Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Autorstwa: Sansiviria

Syk.

Widać było tylko ciemność. Jej macki kotłowały się i burzyły, zaczerniając wszystko dymiącym mrokiem. Ażurowe cienie przesuwały się w jej wnętrzu, nakładały się na siebie i przeplatały.

Ciemność żyła.

Trzask.

Trzy postacie stały pośrodku, pochylając się nad poszarpaną skałą. Było w niej coś przerażającego, wprawiającego w pozbawiający tchu niepokój. Pradawne zło, zaklęte na wieki w kawałku kamienia. Czyste bezprawie.

— To będzie kamień węgielny naszego królestwa — powiedział ktoś z namaszczeniem, powoli cedząc słowa przez zęby. — Chodź tu, Linusie, czy jak ci tam było i mów te swoje zaklęcia.

— Więcej szacunku, mój drogi Ingvarze, szacunku. Nie chciałbym przypadkiem przemienić ciebie — wyszeptał demon upiornie, zadowolony z pełnej strachu ciszy, którą wywołał. — Et sic regnum iniustum stabilitur in sæcula.

Jęk.

Skała rozciągnęła się i skręcała w zdobione skomplikowanymi ornamentami kolumny, łuki oraz portale masywnego zamku. Mrok pod nimi przerodził się w kamienną posadzkę, wieczna noc powyżej wysklepiła się w wysoki, elegancki sufit sali, a wirujące po bokach cienie zebrane razem utworzyły obity lekkością czerni tron. Przez ogromne okna widać było biegnącą coraz dalej drogę, niknącą gdzieś za horyzontem. Ciemność nieustannie zmieniała swą postać, a powstające kreatury coraz bardziej przypominały coś, co można by nazwać królestwem.

— Teraz ty, wiedźmo — zarządził Ingvar, zupełnie nieprzejęty rozgrywającym się na jego oczach teatrem pradawnej magii. — Jaką przyszłość widzisz dla tego kraju?

— Jestem prawdziwą wyrocznią, sławną Miriam, nie jakimś czarodziejskim plugastwem! — zaskrzeczała kobieta w odpowiedzi. — Domagam się należytego szacunku.

— Nie pleć bzdur. Gadaj.

Milczała, wbiła tylko bezdenny wzrok w jego oczy, nie spuszczając spojrzenia choćby na chwilę. Czekała.

— Dobrze, dobrze, dostaniesz własną komnatę w zamku... ze wszystkimi wygodami, które ci się wymarzą! A teraz wróż — rzucił zniecierpliwiony.

Ukontentowana Miriam sięgnęła ręką do sakiewki ukrytej wśród falban rozłożystej sukni i wyjęła z niej garstkę podejrzanie wyglądających ziół. Zaciągnęła się lekko, po czym wypuściła z ust chmurę czerwonawego dymu. Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie, a policzki przybrały niezdrowo bladą barwę.


Z sennej mary stworzone,

Królestwo bitwy polem się stanie.

Dobro w nim zagrożone,

W nim brat przeciwko bratu stanie.


Czernią po granice oblepione,

Nienawiścią do szpiku skażone.

Niczym teatr lalek

Przez fałszywych władców prowadzone.


Labiryntem sekretów dom Wasz się stanie

Cmentarzyskiem marzeń o wieczności

A dzieci Wasze po krańcach wszystkich świata rozsiane

Pełne będą wątpliwości


W unoszących się wokół wieszczki oparach mgły pojawiły się niejasne obrazy, wirujące w tańcu widma i zatrzymane w pół kroku sylwetki. Gdzieś błysnął sztylet, obok którego świsnęła półprzezroczysta strzała. Czarodziejska księga zapłonęła fioletowym ogniem, zasyczała, a zaraz potem buchnął z niej gęsty dym.


Pałac zbudowany z kości poległych

Z krwi spragnionych

Łaknących wielkości

Runie


Przyjaźń piętnowana od lat najmłodszych

Czysta niczym łza

Najświętszej Panny

Polegnie


Harmonia między dobrem i złem

Magią i człowieczeństwem

Odwieczna i niezachwiana

Zniszczeje


Z podłogi podniósł się popiół, tworząc fasadę jakiegoś budynku, obracającego się w szaleńczym tempie. Z każdą chwilą wydłużał się i rósł, aż w końcu upadł, podnosząc tumany kurzu. Spod nich wyłoniły się stare, zbielałe kości, czyjeś szczątki, zalegające w niekończących się stosach. W tle przemykały ledwo widoczne, usypane z prochu postacie.


I nie będzie już światła, szczęścia i nadziei

Ni słońca za dnia i księżyca w nocy


Nie będzie moralności, nudy i etyki

Ni serca mężnego u Waszego boku


Nie będzie już nic prócz zdrady, swawoli i mroku

I truchła zgnilizny i bezbożnych modlitw po zmroku


Aksamitna ciemność rozlała się w powietrzu i wszystkie widziadła zniknęły, pozostawiając salę tronową pogrążoną w nieprzeniknionym mroku. Zaraz potem coś huknęło i Miriam upadła ciężko na posadzkę, dłonią chwytając się za serce.

Zaraz po wygłoszeniu tych słów upadła ciężko na posadzkę, dłonią chwytając się za serce.

— Świetnie — skwitował krótko Ingvar, nawet nie próbując jej pomóc. — Teraz poznasz swego władcę, demonie. Nazywa się Alexander i już tu zmierza.

— Dobre imię dla słabego króla — syknął.

Nagle coś huknęło, a ogromne wrota naprzeciw tronu rozwarły się, ukazując stojącego za nimi młodego mężczyznę.

— Więc [może jakieś przekleństwo] daj mi siłę — zażądał odrobinę chwiejnym głosem. — Chcę żyć wiecznie, mieć we władaniu magię tak złą, by cały naród drżał pod moim berłem, chcę władać po kres wieków, z... z moim wiernym doradcą u boku.

— Zgodnie z rozkazem — mruknął Linus, po czym pstryknął palcami. — Jeszcze jakieś życzenia, panie? — zadrwił.

— Czy... czy ta ciemność kiedyś zniknie?

— Czyż nie chciałeś prawdziwego Królestwa Bezprawia? — Demon rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i zachichotał upiornie.

— Oczywiście, że zniknie, niech Wasza Wysokość nie będzie nierozsądny — pospieszył z odpowiedzią Ingvar. — Gdy tylko ten demon zabierze stąd swój tyłek i całą tę mroczną wilgoć, którą ze sobą przyniósł.

— Tak tylko przypomnę, że...

— Milcz i zejdź królowi z oczu. Wasza Wysokość nie chce cię już widzieć. A, i zabierz też wiedźmę.

I tak oto pierwszy świt w Królestwie Bezprawia zastał je ciemne i ciche. Nikt jednak nie wiedział, że pod cieniem tej przykrywki czaiły się rosnące w siłę złe moce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro