U Judyty
Marzec potwierdzał prawdziwość starego przysłowia i co rusz zaskakiwał zmianami pogody. W połowie miesiąca przyszło lekkie ocieplenie, co Oliwka przyjęła z radością. Nie znosiła zimna ani śniegu; miała już naprawdę dosyć ponurej aury i jeszcze bardziej ponurego krajobrazu za oknem. Gdy termometr pokazał piętnaście stopni, z nadzieją ruszyła do rodzinnego domu po lżejszy płaszcz i wiosenną kurtkę.
Chociaż tłumaczyła mamie, że mieszka w innej dzielnicy Krakowa, a nie w innym regionie Polski i zawsze może wpaść na obiad, kobieta była nieugięta. Nie tylko ugościła córkę podwójną porcją obiadu, ale i przygotowała jej solidną wałówkę. Finalnie Oliwka wracała do mieszkania ciotki obładowana dużą torbą i plecakiem wypchanym przetworami. Czuła się jak studentka.
Dostała ciasto i trochę innych produktów dla Judyty, więc postanowiła ją odwiedzić, gdy tylko się rozpakuje. Po wkroczeniu do salonu uświadomiła sobie, że wizyta się opóźni. Westchnęła, patrząc na ciemne ślady na dywanie i podłodze. Nawiązała kontakt wzrokowy z rudym osobnikiem obserwującym ją spod stolika kawowego. Był nieruchomy, a zarazem czujny jak chart myśliwski, co zdradzał ruszający się nerwowo nos. Wiedziała, że w każdej chwili może się spodziewać panicznego galopu po płytkach prosto do bezpiecznej klatki.
Zdjęła plecak i postawiła torbę w progu, zanim się odezwała:
– Tadek, wiadomo, jak to się skończy. Powinnam się domyślić, że obsrasz się po uszy po tym koperku. No nic, nie mamy na to czasu. Idę wiesz po co, a potem zrobię wiesz co.
Poszła do łazienki. Nie skończyła wlewać wody do miski, kiedy usłyszała chroboczące po płytkach pazurki. Zakręciła kran, wzięła wacik kosmetyczny, rolkę papieru toaletowego i ruszyła do pokoju królików.
Tadek siedział w klatce, wciśnięty w kąt między kuwetą a kupką siana. Na widok zielonej miski tupnął, ale to zignorowała. Nie bez trudu wydobyła z kryjówki wierzgającego futrzaka, żeby ułożyć go na grubym kocu, który pokrywał górę klatki.
– Uspokój się, chłopie! Nie masz ze mną szans – tłumaczyła, sprawnie czyszcząc rejon pod omykiem. – Wiem, że nie lubisz leżeć na pleckach, ale uwierz, nie ma tu żadnego jastrzębia. Nic nie przyleci, żeby cię rozszarpać. Umyjemy dupsko i będziesz wolny. Może na drugi raz się nauczysz, żeby tyle nie żreć.
Osuszyła futerko papierem, cmoknęła Tadka w nos i ostrożnie uwolniła. Rozzłoszczony zaczął drapać koc przednimi łapkami, ale mu przeszło, kiedy dostał kilka chrupek. Podała granulat też Olafowi, który niewzruszony przypatrywał się jej ze swojej klatki. Wróciła do salonu, wyczyściła dywan i plamy na płytkach.
Jadąc do Judyty, zastanawiała się, czy powiedzieć jej o incydencie Tadka. Dopiero od niedawna pozwalała królikom biegać po mieszkaniu. Przedtem przebywały w osobnym pomieszczeniu, co z perspektywy czasu okazało się rozsądnym rozwiązaniem. Były niezwykle ciekawskie i zaglądały w każdy kąt. Ich wycieczki wiązały się z częstszym sprzątaniem, a przede wszystkim z chodzeniem w kapciach. No i kanapa w salonie... Wcześniej w idealnym stanie, teraz miała wygryziony pokrowiec. Oliwka żałowała, że tego feralnego dnia zostawiła otwarte drzwi do ich pokoju.
Po dotarciu do kliniki musiała zaczekać, aż ciotka wróci z rehabilitacji. Przełożyła przywiezione rzeczy z torby do szafki, przycupnęła na krześle i wyjęła książkę. Przeczytała ledwie parę stron, gdy z korytarza dobiegły ją ożywione głosy. Podniosła głowę i ujrzała Judytę oraz uśmiechniętego fizjoterapeutę pchającego jej wózek. Przywitał się, a po dotarciu do łóżka pomógł kobiecie się usadowić.
– Czyli co, jesteśmy umówieni? – zagaił pogodnym głosem, kiedy wyprostował plecy. – Jeszcze tydzień, góra dwa i bierzemy się za naukę chodzenia. A jutro zrobię ci mocniejszy masaż.
– Jesteśmy umówieni – przytaknęła Judyta. – Ile można się tak lenić? Chcę w tym roku połazić po górach!
– No ja myślę!
Oliwka odprowadzała mężczyznę wzrokiem, a gdy zniknął za drzwiami, uściskała ciotkę.
– Jeśli jesteś zmęczona, to ja tylko na chwilkę – zaczęła. – Mam dla ciebie trochę prowiantu i babeczki. Wolałam je przywieźć od razu, bo się zepsują. Albo je zjem.
– Oj, przestań! – Judyta machnęła ręką. – Nieźle mnie wymordował, ale po to tu jestem. Co nie zmienia faktu, że babeczka od Hani wejdzie teraz jak złoto!
Już po chwili miała przed sobą talerzyk z puchatym ciastkiem. Jadła z przyjemnością, podczas gdy Oliwka przekazywała jej najnowsze wieści od rodziny. Kiedy skończyła, z wahaniem opowiedziała o zmianach, które wprowadziła w mieszkaniu.
Ciotka słuchała z uwagą, trudno było cokolwiek wyczytać z jej twarzy.
– Myślałam, że to cofnę, ale nauczyły się drapać we drzwi. Jeśli ich rano nie wypuszczę, drapią i drapią, aż się niesie po całym bloku. Już porysowały framugę. Dywan łatwo się czyści, zresztą to było ledwo raz czy dwa. Ale kanapa...
– To tylko rzeczy – przerwała Judyta. – Do grobu ich ze sobą nie zabiorę. Nie przypuszczałam, że latanie po pokojach da im tyle radości. Jak tak cię słucham, cały czas to sobie wyobrażam.
– O tak – westchnęła Oliwka. – Urządzają takie gonitwy, że czasem się o nich boję. Natura dała im uszy chyba po to, żeby słyszały każde otwarcie lodówki.
– A co z Cleo?
Dziewczyna spoważniała.
– Właśnie... Zaczynam się martwić, bo strasznie często sika. Widzę to po żwirku. Wracam z pracy, a on jest w całym mieszkaniu. Samego sikania nie ma dużo i to mnie właśnie martwi. Ostatnio wychodzi spod wanny, kiedy się kąpię, i włazi do kuwety. Jakby nie mogła wytrzymać, aż skończę.
– Może dalej się stresuje? – podpowiedziała ciotka.
– Może – Oliwka brzmiała, jakby nie była zbytnio przekonana. – Będę ją obserwować. Jak tylko zobaczę coś niepokojącego... to znaczy jeszcze bardziej niepokojącego, od razu biorę ją do weta.
Judyta kiwnęła głową i zmieniła temat:
– A propos obserwowania, powiedz mi, co się dzieje. – Ujrzała zdumienie na twarzy dziewczyny, więc ciągnęła: – Bodajże w środę zadzwoniła do mnie Jadźka Nowakowa. Poplotkowałyśmy, powspominały stare czasy i w końcu zeszło na ciebie. Mówiła, że nie chodzisz do jej warzywniaka. W ogóle tamtędy nie chodzisz, wracasz do domu przez Studzianki.
Zaskoczona Oliwka zakłopotała się i zarumieniła.
– A to jakiś wymóg, że muszę kupować u niej? – wymamrotała, nie patrząc ciotce w oczy. – W delikatesach są lepsze wiechcie dla chłopaków, nie takie małe, jak ona ma. Kto to widział, żeby trzy nędzne gałązki koperku kosztowały pięć złotych!
Staruszka nie dała się zbić z tropu.
– Dobrze wiem, że wcale nie chodzi o koperek. Speszyłaś się tak samo jak wtedy, kiedy ona o to zapytała. I tak samo się plączesz. Jak wracasz z drugiej zmiany, też wysiadasz na Torfowej, a nie na Zachodniej. Tego nie wyjaśnisz delikatesami.
– Może znudziła mi się tamta trasa – burknęła Oliwka. – Poza tym nie sądziłam, że Nowakowa notuje w kajecie, którędy wracam do domu. Bo co, nie wysiadam razem z jej synem?
Judyta wpatrywała się w nią w milczeniu, cierpliwa jak boa dusiciel. W sali zapanowała nieprzyjemna cisza.
– Coś się stało – zawyrokowała. – A ja chcę wiedzieć co.
Oliwka zrozumiała, że nie ma wyjścia. Westchnęła głęboko raz i drugi, po czym zaczęła opowiadać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro