W ogrodzie
Mikołaj zatrzymał się przed czarnym autem zaparkowanym przy ogrodzeniu, blisko garażów, za którymi ciągnęły się tory kolejowe. Wysiedli, a wtedy rozejrzał się wokół. Znajdowali się na końcu ulicy Chrobrego, pełnej zieleni i ładnych domów jednorodzinnych. Ten, przed którym stali, przypominał stary dworek, choć był mniejszy. Teren przed nim podzielono na trzy części, bo nieruchomość należała do trzech różnych właścicieli. Rodzice Oliwki zajmowali lewą część.
Cmoknęła na widok pojazdu, którym okazała się znajoma Cupra.
– Aleśmy trafili! – mruknęła pod nosem. – Halina i Kazek są u sąsiadów. Ale może do nas nie przyjdą.
Przystanęli przed ogródkiem, bo chciała pochwalić dobrą rękę swojej mamy do kwiatów. Wskazywała konkretne rośliny i rzucała nazwami: "Tam w kącie to piwonie, a te tutaj to budleje. A tam, o, widzicie? Irysy i dzwonki ogrodowe".
Mieli wchodzić na posesję, gdy sąsiednia brama zaczęła się przesuwać. Dziewczyna drgnęła, gdy zobaczyła, że wyjeżdża z niej biała Tesla. Nadchodził moment, którego obawiała się od kilku miesięcy. Kierowca też ją zauważył. Mikołajowi nie umknęło, że wpatrują się w siebie jak zahipnotyzowani. W końcu mężczyzna zgasił silnik, wysiadł i zbliżył się do Oliwki. Przystanął przed nią i rozłożył ręce z pytającą miną. Wtedy ocknęła się i podeszła, żeby się do niego przytulić.
– Strasznie za tobą tęskniłem! – Odsunął się na długość ramion, zmierzył ją pełnym podziwu wzrokiem i dotknął jasnych włosów. – Pięknie wyglądasz! Cieszę się, że wróciłaś do swojego koloru.
– Ja też się cieszę – odparła zarumieniona. Odwróciła się do braci, żeby im go przedstawić: – To Łukasz, mój... najlepszy przyjaciel.
– Ty pewnie jesteś Mikołaj – z uśmiechem wszedł jej w słowo, zwracając się do chłopaka. Podał mu rękę i pochylił się do dziecka: – A ty masz na imię Tymek, co nie? Umiesz zrobić żółwika?
Pokazał mu, jak wykonać ten gest, a kiedy stuknęli się zaciśniętymi pięściami, zawołał triumfalnie:
– Brawo!
Mikołaj przyglądał mu się z ukosa. Zatrzymał się dłużej na twarzy bruneta i tatuażach na umięśnionych ramionach. Ocenił także markowe ubranie, które nowy znajomy miał na sobie. Biała koszulka bez rękawów, szare dżinsy, czarne adidasy oraz zegarek – wszystko wyglądało na drogie.
– Będziesz tu za godzinę? Albo dwie? – Łukasz spojrzał na Oliwkę, a wtedy kiwnęła głową i znowu się zaczerwieniła. – Nie chcę się narzucać – zerknął na chłopaka – ale wpadłbym z prezentem.
– No coś ty, nie musisz...
– Nie co dzień kończy się ćwierć wieku.
Przytulił ją ponownie, pożegnał się i po chwili odjechał lśniącą w słońcu Teslą. Oliwka popatrzyła na Mikołaja, żeby ocenić jego nastrój. Dało się odczuć, że nie był już taki pogodny. Ciemne oczy przygasły, unikał też kontaktu wzrokowego. Miała nadzieję, że uda jej się poprawić mu samopoczucie. Chwyciła go za rękę i delikatnie pociągnęła za sobą w stronę domu.
Weszli na posesję i stanęli przed drzwiami, ale nie zdążyła ich otworzyć, bo w progu stanęła uśmiechnięta blondynka w kwiecistej sukience. Podobieństwo między kobietami nie budziło wątpliwości, że to matka i córka.
– Oliwcia! – krzyknęła z radością i uściskała dziewczynę. – My tak czekamy i czekamy, myśleliśmy, że już nie przyjedziesz! Cudnie wyglądasz! Nie mogę się napatrzeć!
Z głębi domu wyłonił się siwy mężczyzna w czarnym podkoszulku i lnianych spodniach. Przywitał się z Oliwką równie serdecznie, a później podszedł do braci. Przedstawili mu się, tak samo jak matce. Gospodarze poprowadzili ich na taras, gdzie na brązowych płytkach stał drewniany stół i zestaw krzeseł. Pani domu doniosła dzbanek z lemoniadą i szklanki, a jej mąż – talerze i sztućce.
– Tort będzie po obiedzie – poinformował, gdy usiedli przy stole. – Mam nadzieję, że jesteście głodni. Odgrzewam leczo.
– Pięknie tutaj u państwa. – Mikołaj rozejrzał się wokół. – Aż dziwne, że w środku miasta można zobaczyć coś takiego.
Rzeczywiście było co podziwiać. W ogrodzie rosło mnóstwo drzew i krzewów, a gdzieniegdzie znajdowały się kolorowe rabaty. Oliwka zauważyła, że chłopak wpatruje się w kąt posesji, obficie porośnięty różnobarwnymi kwiatami.
– To łąka kwietna. – Pogładziła go po dłoni. – Żeby pszczoły miały co jeść.
– Już rozumiem, czemu gadasz do ziół. I do zwierząt.
Po posiłku mama Oliwki zaproponowała kawę, a tata przyniósł tort czekoladowy zwieńczony dwiema cyferkami, dwójką i piątką. Rozpromieniona solenizantka pomyślała życzenie i zdmuchnęła świeczki, patrząc na Mikołaja. Zaraz potem ujrzała coś za jego plecami i zawołała:
– A kto to do nas przyszedł? Fistaszka!
W drzwiach tarasowych stała mała czarnoruda suczka. Zamerdała ogonem i pokonała dystans dzielący ją od stołu, drobiąc po płytkach. Oliwka zsunęła się z krzesła, żeby wziąć psa na kolana i przytulić.
– Wreszcie się obudziłaś, staruszko! – Podniosła głowę i zagaiła do braci: – Widzicie, jaką ma siwą mordkę? To już babcia. Głównie śpi, albo pod stołem w kuchni, albo gdzieś pod drzewem.
Suczka pokręciła się przy gościach, dała się wygłaskać, ale nie spędziła z nimi wiele czasu. Rozłożyła się w cieniu pod pobliską jabłonką, oparła łebek na łapkach i przymknęła powieki. Rodzice Oliwki pokroili tort i podali każdemu po sporym kawałku.
– Proszę pana... – zaczął nieśmiało Tymek. – Panie... panie Leo...
Gospodarz roześmiał się cicho, a gospodyni mu zawtórowała.
– Miło dla odmiany usłyszeć "panie Leo", a nie "panie Dąbrowski" – rzucił do Mikołaja, nieco zdziwionego tą reakcją.
– Tak, on to "pan Dąbrowski", za to ja jestem "pani Hania" – dodała mama Oliwki. – Chociaż uczymy w tej samej szkole i wszyscy wiedzą, że ja też jestem "panią Dąbrowską". Jemu jakoś nikt nie mówi po imieniu. No chyba że od wielkiego dzwonu, ale wtedy to "pan Leonard". A ja dalej Hania. Nawet nie Anna.
– A t-to źle? – zapytał Mikołaj.
– Niby nie, ale czasami drażni. Tak jest wszędzie. Zwróć kiedyś uwagę, jak mówią o kobietach w telewizji. W polityce, w sporcie, w nauce... wszędzie. Was wymieniają z nazwiskami, nas po imieniu. Nawet jeśli każdemu mówią po imieniu, i tak prędzej usłyszysz o pani Kasi i panu Krzysztofie niż o pani Katarzynie i panu Krzysiu. Isia Radwańska, ale Robert Lewandowski. Przysłuchaj się kiedyś. Ciągle nas upupiają.
– Nigdy tak o tym nie myślałem – wymamrotał skonsternowany. – Tak po prawdzie, nigdy o tym nie myślałem.
Oliwka przechyliła się nad stołem, żeby dać mu buziaka.
– Jak widzisz, wyniosłam to z domu. – Skupiła się na Tymku. – Mówiłeś coś, skarbie, ale ci przerwali. O co chodzi?
Chłopiec się zarumienił.
– Bo... kiedy pan... pan...
– Leo – podpowiedział gospodarz.
– Kiedy pan Leo kroił tort, z mojego kawałka wypadła malina. Mógłbym... – zawstydził się – ją dostać?
– Miałaś rację – wtrąciła Anna. – To najsłodszy dzieciaczek, jakiego poznałam. A poznałam ich naprawdę dużo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro