajrzał do środka i uśmiechnął się tak, że Oliwka spiekła raczka. – Trzeba w końcu skorzystać, co? Cześć, ruda!
Odmruknęła pod nosem coś, czego sama nie zrozumiała.
– Jadę – uciął Mikołaj. – Jakby co, dam znać, ale serio, nic na stówę.
– Dobra, nara!
Ruszył ponownie. Odczekała, aż ibiza wbije się na Kobierzyńską, aby zakomunikować:
– No to zaraz się zacznie! – Kiedy na nią zerknął, wyjaśniła: – Zacznie piłować paszczę.
Jakby w odpowiedzi z transportera dobiegło przeciągłe miauczenie. Westchnęła, po czym wymamrotała:
– Będę odliczać do momentu, aż włączy ci się chęć wywalenia nas obu do rowu. W autobusie do i ze Skawiny tylko czekałam na jakieś komentarze. Próbowałam ją uspokoić, ogarnąć, pod koniec fantazjowałam o kneblu. A w przebłyskach o ukręceniu jej główki.
– A ja chciałbym mieć tylko takie problemy.
"I zgasił jak peta!"
Gdyby nie jęki Cleo, jechaliby w kompletnej ciszy. Widać Mikołajowi zaczęło to ciążyć, bo na czerwonym świetle przed skrętem do szpitala Babińskiego włączył muzykę.
– I już wiadomo, czemu wyśmiewałeś moją składankę – skwitowała posępnie, bo z głośników dobiegł stary polski rap.
– Nie wyśmiewałem.
– Jasne! Nie podobała ci się ani Mery Spolsky, ani stare rockowe hity. Ani Fenix.
Prychnął.
– Mówiłem, że on robił kiedyś dobry rap, ale odleciał. Pewnie za dużo koksu.
– Przecież już nie bierze!
Zerknął na nią z ukosa.
– No to może za mało.
Wyjechali za miasto, a rozmowa wciąż się nie kleiła. Oliwka zaczynała kolejny temat, a Mikołaj odpowiadał półsłówkami. Pod koniec, gdy dojeżdżali do celu, w myślach dziękowała Cleo. Miauczący kot z tyłu, polski rap z przodu i można było udawać, że nie jest niezręcznie.
Głowiła się nad tym, co go ugryzło. Zachowywał się zupełnie inaczej niż w niedzielę, kiedy złapali taki dobry kontakt. Stwierdziła z typowym dla siebie sarkazmem, że zrestartował się do ustawień fabrycznych.
Zaparkował na stanowisku dla klientów i wyjął transporter. Mimo zachęty nie chciał iść z nią do środka, więc weszła sama. W gabinecie ucięła sobie krótką pogawędkę z weterynarzem i jego asystentką. Wycałowała przerażoną kotkę po łebku, zanim wyszła, zżerana irracjonalnymi wyrzutami sumienia. Miała nadzieję, że Cleo nie uzna, że znowu została porzucona.
Mikołaj siedział w aucie i trzymał w ręku telefon. Nie przeglądał internetu, po prostu patrzył na wyświetlacz, na którym było widać datę i godzinę. Wsiadła obok niego, a po milczeniu, które wydawało się jej wiecznością, zapytała:
– Co teraz?
Była pewna, że wzruszy ramionami, ale schował urządzenie.
– Nie wiem. Chcesz iść na zapiekanki, do kawiarni albo parku?
Zaskoczona wybąkała:
– Trochę chłodno, ale w parku na pewno jest ładnie. Możemy się przejść, może coś nas natchnie po drodze.
Park miejski był niedaleko, więc dotarli do niego w kilka minut. Nawet kiedy szli ścieżką wzdłuż brzegu jeziorka, a później przysiedli na jednej z ławek, wciąż była zdziwiona.
Pogoda rzeczywiście nie dopisała, jak zresztą od początku długiego weekendu. Słońce nie mogło się przedostać przez zachmurzone niebo, a w powietrzu czuło się wilgoć. Mimo to Oliwce poprawił się humor. Przed sobą miała ładny zbiornik, po którym pływało stadko kaczek. Wokół rosły drzewa, w tym wiele starych okazów, a na dalszym planie było widać przerzucony przez wodę mostek. Romantyczna sceneria chwytała za serce. Przedłużało się za to milczenie Mikołaja, co wprawiało dziewczynę w dyskomfort.
– Wiesz, które to samce, a które samice? – zagadnęła.
Drgnął, jakby wyrwała go z amoku, po czym przeniósł wzrok na kaczki.
– Ee... samce to te kolorowe. Chyba.
Kiwnęła głową, a potem zauważyła, że znowu sięga po telefon. Dobry nastrój powoli, lecz konsekwentnie przeradzał się w przygnębienie.
– Wiesz – zaczęła z pozorną lekkością – u mnie w domu już o ciebie podpytują. Śmieją się, że mam kawalera.
– Ze mnie też się śmieją.
Rosło w niej rozżalenie. Gdyby zwrócił na nią uwagę, dostrzegłby zaciśnięte usta, ale obserwował sunące w tę i we w tę krzyżówki. Wyrywały sobie okruchy, które rzucała stojąca przy brzegu emerytka.
– Nie powinna dawać im chleba – odezwała się ponuro. Dopiero wtedy na nią spojrzał, na co wskazała brodą staruszkę. – Nie powinny jeść pieczywa. Brzuchy je rozbolą, mogą się nawet rozchorować.
Uśmiechnął się, ale tym razem jej to nie ucieszyło.
– To nie jest zabawne! – burknęła. – Naprawdę mogą się pochorować.
– Ja nie z tego. Po prostu... Tak mnie to jakoś rozbawiło, że mówisz o brzuchach kaczek.
Ponownie umilkli. W Oliwce wciąż kotłowały się dołujące myśli, aż nie wytrzymała.
– Jeśli spotkam was pod biblioteką, jak będę wracała z pracy, powinnam do ciebie podejść czy raczej nie bardzo?
Uniósł brwi, ewidentnie zaskoczony.
– Mówiłeś, że się z ciebie śmieją. Powinnam podejść czy cię to zawstydzi? Pomyślałam, że jeśli nie podejdę, wyjdzie, że cię olewam, ale jak podejdę i będziesz się mnie wstydził, to chyba gorzej. To może tylko pomacham i pójdę dalej?
Słuchał jej coraz bardziej zdumiony. Nie nawiązywała kontaktu wzrokowego, nadąsana obserwowała ptaki, choć tak naprawdę nie skupiała się na żadnym z nich.
– Nie o to mi chodziło! – oznajmił wreszcie. – Śmieją się, bo... Ze mnie często się śmieją, tyle że mam to w dupie.
– Wiesz – ciągnęła, jakby go nie słyszała – rok temu byłam trochę grubsza. Faceci wyśmiewają brzydkie dziewczyny, ale najbardziej dostaje się grubym. Jeszcze pamiętam, jak to jest.
– Co ty pleciesz? W ogóle nie rozumiem, o co ci chodzi!
– Widzę – skwitowała cierpko.
Już nie rozżalona, ale poirytowana przyglądała się wiewiórce szukającej czegoś pod pobliskim drzewem.
„Chciałabym mieć obok siebie kogoś, komu mogłabym ją pokazać. Powiedziałby, że śmiesznie biega. Że próbuje sobie przypomnieć, gdzie zakopała orzechy. Albo że ma puchatą kitę. On pewnie znowu nie ogarnie, co do niego mówię, bo wcale nie słucha".
Odwróciła głowę do Mikołaja i zauważyła, że też obserwuje zwierzątko. Zaryzykowała.
– Fajna wiewiórka.
– Fajna wiewiórka – odparł natychmiast.
Nie miała pojęcia, czy się z nią zgadza, czy powtórzył automatycznie, bo znowu miał ten drażniący, roztargniony wyraz twarzy.
Powstrzymując się od westchnięcia, wyjęła smartfon i zrobiła wiewiórce zdjęcie.
– Pokażę ją Judycie – wyjaśniła, choć o nic nie pytał. – Odkąd jest uziemiona, podsyłam jej takie fotki.
"Ją to przynajmniej interesuje".
Ledwo wysłała wiadomość, ciotka oddzwoniła. Oliwka zerknęła na siedzącego obok niej mężczyznę, ale kolejny raz się zamyślił i nawet tego nie odnotował. Odebrała z grobową miną, ciesząc się, że staruszka jej nie widzi.
– Cześć, ciociu! Aż tak spodobała ci się ta wiewiórka?
– Tak, to naprawdę fajna wiewiórka, ale ja w innej sprawie. Słuchaj!
– Cześć, skarbie! – dobiegło z telefonu.
– Babcia Gabrysia? – zdumiała się Oliwka. – Nie wiedziałam, że jesteś u cioci!
– Ano jestem, ale zaraz wychodzę. Słuchaj, Oliwciu, Bunia mnie męczy od wczoraj. Wpadnij do nas, skoro jesteś blisko.
– A-ale miałam wpaść w niedzielę – wybąkała. – I nie mam koralików.
– A tam koraliki. – Oczyma wyobraźni ujrzała, jak babcia macha ręką. – To nie ucieknie, przywieziesz następnym razem. Bunia wczoraj pichciła pół dnia, a dziś miałam się do ciebie odezwać. Ty wiecznie zalatana, prosiła, żeby nie mówić ci wcześniej, bo jeszcze wymyślisz jakąś wymówkę.
– Ja? No wiesz co! – oburzyła się Oliwka. – Nigdy nie wymyślam wymówek, żeby się z nią nie spotkać! Naprawdę miałam przyjechać w niedzielę!
– Wiem, wiem, nie denerwuj się – uspokoiła ją kobieta. – Przyjedź do nas, chyba że macie inne plany. Weź Mikołaja i odwiedźcie Bunię. To znaczy nas. Romek dłubie w traktorze, a ja niedługo wracam. Judyta mówiła, że będziesz tam czekać co najmniej trzy godziny. Co macie się plątać po Skawinie, skoro jest zimno.
– Nie wiem, czy Mikołaj będzie chętny.
– Na jedzenie Buni? Musiałby nie mieć rozumu!
– Gołąbki od niej już jadł, ale...
– Ale co?
– Nic nie mówił.
– Były bardzo dobre – wtrącił niespodziewanie. – Chociaż trochę dziwne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro