Garda
3/? - Kolejny rozdział 16:30
Poprawiłam się, aby w kolejnej chwili wygodniej się ułożyć. Nadal myślę nad tym, dlaczego tak bardzo mu się ze wszystkiego zwierzyłam. Jest moim wrogiem, a ja co? Opowiedziałam mu historię mojego życia, a na dodatek pozwoliłam mu się przytulić. Zakryłam oczy swoim przedramieniem, kiedy to poczułam na sobie jego wzrok. Przewróciłam się na bok, jednocześnie uważając na to, aby żadna krągłość na moim ciele nie wyszła poza materiał dość mocno wyciętej koszuli nocnej. Za co ja jestem skazana na to wszystko? Nakryłam się szczelniej pościelą, kiedy to poczułam, jak po moim kręgosłupie przebiega dreszcz. Niewiele to dało, ponieważ już po chwili kichnęłam z zimna. Jaka tu jest kurwa pora roku?! Zima jakiegoś tysiąclecia?!
— Zimno ci? — Zapytał mężczyzna, a ja na niego spojrzałam.
— Nie no, skądże. Gorąco jak w Pompejach w czasie wybuchu Wezuwiusza. — Odpowiedziałam sarkastycznie, a on wstał od swojego biurka. — Jaka tu jest w ogóle pora roku? — Zapytałam, ale nic nie odpowiedział. — Ej, słuchasz ty mnie? — Zadałam kolejne pytanie, a przy tym się do niego odwróciłam.
Dzięki temu zobaczyłam to, że zamknął okno, po czym ruszył w kierunku łóżka. Chciałam mu coś jeszcze powiedzieć, ale zacięłam się, kiedy to zdjął z siebie koszulkę, tym samym odkrywając swój tors, który szczerzę przyznaję, że był niesamowicie wyrzeźbiony. O czym ja do cholery myślę?! Na moją twarz musiał się wkraść naprawdę soczysty rumieniec. Spojrzał na mnie, a ja zażenowana tym, jak bardzo mu się przyglądam, natychmiastowo odwróciłam wzrok i skuliłam się na łóżku, kiedy to ukryłam się twarzą w poduszce. W pewnym momencie nagle poczułam to, jak położył się za mną, a przy tym przyciągnął do siebie.
— Co ty — Już zaczęłam mówić, ale mi przerwał.
— Cała się trzęsiesz. Wychodzi na to, że demony są w stanie wytrzymać w dużo niższych temperaturach, niż ludzie. — Powiedział, a ja czułam to, jak bardzo szło od niego ciepło. — Jest tutaj początek Amantum, czyli trzecia pora roku. — Wytłumaczył, a ja poczułam to, jak po moich plecach przebiegł dreszcz.
— Jakiś odpowiednik jesieni? — Zapytałam, bo akurat o klimacie Zeerena mi nawet słówkiem nie pisnęła.
— Pierwszą porą roku tutaj jest Saranga, potem Mitria, Amantum i Regora. — Wytłumaczył, a ja się do niego odwróciłam.
— W świecie ludzi jest Wiosna, Lato, Jesień i Zima. — Lekko się do mnie uśmiechnął, a ja pociągnęłam nosem.
— Nadal jest ci zimno. — Zauważył, a ja pokręciłam głową.
— W porządku, to nic takiego. Co najwyżej będę przeziębiona. — Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem, po czym pokręcił głową.
Nie rozumiem tego. Czemu się on tak bardzo o mnie martwi. Jestem jego więźniarką, a mimo tego zachowuje się tak, jakby od tego zależało wszystko. Odsunął się, po czym wstał i odszedł. Spojrzałam na niego zaskoczona, kiedy po chwili nakrył mnie jeszcze dodatkowym kocem. Zaskoczył mnie nieco swoim gestem, a przy tym poczułam to, jak moje serce po raz kolejny zaczęło obijać się o moje żebra. Przełknęłam ślinę, bo nie spodziewałam się tego, że stanie się nagle tak dobroduszny.
— Gdzie ty będziesz spał? — Zapytałam, a przy tym odwróciłam wzrok.
— Mam kanapę. Ty musisz odpocząć po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. — Powiedział, po czym chciał odejść, ale samoistnie moja dłoń złapała jego rękę.
— Eee, ja... Znaczy... — Zaczęłam się plątać w tym, co chciałam powiedzieć, ale nie przechodziło mi to przez gardło. — Nie musisz spać na kanapie. Plecy będą cię bolały. — Opuściłam wzrok, bo czułam to, jak moja twarz robi się ponownie cała czerwona.
Lorren, serio? „Plecy cię będą bolały"? Nic lepszego nie mogłaś wymyślić, ty kuternogo w kontaktach międzyludzkich? A może jednak bardziej „Międzydemonicznych"? O czym ja do cholery myślę?!
— Rozumiem. — Powiedział, a ja na niego spojrzałam.
Uśmiechnął się do mnie w taki sam sposób, jak to zrobił wcześniej, kiedy zdradziłam mu swoje imię. Przełknęłam ślinę, kiedy tylko patrzeliśmy sobie w oczy przez dobre pięć minut. Usiadł obok mnie, a przy tym podniósł dłoń, aby po chwili odsunąć mi za ucho włosy, których nie poczułam, jak weszły mi do ust.
— Zapytam o to samo, co wcześniej, bo nie odpowiedziałeś. Nie brzydzisz się człowieka? — Zapytałam, a przy tym nie odwróciłam wzroku od jego oczu.
— Nie brzydzę. — Przyznał, a w jego głosie nie było ani krzty zawahania.
— Nie martwisz się, że coś ci zrobię? Zaatakuję? — Pokręcił głową.
— Nie martwię się tym. — Wyznał, a przy tym dotknął moich włosów.
Spojrzał mi w oczy, a po chwili nagle się pochylił w moim kierunku. Mocno się do mnie zbliżył, a przez to poczułam na skórze jego ciepły oddech, który spokojnie mnie owiewał. Czułam to, jak bardzo mój przyśpieszył, kiedy to znajdował się ode mnie w odległości mniejszej, niż może z trzy centymetry. Cały ten czas, kiedy się do mnie przysuwał, patrzył mi prosto w oczy, a ja jemu. Uniemożliwił mi drogę ucieczki, kiedy to oparł się rękami po obu stronach moich bioder. Odchyliłam się do tyłu, gdy czułam to, jak moje serce coraz to bardziej uderzało w mojej piersi. Po chwili się położyłam, a on zawisnął nade mną. Nasze usta już miały się spotkać, kiedy to ktoś zapukał do drzwi. Oboje oprzytomnieliśmy, a mężczyzna po chwili się odsunął ode mnie i ruszył do drzwi. Leżałam w ten sposób, a do tego czułam to, jak wszystkie moje mięśnie po raz kolejny się rozluźniły. Poprawiłam się, aby w kolejnej chwili przewrócić się na bok. Zakryłam się pod samą szyję, po czym zamknęłam oczy. Nic się nie wydarzyło. Kompletnie nie było żadnej bliskiej interakcji między naszą dwójką. Idź po prostu spać. Po paru minutach zasnęłam.
Opatuliłam się kocem, po czym wyszłam na balkon. Gdy się obudziłam, czarnowłosego nie było w pokoju. Ciekawe, gdzie się zapodział. Cicho westchnęłam, po czym spojrzałam na to, co się przede mną rozpościerało. Góry i las. Naprawdę bym chciała się dowiedzieć, co dzieję się w świecie ludzi. Jak wygląda sytuacja. Mam wrażenie, że coś się wydarzyło, a ja o tym nie wiem. Uniosłam swój wzrok na niebo, które w całości było czerwone. Nawet chmury były tego samego koloru, a „słońce" wygląda, jakby wyglądała jak gwiazda o czterech ramionach.
— Mam nadzieję, że jesteś cała, Zeerena. — Wzdrygnęłam się, kiedy to nagle poczułam to, jak ktoś się na mnie uwiesił.
Spojrzałam kto to taki, a na swoim ramieniu zobaczyłam złotooką brunetkę. Uśmiechnęła się do mnie, a ja wróciłam do środka, po czym weszłam z powrotem na łóżko. W pokoju znajdowała się jeszcze dziewczyna, która miała różowe włosy. Usiadłam na łóżku, a przy tym poprawiłam koc, który miałam na siebie założony. Przełknęłam ślinę, kiedy to obie mi się przyglądały. Nie gap się na nie. Niemal od razu odwróciłam od nich wzrok. Jak będziesz je ignorować, to w końcu sobie pójdą.
— Lorren... — Odezwała się jedna, a ja na nią spojrzałam.
Wystraszyłam się, kiedy to się okazało, że znajduje się ona tuż przede mną. Przez to już po chwili leciałam z łóżka, a one zaczęły panikować. To w tym samym momencie do pomieszczenia weszli czarnowłosy i jeszcze trójka mężczyzn.
— Nic ci nie jest?! — Odezwała się brunetka, a ja cicho jęknęłam z bólu.
Czarnowłosy do mnie podszedł, aby po chwili pomóc mi się podnieść z podłogi.
— Co ty wyprawiasz, Kathari? — Zapytał, a ona się podrapała po głowie.
— Chciałam się jej tylko przyjrzeć. — Wzruszyła ramionami, a czerwonooki westchnął zrezygnowany.
— Pozwolisz się jej sobie przyjrzeć? Żyć nikomu nie da przez swoją ciekawość. — Wytłumaczył, a ja spojrzałam na brunetkę, która przyglądała mi się błagalnie i prawie na mnie wchodziła.
— Mam nadzieję, że będziesz mi się tylko powierzchownie przyglądać. — Kiwnęła kilkukrotnie głową, a ja miałam wrażenie, że jej za moment odpadnie. — No dobra. — Przysunęła się do mnie, aby w kolejnej chwili złapać moją twarz w swoje dłonie.
Zaczęła kręcić moją głową w każdym możliwym kierunku, a mi w pewnym momencie coś przeskoczyło w karku. Złapałam się za niego, a wszyscy spojrzeli na mnie przerażeni. W sumie ro nie wiem czemu, ale prawdopodobnie dlatego, iż posiadają dużo więcej siły niż ludzie i dziewczyna mogła mi skręcić kark. Mrugnęłam kilkukrotnie, kiedy w końcu po miesiącu poczułam ulgę. Od tak długiego czasu nie mogłam się pozbyć tego cholernego uczucia, jakby mi coś przeszkadzało.
— Lorren? — Odezwał się zaniepokojony Mekkior.
— Wszystko dobrze? — Zapytała spanikowana brunetka.
— Pierwszy raz od miesiąca czuję ulgę z moim karkiem, który nie chciał strzelić. — Spojrzeli na mnie zaskoczeni, a ja strzeliłam nim w drugą stronę, po czym przesunęłam po nim dłonią. — Nigdy nie widzieliście, żeby dziewczyna strzelała karkiem, czy co, bo nie rozumiem. — Odezwałam się do nich, a oni się cicho zaśmiali.
— Bardziej nas dziwi to, że tak sobie swobodnie z nami rozmawiasz. — Uśmiechnęłam się złośliwie na słowa granatowowłosego.
— Zawsze mogę was z powrotem zabijać wzrokiem. — Powiedziałam, a on spojrzał na mnie zaskoczony.
Wszyscy pozostali się zaśmiali na jego reakcję, a ja opuściłam wzrok i niemal od razu uleciał ze mnie mój chwilowy entuzjazm. Denerwuje mnie to uczucie, jakby coś miało miejsce, a ja nie mam pojęcia co.
— Coś się stało, Lorren? — Zapytał czarnowłosy, a ja na niego spojrzałam i niemal natychmiastowo pokręciłam głową przecząco.
Nie mam ochoty na zwierzanie się. Poza tym wątpię, że mogliby mi jakkolwiek pomóc. Może z nimi rozmawiam, ale nie zmienia to faktu, że są oni nadal moimi wrogami. Nie powinnam im ufać, bo w przeciwnym razie opuszczę gardę, a wtedy skończy się to wbiciem sztyletu w plecy. Przywiązywać się też nie mogę. Muszę po prostu pozostać obojętna, a wtedy nic się nie stanie. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro