Scena 3
Autorstwa: Aren444, BrynzelZulik, Chlebek
— Witaj, Tove. Jakże miło mi cię tutaj gościć — odezwał się Ingvar z uśmiechem. — Słyszałaś już pewnie o lekarstwie, które mogłabyś przynieść królowi. — Nie szczędził ironii w głosie.
Kobieta spojrzała krzywo po biednej izbie. Przykryte szarą pościelą łoże, stolik przypalony niezliczoną ilością tytoniu, wieszak będący połączeniem starej miotły i koła od niewielkiej taczki i oczywiście świecznik reperowany kawałkami szmat utwardzonych żywicą. Ingvar musiał wybrać tę tawernę, bo Wrota Anarchii gościły w swoich murach wszystkich — bogaczy, biedotę, okolicznych chłopów, podróżników, mężów szukających ustronnego miejsca z kochankami, najemników i wszelkie hultajstwo. Nikogo nie dziwił zatem widok Ingvara i podejrzanie wyglądającej kobiety.
— Witam, szanowny doradco. — Tove ściągnęła kaptur, odsłaniając skąpane bielą włosy. Bacznie przyglądała się starszemu od siebie mężczyźnie.
— Przejdźmy więc do konkretów, nie mamy zbyt wiele czasu do zmarnowania. Jakiej oczekujesz zapłaty?
— Odpowiedniej. — Uśmiechnęła się krzywo, pokazując wybity ząb. — W końcu mam pozbawić życia ukochanej księżniczki ludu.
— Konkrety, moja droga, konkrety — Powtórzył zniecierpliwiony — Złoto? Coś bardziej wymyślnego? Ile?
— Siedemset tysięcy sztuk złota.
— Sądzisz, że za zwykłe zabójstwo córki króla możesz tyle oczekiwać!? — Podniósł głos na znak zdenerwowania.
Rozległo się głośne stuknięcie z pokoju obok. Tove wolnym krokiem zbliżyła się do ściany, niczym duch nie wydawała przy tym żadnego dźwięku. Dostrzegła, że deski przybytku w jednym miejscu były zbutwiałe, a tym samym izba obok miała wgląd do ich kwatery. Nie wiadomo skąd wyjęła nóż i opierając, naznaczyła głownią krąg wokół wizjera, dając do zrozumienia, żeby zachować większą dyskrecję. Jednocześnie nasłuchiwała ruchu, oddechu, czegokolwiek. Niczego jednak nie usłyszała, więc wróciła do rozmówcy.
— Trzysta pięćdziesiąt tysięcy.
— Chyba się nie zrozumieliśmy, doradco — oznajmiła chłodno Tove, przyciskając zatruty sztylet do alabastrowej skóry na szyi Ingvara. — Tutaj nie chodzi o pierwsze lepsze zabójstwo. Chcesz, żebym pozbawiła życia księżniczkę Marianne? — Ciemne oczy błysnęły rozbawieniem. — To przestań skomleć jak pies i płać, kurwa.
— P-przekonam króla, żeby dał mi sześćset tysięcy, ale nie sądze, żeby zgodził się na więcej. — Pomimo tego, że cały już trząsł się, próbował opanować głos. — Możesz zrobić co chcesz. Zabić w jaki sposób chcesz. Jak mi rozkażesz, pomogę ci. To nadal dużo.
— Niech ci będzie. — Tove zabrała ostrze, prychając przy tym ze zirytowaniem. — Co do wykonania zadania, słyszałam, że król organizuje niedługo bal dla Marianne, prawda?
— Tak, organizuje. — Ingvar cały czas próbował uspokoić oddech.
— W takim razie zadbaj o to, żeby żaden z królewskich strażników nie przeszkadzał w czasie balu. — Tove podrzuciła sztylet i posłała go prosto w ścianę. — Wmieszam się w tłum, a kiedy król złoży życzenia swojej ukochanej córeczce — wyszczerzyła zęby — Trach! — Wyrzuciła ręce w powietrze. — Królewskie białe szafy zabarwią się szkarłatem.
— Oczywiście, zadbam o wszystko — Pomimo największego strachu przed nieludzkim zachowaniem Tove, uśmiechnął się na myśl, że wszystko idzie według jego planu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro