Rozdział 4 - Sariah
Książka.
Na stole obok mojego śniadania leżała książka.
Właściwie nie wiem czemu żywiłam wobec niej jakieś podejrzenia. Ale podeszłam powoli patrząc na jej rozsypane brzegi.
Gdy wartownik mi ją przyniósł, spytałam się go co to jest. On jedynie zmierzył mnie wzrokiem pełnym politowania i zostawił samą sobie. Owsianka stygła gdy powoli podniosłam książkę. Przejechałam palcami po pożółkłych stronach. Na moje usta wpłyną lekki uśmiech.
Zjadłam szybko śniadanie i chwyciłam książkę, którą uznałam za moje małe zwycięstwo. Zaczęłam czytać tomik poezji, który jak się okazało był tym samym, który miałam przeczytać od kilku miesięcy. Westchnęłam głęboko zaciągając się zapachem starych stron.
Niespodziewanie dopadły mnie wyrzuty sumienia. Anwir i Elinadia musieli się martwić. Margot gdy nie przyjdę do niej w ciągu tego miesiąca, albo zacznie się martwić, albo rzuci na mnie klątwę. Siedziałam tu jak zakładnik. Ale miałam zapewnione miejsce do spania, ciepłe jedzenie, ubrania i kąpiel. Tak naprawdę powinnam się cieszyć, że mnie porwano. Uniknęłam dzięki temu ślubu z Fergusem albo tułaczki by uciec przed nim. W gruncie rzeczy wiedziałam, że czas spędzony tutaj jest pożyczony. Że gdy wrócę będę musiała zająć się obowiązkami księżniczki. Tyle, że nie wiedziałam kiedy wrócę i czy w ogóle wrócę. Mogłam tkwić tu całą wojnę. Mogłam jutro zostać zamordowana. Dopiero teraz uświadomiłam sobie w jak wielkim niebezpieczeństwie byłam. Jak mogłam być tak głupia, żeby dać uśpić moją czujność?
Ulgę, którą odczuwałam przez ostanie dni zastąpiła zgroza. To, że mnie dobrze traktowali oznaczało, że myślą, że ojcu na mnie zależy. Że będzie walczył o mnie. Co gdy dowiedzą się, że nic dla niego nie znaczę? Że dla niego mogłabym nie istnieć? Kiedy się z nim skontaktują nie będę mieć już takich przywilejów. Wtedy zmuszona zostanę uciekać. Obawiałam się, że ten moment nadejdzie szybciej niż byłam w stanie się przygotować.
Odłożyłam książkę i podeszłam do beczki, żeby ją przesunąć. Mój przekop był wąski, ale wystarczający bym mogła się przez niego przecisnąć na drugą stronę.
Po drugiej stronie podważyłam gałązki które złączyłam tak by przykryć dziurę. Ale gdy wychyliłam głowę...
Nie, nie, nie...
Na ziemi leżał śnieg.
Kochałam śnieg, bo w naszym rejonie pojawiał się rzadko i na krótko. Ale ten jeden cholerny raz zapragnęłam by go nie było. Nie byłam w stanie zakryć śladów jakie na nim zrobię. Zaciskając powieki starałam się pozbyć łez frustracji. W akcie desperacji nie mogłam zrobić błędu. Gdy się opanowałam. Zakryłam dziurę i powoli się wycofałam.
Jedyne za co byłam wdzięczna losowi to to, że ziemia była na tyle zamarznięta, że nie brudziła moich ciuchów. Otrzepałam się, wyczyściłam brud spod paznokci i zakryłam beczką tunel.
Opadłam na futro zrezygnowana. Musiałam znaleźć inny sposób by pozyskać informacje o tym miejscu. Książka wbiła mi się w plecy, więc wyciągnęłam ją i spojrzałam. Nie wiem czy łudziłam się, że powie mi co mam robić.
Z braku innej opcji otworzyłam ją i zaczęłam czytać. Wyglądała jakby ktoś wertować ją wiele razy. Niektóre rogi były nawet pozaginane, jakby ten ktoś miał ulubione wiersze, do których lubił wracać. Zastanawiałam się czy to była książka księcia. Czy mogłabym go lepiej poznać po kilku wierszach?
Kiedy kolejny ciepły posiłek został mi przyniesiony zorientowałam się jak czas szybko mi upłynął. Podeszłam do wyjścia z namiotu i uchyliłam jedną stronę. Na zewnątrz stał młody mężczyzna. Wydawał się młodszy ode mnie. Popatrzył na mnie jakby zobaczył ducha i natychmiast położył rękę na rękojeści miecza. Zobaczyłam, że zaraz obok niego znajduje się sakiewka, w której strażnicy nosili karty.
— Niech księżniczka wraca i nie zmusza mnie do użycia siły — jego akcent się wyraźnie odznaczał. Jego głos sprawił, że popatrzyłam mu w oczy. Widziałam w nich, że nie zawaha się wypełnić zadania pilnowania mnie choćby miał mnie skrzywdzić
— Zagraj ze mną w karty — skinęłam głową w kierunku sakiewki.
Uniósł wysoko brwi. Wyglądał na zdezorientowanego moimi słowami. Ja chyba sama również byłam. Ale zaraz przyszło mi do głowy, że byłaby to świetna okazja by go wypytać dyskretnie o obóz. Uśmiechnęłam się, więc szeroko i wzruszyłam ramionami. Zamrugał kilka razy jakby musiał przetrawić co właśnie do niego powiedziałam.
— Nie wydaje mi się księżniczko, by...
— Mam na imię Sariah — podsunęłam zachęcająco, na co wyraźnie jego postawa stała się przyjaźniejsza.
— Nie wydaję mi się Sariah, by to aby na pewno był dobry pomysł — zlustrował mnie od góry do dołu. — Jak się domyślasz mam cię pilnować.
— Możesz mnie pilnować w środku — popatrzyłam na niego błagalnie. — Proszę cię, strasznie się nudzę i ty pewnie też.
Widziałam jak bije się z myślami. W końcu westchnął i skinął głową. Uśmiechnęłam się słodko i moja głupia część ucieszyła się nawet z takie formy rozrywki.
— Ale — zatrzymał mnie. — Namiot zostaje uchylony, żeby inni widzieli, że tu jestem, nie chce mieć przez ciebie problemów. Nie próbujesz uciekać. Jeśli to zrobisz to zapewniam, że nie będę miły.
Pokiwałam zgodnie głową i weszłam do środka. On podpiął materiał tak by miał widok na resztę obozu i usiadł na ziemi tyłem do wyjścia blokując je. Wzięłam jedno futro z posłania i otuliłam się nim. Zajęłam miejsce tuż przed nim.
— Jak masz na imię? — zapytałam gdy wyciągnął karty i zaczął je tasować. Już otwierał usta, ale wyciągnęłam rękę by go powstrzymać. — Nie mów. Zagrajmy o to — uśmiechnęłam się przekrzywiając głowę. — Nie mam pieniędzy, więc grajmy o informacje.
Mężczyzna znieruchomiał przyglądając mi się. Uśmiechnął się, a w jego oczach zamigotały iskierki rozbawienia.
— Będą z tobą kłopoty — powiedział rozdając karty. — Gramy w wojnę. Nie możesz patrzeć na...
— Potrafię grać w karty — wzięłam swoją kupkę i dmuchnęłam na szczęście. — To może być rozgrzewka. Nie lubię gier gdzie los decyduje kto wygra — spojrzałam się na niego hardo.
Skinął głową, a jeden loczek opadł mu na czoło. Teatralnie strzelił karkiem. Był bardzo pewny siebie.
Zaczęliśmy grę.
***
— Przecież to jest niemożliwe!
Roan, bo ostatecznie los mi sprzyjał i dowiedziałam się jak ma na imię, szarpnął za włosy po piątej z rzędu przegranej w pokera gdy wyciągnęłam trzech króli.
— Jesteś oszustką — stwierdził i przetasował karty do kolejnego rozdania. — Jeszcze raz.
Rozdał karty i zapisał moją wygraną do notesu, w którym podliczał punkty. W między czasie dowiedziałam się, że ma dwadzieścia lat, stacjonuje tu od niedawna, ma młodszą siostrę o imieniu Lidia, mieszkał wcześniej w górach i oczywiście nie potrafi grać w karty ani pogodzić się z przegranymi. Wyczuwając odpowiednia chwilę postanowiłam poruszyć delikatny temat.
— Mam wrażenie, że nam cię już na wylot — posłałam mu niewinny uśmiech. Wzięłam karty do ręki nie spiesząc się i ponownie najpierw mu się przyjrzałam podczas gdy on patrzył na swoje. Czytałam z niego jak z otwartej księgi. Gdy mu coś nie szło drgała mu brew, jakby chciał unieść ją, ale ostatecznie się powstrzymywał. Natomiast gdy wszystko szło po jego myśli zaciskał wargi w cienką linie. Tak też teraz zrobił. Nie dałam po sobie niczego poznać tylko przekładałam karty w ręce bez ładu. — Może powiesz mi teraz coś o tym miejscu.
Starałam się by pytanie zabrzmiało niewinnie i niedbale, ale od razu postawiło go na baczności. Jego wzrok wyostrzył się momentalnie, a z śmiesznego chłopca stał się czujnym strażnikiem. Przeklnęłam się w duchu.
— Oczywiście nie musisz odpowiadać — powiedziałam szybko. Za szybko. Mentalnie uderzyłam się w czoło. Teraz odłożył karty nie dbając czy je widzę czy nie i przyjrzał mi się dokładniej. Odwzajemniłam to spojrzenie.
— Jesteś podstępną żmiją — zmienił pozycje i podparł się na kolanie. — Zaplanowałaś to i od początku ci o to chodziło.
Wzruszyłam ramionami nie wiedząc jak mam na to odpowiedzieć.
— Powiem ci coś Sariah — nachylił się w moją stronę. — Może i jesteś dobra w karty, ale nie sądzę, żebyś miała na tyle dobrą orientacje w terenie, żeby się stąd wydostać — odsunął się ode mnie wyraźnie z siebie zadowolony. — A noce bywają groźne dla bezbronnych dziewczynek.
Zagotowało się we mnie i tylko nad ludzkimi siłami powstrzymałam się, żeby mu nie pokazać jaka bezbronna jestem. Odwzajemniłam jego spojrzenie. Wywiązała się krótka bitwa na spojrzenia, którą wygrałam. Skwitował to prychnięciem i zaczął zbierać karty.
— Rozdaj jeszcze raz. Już ci nie dam fory o wielki, spocony, męski mężczyzno.
Zrzuciłam z siebie futro, bo atmosfera między nami niemal wrzała.
— Fory? — zapytał i zacisnął usta w ciasną linie.
Uniosłam jedną brew zerkając na swoje karty, ale reszta mojej twarzy nic nie zdradzała. Zaczęliśmy rozgrywkę.
— Informacje, którą jesteś mi winien zachowam na potem — zerknęłam na niego przed wyłożeniem karty. — Bo jesteś przecież mężczyzną honorowym czyż nie, Roanie?
— Słuchaj, nie chciałem cię urazić — westchnął i ze zmartwieniem zerknął na swoje karty. — Miło spędza się czas w twoim towarzystwie, nawet jeśli gdybyśmy grali o pieniądze ograłabyś mnie z nich co do ostatniej monety, ale nie mogę ci powiedzieć takiej informacji — ton jego głosu brzmiał jakby rzeczywiście było mu przykro.
Pokiwałam tylko głową uśmiechając się jednym kącikiem ust.
— Wiesz co Ro...
— Co tu się dzieje?!
Do namiotu jak huragan wpadł książę. Roan od razu zerwał się na równe nogi porzucając karty by się pokłonić. Ja, mimo że od razu się wyprostowałam, zostałam w pozycji siedzącej. Twarz mężczyzny wyrażała jedynie podejrzliwość i wściekłość. Zerkał to na mnie to na Roana, który nie ważył się podnieść z ukłonu.
— Żołnierzu — jego chłodny głos przeszył mnie na wylot, a Roan się wzdrygnął, ale wyprostował. — Co tu się dzieję?
Ton jego głosu wydawał się spokojny, ale coś mówiło mi, że wolałabym by krzyczał.
— Wasza Wysokość, ja i Sariah...
— Ty i Sariah? — książę z namysłem pokiwał głową. — Chyba się dobrze poznaliście skoro zwracasz się do księżniczki po imieniu.
Roan przełknął nerwowo ślinę. Książę zbliżył się do niego. Górował nad nim przez co na pewno czuł większą kontrolę. Z fascynacją patrzyłam jak samym spojrzeniem dyscyplinuje Roana. Miałam wrażenie, że go zaraz zmiażdży nie dotykając go.
— Wracaj na wartę.
Krótki zwięzły rozkaz sprawił, że mój towarzysz szybko się pokłonił i nawet nie dbając o karty wyszedł pospiesznie zasuwając materiał odgradzając nas od świata.
Zostałam sama z księciem. By uniknąć jego spojrzenia lub zademonstrować mu, że nie robi na mnie wrażenia jego autorytet, zaczęłam zbierać karty z ziemi. Niestety on najwyraźniej nie tolerował takiego zachowania. Przydeptał jedną z kart, którą miałam właśnie podnosić. Cudem cofnęłam palce, by uniknęły okrutnego losu.
Przykucnął sprawiając, że nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości. Z ociągnięciem spojrzałam na niego. Jego oczy wpatrywały się w moje. Zaschło mi w ustach. Z tej odległości mogłam dostrzec, że nie są całkowicie czarne, a ciemno brązowe z drobinkami złota.
— Pierwszy raz zaniemówiłaś, gdy chce usłyszeć odpowiedź — jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. Zacisnęłam zęby i chwyciłam kartę wyszarpując ją spod buta księcia. Nie przyciskał jej specjalnie mocno i miałam wrażenie, że robił to specjalnie. Jakby chciał zobaczyć co zrobię.
Wstałam odwracając się do niego plecami i ułożyłam równą kupkę na stolę. Tak naprawdę dałam sobie chwilę by wziąć głęboki oddech i uspokoić bicie serca. Gdy ponownie zwróciłam się w stronę księcia ponownie nade mną górował.
— Nie zadałeś pytania.
— Słucham? — na moment na jego twarzy pojawiła się konsternacja. — Przecież... — westchnął unosząc oczy ku górze. — Jednak wolałem gdy nie mówiłaś.
Wzruszyłam ramionami i skrzyżowałam ręce.
— Grałam w karty.
Skrzyżował ręce i wpatrywał się we mnie jakby próbował rozgryźć jakąś zagadkę i nie zwymiotować jednocześnie. Jak dobrze było widzieć człowieka, który ma tak klarowne uczucia wobec mnie.
— Grałaś w karty z strażnikiem, który ma cię pilnować.
— Brawo książę. Co za przebiegłość i inteligencja — prychnęłam.
W jego oczach pojawił się przebłysk. Cofnęłam się o krok, jakby zaraz miał się na mnie rzucić.
— Księżniczka, która umie grać w karty — zlustrował mnie przez co poczułam się nader odsłonięta. Zacisnęłam ręce w pięści. — Kto cię nauczył grać? A może miałaś w zwyczaju zabawiać się ze strażnikami?
Bluźnierstwa same pchały mi się na język. Patrząc na niego miałam niekontrolowany odruch wydłubania mu oczu lub uduszenia gołymi rękami.
— Akurat w karty nauczył mnie grać mój brat, Aldoras. Może kojarzysz? — przekrzywiłam głowę obserwując jak jego mina tężeje. Atmosfera momentalnie zgęstniała. Nie wiedząc czemu nagle pożałowałam wypowiedzianych słów. On też wtedy stracił brata, ale nie tylko jego. Jego rodzice również zostali zamordowani.
Skinął ostrożnie głową. Spojrzał na mnie ostatni raz i wyszedł bez słowa zostawiając mnie samą sobie. Usłyszałam tylko jego przyciszoną rozmowę z Roanem, ale nie była wystarczająco głośna bym mogła wiedzieć o czym mówią. Spojrzałam po pustym namiocie. I uświadomiłam sobie, że choć przez chwile nie byłam samotna. A teraz gdy nie było nikogo przy mnie uderzyło to we mnie dwa razy mocniej.
***
Ku mojej ogromnej uldze, śnieg stopniał i mogłam chodzić po obozie pod osłoną nocy. Zdarzały się też wczesne poranki gdy mogłam zauważyć trening wartowników i księcia. On w szczególności zwrócił uwagę. Ćwiczył bez koszulki i przy każdym kolejnym uderzeniu jego mięśnie się napinały. Cholera nawet nie wiedziałam, że na plecach można mieć tyle mięśni. Gdzie niegdzie miał wyblakłe blizny. Mokre od potu włosy opadały mu na czoło. Odwróciłam od niego wzrok skupiając na kobietach, które również walczyły i to nie tylko między sobą. Były równe nawet księciu. Atmosfera między nimi wydawała się niemal przyjazna. Zatęskniłam momentalnie za Margot.
Wróciłam do namiotu bardziej przybita niż zwykle. Od razu się położyłam i uchyliłam książkę, którą zdążyłam już przeczytać trzy razy. Dodałam też kilka zagięć stron przy tych, które mi się podobały.
Ktoś wszedł wraz z moim śniadaniem. Jako, że zazwyczaj nie zamienialiśmy ani słowa, nie uraczyłam go nawet spojrzeniem.
— Jak ci się podoba? — głos księcia sprawił, że zerwałam się do siadu. Spojrzałam na niego nie rozumiejąc co tu robi. — Książka — wskazał na trzymany przeze mnie przedmiot. — Podoba ci się?
Zamknęłam książkę i przyjrzałam się jej okładce.
— Tak — odpowiedziałam nie kłamiąc. Wszelkie moje siły by się kłócić opuściły mnie już kilka dni temu zostawiając otępienie. — Twoja?
— Moja — odpowiedział czym mnie lekko zaskoczył, mimo że się domyślałam tego. — Wydajesz się być dość... przybita? — westchnęłam z irytacją.
Skąd nagle to zainteresowanie?
— Ponownie Wasza Wysokość, cóż za przenikliwość — przewróciłam oczami. — Spróbuj wysiedzieć w jednym miejscu przez... — zmarszczyłam brwi. — Nawet nie wiem ile tu siedzę.
— Rzeczywiście dość monotonne zajęcie.
Rozejrzał się po namiocie zwracając uwagę na beczkę do kąpieli. Przyglądał jej się o kilka sekund za długo nim wrócił spojrzeniem do mnie. W tym momencie nie mając nic do stracenia, oprócz własnego życia, postanowiłam spróbować szczęścia.
— Może...
— Czemu mam wrażenie, że nie spodoba mi się to co zaraz powiesz? — przekrzywił głowę, a na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. Wokół jego ust pojawiły się zmarszczki. Zaschło mi w ustach i przez chwilę musiałam sobie przypomnieć jak używa się języka.
— Może od razu wyjdziesz bez słowa jak zwykle? — zrezygnowałam z pierwotnego pytania. Odwróciłam wzrok by nie patrzeć niego. Nerwowo przewertowałam strony w książce.
— A ty może zadasz twoje pierwsze pytanie — zacisnęłam zęby, przeklinając jego nad wyraz dobry entuzjazm do dyskusji. — Śmiało — usiadł, rozkładając się na siedzeniu jak prawdziwy wieśniak w karczmie. Chciało mi się śmiać gdy na niego patrzyłam. Nie wiedziałam co go tu sprowadzało ani czemu miał taką ochotę wysłuchać co mam do powiedzenia. Jednak póki nie odkrył, że wymykam się potajemnie byłam bezpieczna. Prawdopodobnie.
Wyciągnęłam do niego książkę. Najpierw na nią spojrzał, ale zachęciłam go skinięciem głowy by po nią sięgnął. Gdy nachylił się cofnęłam książkę i przysunęłam twarz do jego. Dzieliło nas dobre kilkanaście cali, ale poczułam ciepło i zapach potu jego skóry.
— Chce wyjść — wyszeptałam nie odrywając wzroku. Jeśli zdziwiło go moje żądanie nie dał tego po sobie poznać. — Chcę mieć możliwość wyjścia z namiotu.
— Co będę mieć w zamian? — cofnął się na swoje siedzenie.
— Będę się dobrze zachowywać — wzruszyłam jedynie ramionami.
— A teraz się tak nie zachowywałaś? — dziwny błysk w jego oku wywołał grymas na mojej twarzy, ale jeśli do tego momentu mnie nie wyśmiał, wolałam się łudzić, że miałam jakieś szanse. — Jaki mam interes w tym by spełniać twoje żądania?
— Myślę, że mój ojciec doceni to, że mnie dobrze traktowano — wypowiedziałam pierwsze co przyszło mi do głowy, wiedząc, że większego kłamstwa świat nie usłyszał. Ale on tego nie wiedział. Chyba, że...
— Zgadzam się — na chwile zamarłam, nie wierząc słowom, które właśnie usłyszałam. — Ale wymyślę coś co będziesz musiała robić w zamian. Nie wychodzisz jeśli twój strażnik ci na to nie pozwoli i co chyba oczywiste nie chodzisz bez nadzoru — wstał przeciągając się leniwie. Strzelił karkiem na co skrzywiłam się nieznacznie.
— To jest ten moment, w którym powinnaś mi podziękować, księżniczko.
— Podziękuję jak poczuję na własnej skórze, że dotrzymałeś umowy — również wstałam prostując się.
Książę wyciągnął rękę. Ścisnęłam ją lecz kiedy chciałam wziąć ją z powrotem przytrzymał mnie i pociągnął do siebie. Nie spodziewałam się tego ruchu, więc wpadłam na niego opierając dłoń na jego torsie. Mój oddech przyśpieszył gdy spojrzał na mnie z góry. Tym razem się nie uśmiechał.
— Jesteś intrygującą istotą, księżniczko — wyszeptał. Poczułam ciarki na kręgosłupie od jego głębokiego głosu. — Jestem ciekawy czym mnie jeszcze zaskoczysz.
Puścił mnie i tym razem skinął na pożegnanie zostawiając mnie w osłupieniu.
Po chwili uspokoiłam szybki oddech. Skarciłam się za tą głupią reakcje organizmu na jego bliskość, ale jednocześnie cieszyłam się swoim osiągnięciem. To otwierało przede mną wiele dróg.
Po obiedzie, odważyłam się sprawdzić jego obietnice. Wychyliłam się z namiotu i ucieszyłam na widok stojącego tam Roana. Mężczyzna skinął mi lekko głową, ale też lekko uśmiechnął co wzięłam za dobry znak.
— Czy mógłbyś...
— Wziąć cię na spacer? — dokończył za mnie. — Nie wiem czy mam ochotę na towarzystwo osoby, która ostatnio wpędziła mnie w kłopoty — wyczułam w jego głosie rozbawienie, więc wyszłam z namiotu i wzięłam go pod rękę. Zdziwił się, ale nie odtrącił mnie tylko cicho się roześmiał.
— Każdy ma ochotę na moje towarzystwo — mrugnęłam do niego.
Ta mała wygrana wprowadziła mnie w niesamowity humor, a towarzystwo Roana tylko dodatkowo go poprawiło. Jak się okazało, udało mi się zdobyć kilka istotnych informacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro