✏2✏
Brunet
Po spotkaniu dziewczyny na ulicy, od razu skierowałem się do swojej bazy. Weronika. Piękne imię. Kiedyś bardzo dobrze przyjaźniłem się z dziewczyną o takim imieniu. Lecz tym kim jestem, musiałem podjąć ważną decyzję. I ją podjąłem. Czasami zastanawiam się jak u niej życie mija, lecz żeby ją chronić musiałem ją opuścić. Jestem najbardziej niebezpiecznym mafiozą na tym świecie. Kolejnym pokoleniem. Miałem już wiele wrogów gdy jeszcze byłem w brzuchu u mamy. Opuszczenie jej było dobrą decyzją, ale trudną.
Po której chwili wszedłem przez bramę, po czym stanąłem przy frontowych drzwiach. Straż na zewnątrz, przywitała się ze mną po czym otworzono mi drzwi.
Wszedłem do salonu, gdzie spotkałem swoich ludzi, a tak naprawdę przyjaciół od serca. Na kanapie siedział Michał, który żwawo rozmawiał z Szymonem. A na sofie siedzieli Marek, Kuba, Mateusz. A na podłodze pomiędzy nimi siedziała moja siostra Wiktoria.
- Do gabinetu - powiedziałem stanowczo.
Żeby nie stracić czasu, nikt się nie odezwał, i ruszyli za mną schodami do góry.
Gdy przekroczyłem próg gabinetu usiadłem od razu na swoim miejscu.
Kiedy chłopcy weszłi, Szymon zamknął drzwi.
- Jutro zaczynamy. Czy jesteśmy gotowi ? - podniosłem jedną brew ku górze.
Każdy z nich patrzył na mnie z powagą. Wiedzieli że teraz są w pracy, i nie ma miejsca na wygłupy. To mi się podobało.
Jutro w godzinach wieczornych zaczynamy akcję.
Zadanie ma polegać na tym żeby mój były pracownik który okazał się zdrajcą musiał ponieść karę. Jakim bym był Jokerem żeby zostawić śmieci na podłodze.
Nawet błache sprawy muszą zostać załatwione. Gdybym to zostawił, to by ludzie nie zaczeli mnie brać na poważnie. Nie mogłem na to pozwolić. Wiem tyle że ma rodzinę. Żonę od kilkunastu lat, i córkę która ma siedemnaście lat. To będzie prosta akcja. To będzie jak odebranie dziecku lizaka.
- Tak - odezwał się z powagą Michał.
Kiwnąłem głową.
- Szykujcie torby. Jakby coś się działo, jestem u siebie - pochyliłem się nad biurkiem, wyciągając przy tym z szuflady teczki.
Chłopcy nie odzywając się, wyszli z pomieszczenia.
Moja baza, i także dom jest bardzo duża, ale za razem bardzo dobrze ukryta w tym mieście.
Przez to jestem spokojny że policja nas nie znajdzie i nie złapie.
Już widzę te nagłówki Król Mafii ( Joker ) za kratkami. Zaśmiałem się kręcąc głową na boki, wyobrażając sobie to.
Moja grupa gangsterów jest przerażająca i najlepsza na świecie. Dzięki mnie mają to miano.
Mimo to że z nimi znam się długo, nie mogłem ufać im w stu procentach.
Lecz Michał jest inny. Znam go od dziecka, i mu ufam. A on mi. To jest piękna przyjaźń.
Wstałem z krzesła. Podszedłem do okna, patrząc na widok. Duża łąka, na której mgła zawisła i potężny las.
- Jutro zaczynamy zabawę - uśmiechnąłem się szeroko.
Dzień później
- Jazda - prędko zajęliśmy swoje miejsca w aucie.
Włączyłem silnik, po czym sprawnie wyjechałem spod domu.
Za mną jechał Michał, który miał przy sobie sprzęt.
Dodałem gazu, przy tym zaciskując palce na kierownicy. Uwielbiałem te uczucie. I dobrze mi z tym było.
Jechaliśmy w stronę domu zdrajcy. Cieszę się jak małe dziecko, które zaraz ma dostać cukierka. Po przejechaniu prawie dwudziestu pięciu kilometrów, zatrzymałem się pod danym adresem.
- Ubierać się. Jak złapiecie dajcie mi znać, a ja to załatwię - rozkazałem.
Usłyszałem krotkie " tak jest " i zaczeli działać. Skierowałem głowę na boczną szybę. Zauważyłem jak moi przyjaciele wtargają do domu. Uśmiechnąłem się szeroko, wychodząc z auta. Zamknąłem drzwi,po czym zacząłem się rozglądać. Dwa domki po drugiej stronie. Szumi miał rację, nikogo nie ma, ponieważ światła się nie świecą. Wzrokiem zerknąłem na biały dom po prawo. Auta nie było. Szumi się spisał za badanie terenu.
Usłyszałem dźwięk mojego telefonu, który zaczął dzwonić.
Wyjąłem go z kieszeni.
Odebrałem połączenie.
- Szybko wam poszło - rozłączyłem się.
Szybkim krokiem ruszyłem do drzwi, przy tym po drodze założyłem maskę, i z kieszeni chwyciłem za pistolet. Sprawnie go odbezpieczyłem, i wszedłem do środka.
Moim oczom ukazał się okrąg zrobiony przez moich ludzi, a w nim kobietę i mężczyznę.
Usłyszałem krzyki, spojrzałem w stronę schodów. Michał prowadził dziewczynę. Kiedy zauważyłem kim ona była, byłem lekkim w szoku. Weronika szarpała się, i krzyczała. Walczyła.
Kiedy przyjaciel uderzył ją, uspokoiła się.
- Na środek z nią - rozkazałem.
Chłopak pokiwał głową, i zrobił tak jak powiedziałem. Zerknąłem na nią. Patrzyła na mnie. Jakby się domyślała kim jestem. Weronika zawiesiła wzrok na podłodze. Zapewne analizując.
Marek podszedł do mnie, i podał mój ulubiony nóż który dostałem od ojca.
Pistolet schowałem do kieszeni.
Zerknąłem na moje narzędzie, przyglądałem się mu, przy tym powoli podchodząc do wroga.
Kiedy byłem dość blisko niego, kucnąłem przed nim.
- Zostaw je, weź mnie. Błagam. Przecież znam cię od dziecka - mówił przerażony.
Miał racje. Znał mnie od niemowlaka. Więc dlaczego to zrobi?. Przecież mu ufałem.
- Ja nie pozwalam żyć osobą, które mnie oszukały - odpowiedziałem bez uczuć.
Zauważyłem jak ze strachu powiększyły się jego źrenice.
Pewnie chwyciłem nóż, i szybkim ruchem wbiłem go w klatkę piersiową, od strony serca. Z ust mężczyzny wyleciał jęk, a oczy były skierowane we mnie. Bez wahania w nie patrzyłem. Kiedy ujrzałem jak powoli znika z niego życie. Poczułem ekscytację. Uwielbiałem ten widok. Napajałem się nim. Każdą sekundą, każdym skrawkiem. Uwielbiałem tą władzę. Wiedza że ja daję lub odbieram życie jest potężna. Wyjąłem ostrze, a on padł na podłogę. Obie dziewczyny zaczęły krzyczeć z przerażeniem. Uśmiechnąłem się lekko, słysząc tą melodie. Zerknąłem na jego małżonkę. Kiedy to zauważyła zaczęła płakać i się cofać. Zrobiłem dwa kroki w jej stronę, po czym uczyniłem to samo. Krzyk brunetki rozniósł się po domu. Kiedy kobieta opadła na panele, i jej krew zaczęła powoli ogarniać część salonu, lekko się cofnąłem.
Mój wzrok spoczął na nastolatkę. Podniosła się, z zamiarem zadania mi ciosu, lecz ręce Kuby nie pozwoliły na to.
- Jesteś chory psychicznie! - krzyknęła. - Jesteś zjebanym chujem!! Mogłeś mnie zabić a nie ich!!! Zajebię cię !!! - ostanie słowa wręcz wysyczała.
Roześmiałem się głośno. Brunetka słysząc moją odpowiedź spojrzała na mnie przerażona. Nie dowieżała że właśnie tak się zachowałem.
Po chwili powoli przestawałem się śmiać kiwając głową na boki.
- Jedna, najważniejsza zasada kruszynko - podszedłem do niej - Na mnie się nie krzyczy - wciąż się diabelsko się uśmiechałem. - Michał jak chcesz to ją zabij. Mam jej dosyć - zerknąłem na chłopaka.
Momentalnie oczy Weroniki się powiększyły. Mrugnąłem do niej. Odwróciłem się na pięcie. Lecz kiedy zauważyłem jak mój człowiek bierze zamach nożem, chwyciłem go za nadgarstek.
- Szefie..- nie dokończył, ponieważ mu przerwałem.
- Do auta z nią - Marek poprawił chwyt, i zaczął ją wyprowadzać.
Zerknąłem na ciała. Oddałem po jednej kulce, żeby mieć pewność że napewno nie żyją. I bez zbędnych chwil, ruszyłem do pojazdu.
Jak wam się podoba kochani ?
Jak są błędy to przepraszam
⭐cenię
💭Kocham
~Wi~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro