Tak będzie lepiej
Coś było nie tak. Podejrzewała to od kilku tygodni, ale próbowała sobie wmawiać, że tylko jej się wydaje. Wymyśla problemy, zamiast cieszyć się małżeńskim szczęściem. Oraz tym, że niedawno Tymek poprosił o usunięcie szeleszczącego prześcieradła.
Coś było nie tak, czuła to pod skórą jak nieprzyjemne mrowienie. Nie umykały jej tajemnicze zawieszenia głosu, spojrzenia wymieniane między bliskimi czy zakłopotane miny. Raz dostrzegła to u rodziców, raz u dziadków, a gdy przyłapała na tym Łukasza, nie wytrzymała.
– Ty coś wiesz! – rzuciła oskarżycielsko.
Drgnął. Stali na tarasie, gdzie chwilę wcześniej wyszedł na papierosa. Strzepnął z niego popiół, poświęcając tej czynności znacznie więcej uwagi, niż to było konieczne.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – wymamrotał.
– Jest tak samo jak u Buni – wycedziła. – Niby normalnie, ale ja to czuję. Jakby wszyscy coś wiedzieli i nie chcieli powiedzieć.
– Wiesz, że nie układa nam się z Kornelką. A ja wiem, że nie lubisz, jak palę.
– Nie o to mi chodzi! – rozzłościła się. – Palisz, kiedy się denerwujesz, a teraz się denerwujesz. Kornelki tu nie ma. Przecież cię znam! Coś przede mną ukrywasz!
Milczał, ale nie zamierzała odpuszczać.
– Wiem, że wiesz – powtórzyła spokojniej. – Powiedz, bo oszaleję!
Wciąż się nie odzywał, a ona cierpliwie czekała.
– Kurwa! – Zdusił peta w stojącym w kącie słoiku. – Musiałaś się uczepić! Będzie na mnie!
– Bo co? Miałam nie wiedzieć?
Nie musiał potwierdzać, wyczytała to w jego twarzy.
"Coś złego!", pomyślała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem po zaśnieżonym tarasie. "Coś złego! Miałam nie wiedzieć, czyli to coś naprawdę złego!"
Nagle zatrzymała się w pół kroku.
– Judyta – stwierdziła zdecydowanie. – Wiedzą w Sidzinie, wiedzą moi rodzice, wiesz ty. To musi dotyczyć mojej rodziny. Judyta, prawda? To o niej mam czegoś nie wiedzieć!
W oczach Łukasza zobaczyła rozpacz. Zerknął przez drzwi tarasowe na salon, gdzie siedzieli rodzice Oliwki, Mikołaj i Tymek. Gospodarze również wpatrywali się w mężczyznę, jakby komunikowali się telepatycznie.
Lekceważąc protesty przyjaciela, wpadła do pomieszczenia. Stanęła przed telewizorem z zaciśniętymi dłońmi; coraz bardziej rozsierdzona przenosiła na zmianę wzrok na mamę i tatę. Poza złością czuła rosnącą panikę.
– Za długo się znają – skwitował przygnębiony Leonard. – Umie go podejść.
– Łukasz... – w głosie jego żony było słychać wyrzut.
– Nic nie powiedziałem! – burknął, wchodząc za dziewczyną do środka. – Ale dłużej nie dacie rady tego ukrywać. Nie jest głupia.
– Macie mi zaraz wszystko powiedzieć! – zawołała Oliwka. – Koniec z tymi sekretami! Co z Judytą?
Mikołaj przyglądał się jej, teściom, jego spojrzenie prześlizgnęło się także po twarzy Łukasza. Siedział struchlały, podobnie jak Tymek.
– Uznaliśmy – zaczął niepewnie Leonard – że tak będzie lepiej.
– Dla kogo? – warknęła. – Dla kogo lepiej?
– Dla ciebie – Anna wsparła męża. – Chyba pamiętasz, co było, kiedy Julia trafiła do szpitala? A wcześniej, kiedy zachorował Julian?
Oliwka zmartwiała. Wpatrzyła się w przyjaciela, ale przerwał kontakt wzrokowy.
– Wrócił – wyszeptała, pobladła i drżąca. – Wrócił, prawda?
– Bardzo szybko go wykryli – ciągnęła mama. – Na tym etapie jest w pełni wyleczalny, nawet w jej wieku.
Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy.
– To decyzja Judyty, żeby nic ci nie mówić. Uszanuj ją – usłyszała ojca. – Ona potrzebuje spokoju. Nie chcę, żebyś dzwoniła do niej z pretensjami.
– Tato! Za kogo mnie masz!?
– Pamiętam, jak było z Julianem, a potem z Julią. Jak przeżywałaś i rozpaczałaś. Chciała ci tego oszczędzić.
Wybuchnęła głośnym płaczem. Mówiła rozżalona, cały czas szlochając:
– Chciała oszczędzić? Żeby było jak z Julią? Z nią wyszło tak przez pandemię, a Judyta robi to z premedytacją! Wczoraj z nią rozmawiałam i nie pisnęła ani słowa! Chciała mnie oszczędzić? Żebym znowu nie zdążyła się pożegnać?
Matka podeszła i ujęła córkę za ramiona. Ta podniosła na nią załzawione oczy.
– Kochanie, nie wysyłaj jej jeszcze do grobu. Zaczęła leczenie pod koniec października. Dwa tygodnie czuła się fatalnie, ale jest lepiej. Kto wie, może za tydzień czy dwa będzie można ją odwiedzić.
– Pod koniec października? – Oliwka osłupiała. – Czyli jak byliśmy u niej we Wszystkich Świętych... Brała już leki! Dlatego była taka dziwna! Taka... zgorzkniała, jak nie ona. – Nagle coś ją tknęło, popatrzyła na mamę podejrzliwie. – Skoro leczy się od końca października, to znaczy, że diagnoza była wcześniej. Wiedziała na ślubie?
Pani Dąbrowska skinęła głową.
– Wtedy też gadała dziwne rzeczy. Żeby nie słuchać starych ludzi, kiedy doradzają o miłości. Żeby nie wybierać z rozsądkiem, tylko pozwalać sobie na błędy.
– Cieszyła się waszym szczęściem. W ten dzień była z wami całą sobą.
Oliwka rozpaczliwie płakała. Nie mogła się uspokoić; nawet się nie zorientowała, gdy wylądowała na kanapie obok Mikołaja.
– I właśnie dlatego ci nie powiedzieli – podsumował Łukasz.
Otarła łzy i rzuciła do niego gniewnie:
– Ale tobie tak! Dlaczego tobie, a mnie nie?
– Po pierwsze, nie wiedziałaś, bo gdybyś wiedziała, tobyś zapłakała się na śmierć. Na żałobę stanowczo za wcześnie. Judyta żyje i z tego, co się orientuję, ma się coraz lepiej. Potrzebuje pozytywnej energii, a nie takich histerii. – Anna spiorunowała go wzrokiem, ale nie zmienił tonu. – Taka prawda, płakałabyś i płakała, jakby już nie żyła. Gdyby miało pójść nie tak, zdążysz się napłakać, ale dzisiaj nie pora na to. Ona zdrowieje! A po drugie, wcale mi nie powiedzieli. Wiem od mamy.
– Ona też wie? – zdumiała się. – Czy naprawdę wiedzą wszyscy poza mną?
Tata westchnął głęboko, zanim odpowiedział:
– Pani Magda pojechała do niej w odwiedziny. Ale nie tylko w odwiedziny.
Urwał tak wymownie, że znowu zalała się łzami.
– To było tuż po waszym ślubie – wtrącił nerwowo Łukasz. – Przed chemią. Trochę się bała i... chciała zadbać o swoje sprawy. W razie czego, żeby była spokojna, gdyby... cokolwiek.
– Cokolwiek! – załkała. – Cokolwiek!
– W każdym razie twoja ciotka, to znaczy Halina, pęka teraz ze złości.
– Bo? – odezwał się Mikołaj. Do tej pory gładził żonę po plecach i zbierał myśli. – Czemu pęka ze złości?
Łukasz prawie się uśmiechnął. Wymienił spojrzenia z gospodarzami i wreszcie się rozluźnił.
– Nie wdając się w szczegóły, Judyta przepisała na Oliwkę prawa do ostatniej książki. Jeszcze jej nie skończyła, ale kiedy skończy i wyda, hen, kiedyś w przyszłości, kiedy rzeczywiście nadejdzie jej czas, Oliwka będzie mogła decydować o wznowieniach. Ekranizacji na Netflixie. Takich tam.
– Dlaczego ci nie wierzę? – mruknął oschle Mikołaj.
– Nie wiem. Powiedziałem prawdę.
– Ale nie całą, co? – spytała nieufnie.
Tym razem uśmiechnął się szerzej.
– Masz mnie!
Usiadł obok, chwycił ją za rękę i zaczekał, aż popatrzy mu w oczy.
– Mama dobrze ci powiedziała, nie wysyłaj Judyty do grobu. Wiem, że się boisz. Ona też się bała, dlatego poprosiła moją mamę o pomoc. Chciała cię chronić, żeby nie pękło ci serce. Ponownie.
– Nie umiem... tracić bliskich – wydusiła. – Kompletnie z tym sobie nie radzę.
– Wiem. Ona też to wie. Kiedy do niej pojedziesz, zabierz ze sobą pozytywny nastrój i paczkę Supportanów. O smaku cappucino, bo kawy się nie napijecie.
– Jak mam z nią rozmawiać? Udawać, że nie wiem? Że wierzę w tę całą infekcję?
Otarł łzy z jej policzka.
– Daj sobie czas. Daj wam czas. Samo się ułoży, zobaczysz!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro