Gołąbki
To był naprawdę udany dzień. Praca szła sprawnie, żadna maszyna się nie zepsuła, nawet brygadzista nie czepiał się tak jak zwykle. Do tego okazało się, że jeden z nowo zatrudnionych, Sławek, mieszka po sąsiedzku, na Czerwonych Makach. Oliwka przegadała z nim całą zmianę, bo mieli stanowiska obok siebie. Zaproponował, że ją podwiezie na Grota Roweckiego. Tym sposobem zamiast o 23, wracała do domu ponad pół godziny wcześniej.
Piątkowa noc była chłodna, więc szła energicznie, żeby jak najmniej zmarznąć. Minęła blok, z którego dochodziło dudnienie muzyki. Imprezowicze najwyraźniej dobrze się bawili i w ogóle nie przejmowali sąsiadami. Omal nie jęknęła, gdy przechodząc obok placu zabaw, usłyszała rytmiczne popiskiwanie huśtawki.
– Tymek! – zawołała cicho.
Drgnął i gwałtownie odwrócił do niej głowę. Stanęła przy uchylonej bramce i wyciągnęła rękę. Postanowiła o nic nie pytać, tylko natychmiast zaprowadzić go do ciepłego mieszkania.
Po drodze wyjęła telefon i wystukała: "Biorę Tymka do siebie".
– Napisałam Mikołajowi, że będziesz u mnie – poinformowała.
Na miejscu pomogła mu się rozebrać. Wprowadziła chłopca do kuchni, włączyła światło i zamarła z dłonią przyłożoną do kontaktu. Dopiero teraz przyjrzała mu się dokładnie.
– Tymek... – szepnęła zrozpaczona i uklękła przy nim.
Lewa strona twarzy dziecka zapuchła. Koło ust tworzył się spory siniak, a dolna warga była przecięta. Musiał niedawno płakać, bo wciąż miał zaczerwienione powieki.
– Skarbie, co się stało?
Objęła go ramionami, gładziła po włosach i plecach, a on się w nią wtulił, ale nic nie mówił. Po chwili odsunęła się na tyle, żeby na niego popatrzeć.
– Tymuś – zaczęła łagodnym tonem – co się stało? Kto ci to zrobił?
– Byłem niegrzeczny – wydusił z oczami wbitymi w podłogę.
– To nie jest powód, żeby cię bić! – powiedziała głośniej, niż chciała.
Spojrzał na nią spłoszony, ale zaraz uciekł wzrokiem w bok.
– Byłem niegrzeczny – powtórzył. – Dostałem, bo zasłużyłem. Mam, co chciałem.
"Jak tresowana małpka", pomyślała ze ściśniętym sercem. "Kto go tego nauczył?"
– Przyłożymy coś na to, co?
Poszukała czystej szmatki, zawinęła w nią opakowanie mrożonego groszku i ostrożnie przyłożyła chłopcu do opuchniętego policzka.
– Trzymaj tak, skarbie – poprosiła i wyprostowała się.
Sama miała ochotę rozpłakać się z żalu, współczucia i złości.
– Jesteś głodny?
Pokręcił głową, ale niepewnie.
– Mama dała mi jeść, zanim... – Znowu urwał z nią kontakt wzrokowy. – Zanim przyszedł wujek.
– Ten, co nazywa cię... Ten, co tak brzydko na ciebie mówi?
– Pan Darek. Czasem mogę mówić na niego wujek, ale jak jest zły, to nie wolno. Wtedy wolno mówić tylko pan Darek.
– A dzisiaj to pan Darek? – dopytała.
Przytaknął, jeszcze bardziej niepewnie.
– Ja jestem głodna, bo dopiero wróciłam. Podgrzeję sobie jedzenie, a jak poczujesz, że też jesteś głodny, to powiedz. Specjalnie podgrzeję więcej, żeby było i dla ciebie.
Zaczęła krzątać się przy kuchence i niedługo później w kuchni unosił się apetyczny zapach sosu pieczarkowego i gołąbków. W międzyczasie zrobiła Tymkowi i sobie rozgrzewającą herbatę z sokiem malinowym. Zerkała na dziecko i zauważyła, że kleją mu się powieki.
– Jesteś zmęczony? – spytała. – Jak zjemy, możemy obejrzeć w salonie jakąś bajkę.
Opowiadała mu, co ostatnio robiły króliki i jak idzie oswajanie Cleo. Słuchał, starając się nie ziewać. Podgrzała potrawę, a kiedy wskazała Tymkowi patelnię z pytającą miną, pierwszy raz nieśmiało się uśmiechnął. Nałożyła mu gołąbka, suto polała sosem, a potem usiadła ze swoim talerzem po drugiej stronie stołu.
– Gołąbki są z gołębi? – zaniepokoił się nagle. – Ja lubię gołębie. Lubię wszystkie ptaszki.
Roześmiała się serdecznie.
– Nie, gołąbki zwykle są z kapusty i ryżu, czasem z kaszy. Czytałam, że kiedyś bogaci ludzie jedli prawdziwe gołąbki. Takie ptaszki. Ale mogli sobie na to pozwolić tylko królowie i szlachta, a reszta ludzi była biedna i jadła udawane gołąbki. Z kapusty.
Wyglądał na bardzo zaintrygowanego.
– A ty jesteś biedna?
– Bogata na pewno nie jestem. – Ponownie się roześmiała. – Ale gołąbki jem z kapusty, ryżu i warzyw, bo lubię.
Trudno było nie dostrzec, że Tymek kiepsko radzi sobie z nożem i widelcem. Bez słowa pochyliła się nad stołem i pokroiła mu gołąbka na mniejsze kawałki.
– Tak ci będzie łatwiej. – Udała, że nie widzi, jak się zawstydził. – Nieważne, jak się je, ważne, żeby było wygodnie.
– Mama się denerwuje, że nie umiem normalnie – wybąkał, dłubiąc w ryżu. – A wtedy jeszcze bardziej mi nie wychodzi.
Na myśl o matce Tymka zrobiło jej się gorąco ze złości.
– Jesteś jeszcze malutki, masz mnóstwo czasu, żeby się nauczyć. U mnie możesz jeść tak, jak chcesz. Choćby rękami. Ale nie gołąbki, bo się poparzysz. A tak właściwie to ile masz lat?
– Sześć.
– No to masz jeszcze dużo, dużo, duuużo czasu, żeby się nauczyć.
Nie wiedziała, czy dziecko w tym wieku potrafi jeść nożem i widelcem. Miała też wątpliwości, czy Tymek nie powinien już umieć liczyć do więcej niż dziesięciu. Pamiętała, jak określał godziny na elektronicznym zegarku. Nabierała pewności, że to słodki i grzeczny, ale bardzo zaniedbany chłopiec.
Po kolacji przenieśli się do salonu, gdzie włączyła mu bajkę pod tytułem Piorun. Oglądał z zainteresowaniem, ale wkrótce zaczął dyskretnie poziewywać. Przyniosła z sypialni poduszkę i koc i zachęciła go, żeby się położył. Nie minęło dziesięć minut, gdy zasnął. Przyglądała mu się z rozczuleniem, ale i smutkiem. Drzemał z policzkiem wspartym na dłoni, skulony jak szczeniaczek. Tknięta nagłą myślą zrobiła mu zdjęcie, starając się ująć siniaka i spuchniętą wargę.
Króliki, które wcześniej leżały pod stolikiem kawowym, ożywiły się i zaczęły biegać po dywanie. Podniosła się z kanapy, żeby wygonić je z salonu. W progu obejrzała się na Tymka, ale wciąż spał. Poszła za zwierzakami do ich pokoju, a tam posprzątała obie kuwety i nasypała granulatu do misek, żeby zatrzymać je w pomieszczeniu. Po namyśle dołożyła im też siana, bo Olaf swoje zjadł, a Tadek porozrzucał i wymieszał z peletem.
Kiedy wróciła do salonu, uderzył ją przykry zapach moczu. Nie to jednak przykuło jej uwagę. Tymka nie było na kanapie. Wcisnął się w kąt między meblem a ścianą i tam pochlipywał, wystraszony jak zwierzątko schwytane w pułapkę.
Podeszła do niego, a wtedy przylgnął do ściany.
– Tymek...
– Przepraszam! – zaszlochał. – Przepraszam, ja nie chciałem!
– To nie twoja wina. – Starała się nie oddychać przez nos. – Każdemu się zdarza.
– Przepraszam!
– Nic się nie stało, to się wyczyści. Ale nie możesz być taki mokry. Chodź, pójdziemy do łazienki.
Z wahaniem chwycił jej rękę i dał się poprowadzić. Cały czas cichutko popłakiwał. W łazience stanęła przed nim z bezradną miną.
– Słuchaj... Umiesz się już sam wykąpać?
– N-nie – wyjąkał. – Mama mnie kąpie. Albo Mikołaj. J-jak to się stanie, to zawsze kąpie mnie Mikołaj. Mama bardzo się złości.
– A Mikołaj? – Przyjrzała mu się badawczo. – On też się na ciebie złości?
– Nie, on się na mnie nie złości. I nigdy mnie nie bije.
– A to by było bardzo dziwne, gdybym ja cię wykąpała?
Po długim milczeniu podniósł na nią oczy i nieśmiało powiedział:
– Nie chcę się rozbierać, bo mama będzie zła. No i już się dzisiaj kąpałem.
– Chodzi tylko o to, żebyś umył dupkę. Nie musisz kąpać się cały. Możemy zrobić tak, że naleję wody do wanny i zostanę tutaj, ale w ogóle nie będę na ciebie patrzyła? Skoro nie kąpiesz się sam, nie powinieneś być bez opieki, kiedy siedzisz w wannie. Podasz mi spodnie i majtki, a ja je wrzucę do pralki i wypiorę. I będę siedziała z Cleo, odwrócona do ciebie. Chodzi tylko o to, żebyś nie miał brudnej dupki. A teraz masz. Możemy tak zrobić?
– Możemy – usłyszała po kolejnym namyśle. – Na pewno nie będziesz patrzeć?
– Na pewno – obiecała, odkręcając kurek z ciepłą wodą.
Przygotowała mu kąpiel, a potem odwrócona czekała, aż przekaże jej mokre rzeczy. Po wrzuceniu ich do pralki włączyła szybki program. Usiadła na podłodze przy szafce łazienkowej, uchyliła ręcznikową zasłonkę i zaczęła głaskać Cleo.
Nagle usłyszała z kuchni telefon. Wstała i rzuciła przez ramię:
– To pewnie Mikołaj. Idę odebrać.
Wcisnęła guzik domofonu, otworzyła drzwi i czekała, aż mężczyzna pojawi się na schodach.
– Cześć – przywitała go, podejrzewając, że tym razem ma bardziej ponurą minę niż on. – Tymek czeka na ciebie w łazience. Zaraz tam przyjdę, tylko poszukam jakichś spodenek.
Jeśli był zaskoczony, nie pokazał tego po sobie. Pokierowała go, a sama poszła do sypialni, żeby przegrzebać szuflady. W końcu wytypowała odpowiedni jej zdaniem strój – krótkie do kolan spodenki od piżamy z mięciutkiego niebieskiego pluszu, wiązane w pasie sznurkiem.
Wślizgnęła się do łazienki i stanęła przy wannie, cały czas odwracając głowę w bok.
– Widzisz, w ogóle na ciebie nie patrzę. Przyniosłam ci ubranie. Mam nadzieję, że nie będzie bardzo za duże, ale jak coś, ma sznureczek. – Zerknęła w przelocie na Mikołaja. – Ręcznik wisi tam. Jak skończycie, przyjdźcie do kuchni.
Zostawiła ich i przeszła do salonu. Złożyła koc w kostkę, zaniosła go do sypialni razem z poduszką, a później uchyliła okno, żeby wywietrzyć pomieszczenie. Ciemną plamę na kanapie postanowiła wyczyścić, kiedy bracia wyjdą.
W kuchni podgrzała resztę gołąbków, a po umieszczeniu w plastikowym pojemniku zalała je sosem. Ledwo trzasnęło wieczko, pojawili się w progu. Kiedy ujrzała wyraz twarzy chłopca, zabolało ją serce.
– Nie będziesz już chciała mnie tu zaprosić – wydukał, ściskając dłoń Mikołaja.
Przykucnęła i otworzyła ramiona.
– Chodź do mnie, skarbie!
Zagarnęła dziecko do siebie. Mocno, ale ostrożnie je przytuliła, po czym rzekła kategorycznym tonem:
– Bardzo, bardzo chcę cię tutaj zaprosić. Ta wpadka to nic strasznego, naprawdę. Mnie też się zdarzało, jak byłam w twoim wieku.
– Naprawdę?
– Pewnie, że tak. Pamiętaj, bardzo chcę, żebyś tu jeszcze przyszedł. Tylko wolałabym, żebyś nie siedział w nocy na zewnątrz. Chciałabym, żebyś odwiedził mnie tak po prostu. W dzień.
– Z Mikołajem? – dopytał przejęty.
Powstrzymała się od westchnięcia. Popatrzyła z dołu w ciemne oczy mężczyzny, a wtedy ujrzała w nich coś niepokojącego.
– Tak, z Mikołajem – mruknęła, odwracając wzrok.
– Tymek, musimy iść – powiedział chłodno.
Chłopiec odsunął się niechętnie od Oliwki, wyraźnie zasmucony.
– Już jest cicho – dodał Mikołaj. – Już skończyli. – Przeniósł uwagę na dziewczynę. – Będziesz tu jutro?
Zdziwiona przytaknęła.
– To przyjdę, żeby ci to wyczyścić.
– Nie trzeba, sama sobie poradzę...
Nie słuchał. Pociągnął Tymka do przedpokoju, gdzie założył mu buty i podał kurtkę. Przed wyjściem burknął:
– Jutro przyjdę.
Wręczyła mu pojemnik z gołąbkami. Otwierał usta, żeby zaprotestować, ale go ubiegła:
– Będziesz mógł się położyć za kwadrans, a nie za pół godziny. On leci z nóg, każda minuta jest cenna. Jutro przyniesiesz mi oba pojemniki, a ja dam ci jego spodnie. I bieliznę.
Przytuliła Tymka po raz ostatni i rzuciła zaczepnie znad ramienia chłopca:
– Poza tym to gołąbki mojej prababci. Nigdy nie jadłeś lepszych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro