Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzeci

— Persio, wychodź wreszcie!

Drgam gwałtownie, siedząc niespokojnie na sedesie. Mama puka do zamkniętych drzwi łazienki, a mnie żołądek skręca się ze strachu.

— Zaraz! — odkrzykuję.

— Nie zaraz, tylko już! — krzyczy. — Wyrzucę cię w końcu z tego domu! Za pół godziny muszę wyjść, jeśli chcę zdążyć na samolot!

Może rzeczywiście powinnam się wyprowadzić, myślę nerwowo. Mam dwadzieścia trzy lata i wciąż mieszkam z mamą, ale tylko dlatego, że jest równocześnie moją najlepszą przyjaciółką.

Próbuję się wyłączyć i nie słuchać jej jęczenia, bo chociaż doskonale ją rozumiem — nawet jeśli nie wiem, po co znowu, w tak krótkim odstępie, musi lecieć do przyjaciółki na kolejny weekend — nie mogę w tej chwili wyjść z łazienki. Mamie może uciec przez to samolot, ale właśnie tu, w tej łazience, waży się moje dalsze życie.

Szczękam zębami, wpatrując się w test ciążowy. Jeszcze jakieś trzydzieści sekund. Trzydzieści sekund i dowiem się, czy moja kompletna bezmyślność kilka tygodni temu w pokoju hotelowym Enigmy rzeczywiście będzie miała takie skutki, jak podejrzewam.

Jest mi niedobrze, ale tym razem z nerwów. Nie mogę być w ciąży. Mam dwadzieścia trzy lata i zero wiedzy na temat ojca mojego dziecka. Jasne, moja mama świetnie poradziła sobie w podobnej sytuacji, ale ja nie jestem nią. Nie potrafię sobie w ogóle wyobrazić, jak miałabym to zrobić. Spędziłam z tym facetem może godzinę, po wszystkim pożegnaliśmy się i tyle się widzieliśmy. Nie wiem nawet, jak się nazywa. Nie mam pojęcia, gdzie miałabym go szukać, gdybym w ogóle zamierzała to zrobić.

Wstaję i spuszczam wodę, żeby uspokoić mamę i dać jej do zrozumienia, że zaraz wychodzę. Kładę test na umywalce i myję ręce, starając się uspokoić oddech. Wszystko będzie dobrze, powtarzam w myślach, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Jeśli jesteś w ciąży, Persio, to przynajmniej dawca spermy dostarczył twojemu dziecku bardzo porządnych genów. A może wcale nie jesteś. Może...

Zerkam znowu na test i ponownie robi mi się niedobrze. Potrzebuję chwili, żeby uspokoić żołądek i nie zwymiotować. Chwytam się za brzuch, jakbym miała tam cokolwiek wyczuć.

Test mówi wyraźnie, że jestem w ciąży.

Po prostu cudownie.

Te dwie kreski sprawiają, że dostaję małego ataku paniki. Trzymam się mocno umywalki, żeby zachować pozycję pionową, i hiperwentyluję, nadaremnie próbując uspokoić oddech. Jezu. Mam dwadzieścia trzy lata. Nie mogę być w ciąży!

— Persio, na litość boską! — drze się mama zza drzwi. — Wyjdźże już z tej łazienki!

Chowam test w kieszeni dżinsów. Obawiam się, że jedno spojrzenie mamy wystarczy, by zauważyła, że coś jest nie tak, ale mam to gdzieś. Przemywam jeszcze twarz zimną wodą, chcąc się orzeźwić, po czym otwieram drzwi i wychodzę.

Moje obawy okazują się bezpodstawne — mama nawet na mnie nie patrzy, tylko wbiega do łazienki. Mam ochotę zamknąć się w sypialni i oddać się czarnym myślom, leżąc na łóżku, ale przyrzekłam, że odwiozę ją na lotnisko. Niestety chyba nie czuję się na siłach, żeby to zrobić.

Kiedy wychodzi, siedzę skulona na kanapie w mojej sypialni. Puka, zanim zajrzy do środka, a widząc, że nie jestem gotowa do wyjścia, robi zaskoczoną minę.

— Kochanie, zaraz musimy iść — przypomina mi. — Wszystko w porządku?

Wzdycham i przeczesuję włosy palcami.

— Kiepsko się czuję — odpowiadam, nie patrząc na nią. — Chyba coś mi zaszkodziło. Byłoby ci bardzo przykro, gdybym wezwała dla ciebie taksówkę?

Mama podchodzi bliżej i siada obok na kanapie. Śmieję się, kiedy wyciąga rękę do mojego czoła, chcąc sprawdzić temperaturę. Dopiero wtedy na nią zerkam.

Wygląda na zatroskaną. Poskręcane włosy, w których jest już sporo siwych nitek, ma związane w ciasny kok na czubku głowy, a jej zmarszczki są wyraźnie widoczne. Czasami, kiedy patrzę na mamę, nie mogę uwierzyć, jak staro już wygląda. Jest dopiero po pięćdziesiątce, ale pamiętam ją dużo młodszą.

— Raczej nie masz gorączki — stwierdza. — Wzięłaś coś na żołądek?

— Wezmę — zapewniam.

Oczywiście, że nie wezmę.

— To żaden problem, pojadę sama, przecież sobie poradzę. — Uśmiecha się do mnie pocieszająco. — Nie przejmuj się. Weź jakąś tabletkę i połóż się, na pewno za jakiś czas poczujesz się lepiej.

Całuje mnie w czoło, po czym wstaje i rusza do drzwi. Waham się, bo mam ogromną ochotę powiedzieć jej, co się dzieje. Jednak wtedy zrezygnowałaby z lotu, a przyjaciółka podobno jej potrzebuje. Nie chcę, żeby przeze mnie mama ją zawiodła.

Powiem jej po powrocie. Może przez ten czas zdążę oswoić się z tą sytuacją i podejmę jakąś decyzję. Chwila samotności dobrze mi zrobi, żebym mogła to przemyśleć.

— Mamo! — wołam, gdy jest już przy drzwiach. Odwraca się do mnie i patrzy pytająco. — Jak sobie poradziłaś... No wiesz, kiedy zostałaś ze mną sama. Jak to właściwie zrobiłaś?

Uśmiecha się pobłażliwie, w sposób, którego często używa, gdy chce mi przekazać, że jestem za młoda albo zbyt niedoświadczona, by coś zrozumieć.

— Dla matki nie ma rzeczy niemożliwych. — Mruga do mnie. — Kiedy nie ma innego wyjścia, radzi sobie, bo musi. Kiedyś sama się przekonasz. Połóż się, kochanie, sama wezwę dla siebie taksówkę.

Po tych słowach wychodzi, zostawiając mnie, a ja myślę, że mogę się o tym przekonać szybciej, niż mama sądzi.

Kiedy trzaskają drzwi wyjściowe, przenoszę się do łóżka. Zwijam się w kłębek, patrząc na dwie kreski na teście, który kładę obok siebie. Chwytam się za brzuch i próbuję uspokoić szczękanie zębów.

I tak jestem w niezłej sytuacji. Jasne, nie wiem prawie nic o facecie, z którym jestem w ciąży, za to mam wspaniałą mamę, która w razie konieczności na pewno mi pomoże. Ona była zupełnie sama, nie miała nikogo, gdy się urodziłam, a mimo to dała radę. Mam po niej połowę genów, prawda? Może to oznacza, że też dałabym radę, zwłaszcza z jej pomocą.

Z drugiej strony nie wiem, czy chcę urodzić. Mam tylko dwadzieścia trzy lata. Nie planowałam mieć dzieci przez najbliższą dekadę. To naprawdę trudne, kiedy się pracuje na nocne zmiany, poza tym nie

wyobrażałam sobie siebie jako samotnej matki. Oczywiście mogę zdecydować się na aborcję i mieć problem z głowy. Nie wiem jednak, czego tak naprawdę chcę. Na pewno nie należę do kobiet, którym aborcja przyszłaby łatwo.

Zamykam oczy i próbuję się uspokoić, ale nic nie poradzę na to, że strach cały czas zwija mój żołądek w supeł. Nie jestem na to gotowa. Nigdy nawet nie zastanawiałam się, czy chcę być matką! Nie mam pojęcia, co robić. Jak w ogóle podjąć decyzję w takiej sprawie?

Muszę komuś o tym powiedzieć, bo zwariuję. Biorę komórkę i znajduję numer Daphne.

— Cześć, Daphne — witam się, kiedy odbiera. — Miałabyś czas wyskoczyć na kawę jutro rano po pracy? Pomyślałam, że fajnie byłoby pogadać.

— Czyżbyś czegoś ode mnie chciała? — pyta z rozbawieniem. — Jasne, dla ciebie zawsze znajdę czas. Umówimy się konkretnie w pracy, dobrze?

— Jasne. — Wzdycham. — Będę dzisiaj dwie godziny później, odbieram wolne za ostatni weekend.

Kiedy kończę rozmowę, czuję się nieco lepiej. Daphne to dobra dziewczyna, na pewno spróbuje mi pomóc. Dopiero potem porozmawiam z mamą, kiedy po weekendzie wróci do domu.

Do tego czasu muszę podjąć decyzję, czy donosić tę ciążę.

***

Tego dnia jadę do pracy nieco później niż zwykle, więc zamiast transportu publicznego biorę taksówkę.

Na Strip jak zawsze jest mnóstwo samochodów. Zajmuję tylne siedzenie i wyglądam przez okno, ale zamiast kolorowych neonów najbardziej popularnej i turystycznej ulicy Vegas mam przed oczami test ciążowy, który przed wyjściem wrzuciłam do kosza na śmieci. To chyba nic dziwnego, że temat nie chce mi wyjść z głowy i w kółko się nad nim zastanawiam.

Nadal nie wiem, co robić, ale mam nadzieję, że nocka w kasynie pomoże mi odwrócić myśli od tej sprawy. Będę musiała zająć się liczeniem i pilnowaniem ludzi, zamiast myśleć o tym, kiedy umówić się do lekarza.

Taksówka wlecze się w ślimaczym tempie. Na Strip o tej porze panuje duży ruch, ale rzadko spotyka się aż taki korek. Może coś się stało i przez jakiś wypadek droga jest nieprzejezdna? Wzdycham i znów patrzę przez okno. Do Enigmy mam najwyżej pół przecznicy, ale nie chce mi się iść pieszo w szpilkach i kiecce, którą mam na sobie. Tym razem uniform zostawiłam w pracy, więc potrzebuję jeszcze chwili, żeby się przebrać, zanim zacznę swoją zmianę; muszę być na miejscu o czasie.

Na szczęście chwilę później ruszamy i mogę odetchnąć z ulgą. Zbliżamy się do Enigmy i jesteśmy już prawie pod kasynem, kiedy znowu się zatrzymujemy. Zamierzam spytać kierowcę, co się dzieje, ale w tej samej chwili słyszę strzały.

Kulę się odruchowo, a kierowca krzyczy coś, po czym otwiera drzwi samochodu.

— Niech pan jedzie! — mówię do niego, ale on tłumaczy:

— Ulica jest zastawiona!

I po prostu ucieka z samochodu.

Nie wiem, co się dzieje; wrzeszczę, kiedy jedna z szyb rozbija się w drobny mak. Ktoś strzela na ulicy. Co, do cholery?

Wysiadam z samochodu i kucam, chowając się za jego bokiem. Słyszę wokół siebie okrzyki ludzi, klaksony aut stojących na ulicy i strzały, które sprawiają, że zaczynam dygotać. Rozglądam się dookoła, próbując zrozumieć, co się dzieje. Przesuwam się na tył samochodu, a gdy zerkam w kierunku wejścia do Enigmy, stwierdzam, że stoi pod nim kilku zamaskowanych, ubranych na czarno mężczyzn, którzy strzelają do przechodniów i ukrytej niedaleko za radiowozami policji.

Kurwa. Trafiłam w sam środek strzelaniny!

Ludzie wokół biegają, szukają kryjówek, ale chociaż wiem, że nie powinnam tu zostać — jestem na środku ulicy i zdecydowanie za bardzo na widoku — nie mogę się poruszyć. Hipnotycznie wpatruję się w miejsce, gdzie policja wymienia ogień z napastnikami, dlatego rejestruję moment, gdy na scenę wkracza kolejna postać.

Porusza się tak szybko, że ledwie zdążę mrugnąć, a on już jest w innym miejscu. Wygląda podobnie do pozostałych napastników — ubrany na czarno, w kominiarce — ale nie ma przy sobie broni i nie chce mi się wierzyć, że wpadł bez niej między tych zbirów. Policja wstrzymuje ogień, gdy gość nokautuje pierwszego przeciwnika i zasłaniając się jego ciałem jak tarczą, rusza na drugiego, a ja uświadamiam sobie, że wiem, kto to jest.

Król Kier. Mama opowiadała mi o nim, bo z fascynacją śledzi wzmianki na ten temat w lokalnej telewizji. To jakiś świr, który w sytuacjach takich jak ta pomaga policji. Łapie zbirów i...

Skup się, Persio, polecam sobie. Zamiast myśleć o tym facecie, pomyśl o ucieczce!

Gość bije się z napastnikami, bez trudu wytrącając im broń z ręki, a ja dochodzę do wniosku, że to idealny moment na ucieczkę. Nikt nie strzela i napastnicy są zbyt zajęci, by mnie zauważyć. Puszczam się biegiem, za cel obierając pobliski budynek, w którym mieści się klub.

Niełatwo biegnie się na wysokich obcasach, ale daję radę. Przemykam między samochodami przez ulicę, docieram do chodnika i chcę ruszyć dalej, gdy nagle czuję mocne szarpnięcie w okolicach talii. Krzyczę, gdy przyciąga mnie do siebie silne męskie ramię; czuję zapach krwi i zamieram, kiedy gorąca lufa karabinu wbija mi się między żebra.

— Spokojnie, laleczko — warczy mi do ucha obcy męski głos. — Pójdziesz ze mną.

Mężczyzna obraca mnie gwałtownie, aż znajduję się między nim a wejściem do Enigmy. Kiedy spoglądam w tamtą stronę, widzę, jak chodnikiem idzie ku nam ten zamaskowany facet — Król Kier. Jest wysoki i dobrze zbudowany, a jego ruchy przypominają chód pantery.

— Nie zbliżaj się! — drze się mężczyzna za mną; w jego głosie słyszę odrobinę paniki. Ten cichy spokój bijący od człowieka przed nami jego chyba też trochę przeraża. — Nie zbliżaj się, bo ją zastrzelę!

Facet chwyta mnie za włosy i ciągnie mocno. Czaszka eksploduje mi bólem, wyrywając ze mnie kolejny krzyk. Przerażenie i panika sprawiają, że do żył napływa mi adrenalina.

— Nie bądź tchórzem — odpowiada spokojnie zamaskowany człowiek. — Puść dziewczynę i staw mi czoła jak mężczyzna.

Nie mogę skupić się z bólu i ze strachu o własne życie, ale wtem przez głowę przemyka mi myśl, że ten głos wydaje mi się znajomy. Zupełnie jakby...

Mężczyzna za mną ciągnie mnie do tyłu, aż potykam się w szpilkach i gubię krok. Wycofuje się ostrożnie, nie odwraca się jednak, zapewne bojąc się spuścić z oczu Króla Kier.

Mówią tak o nim, bo na miejscu swoich interwencji zostawia zawsze jedną kartę z talii — króla kier, przypominam sobie podekscytowane wyjaśnienia mamy. Pamiętam też moją odpowiedź.

Czy ten świr myśli, że jest jakimś Batmanem?

Zamaskowany człowiek przed nami robi krok do przodu, a wtedy mój porywacz jeszcze mocniej wbija mi lufę karabinu między żebra. Będę miała siniaki.

— Ani kroku więcej albo przysięgam, że ją zastrzelę! — wrzeszczy. — Stój, gnoju!

Król Kier zatrzymuje się i unosi ręce w geście poddania, nie cofa się jednak. Trzymający mnie facet robi kolejny krok do tyłu i wtedy tracę równowagę. Lecę na ziemię, a mężczyzna za mną mnie puszcza. Syczę z bólu, kiedy uderzam w chodnik kolanami, i odwracam się, by zobaczyć, jak Król Kier błyskawicznie rzuca się na mojego napastnika.

Wycofuję się na czworaka, chowając się za załom budynku, który właśnie minęliśmy. Przyglądam się rozszerzonymi oczami, jak tamci dwaj się biją, i kulę się odruchowo, kiedy mój porywacz kilkakrotnie strzela. Zaraz potem mężczyzna w kominiarce wytrąca mu karabin z ręki, po czym uderza go mocno pięścią w twarz. Napastnik ląduje na ziemi niedaleko mnie, a wtedy ten drugi ponownie zadaje ciosy — jeden, drugi, trzeci, aż tamten zalewa się krwią. Próbuje się wyrwać, lecz Król Kier trzyma go mocno, częstując kolejnymi uderzeniami. Przypatruję się temu z przerażeniem i nie wiem, jak reagować, więc po prostu opieram się plecami o ścianę, marząc o tym, żeby się z nią stopić. Jestem tak sparaliżowana strachem, że nie mogę zrobić żadnego ruchu.

Król Kier nie wygląda już spokojnie. Wygląda, jakby był o coś na tego faceta wściekły.

Gościowi w końcu udaje się trochę pozbierać i uderza Króla w szczękę. Chwyta jego kominiarkę i ciągnie; szarpią się przez chwilę, aż w końcu napastnik ściąga mu ją z głowy. W tym samym momencie Król Kier nokautuje go ostatnim uderzeniem, a mężczyzna traci przytomność. Potem puszcza go i odwraca się do mnie, a ja, jeśli to możliwe, robię się jeszcze bardziej przerażona.

Nie wydawało mi się. Rzeczywiście głos Króla Kier z czymś mi się kojarzył.

To Reign. Facet, z którym kilka tygodni temu spędziłam noc.

Facet, z którym jestem w ciąży.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro