Ignatek
Gdy przyszli w niedzielę, otworzyła im drzwi zdyszana i rozczochrana. Była ubrana w sportowy komplet, a luźno związany kucyk trzymał się na słowo honoru. Mikołaj przyjrzał się jej podejrzliwie, zanim dostała całusa.
– Co robiłaś, że tak sapiesz?
– Mamy imprezę z chłopakami.
Idąc za nią do kuchni, zerknął po drodze na salon. Na stoliku kawowym znajdował się laptop, a w kącie odkurzacz z rozwiniętym kablem. Króliki siedziały na kanapie, do której była dosunięta prostokątna pufa. Domyślił się, że właśnie po niej weszły na mebel.
– Jak można się tak zmęczyć odkurzaniem? – spytał. – Wyjaśnisz?
– Ani myślę. – Zarzuciła mu ręce na szyję, żeby pocałować kilka razy w usta, po czym odwróciła się do Tymka. – Chciałbyś się czegoś napić, skarbie? Z zimnych rzeczy mam tylko sok bananowy, ale mogę wrzucić do niego kilka plasterków pomarańczy i maliny. Już nie będzie taki nudno bananowy.
Obaj usiedli przy stole, a ona krzątała się przy blacie. Ledwo podała dziecku napój, z salonu dobiegł dziwny hałas – jakby łupnięcie połączone ze skrobaniem po panelach.
– Pewnie Olaf spadł z kanapy – wyjaśniła. – Ta czwarta nóżka czasami by mu się przydała.
Nie minęło dziesięć sekund, a uszaki przykicały do kuchni.
– Nie gap się tak na mnie, bo nic ci to nie da – zapowiedziała Tadkowi. – I nie machaj do mnie nosem!
Królik dalej wbijał w nią ślepka, aż się poddała i wsunęła mu do pyszczka świeżą malinę. Podsunęła owoc również Olafowi, zanim zwróciła się do braci:
– Potrzebuję pięciu minut na prysznic i jestem cała dla was. Znajdziecie sobie zajęcie? Możecie iść na balkon, ale tam jest Cleo. Nie wystraszcie jej, jak coś.
– Damy radę – odparł Mikołaj. Jego uśmiech się poszerzył, bo podeszła, żeby go pocałować. – Damy radę.
Po kąpieli zastała ich w salonie, skupionych nad książeczką Ignatek szuka przyjaciela. Tymek dzielnie sylabizował, a Mikołaj podpowiadał mu, jak przeczytać trudniejsze słowa. Ten widok tak rozczulił Oliwkę, że wtuliła się w niego z boku. Odczekała, aż skończą i zapytała chłopca:
– Jak myślisz, jutro ta dziewczynka do niego przyjdzie?
– Chyba przyjdzie. Przyjdzie?
– Jestem pewna, że przyjdzie. – Pogładziła go po policzku. – Chyba oboje znaleźli to, czego szukali. Idziemy jeść?
Po obiedzie zostali w kuchni. Oliwka z Mikołajem pili kawę, a Tymek herbatę owocową. W pewnym momencie chłopiec zerknął na kubek z króliczkami i zastanowił się nad czymś.
– Bunia jest bardzo stara, co nie? – zaczął. – Wygląda, jakby była.
– Ma ponad 90 lat. Pamiętasz, jak liczyliśmy koraliki? To byłoby dziewięć kupek. I jeszcze kilka.
– Strasznie dużo koralików.
– To prawda.
– Jak pojedziemy tam następnym razem, pozwolą mi znowu karmić króliki?
– Jakie króliki? – zdziwiła się.
– Pan Roman zabrał mnie do sąsiadki. I tam były króliki, takie wielkie.
– Już wiem, byliście u pani Danusi. – Zakłopotała się. – Musielibyśmy pojechać za tydzień, ale mamy inne plany. Kiedy pojedziemy do Buni, tych królików już nie będzie. Ale będą inne – dodała szybko. – Tyle że w sierpniu. Albo we wrześniu.
– A gdzie pójdą te, co są teraz?
Nawiązała kontakt wzrokowy z Mikołajem. Miała wrażenie, że mężczyzna całym sobą pokazuje, żeby nie zaczynała tego tematu. Mimo to skupiła się na dziecku.
– Skarbie, to króliki hodowlane. Nie są jak Tadek czy Olaf, hoduje się je na mięso. – Mina Tymka świadczyła o tym, że nie rozumie, o co jej chodzi. Ze smutkiem ciągnęła dalej: – Kochanie, te króliki są hodowane na jedzenie. Robi się z nich jedzenie. Kiedy pojedziemy do Buni, one nie będą już żyły.
Oczy chłopca zrobiły się większe, a sam pobladł.
– Ale o-one są bardzo m-mądre – wyjąkał.
– To prawda, są mądre jak pieski. I szybko przywiązują się do ludzi. Są dużo mądrzejsze niż miniaturki, z całym szacunkiem dla chłopaków.
– Karmiłem je i lizały mnie po rękach. Skoro są mądre... to dlaczego... dlaczego robi się z nich jedzenie?
– Ludzie robią jedzenie z wielu mądrych zwierząt. Świnki są bardzo mądre, a do tego przyjacielskie. Krowy też są mądre. I kury. Właściwie nie ma głupich zwierząt. – Westchnęła. – Ale ludzie i tak je jedzą.
Zamilkł i siedział nieruchomo w pełnej rozpaczy ciszy. Mikołaj wbił w Oliwkę rozzłoszczone spojrzenie. W końcu chłopiec wybąkał:
– Mogę do nich iść? Do królisiów?
Po otrzymaniu zgody zsunął się z krzesła i wyszedł z kuchni.
– Jesteś z siebie dumna? – wycedził Mikołaj. Obruszyła się, a wtedy powtórzył dobitniej: – Jesteś z siebie dumna?
– Kiedyś musiał się dowiedzieć – odparła z pozornym spokojem.
– Nie mogłaś czegoś wymyślić? Że będą na niego czekać? Albo że gdzieś pojechały?
– Gdzie? Na wycieczkę? – zakpiła. – Pewnie, że mogłam go okłamać! Ale nie chciałam tego robić.
– No to teraz siedzi z królikami i płacze! – podsumował z goryczą i odchylił się na krześle. – Brawo, świetna robota!
Czuła poirytowanie, a zarazem wyrzuty sumienia. Podeszła do okna, a gdy się odezwała, w jej głosie było słychać jeszcze większą gorycz niż u niego.
– Kiedyś znalazłam forum parentingowe. Był na nim wątek, który zapadł mi w pamięć. Matki doradzały sobie, kiedy zacząć okłamywać dzieci w sprawie jedzenia mięsa. Dzieci są dobre i niewinne. – Popatrzyła na niego z bólem. – One czują, że coś jest nie tak. I te matki wiedzą, że gdyby znały prawdę, nie chciałyby jeść zwierząt. Więc co? Trzeba je okłamywać, aż się uodpornią. Znieczulą i zobojętnieją – dokończyła ponuro.
– Co w związku z tym? – burknął. – Chcesz z niego zrobić małego wegetarianina? Tak to sobie wymyśliłaś?
– Nie podoba mi się twój ton.
– A mnie się nie podoba, że wciskasz mu te wege głupoty! Od tego jest mięso, żeby je jeść! Ludzie jedzą mięso, a nie trawę!
– Podawałam ci kiedyś trawę? – zapytała spokojnie, choć w środku czuła rosnącą złość.
– Wiesz, o co chodzi! To, że nie jesz mięsa, to twoja fanaberia! Nie chcę, żebyś uczyła tego Tymka. Nie jesteś od tego!
Policzki Oliwki pobladły, a po jej kręgosłupie przebiegł chłód, jakby musnęły go kościste palce.
– Nie jestem od tego? – powtórzyła. – Nie mam nic do gadania? Później też tak będzie? – Nie reagował, ale dopytała: – Po trzynastym października też nie będę miała nic do gadania? To, że nie jestem jego matką i mam się nie wtrącać, usłyszę nie od niego, tylko od ciebie?
Wpatrywali się w siebie bez słowa, atmosfera w kuchni zgęstniała.
– Jasne, rozumiem – zakomunikowała to nie Mikołajowi, lecz ścianie nad nim. – Powinnam znać swoje miejsce w szeregu. Dziękuję, że mi to uświadomiłeś.
– Nie dramatyzuj... – Na widok grymasu na twarzy Oliwki urwał w pół zdania.
– Myślę, że dalsza rozmowa jest zbędna, wszystko już sobie wyjaśniliśmy. Pozwolisz, że się do niego przejdę.
Nie czekając na odpowiedź, poszła do pokoju królików. Zapłakany Tymek siedział na podłodze z Olafem na kolanach. Tadek kicał to tu, to tam i co rusz wracał do chłopca, żeby podgryzać mu kapcie.
– Skarbie... – Przysiadła obok. – Przepraszam, nie chcę, żebyś był smutny. Nie powinnam ci tego mówić.
– Nie da się uratować tych królików? – wychlipał.
– Dałoby się, ale zamiast nich zginą inne. A przecież są tak samo fajne jak tamte. Nie da się uratować wszystkich. Chyba żeby zakazać jedzenia zwierząt.
– Dałoby się?
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo wyczuła ruch powietrza. Wiedziała, że przyszedł Mikołaj, ale nie miała ochoty na niego patrzeć.
– Nie wiem. Chyba nie, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Ludzie bardzo lubią jeść zwierzęta. Tylko wolą mówić, że jedzą mięso. Lepiej się z tym czują.
Przestał płakać, pociągał jedynie nosem. Mikołaj usiadł naprzeciwko i otarł mu mokre policzki wyciągniętą z kieszeni chusteczką. Obserwowała jego ruchy, choć unikała kontaktu wzrokowego. Udawało jej się, dopóki nie usłyszeli:
– Nie chcę jeść zwierząt.
"Powiedz, że to moja wina!", myślała gniewnie. "Rzuć coś w stylu: "I co narobiłaś? Świetna robota, teraz to napraw!" Zapytaj, czy jestem z siebie dumna, tym swoim szyderczym tonem!"
Pochylił się, chwycił rękę Tymka i łagodnie, lecz stanowczo oznajmił:
– Nie możesz. Wiesz, że matka byłaby zła. Byłoby, że wydziwiasz, grymasisz i wiesz, co by się stało. – Po policzku dziecka popłynęły łzy. Mikołaj ponownie je otarł, tym razem wierzchem dłoni. – W przyszłości będziesz sam decydował, ale teraz jeszcze nie. Teraz ci nie wolno, przykro mi. Dobrze wiesz, że nie wolno.
Oliwka słuchała ze ściśniętym sercem. Bolały ją nie jego słowa, a przytakiwanie chłopca. Wciąż była zła na Mikołaja, ale miała również poczucie, że naraziła Tymka. Może mieć problemy w domu jedynie dlatego, że jest wrażliwy i empatyczny.
– U Oliwki nie będziesz jadł mięsa – ciągnął Mikołaj. Zdziwiła się, a wtedy dodał: – To znaczy zwierząt.
Na buzi sześciolatka pojawiła się nadzieja.
– U mnie nie zjesz żadnego zwierzaka – zapewniła. – Ani królika, ani świnki, ani kurczaka, ani żadnego innego.
Spędzili w pokoju jeszcze trochę, aż zupełnie się uspokoił. Dalej był smutny, ale przestał rozpaczać. Później wrócili do kuchni, gdzie umyła naczynia, a bracia dokończyli napoje. W międzyczasie rozmawiali na różne tematy, głównie o Ignatku, szkieleciku z książki.
Zbliżała się pora wyjazdu do domu opieki. Oliwka poszła na balkon, żeby przynieść stamtąd Cleo. Gdy odwróciła się do drzwi z kotką w ramionach, ujrzała Mikołaja.
– Możemy się zbierać – zakomunikowała. – Tylko ją zaniosę i jestem gotowa.
Ostrożnie odebrał jej zwierzę, pogłaskał je po łebku i postawił na ziemi. Cleo pospiesznie wróciła do mieszkania.
– Dała sobie radę. – Spoważniał. – Myślisz, że tego nie widzę?
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Gdybyś mogła, w ogóle byś na mnie nie patrzyła. Przecież widzę, że się zmuszasz. Dotykanie czy przytulanie to teraz za dużo, co?
W ostatniej chwili powstrzymała się przed cofnięciem, kiedy podszedł.
– O, właśnie to! Cała się spięłaś.
"Może znowu dramatyzuję", miała wypalić, ale ugryzła się w język.
– Nie chcę, żebyś tak na mnie patrzyła. Tak jak wtedy w kuchni.
– Jak?
Zobaczyła zmarszczki skupienia na czole mężczyzny. Wreszcie znalazł właściwe określenie.
– To było rozczarowanie. Byłaś mną rozczarowana.
– Chyba stworzyłam sobie w głowie idealny obraz Mikołaja – wyznała. – Wymyśliłam kogoś, kto nie istnieje. Dlatego tak zabolało, kiedy ten prawdziwy zabrał głos. Za szybko się zaangażowałam. Za bardzo się tobą zachłysnęłam, kompletnie straciłam rozum. Musiałam zaryć nosem o beton, żeby to zrozumieć.
– Te wszystkie wnioski przez jedną kłótnię?
W niebieskich oczach nie było grama ciepłych uczuć.
– Nie chodzi o to, że się pokłóciliśmy, ale o to, jak. Pokazałeś, że mam siedzieć cicho, a moje poglądy to głupota. – Skrzywiła się. – Fanaberia. Nie musisz mnie rozumieć, nie musisz się ze mną zgadzać, ale powinieneś mnie szanować.
– Szanuję cię. I bardzo chciałbym cię teraz przytulić. Pozwolisz mi na to?
"Źle zadane pytanie. Lepsze by było: czy ja chcę, żebyś mnie teraz przytulał".
Zgodziła się i niemal natychmiast poczuła, jak otula ją ramionami.
– Wiesz, że jestem kiepski w gadaniu. Czasem coś palnę i dopiero po fakcie ogarnę, że coś nie tak. Wytrzymaj jeszcze trochę, proszę, wytrzymaj. Kiedy będziemy we trójkę, będzie inaczej. Nie znam się na wegetarianizmie. Nie znam nikogo takiego jak ty, zawsze myślałem, że wegusy to świry. Jeśli Tymkowi nie będzie brakowało żadnych witamin, nie mam nic przeciwko. Ja się po prostu na tym nie znam. Wytrzymaj jeszcze trochę. Teraz trzeba się pilnować, przecież wiesz.
– Wiem. – Złość uchodziła z niej z każdym zdaniem i ruchem dłoni Mikołaja, gładzącego ją po plecach. – Wiem.
– Powiem ci jeszcze coś.
Tajemnicza nuta w jego głosie skłoniła ją do zadarcia głowy.
– Nie uważam, żebyś zaangażowała się za szybko. Ja też straciłem przez ciebie rozum. Na maksa! – Zanim ją pocałował, wyszeptał: – I bardzo lubię, jak mnie przytulasz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro