Cz.9 SHARONA!
Byliśmy w dość dużym miasteczku. Żeby znaleść drogę do miejsca, w którym miała się odbyć 2 runda turnieju, musieliśmy zapytać mieszkańców. Nikt niestety nic nie wiedział. Po jakimś czasie, spotkaliśmy się wszyscy razem obok jakiejś małej ławeczki. Od razu co przykuło moją uwagę, to były ślady szminki na policzku Lennego.
-No więc jednak nie mieliśmy szczęścia. Musimy mieć oczy otwarte, a teraz poszukajmy jakiejś jadłodalni.
Odparł Lenny z obojętnością. Wszyscy patrzyliśmy na niego z głupimi uśmieszkami.
-A mnie się wydaje, że ktoś miał szczęście.
Rzekł Rio.
-Musisz się z tego wytłumaczyć.
Dodał Trey. Lenny zrobił się zawstydzony. Zakrył policzek.
-Nie mam pojęcia o co wam chodzi.
-Daruj sobie skromność. Mów.
Nalegał Rio.
-Nie mam czasu na głupoty.
Bronił się granatowowłosy.
-Kto Ci odbił te usteczka co?
Spytał Trey.
-Ria. To nie byłaś Ty? co?
Znów się odezwał. Ja się lekko zaśmiałam. Na twarzy Rio pojawiła się zazdrość.
-No nie mów mi, że Ty go obcałowałaś w ten przeklęty policzek!
-Ale Ty jesteś łatwowierny Rio. A jeśli nawet to co? Nie jesteśmy przecież parą. Nic mi nie zrobisz.
Czarnowłosy nic nie odpowiedział. Nastała głucha cisza. Po chwili przerwała ją dziewczyna. Ta sama, którą widziałam razem z Sharoną. Lili. Kujonica. Okropnie nudna.
-Szukacie miejsca o nazwie Dobie? Wiem gdzie to jest...to znaczy, znam osobę, która wie.
-Serio?
Spytał Yoh.
-A Ty moja droga wiesz co to jest Dobie Village?
-O Ria. Jak miło Cię widzieć.
-A mi Ciebie nie. Gdzie jest Sharona? Po co Cię tu przysłała?
Chłopcy nie wiedzieli co się dzieje.
-To Ty ją znasz? Kim jest Sharona?
Spytał Yoh.
-To taka jedna znajoma ze szkoły. Ona zresztą też.
Odparłam.
-Więc mówisz, że znasz osobę, która wie coś o Dobie tak? Ciekawe.
Zaciekawił się Lenny.
-Choćcie.
Chłopacy ruszyli za okularnicą. Ona coś kręci. Sharona też pewnie coś szykuje. Kiedy znaleźliśmy się obok małego domku, ja zostałam stojąc przy drzwiach.
-Ria. Nie idziesz?
Spytał Yoh.
-Zostanę tutaj na wszelki wypadek.
Odparłam. Chłopak dołączył do towarzyszy. Razem z Lizą czekałyśmy.
-Chyba nie sądzisz, że to prawda co?
Usłyszałam głos mojego ducha.
-Przeciesz to członkini grupy Sharony. Obiecałam sobie, że nie będę się z nimi zadawać. Już nigdy więcej.
Czarnowłosa, piękna piosenkarka z czarną kropką na twarzy, spoglądałam na mnie. Wiedziała, że na każde spotkanie z Sharoną, było tylko jedno lekarstwo.
-Ria. A może tak sobie pośpiewasz co? Twój ulubiony numer muzyczny. Choćmy do Cabaretu?
-Nie. Nie ma czasu.
-Na tą piosenkę zawsze jest czas.
Wyciągnęłam mikrofon i go rozłożyłam. Liza zaczęła mówić moje ulubione wprowadzenie na scenę i usłyszałam z jej ust coraz to głośniejsze nucenie.
Dobrze wie, że to moja ukochana piosenka. Melodie po jakimś czasie słyszałam w głowie. Podczas końcówki, tak się wciągnęłam, że mój głosokrzyk przez przypadek wytworzył ogromne tornado. Nie zauważyłam kiedy Liza weszła do mikrofony. Kiedy skończyłam, zoriętowałam się co zrobiłam. Mój głos był tak silny, że oderwał z ziemi parę drzew. Po chwili rozległ się wielki huk i cały domek się rozwalił. Jedno z wysokich drzew spadło na dom. Zaczęło mnie bardzo boleć gardło.
-Brawo dziewczyno.
Usłyszałam damski głos.
-Ładnie to tak psuć zabytki? Dzida! Jak miło Cię widzieć.
Była to Sharona, która wychodziła z odłamków domu. Powoli do mnie podchodziła.
-Nie odzywaj się wstrętka Ebolo. Co ty chciałaś im zrobić?
Spytałam ostatkiem sił.
-Pozbyć się! Niemowo!
-Jeżeli jeszcze raz zobaczę Cię, w pobliżu moich towarzyszy, to oberwiesz!
Powiedziałam szeptem.
-Hahaha. Ty myślisz, że się Ciebie boję?
-Grozisz mi?
Za moimi plecami stanął Rio. Po mojej lewej pojawiła się Liza, a, po prawej Tokagero. Nie wiem dlaczego, ale czułam ogromne wsparcie. Po chwili do Sharony przyszły jej koleżaneczki.
-Ria. A te ładne panny, to kto?
Popatrzyłam na niego groźnym wzrokiem.
-No co?
Po co Was zanudzać! Po prostu przedstawiły się, zagroziły, ale w końcu ze strachu I tak uciekły. Sharona i dziewczyny, to osoby, które nie potrzebują szczególnej uwagi.
-Uważajcie na róże koledzy. Wszystkie mają kolce.
Odparł Trey patrząc na uciekające dziewczyny.
-Lubię róże.
Wtrącił Lenny.
-Gdybym was nie znał, uznałbym, że jesteście zakochani.
Powiedział śmiejący się Yoh.
-No cóż. 5 uroczych szamanek każdego by zauroczyły.
Nie wiem dlaczego, ale po tych słowach Rio, poczułam się odrzucona. Uśmiech zszedł mi z twarzy.
-Ria. Co jest?
Usłyszałam głos Amidamaru. Wszyscy nagle popatrzyli na mnie. Byłam trochę zamyślona.
-Mówiliście coś?
Odcknęłam się nagle. Głos powoli wracał do normalności. Wyjęłam lek na gardło z kieszeni i włożyłam do buzi.
-Wszystko Okey?
-Tak. Tak, jest spoko.
Poczułam nagle pod moim okiem wielką łzę. Szybko ją wytarłam.
-Napewno?
Dopytał zaniepokojony Rio. Pokiwałam głową. Poczułam nagły przypływ pozytywnej energii od mojego ducha stróża.
-Dzięki Liza.
Szeroko się do niej uśmiechnęłam. Robiło się ciemno. Poszliśmy do najbliższej ulicy. Rio dziwnym trafem powiększył swój kciuk, żeby złapać autostopa. Po chwili przyjechał jakiś facet w ciężarówce. Nazywał się Billy i z wielką chęcią chciał nas podrzucić do kolejnego miasteczka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro