Deszczowy dzień.cz.1
Otworzyłem oczy. Na dworze nadal panował księżyc, który walczył z ciemnością sypialni. Wdzierał się do niej niczym Ebonitowi Żołnierze do Mordoru. Tyle, że nie zabijał moich poddanych. Czułem przyjemne ciepło Daniela, który zasnął na mojej klatce. Jak on mawiał? ,,Jesteś najlepszą poduszką"? Chyba coś w ten deseń. Patrzyłem na cieniste macki, które spuściłem z uwięzi, i teraz wesoło wędrowały po suficie. Zastanawiałem się czy Dan tak by lubił, kochać się zemną, gdybym ich nie miał. W końcu jestem od niego niższy co najmniej o głowę. Według mnie wszystkie nasze romantyczne chwile wyglądają beznadziejnie śmiesznie.
Potrząsnąłem głową, przeganiając moje pesymistyczne myśli. Przyczyną mojego przedwczesnego obudzenia były dawne wspomnienia. Uśmiechnąłem się na myśl Michaela, który chciał zrobić ze mnie swoje sex-zwierzątko. Serce mnie zabolało gdy przypomniałem sobie wydarzenia sprzed dwustu laty, kiedy byłem brytyjskim żołnierzem w wymiarze N-173879934 pogrążonym w II WŚ. Tak... Ja, Victor,Zabeth i....tamtejsza wersja Daniela. Piękne czasy.
I znów moje skamieniałe sumienie się odezwało. Za każdym razem jak jakaś wersja Dana albo umierała albo mnie odrzucała, przenosiłem się do innego świata. Czy zrobię także z TYM Danielkiem? On pochodzi z pierwotnego wymiaru, więc jest tym PIERWSZYM. Czyli tamte wersje były JEGO wersjami. To ON jest pierwowzorem, modelem. Zmarszczyłem czoło. Skoro jest Pierwszym to powinien mieć wspomnienia tamtych- tak mówi Trzeciej Zasady Chaosu. Poczułem uderzenie gorąca. Czy on wie....? Czy może jednak zadziałały Zasady Porządku?
Wziąłem głęboki oddech. Zamknąłem oczy. Przed którymi natychmiast stanęły obrazy z tamtego dnia. Deszcz. On. Ja. Śmiech.Nóż.Zaskoczenie.Krzyk.Płacz. Ból. Cierpienie.Śmierć.Szaleństwo.Pochłonięcie całego wymiaru.
Gwałtownie się podniosłem. Byłem cały spocony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro