Zaufanie
2/? - Kolejny rozdział 15:30
Pov. Mekkior
Zrąbałem na całej linii. Od kiedy nazwałem ją więźniarką, nie odzywa się do mnie nawet słowem, kiedy to staram się zacząć z nią rozmowę. Przez cały ten czas staram się jakoś zwrócić jej uwagę, ale nic nie działa. Całkowicie mnie ignoruje. Jedzenia również nie ruszyła. Stwierdziła, że jest tam pewnie jakaś substancja, przez którą zacznie mówić o wszystkim. Żeby jeszcze takie coś w ogóle istniało. W tym momencie do moich uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi, dlatego spojrzałem w tamtym kierunku. Przez drzwi wchodziła moja matka i rodzeństwo.
— Gdzie ta dziewczyna? — Zapytała czarnowłosa, a ja wskazałem w kierunku okna.
— Od dwóch godzin tam stoi i zachowuje do mnie dystans, jakbym był jakiś trędowaty. — Leyon się zaśmiał na moje słowa.
— Niewiele od prawdy to nie odbiega. Patrzyłeś dzisiaj w lustro? — Warknąłem na swojego młodszego brata.
— Spokój obydwoje. — Skarciła nas nasza rodzicielka. — Rozmawiałeś z nią? — Zapytała, a ja kiwnąłem głową i odwróciłem wzrok.
— Coś spaprał? — Odezwał się nagle Izashi, który nie wiem kiedy wszedł do mojego pokoju.
— Tłumaczyłem jej, czemu nie może wyjść na korytarz, a w pewnym momencie nazwałem ją „więźniarką". Od tamtego czasu się nie odzywa. Jest uparta, jakby była Katzem. — W tym momencie dostałem przez głowę od mojej siostry, Izashiego, Seriis i nawet od mojej matki.
— Kompletnie nie potrafisz nawiązywać relacji z innymi. — Skomentował mój przyjaciel, a ja spojrzałem na nich z wyrzutem.
— Mekkior, postaw się na jej miejscu. Jakbyś się czuł? — Zwróciłem swój wzrok na moją rodzicielkę. — Siedzi w niewoli. Jest w nieswoim świecie. Nie wie co się dzieje z jej rodziną i najbliższymi. Jest człowiekiem, ale ma w organizmie krew demona, która powoli zmienia jej DNA. Wszyscy powinniśmy postawić się postawić na jej miejscu, jeśli chcemy zdobyć choć trochę jej zaufanie. — Wszyscy kiwnęli głowami.
— Nie wiemy nawet jak ma na imię. — Odezwała się Kathari, a ja oparłem się o swoje kolano łokciem.
— Podała imię Lorren. — Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. — Zanim spartoliłem sprawę, udało mi się tego dowiedzieć. — Wzruszyłem ramionami, a moja matka podeszła do szarookiej.
— Lorren... — Zwróciła na siebie uwagę. — Nie miej za złe Mekkiorowi tego, że nazwał cię „więźniarką". Rozumiem, że nie rozumiesz co się dzieję dookoła ciebie i na pewno martwisz się ty, co może się dziać z twoimi ro — Weszła jej w zdanie.
— Mam gdzieś moich rodziców. — Wszyscy się zdziwiliśmy.
— Ale... Przecież to oni ci dali życie. — Powiedziała moja matka.
— Średnio mnie to obchodzi. To głównie przez nich to wszystko, co mnie teraz spotyka się stało, bo wysłali mnie do szkoły wojskowej, więc równie dobrze mogliby zdechnąć. — Powiedziała, a przy tym nawet nie spojrzała na czarnowłosą, która już powoli zaczęła się denerwować.
Dla naszej matki, rodzina zawsze była najważniejsza. Mimo wszystko nigdy nie poznała osób, które ją poczęły. Po narodzinach została zabrana do miejsca, gdzie była zamknięta, aż poznała naszego ojca. Gdy on się zmienił, nie odstępowała nas na krok. Chciała, abyśmy nie musieli przechodzić przez dzieciństwo bez rodziców, tak samo jak ona.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? Życzysz własnym rodzicom śmierci. Czemu? Czym ci zawinili? — Zauważyłem to, jak moja Dasate zacisnęła szczękę.
Ona też się powoli denerwuję.
— To nie ma z wami nic wspólnego, więc się nie wcinajcie w moje życie. — Moja matka pokręciła głową.
— Może będę w stanie ci pomóc zrozumieć to, co kierowało twoimi rodzicami. — Lorren za moment chyba wyjdzie z siebie.
— Wiem co. Wszystko im we mnie nie pasowało. Moje zachowanie, mój wygląd, moje oceny w szkole, moje towarzystwo, w sumie wszystko co robiłam. Od kiedy pamiętam, spisywali mnie na straty, bo uważali, że niczego nie osiągnę. Woleli mieć syna, ale wygrał inny jebany plemnik. Bez mojej wiedzy wysłali moje dokumenty do szkoły wojskowej, a gdy w tym roku odbierałam odznaczenie wojskowe, zamienili się nagle w kochających rodziców, dumnych z córki, która według nich wyszła na ludzi. Jeśli jest pani w stanie cofnąć czas i sprawić, żebym choć raz mogła mieć normalny dzień jako nastolatka i nie mieć reprymendy z to, że coś zrobiłam nie tak, jak według moich rodziców miało być, to byłabym wdzięczna. — Ostatnie zdanie aż ociekało sarkazmem.
Przez całą swoją wypowiedź patrzyła na moją matkę, a ona na końcu do niej podeszła. Widziałem to, jak Lorren spięła wszystkie mięśnie, kiedy czarnowłosa stanęła praktycznie przed nią.
— Już lepiej, kiedy to wszystko z siebie wyrzuciłaś? — Dziewczyna wypuściła z płuc powietrze, a przy tym pokręciła nie dowierzając głową.
— Ta, zajebiście po prostu. — Znowu odezwała się sarkastycznie. — Jestem w innym wymiarze i siedzę w niewoli. Nie wiem ile moich przyjaciół przeżyło. Czy w ogóle ktokolwiek przeżył po ataku tamtego Zariaka. Nie wiem co się dzieję w moim świecie, a do tego muszę siedzieć w jednym pomieszczeniu z demonami, kiedy jestem nieuzbrojona i nie wiem, czy mnie za moment nie zaatakują. Dodatkowo tamten chodzący feromon mnie wkurza, jak jasna cholera i naprawdę mocno się powstrzymuję, żeby mu nie przyjebać w gębę. O czymś zapomniałam? — Uśmiechnęła się zdenerwowana, a ja w końcu podszedłem do mojej matki i ją od niej odciągnąłem.
— Nie jestem pewny, czy denerwowanie jej to aby na pewno dobry pomysł, matko. — Powiedziałem, na co pokręciła głową.
— Kompletnie nie zrozumiałeś tego, co ta rozmowa miała na celu. — Stwierdziła, a ja i w sumie wszyscy mrugnęliśmy kilkukrotnie, bo nie zrozumieliśmy o co chodzi. — Z tej rozmowy dowiedziałam się mnóstwo informacji z jej dzieciństwa. Miała trudne życie, zanim dołączyła do wojska, a do tego jeszcze wbrew własnej woli. Mekkior, spójrz na nią z innej perspektywy. Zauważysz wtedy to, jak bardzo może być ona podobna do ciebie, Kathari, Leyona, w ogóle do was wszystkich. Sam doskonale wiesz, jakie to uczucie, kiedy ma się jednego wymagającego rodzica. Ona ich miała obydwóch. — Spojrzałem w jej kierunku. — Poproszę kogoś, aby przyniósł jej jakieś ubrania. Powinna się przebrać z tych zakrwawionych ciuchów w coś czystego i się umyć. Żebyś mógł z nią jakoś normalnie porozmawiać, powinna się najpierw czuć swobodnie. Pokaż jej, że nie jesteś wcale taki zły. Pokaż się jej z tej lepszej strony, którą pokazujesz mi, kiedy przychodzisz do mnie, aby porozmawiać. — Kiwnąłem głową, a w kolejnej chwili wszyscy wyszli z pomieszczenia.
Z powrotem podniosłem na nią wzrok, jednak ona nawet na mnie nie patrzyła kątem oka. Zaciskała z całej siły szczękę i pięści. Pokręciłem głową, po czym do niej podszedłem, aby w kolejnej chwili stanąć w ten sam sposób co ona, ale po drugiej stronie. W przeciwieństwie do niej, miałem ręce w kieszeniach spodni. Ona natomiast krzyżowała je na klatce piersiowej. Muszę się przełamać i po prostu zacząć z nią rozmawiać, tak jak to zrobiłem wcześniej. Spojrzałem na nią, dzięki czemu zobaczyłem to, że patrzy na mnie z nienawiścią w oczach. Lekko zabolały mnie przez to serca, jednak muszę przywyknąć do tego spojrzenia. Nim mnie jakkolwiek zaakceptuje, minie jeszcze dużo czasu.
— Przepraszam za to, że nazwałem cię „więźniarką". — Wyraźnie ją zaskoczyłem, czego dowodziły lekko uniesione brwi. — Mój ojciec chciał cię przesłuchać, czego dowodził ból na twoim boku. Próbował wyciągnąć z ciebie jakieś informacje o twoim świecie, armii, broni jaką posiadacie. W ogóle o wszystkim. Moja matka go zatrzymała, a przy tym powiedziała mu kilka rzeczy. — Nie patrzyłem jej w oczy, a za okno, gdzie aktualnie trwała ulewa. — Byłaś ciężko ranna po spotkaniu z moim ojcem, dlatego cię przenieśliśmy tutaj. Nie zależy nam na tym, aby cię zabić. Tym bardziej teraz, kiedy z badań mojego brata wyszło, że przypuszczenia o tym, iż masz w sobie krew demona są słuszne. Może nie wiemy, jak szybka jest regeneracja ran człowieka, ale na pewno nie tak szybka, jak nasza. — Wciąż nie odwróciłem na nią wzroku. — Z tego co mówiłaś wynika, że nie miałaś łatwego życia. Trochę zbieg okoliczności, bo ja też nie. Jestem najstarszym synem, a do tego pierwszą osobą w kolejce do tronu. Od kiedy pamiętam, wszyscy mi powtarzali to, że pewnego dnia zajmę stanowisko mojego ojca po jego odejściu. Cała trójka, czyli ja, moja siostra Kathari i mój brat Leyon. Nasze życia od zawsze były kierowane na to, czego oczekiwał nasz ojciec. Żadne z nas nigdy nie robiło tego, co chciało. Tylko nasza matka dawała nam jakieś ulgi. Pozwalała nam na to, czego ojciec nie akceptował. Pomimo, że nie ingerował za bardzo w nasze dorastanie, miał nad nami kontrole. Każdy nasz krok był zaplanowany przez niego. — Ucichłem na moment, a gdy miałam zacząć ponownie mówić, odezwała się ona.
— Nienawidzisz go? — Spojrzałem na nią w końcu, dzięki czemu zobaczyłem w jej oczach, że tamta nienawiść zniknęła.
— To nie tak, że go nienawidzę. Jest moim ojcem, dał mi życie i w ogóle, ale już nie jest taki, jaki był kiedyś. Od kiedy miałem pięćset dwadzieścia lat, nie uczestniczył w moim i mojego rodzeństwa życiu. Teraz za każdym razem, kiedy się do mnie zbliża, odczuwam strach, jakbym stał przed samym Starożytnym, który zamienił się w zwiastuna śmierci. Nie mam w zwyczaju, aby się bać, ale on? Przeraża mnie, kiedy tylko pojawi się w zasięgu mojego wzroku. Staram się go unikać, jak najbardziej, co jest trudne do zrobienia, bo mimo wszystko żyjemy pod jednym dachem. Muszę się go słuchać, nawet jeśli mi to nie pasuje. Nie byłbym w stanie mu się postawić. Nie jestem w stanie go nawet pokonać w walce na miecze. Jeśli bym mu się sprzeciwił, skończyłoby się to dla mnie wyrokiem śmierci. Nie wiem co by się musiało stać, żebym zebrał odwagę i to zrobił. — Opuściłem wzrok, a ona spojrzała na „zapłakaną" szybę.
— ... — Milczała, a przy tym miała teraz opuszczony wzrok.
Zamyśliła się? Prawdopodobnie, bo na to wskazuje jej obojętny wyraz twarzy. Powoli spojrzała na okno, a przy tym westchnęła.
— Niby rodzice stawiają nam poprzeczki tak, abyśmy do nich sięgali, ale ta, którą postawiono mi była tak wysoko, że nawet sam Bóg by jej nie dosięgnął. Moi rodzice oczekiwali ode mnie perfekcji, której nie byłam w stanie osiągnąć. Oni sami nie byli w stanie jej nawet osiągnąć. Ojciec mi raz powiedział „Nie wiem jakim sposobem z moich genów wyszło takie beztalencie i nieudacznik w kobiecej skórze, które jedyne co jest w stanie osiągnąć, to porażka, którą sama jest.". Nie ważne co robiłam, nigdy nie był zadowolony. Matka to samo. Według nich nie byłam w stanie niczego osiągnąć. Uważali, że za mną ciągnie się tylko szlak porażek. Woleli mieć syna i nie mieli skrupułów, aby powiedzieć mi o tym prosto w twarz. — Spojrzałem na nią, kiedy usłyszałem to, jak jej głos się lekko zachwiał.
To w tym momencie zauważyłem w jej oczach tak głęboki smutek, niczym otchłań na środku oceanu zachodniego. Dostrzegłem także to, jak przy jej rzęsach zaczęły się zbierać szklące łzy.
— Nie ważne co bym zrobiła, wszystko było źle i wbrew temu, czego oczekiwali moi rodzice. Po jakimś czasie w końcu przestałam się starać, aby jakkolwiek ich zadowolić, bo nie widziałam w tym najmniejszego sensu, skoro i tak nic nie było dobrze. Zbuntowałam się i wszystko robiłam po swojemu, a przyprawiało mi to tylko więcej problemów i kłótni w domu. Mój ojciec kilkukrotnie słownie mnie już wydziedziczał, a gdy w końcu klamka zapadła i stwierdził, że moje zachowanie jest nie do przyjęcia, bez mojej wiedzy wysłał moje dokumenty do szkoły wojskowej. Gdy w tym roku otrzymałam odznaczenie, znowu ich spotkałam. Rozmowa z nimi była niezręczna, jak cholera. Przyjechali tylko po to, aby zobaczyć, czy w końcu wyszłam na ludzi. Byłam zaskoczona, że przyjechali, bo w końcu nie obchodziłam ich przez... W sumie całe moje życie. Nagle z niczego postanowili naprawić to wszystko, co spierdolili w ciągu dwudziestu lat mojego życia. Nie umieli uwierzyć w to, że taki „nieudacznik", jak ja był przedstawicielem jednego z sześciu korpusów treningowych i do tego, że zdobył odznaczenie Generała Brygady. — Po jej słowach, przetarła oczy, które przez cały jej monolog się szkliły od łez.
Nie wiem w sumie co mną ruszyło, ale gdy skończyła mówić, podszedłem do niej, aby w kolejnej chwili ją objąć. Wzdrygnęła się zaskoczona, jednak została w jednym miejscu. Nie rzucała się i nie starała się uciec. Gdy zobaczyłem jej łzy, poczułem ból w sercu i po prostu z marszu zrobiłem to, co się stało. Oparłem się policzkiem o jej głowę, a przy tym wplątałem swoją prawą dłoń w jej krótkie włosy. Po chwili opuściła dłonie luźno, a przy tym pociągnęła nosem.
— Nie brzydzisz się człowieka? — Zapytała nagle, ale milczałem. — Wcześniej wyglądałeś tak, jakbyś chciał mnie najchętniej zabić, a teraz? Przytulasz mnie, jakbyśmy byli przyjaciółmi. Nie boisz się, że coś ci zrobię przez twoją nieuwagę? — Dodała, a ja wypuściłem powietrze w napływie śmiechu.
— Muszę ci chyba zaufać. — Wzdrygnęła się, a przy tym cicho zaśmiała.
— Debil. — Zaśmiałem się cicho na jej słowa.
— Nie jesteś pierwsza i ostatnia, która mnie tak nazywa. — Odsunąłem się od niej, a ona podniosła na mnie wzrok, dzięki czemu zobaczyłem jeden mały szczegół.
Lekko, prawie niezauważalnie się ona uśmiechnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro