Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Park Solvay

– Peszy mnie, kiedy się tak gapisz.

Niedziela była upalna, więc Mikołaj poprosił Oliwkę, żeby po przyjeździe z domu opieki nie wracała do mieszkania, tylko dołączyła do nich. Siedzieli na ławce przy placu zabaw, w Parku Solvay. Teren porastało mnóstwo drzew, a trawa między nimi była wyższa niż w innych znanych jej parkach. Mimo licznych ścieżek bardziej przypominał las niż typową miejską przestrzeń rekreacyjną. Po drodze widziała tabliczki ostrzegające przed dzikami, więc prócz podziwiania przyrody rozglądała się za zwierzętami.

– Nie gapię się na ciebie, tylko na twoje rzęsy – wyjaśniła prostolinijnie. – Są bajeczne! Niejedna kobieta mogłaby ci pozazdrościć.

– Super! – prychnął. – Każdy facet marzy o tym, żeby go porównywać do baby.

– To komplement. Masz przepiękne oczy. Zwróciłam na nie uwagę, gdy się jeszcze nie znaliśmy. Wracałam z pracy, a ty siedziałeś na osiedlu i patrzyłeś, jak Tymek bawi się z dziećmi.

Przyjrzał się jej z boku, co ją zawstydziło, choć starała się to ukryć.

– Ja też cię kojarzyłem. Wyglądałaś... dziwnie. – Na widok jej miny pospiesznie dodał: – To przez te włosy. Masz delikatne rysy, a wyglądałaś trochę wulgarnie. Słodka buzia i czerwone włosy, to mi się gryzło.

– Taak – skrzywiła się – szara mysz, która przefarbowała się na tygrysa, ale w środku została zwykłą szarą myszą. Zdecydowanie nie jestem Lolą z bajki. Wyglądam dużo lepiej niż rok temu, ale wiem, że nie jestem ładna. Nigdy nie byłam.

– Myślisz, że nie jesteś ładna, bo nie podobasz się jednemu facetowi.

– Wcale nie jednemu – mruknęła. – Ale przy tym jednym zabolało najbardziej.

– Wciąż go kochasz?

Czekał na odpowiedź w dużym napięciu.

– Jest dla mnie bardzo ważny i pewnie zawsze będzie. Jest wspaniały. – Rozmarzyła się. – Po prostu wspaniały. W końcu pokochałam go nie tylko za wygląd. Wydaje mi się, że dalej będę go kochać... w jakimś sensie. Ale nie tak jak sądzisz.

– Czyli jednak srebrny medal – podsumował nachmurzony.

Sięgnęła do jego ręki, choć miała moment zawahania, czy znowu jej nie wyszarpie, jak kiedyś w kuchni.

– Jemu wszystko w życiu przychodziło łatwo. Gdybym go nie lubiła, powiedziałabym, że wszystko podstawiali mu pod nos. Mimo to nie jest rozpuszczony, jak choćby Jacek. Ty miałeś pod górkę, bez wsparcia z żadnej strony, a wyrosłeś na świetnego faceta. Jesteście zupełnie inni, ale obaj fantastyczni. A ja może nie jestem taka głupia, jak mi się czasem wydaje. Nigdy nie leciałam na bad boyów, nie interesowały mnie chady z kwadratową szczęką i tabunem zaliczonych lasek. Zakochuję się wyłącznie w cudownych, dobrych mężczyznach, którzy mają poukładane w głowie.

Mocno się zaczerwieniła, bo zdała sobie sprawę, że wyznała mu właśnie miłość. 

Mikołaj milczał.

– W każdym razie – mówiła, coraz bardziej speszona – życzę mu jak najlepiej. Chcę, żeby był szczęśliwy, bo to wspaniały człowiek. Jeżeli Kornelka daje mu szczęście, mam nadzieję, że będą razem do późnej starości. I doczekają prawnuków.

– Mnie się podobasz – rzucił pod nosem. – Jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie.

"Dobre i to".

– Dla mnie ma. I nie jesteś srebrnym medalem.

Wyprostował się, żeby lepiej widzieć plac zabaw. Spojrzała tam, gdzie on i dostrzegła drobną sylwetkę Tymka, który tłumaczył coś dziewczynce w różowej sukience. Słuchała go z uwagą, stojąc przed nim z palcem w buzi. Oliwka zastanowiła się w myślach, ile zarazków to dziecko musi mieć na rękach.

– Żona – usłyszała nagle.

Mikołaj odwrócił się do niej.

– Naprawdę chcesz zostać moją żoną? – Przytaknęła, a wtedy zapytał: – Jak ci się to posklejało?

– Już ci tłumaczyłam. Jeśli dzięki temu Tymek będzie z matką choćby dzień krócej, to się na to piszę. Może nie pomoże, a może pomoże, czemu nie spróbować?

– Przecież ślub to cholernie poważna sprawa! To nie kaprys!

– A niby dla mnie to kaprys? – zaperzyła się. – Ślub może być cholernie poważną sprawą albo wcale nie. Będzie miał taką wartość, jaką mu nadasz. Może być najważniejszą, najwspanialszą rzeczą, jedną z najpiękniejszych chwil w życiu albo paroma minutami w urzędzie.

– W urzędzie? – powtórzył. – Nie chcesz ślubu w kościele?

– Nie, bo nie jestem katoliczką. Wiem, że semel catholicus, semper catholicus... –  Wytłumaczyła, bo uniósł pytająco brwi: – Raz katolik, zawsze katolik. Chrztu nie da się wymazać, nawet po apostazji zawsze już będę odnotowana w księgach kościelnych. Ale nie uważam się za katoliczkę ani za chrześcijankę.

– Nie wierzysz w Boga?

– W którego? Jest ich kilka tysięcy i wszyscy tak samo – zrobiła palcami cudzysłów – prawdziwi. Jak mogłabym wierzyć, skoro wiem, jak powstało chrześcijaństwo? Przecież jestem po religioznawstwie. Jeszua Nazarejczyk nie był pierwszy, który miał umrzeć i zmartwychwstać po trzech dniach. Religie powstają i przemijają, ta przeminie tak samo jak poprzednie. Nie, nie wierzę, ale nie mam nic przeciwko temu, że ktoś wierzy. Jeżeli wiara w jakiegoś boga pomaga ci być dobrym człowiekiem – super. Ale jeśli tłumaczy bycie złym... – Cmoknęła z niesmakiem. – A ty chciałbyś ślubu w kościele?

Wzruszył ramionami.

– Mnie tam wszystko jedno, ale wydawało mi się, że laski zawsze chcą. Wiesz, biała suknia, wesele, krojenie tortu i tak dalej.

– To można i po cywilnym.

Zmarkotniał.

– Ja nie mam kogo zaprosić. No, paru znajomych, kolegów z pracy. Ale z rodziny nikogo. Nie wyobrażam sobie wesela. Byłaby cała twoja rodzina, Tymek i ja.

Pogładziła go po dłoni i zaczekała, aż na nią popatrzy.

– Nie musimy robić wesela. Mam dużą rodzinę, gdyby zaprosić wszystkich, wyszłoby strasznie drogo. Możemy zrobić obiad, choćby u moich rodziców. Oczywiście, jeślibyś chciał. Ja bym chciała, żeby na ślubie byli rodzice, dziadkowie i Bunia. I Judyta. Resztę spokojnie mogę poinformować po fakcie.

– A Łukasz?

– Jego również chciałabym zaprosić – odparła z rumieńcem. – To mój najlepszy przyjaciel. Jego i Kornelkę.

– Żona – wymamrotał. – Będę miał żonę. Będę... żonaty.

– Czyli się zgadzasz? – dopytała rozpromieniona. – Moje oświadczyny zostały przyjęte?

Odwzajemnił uśmiech, ale zaraz spoważniał.

– Nie wiem, co zrobić. Powiedzieć jej czy ukrywać? Jak powiem, kto wie, może będzie chciała przyjść, a jej tam nie chcę. Wiadomo, że nie powiem, skąd ten ślub, ale... A jak ukrywać, Tymkowi tak samo nie mógłbym nic pisnąć. Musiałbym go okłamywać, przynajmniej jakiś czas. Gdyby wiedział, prędzej czy później coś chlapnie.

– Mały dyktafon. – Pokiwała głową. – Może na razie mu nie mówmy. Jej na pewno nie mów. Lepiej dmuchać na zimne, i tak czeka nas masa nieprzyjemności. – Chwyciła go za rękę, bo pobladł. – Będzie ciężko, naprawdę ciężko, ale będziemy w tym razem, damy radę. Nie jesteś już sam. Masz teraz mnie. I całą moją rodzinę. – Ponownie się uśmiechnęła. – No, może poza Haliną, bo ona nikogo nie lubi. I Jackiem, bo mu podpadłeś z tą Cuprą i teleskopem. Poza jego dziadkiem i rodzicami... Ale reszta jest w porządku. Będziesz miał mamę, tatę, dziadków i prababcię. Najfajniejszą ciocię na świecie. I półślepego psa.

Pochylił się nad nią i spojrzał jej w oczy tak, że się zarumieniła.

– Żona – wymruczał i pocałował ją raz, a potem drugi. – Będziesz moją żoną. Szybko to poszło.

– Fakt. – Zachichotała. – Kiedy ustalimy termin, w pierwszej kolejności chciałabym podjechać do Buni. Mnie także czeka trochę stresu. Będę musiała srogo się tłumaczyć, że wcale nie jestem w ciąży. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro