Prolog
Autorstwa: Sansiviria
Syk.
Widać było tylko ciemność. Jej macki kotłowały się i burzyły, zaczerniając wszystko dymiącym mrokiem. Ażurowe cienie przesuwały się w jej wnętrzu, nakładały się na siebie i przeplatały.
Ciemność żyła.
Trzask.
Trzy postacie stały pośrodku, pochylając się nad poszarpaną skałą. Było w niej coś przerażającego, wprawiającego w pozbawiający tchu niepokój. Pradawne zło, zaklęte na wieki w kawałku kamienia. Czyste bezprawie.
— To będzie kamień węgielny naszego królestwa — powiedział ktoś z namaszczeniem, powoli cedząc słowa przez zęby. — Chodź tu, Linusie, czy jak ci tam było i mów te swoje zaklęcia.
— Więcej szacunku, mój drogi Ingvarze, szacunku. Nie chciałbym przypadkiem przemienić ciebie — wyszeptał demon upiornie, zadowolony z pełnej strachu ciszy, którą wywołał. — Et sic regnum iniustum stabilitur in sæcula.
Jęk.
Skała rozciągnęła się i skręcała w zdobione skomplikowanymi ornamentami kolumny, łuki oraz portale masywnego zamku. Mrok pod nimi przerodził się w kamienną posadzkę, wieczna noc powyżej wysklepiła się w wysoki, elegancki sufit sali, a wirujące po bokach cienie zebrane razem utworzyły obity lekkością czerni tron. Przez ogromne okna widać było biegnącą coraz dalej drogę, niknącą gdzieś za horyzontem. Ciemność nieustannie zmieniała swą postać, a powstające kreatury coraz bardziej przypominały coś, co można by nazwać królestwem.
— Teraz ty, wiedźmo — zarządził Ingvar, zupełnie nieprzejęty rozgrywającym się na jego oczach teatrem pradawnej magii. — Jaką przyszłość widzisz dla tego kraju?
— Jestem prawdziwą wyrocznią, sławną Miriam, nie jakimś czarodziejskim plugastwem! — zaskrzeczała kobieta w odpowiedzi. — Domagam się należytego szacunku.
— Nie pleć bzdur. Gadaj.
Milczała, wbiła tylko bezdenny wzrok w jego oczy, nie spuszczając spojrzenia choćby na chwilę. Czekała.
— Dobrze, dobrze, dostaniesz własną komnatę w zamku... ze wszystkimi wygodami, które ci się wymarzą! A teraz wróż — rzucił zniecierpliwiony.
Ukontentowana Miriam sięgnęła ręką do sakiewki ukrytej wśród falban rozłożystej sukni i wyjęła z niej garstkę podejrzanie wyglądających ziół. Zaciągnęła się lekko, po czym wypuściła z ust chmurę czerwonawego dymu. Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie, a policzki przybrały niezdrowo bladą barwę.
Z sennej mary stworzone,
Królestwo bitwy polem się stanie.
Dobro w nim zagrożone,
W nim brat przeciwko bratu stanie.
Czernią po granice oblepione,
Nienawiścią do szpiku skażone.
Niczym teatr lalek
Przez fałszywych władców prowadzone.
Labiryntem sekretów dom Wasz się stanie
Cmentarzyskiem marzeń o wieczności
A dzieci Wasze po krańcach wszystkich świata rozsiane
Pełne będą wątpliwości
W unoszących się wokół wieszczki oparach mgły pojawiły się niejasne obrazy, wirujące w tańcu widma i zatrzymane w pół kroku sylwetki. Gdzieś błysnął sztylet, obok którego świsnęła półprzezroczysta strzała. Czarodziejska księga zapłonęła fioletowym ogniem, zasyczała, a zaraz potem buchnął z niej gęsty dym.
Pałac zbudowany z kości poległych
Z krwi spragnionych
Łaknących wielkości
Runie
Przyjaźń piętnowana od lat najmłodszych
Czysta niczym łza
Najświętszej Panny
Polegnie
Harmonia między dobrem i złem
Magią i człowieczeństwem
Odwieczna i niezachwiana
Zniszczeje
Z podłogi podniósł się popiół, tworząc fasadę jakiegoś budynku, obracającego się w szaleńczym tempie. Z każdą chwilą wydłużał się i rósł, aż w końcu upadł, podnosząc tumany kurzu. Spod nich wyłoniły się stare, zbielałe kości, czyjeś szczątki, zalegające w niekończących się stosach. W tle przemykały ledwo widoczne, usypane z prochu postacie.
I nie będzie już światła, szczęścia i nadziei
Ni słońca za dnia i księżyca w nocy
Nie będzie moralności, nudy i etyki
Ni serca mężnego u Waszego boku
Nie będzie już nic prócz zdrady, swawoli i mroku
I truchła zgnilizny i bezbożnych modlitw po zmroku
Aksamitna ciemność rozlała się w powietrzu i wszystkie widziadła zniknęły, pozostawiając salę tronową pogrążoną w nieprzeniknionym mroku. Zaraz potem coś huknęło i Miriam upadła ciężko na posadzkę, dłonią chwytając się za serce.
Zaraz po wygłoszeniu tych słów upadła ciężko na posadzkę, dłonią chwytając się za serce.
— Świetnie — skwitował krótko Ingvar, nawet nie próbując jej pomóc. — Teraz poznasz swego władcę, demonie. Nazywa się Alexander i już tu zmierza.
— Dobre imię dla słabego króla — syknął.
Nagle coś huknęło, a ogromne wrota naprzeciw tronu rozwarły się, ukazując stojącego za nimi młodego mężczyznę.
— Więc [może jakieś przekleństwo] daj mi siłę — zażądał odrobinę chwiejnym głosem. — Chcę żyć wiecznie, mieć we władaniu magię tak złą, by cały naród drżał pod moim berłem, chcę władać po kres wieków, z... z moim wiernym doradcą u boku.
— Zgodnie z rozkazem — mruknął Linus, po czym pstryknął palcami. — Jeszcze jakieś życzenia, panie? — zadrwił.
— Czy... czy ta ciemność kiedyś zniknie?
— Czyż nie chciałeś prawdziwego Królestwa Bezprawia? — Demon rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i zachichotał upiornie.
— Oczywiście, że zniknie, niech Wasza Wysokość nie będzie nierozsądny — pospieszył z odpowiedzią Ingvar. — Gdy tylko ten demon zabierze stąd swój tyłek i całą tę mroczną wilgoć, którą ze sobą przyniósł.
— Tak tylko przypomnę, że...
— Milcz i zejdź królowi z oczu. Wasza Wysokość nie chce cię już widzieć. A, i zabierz też wiedźmę.
I tak oto pierwszy świt w Królestwie Bezprawia zastał je ciemne i ciche. Nikt jednak nie wiedział, że pod cieniem tej przykrywki czaiły się rosnące w siłę złe moce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro