Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✏6✏

~Rezigiusz~

Zająłem miejsce przy swoim biurku. Włączyłem laptopa, po czym dokładnie zacząłem się zajmować liczeniem.
Starannie pisałem na kartce, każdą liczbę żeby się nie pomylić.

Do moich uszów doszedł dźwięk dzwoniącego telefonu. Wziąłem do ręki urządzenie, i zerknąłem na wyświetlacz.
Szybko kliknąłem za zieloną słuchawkę.

- Witaj Ojcze - oparłem się o oparcie miękkiego krzesła.

- Jak ci poszło synu? - zapytał z lekką chrypką.

Zerknąłem na zegarek, który wisiał nad wejściem. Wskazywał on czwartą rano.

- Dobrze. Tylko szybko muszę się rozliczyć, a mój człowiek wszystko tobie przywiezie - mój ton głosu był pewny.

- Wolę żebyś to ty był.

- Dobrze. W sumie przydało by się was odwiedzić. A szczególnie mamę - oblizałem usta.

- Ona się ucieszy. Daj znać jak wyjedziesz - kiwnąłem głową, wiedząc że tego nie zauważy.

- Jasne. Muszę kończyć - dodałem.

- Do zobaczenia synu - i się rozłączył.

Odłożyłem telefon na bok, po czym wróciłem do poprzedniej czynności.
Kiedy wpisywałem ostanie liczby, zacząłem liczyć.
Uśmiechnąłem się do siebie widząc co mi wyszło. Tak myślałem że tyle będzie.
Wstałem z krzesła, kierując się do drzwi.
Wyszedłem na korytarz, od razu zamykając pomieszczenie na klucz.
Zszedłem po schodach idąc później do salonu.
Na kanapie siedział Michał i Szymon. Obydwoje oglądali jakiś film akcji, przy tym komentując co postacie źle robili.
Moi zawodowcy.

- Proszę mi spakować rzeczy, macie czas do dziesiątej. Sam osobiście zawiozę je do Jokera - obydwoje spojrzeli na mnie.

Kiwnęli jedynie głowami, i wrócili do oglądania. Mają dużo czasu.
Wziąłem wdech, czując małe zmęczenie.
Powolnym krokiem ponownie wróciłem na piętro. Stanąłem przy drzwiach dziewczyny.
Po cichu wszedłem do środka, i zająłem miejsce w kącie na krześle.
Światło księżyca padające na łóżko, idealnie mi ją pokazywało.
Weronika. Gdyby wiedziała kim kiedyś dla niej byłem. Jej ojciec pracował dla mojego ojca, a później dla mnie.
Gdyby nie jego ruch, to nadal by żył dobrym życiem. Niczego mu nie brakowało, i ochrona jego rodziny przez cały rok, w dzień i w noc.
Brunetka miała też zostać zabita. Ale moje dziecięce ja, wzięło w górę i została.
Wiem że mnie nienawidzi, może kiedyś zrozumie dlaczego ją to spotkało.
Ona była moim słabym punktem.
Od dziecka należała do mnie. Nigdy nie pozwalałem innym ją skrzywdzić. Zawsze była bezpieczna.
Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem po tylu latach, nie poznałem jej. Mimo to że jej rodzic pracował dla mnie,nie widziałem jej kupę lat. Zawsze to robili moi ludzie. Obserwowali. Uśmiechnąłem się lekko, widząc jak się porusza. Powoli wstałem, po czym wyszedłem z jej pokoju.

*•••••*

Otworzono mi drzwi. Zmocniłem chwyt, na obu walizkach.

- Młodzieńcze - z pełną powagą, i z szacunkiem kiwnął mi głową siwy już mężczyzna.

Przekroczyłem próg domu rodzinnego.

- Miło mi cię widzieć Arturze - powiedziałem z lekkim uśmiechem.

- Pański ojciec już czeka - zaczal iść przede mną.

Szłem za nim w krok w krok, jak cichy jego cień. Kiedy dotarłem do dobrze mi znanych drzwi, mężczyzna otworzył mi je.
Na środku pokoju stało gigantyczne biurko, za nim szafy z wieloma teczkami. Stał przy jednej szukając czegoś. Nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania.

- Dzień dobry Ojcze - odezwałem się pierwszy.

Łysy mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Na jego twarzy wylądował mały uśmiech.

- Siadaj - wskazał dłonią na krzesło które było po drugiej stronie biurka.

Zająłem takie owe miejsce, a drzwi za mną zostały zamknięte.
Położyłem na biurku dwie teczki. Brązowo oki zajął swoje krzesło, zerkając na przyniesione przeze mnie rzecz.

- Dobra robota - pokiwał z podziwem głową.

- Cieszy mnie ten  fakt - przyznałem.

W mojej rodzinie od pokoleń stawało się najniebezpieczniejszym przestępcą na całym świecie. Jeśli rodzic zostanie zabity, lub pójdzie na emeryturę, jego potomek zostaje królem mafii.
Mój przyszły syn też będzie miał miano Jokera. Ale jeśli się urodzi córka, zostaje ona jako drugą opcją, a Joker ma za zadanie zapłodnić syna. To dla niektórych chore, ale dla mojej rodziny było to normalne.

Człowiek który nie ma nic do stracenia, to człowiek szalony. Szaleństwo nie ma żadnych hamulców, granic. Dlatego dajemy upust swoim demonom. Dzięki nim słowo Joker to legenda. I strach dla całego globu. Jesteśmy legendą od pokoleń.

- Dość tej powagi - powiedział nagle. Wstał z krzesła i rozłożył ręce - chodź synku. Przytul mnie - i tak to zrobiłem.

Stałem tak chwilę wtulony w jego klatkę piersiową. Lubiłem gdy on był czuły w stosunku mnie i swojej ukochanej.

- Chodź na obiad. Mama zapewne czeka - poklepał mnie po plecach.

Wszedłem wraz z nim do dobrze znanego mi miejsca. Do jadalni. Mama stała do mnie tyłem, rozmawiając żwawo z kucharką. Kiedy druga kobieta zauważyła naszą obecność, zamilkła. Zrobiła krok w tył, i spuściła głowę w dół. To oznaka szacunku.
Blond kobieta, a także matka szybko odwróciła się do nas.
Na jej przepięknej twarzy rozgościł czuły i szczęśliwy uśmiech.

- Mój najważniejszy- powiedziała.

Podbiegła do mnie. Szybko ją objąłem szczelnie, kładąc policzek na jej czubku głowy.

- Cześć mamo - szepnąłem.

- Tęskniłam - odsunęła się trochę ode mnie, patrząc w moje oczy.

- Ja też - uśmiechnąłem się przyjaźnie do rodzicielki.

Po przywitaniu się, zająłem miejsce przy stole.
Chwyciłem za łyżkę, i zacząłem jeść barszcz czerwony.
W trakcie jedzenia rozmawialiśmy o wszytkim i o niczym. Ten luz w tym domu był cennym skarbem.

Tydzień później

~Weronika~

Wstałam z materaca podchodząc do okna. Spojrzałam w dół zauważając kilku wielkich ochroniarzy.
Panicznie przełknęłam ślinę, rozglądając się za miejscem ucieczki. Przecież tutaj musiało się stąd uciec. Musiało być takie miejsce. Moje oczy przystanęły na duży ceglany mur. Na nich były ozdobne plącza. Może dzięki nim uda mi się uciec. Ale jak? Jak mam to zrobić skoro ciągle siedzę w tym pokoju.
A jeśli udało mi się stąd wydostać, będę musiała pokonać tamtych ludzi.
Przełknęłam ponownie zgęstniałą ze strachu śliną.
Czy ktoś w ogóle szuka. Moja ciocia? Co z nią?
Moje rozmyślenia przerwało mi dźwięk otwieranych drzwi. Wiedziałam kto do mnie przyszedł. On tylko tutaj przychodził od momentu gdy siłą kazał mi zjeść.
Wciąż patrzyłam przed siebie, licząc na to że nie podejdzie do mnie.
Nerwowo oblizałam usta, czując jak jego wzrok napiera na moje ciało.
Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, a pod jego dotykiem, zdrygnęłam się.

- Nie ma stąd ucieczki - wyszeptał mi do ucha.

Napewno musi być

Powoli zrobiłam krok w bok, chcąc uniknąć jego piekielnego dotyku.
Brunet westchnął głośno.

- Mam niespodziankę. Możesz od dzisiaj schodzić na dół. Ale pamiętaj, moi ludzie mają cię na oku - słysząc jak kieruje się do wyjścia, zerknęłam na niego przez ramię.

Zamknął za sobą drzwi, ale nie usłyszałam przekręcenia zamka. On faktycznie zostawił je otwarte.
Szybko podbiegłam do nich. Z szybkim bijącym sercem powoli, pociągnęłam za klamkę.
Kiedy lekko je otworzyłam wyjrzałam za nie. Koło nich stał jeden, duży umięśniony mężczyzna.
Jak poparzona, zatrzasnęłam z chukiem drzwi.

Miałam szansę uciec, ale jak mam to zrobić skoro oni wszyscy są w tym pierdolonym domu.

Leżałam na łóżku patrząc w prost w sufit, od jakiś trzech godzin.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi, zerkając na nie.
W nich stanął blondyn, z kilku dniową brodą.

- Chodź na kolację - powiedział, po czym lekko się skulił i chciał już wyjść, lecz szybko się odezwałam.

- Jeśli tego nie zrobię? - zadałam pytanie, podnosząc się do siadu.

- Nie chcesz wiedzieć - przełknęłam ślinę czując że jednak nie mam wyboru.

Wstałam z łóżka, szybko poprawiłam włosy, i ruszyłam za chłopakiem.
Kiedy przekroczyłam próg pokoju, zauważyłam że wciąż stał ochroniarz. Patrzył na mnie bez żadnego wyrazu twarzy. Jak posąg.
Powoli zeszłam po gigantycznych, drewnianych schodach.
Ten dom był ogromny. Jak zamek. Tutaj panowało czerń, złoto i czerwony. Ładne połączenie.
Kiedy moje bose stopy dotknęły kafelek na podłodze, poczułam jak od nich bijące zimno zakrywa moje ciało.
Nic nie mówiąc wciąż szłam za chłopakiem. Skręciliśmy w prawo, a moim oczom ukazała się jadalnia.
Duży dywan, a na nim potężny drewniany stół, który był już nakryty.
Każdy zerknął na mnie. Poczułam jak mój żołądek się ścisnął. Blondyn usiadł przy stole. Serce mi zabiło widząc jedno wolne miejsce. Na środku stołu było jedno nakrycie wolne.

- Proszę siadaj - odezwał się brunet.

Drżącymi się nogami, powoli dotarłam.
Zajęłam krzesło, zaglądając gdzie siedział mój porywacz. Na drugim końcu stołu. Idealny miał widok na mnie.
Uśmiechnął się do mnie, a ja przerażona spuściłam głowę w dół.
W pokoju panowała cisza, przy której było słychać stukanie sztućców.

- Będzie trudno to zdobyć - odezwał się nagle chłopak z dredami.

Zerknęłam na nich.

- Ja zawsze wszytko zdobywam - powiedział pewnie ich lider.

- Ale...- nie było mu dane dokończyć.

- Wiesz kim jestem. I do czego jestem zdolny - powiedział z takim oschłym głosem, że sama się przeraziłam.

Jego człowiek pokiwał głową, a sam brazowow oki spojrzał na mnie.
Na moją twarz.

- Proszę cię. Zacznij jeść - byłam zdumiona.

Przed chwilą był jak żyleta, a teraz delikatny jak kwiatuszek.
Pokiwałam głową, łapiąc szybko za nóż.










Jak są błędy to przepraszam

⭐ Cenię
💭Kocham

~Wi~

Ig. _Violet_love124

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro