Kulka
Po powrocie Oliwka długo płakała. Z jednej strony rozumiała, że bliscy chcą jej dobra, z drugiej czuła się zraniona i oszukana. Prócz tego bała się o Judytę. Bolało ją serce, a że nie potrafiła udawać, wolała zaszyć się w sypialni. Skulona pod kołdrą, łkała, tuląc Cleo.
Gdy zmęczona zasnęła, obudził ją Mikołaj, całujący jej mokre policzki. Pomyślała, że musi wyglądać okropnie taka zapuchnięta, ale w oczach męża była wyłącznie czułość i troska.
– Głodna? – zapytał. – Zrobiłem kolację.
Uśmiechnęła się słabo.
– Czuję naleśniki. I coś jeszcze.
– Myślę, że to właściwy moment na kulkę mocy. Sama ją wrzucisz do kubka.
– Nie wiem, czy dam radę cokolwiek przełknąć.
Przytulił ją, a potem pogłaskał kotkę, która sprawiała wrażenie, jakby zastanawiała się, czy dalej drzemać, czy na łóżku zrobiło się zbyt tłoczno.
– Wiesz co... Chyba rozumiem twoich rodziców. I dziadków. Nawet Łukasza. Serce mi pęka, a nie wiem, jak ci pomóc. Jak ulżyć, żebyś tak nie cierpiała.
Gładził ją po włosach, a ona leżała, wpatrując się w ciemność za oknem.
– Niedawno czytaliście z Tymkiem książkę o pandzie. Mała panda i duży smok czy coś takiego.
– Odwrotnie – mruknęła. – Duża Panda i Mały Smok, tak to szło. Już ją zamówiłam, bo egzemplarz z biblioteki z nami zostaje. Cleo odgryzła mu wstążeczkę.
– Było tam coś o ludziach jak świece. Przynoszą światło innym, ale sami się przy tym spalają. – Pocałował ją w szyję. – Nie chciałbym, żebyś była taką świecą. Jesteś kochana, słodka, wrażliwa, ale nie chcę, żebyś się tak wyniszczała.
– Jak to wyniszczała? – obruszyła się. – Przecież nie mogę wyłączyć sobie emocji! Nic nie poradzę na to, że czuję to, co czuję.
– Wiem, ale angażujesz się we wszystko po uszy, przeżywasz jak sto ludzi naraz. Świeca świeci, taki ma cel, wypali się i już jej nie ma. A człowiek świeca? Nie spodobało mi się to zdanie, chociaż miało chyba brzmieć mądrze. Pomyślałem, że niefajnie być kimś, kto tylko świeci innym.
– Nie ogarniam – wymamrotała.
– Nie chciałbym, żebyś była taką świecą, bo w końcu się wypalisz i znikniesz. I już cię przy mnie nie będzie.
– Ale wiesz, że to taka metafora? – Odwróciła się do niego, co od razu wykorzystał, żeby dać jej całusa. – Przenośnia.
– Wiem, co to metafora! – burknął. – Widzę, jak rozpaczasz, a nie masz tak naprawdę powodu. Judyta żyje, leczy się i zdrowieje. Z tym by cię nie okłamali. Ukrywali prawdę, bo wiedzą, jak byś się przejęła, ale nie ukrywaliby... Gdyby było bardzo źle, lekarze sami by się odezwali. Żebyście zdążyli się z nią pożegnać. A skoro nic takiego się nie dzieje... Wczoraj z nią rozmawiałaś. Słyszałaś, żeby coś było nie tak? Żeby miała problemy z mówieniem albo oddychaniem? – Zaprzeczyła, a wtedy pokiwał głową. – No, sama widzisz.
Rozłożył ramiona, żeby mogła przytulić się bardziej. Przyłożyła ucho do klatki piersiowej Mikołaja i słuchała bicia jego serca. Przypomniała sobie, jak w sierpniu czuwała przy nim w szpitalu. Czuła wtedy strach, ból, ale i ulgę. Dziś również przepełniał ją lęk, a prócz tego olbrzymia miłość i szczęście.
Leżeli tak, aż zaburczało mu w brzuchu.
– No, zjadłbym coś – zakomunikował z powagą. – Zrobiłem wyjątkowo dobry farsz, gdybyś chciała nie na słodko. Ale kulka mocy czeka. Reflektujesz?
– Pewnie!
Zobaczyła swoje odbicie w lustrze i jęknęła, na co wyciągnął do niej rękę. Po drodze do kuchni przystanęła i nastawiła uszu.
– Czyta królikom – szeptem ubiegł pytanie. – Chyba im się podoba.
Podeszła bliżej drzwi i zaczęła nasłuchiwać.
– Bądź pozdrowiony, młody paniczu, cóż sprowadza cię do mego domu? – Jej głos był zaskakująco łagodny i melodyjny.
Przez chwilę Seth tylko się gapił. Staruszka, mimo że zgięta i pokrzywiona, była bardzo wysoka. Cuchnęła... Nie wiem, co to znaczy "cuchnęła" – oznajmił Tymek, jakby się tłumaczył. – Zapytam później Oliwki. Pani tu mieszka?
– Baśniobór? – wyszeptała zdumiona. – To chyba dla niego za trudne. I za straszne.
– Jak widać nie. Króliki nie protestują, jemu pasuje, czego chcieć więcej? Chodź. – Pociągnął ją za sobą. – Dokończy i przyjdzie.
Posadził żonę przy stole, ponownie włączył płytę pod garnuszkiem z mlekiem roślinnym i wręczył jej pudełko z czekoladowymi bombkami. Wybrała kulę z piankami i malinami, pokrytą kolorową posypką. Powąchała ją z błogą miną, budząc rozbawienie Mikołaja.
Mleko podgrzało się akurat w momencie, gdy wszedł chłopiec.
– Co to znaczy "cuchnęła"?
– Brzydko pachniała. Śmierdziała – wyjaśniła. – Podoba ci się ta książka? Nie jest zbyt, hm, ponura albo mroczna?
– Jest w porządku. – Usiadł naprzeciwko. – Na początku była dziwna, ale mi się podoba. Zwłaszcza ogród z kolibrami.
Mikołaj wyciągnął do brata pudełko, żeby ten wyjął dla siebie kulkę. Później we troje patrzyli zafascynowani, jak bombki rozpuszczają się w gorącym napoju, uwalniając pianki.
– Cieszy za każdym razem – rzekła Oliwka. – Chociaż ma milion kalorii.
– Czyli dobry pomysł – skwitował zadowolony. – Jeśli choć troszkę poprawiłem ci nastrój, niech ma ich nawet miliard.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro