✏15✏
Powoli podniosłam powieki, zamrugałam kilku krotnie, patrząc w stronę szyby. Było ciemno. A gwiazdy na niebie, mówiły, że panowała noc.
Podniosłam się do siadu, a twarz schowałam w dłoniach, cicho wzdychając. Ile jeszcze będę w tym piekle? Już na zawsze?
Przetarłam dłonią włosy, a na moim ciele pojawiła się nagle gęsia skóra.
Przełknęłam ślinę, czując jak na moim karku włosy stają dęba.
Zawsze tak miałam gdy był blisko, gdy na mnie patrzył.
Powoli odwróciłam głowę w bok, w kąt nie opodal drzwi.
Stał tam.
Pół jego ciała było widać, a drugą połowę schowała go ciemność. W tym wydaniu, wyglądał jak szaleniec. Jak sam Lucyfer. Który wyszedł z samego piekła.
Czy on tutaj długo tak stał? Czy on zawsze mnie obserwuje jak śpię?
To było przerażające. Sama myśl że siedzi tutaj, kiedy ja nieświadoma niczego, spałam.
Brunet powolnym krokiem, ruszył w moją stronę. Stanął na środku pokoju. Kilka kroków dzieliło nas od siebie.
- Wyjdź - odezwałam się wstając z łóżka.
Chłopak nic nie mówiąc, zlustrował mnie od góry do dołu. Miałam na sobie krótkie spodenki, i za dużą koszulkę. Od dziewczyny, która była jego siostrą.
Zauważyłam jak oblizał usta. Cholerny zboczeniec.
- Jesteś w moim domu - czekoladowe oczy spojrzały w moją duszę.
- To wypuść mnie - machnęłam rękami z frustracji.
- Nie - jego stanowczy ton, odbił się echem w mojej głowie.
- To ucieknę.
Brunet zaśmiał się krótko machając głową na boki.
- Znalazł bym cię wszędzie.- ponownie jego ciężar wzroku opadł na moje ciało. - prosiłem cię o coś.- zrobił pauzę podchodząc do mnie.
Automatycznie zaczęłam się cofać, lecz w pewnym momencie się zachwiałam o brzeg łóżka, i na nim wylądowałam. Brunet nie odrywając spojrzenia, kucnął przede mną, a jego ręce wylądowały po obu stronach moich bioder, na miękkim materacu.
- Nie proś, i nie mów. Kiedy jeszcze raz to zrobisz, nie wiem czy się powstrzymam, żeby cię nie ukarać. Nie lubię jak ktoś nie jest mi posłuszny, me leady. - skończył.
Nie odpuszczę. Patrzył mi głęboko w oczy. W ciszy, która zapadła było słychać jak moje serce głośno waliło. Jego brązowe oczy, powoli zjechały na moje usta, po czym ponownie na mnie. Zauważyłam jak lekko oblizał usta. Czułam się jak mała mysz, która była w pułapce przed drapieżnikiem. Nerwowo się poruszyłam, czując duży niekomfort.
Remigiusz powoli wstał, i zrobił krok w tył, wciąż odwrócony w moją stronę.
Dlaczego on wciąż nie wychodził?
Chłopak cicho westchnął, wyglądał na jakby zmęczonego. Otarł ręką twarz, i bez żadnych słów wyszedł. Cicho zamknął za sobą drzwi. Patrzyłam tępo przed siebie. Patrzyłam na miejsce gdzie on znikł. W pomieszczeniu zostawił po sobie niepokój, a powietrze było ciężkie.
Jak są błędy to przepraszam
⭐ Cenię
💭Kocham
~Wi~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro