17 - Oferta -
Pov. Lucyfer
Szukałem jej jak skończony dureń. Starałem się wyczuć ją po zapachu lub emocjach ale wszystko na marne.
Wściekły otworzyłem oczy, powracając do rzeczywistości.
— Jesteś gdzieś tu. Znajdę cię, choćbym miał przedrzeć się przez ogień piekielny — warknąłem pod nosem, zaciskając palce w pięści tak mocno, że skóra na kłykciach naciągnęła się boleśnie. Cicho westchnąłem, gładząc się po brodzie.
Zatapiając się w mroku zaułka, ruszyłem przed siebie. Zamierzałem znaleźć dziewczynę z klubu. Musiałem tylko porozmawiać z odpowiednią osobą, która miała u mnie dług wdzięczności.
Mając cel, udałem się okrężną drogą na parking, który znajdował się po drugiej stronie budynku. Tam odnalazłem swój piękną, błyszczącą od wosku bestię. Dodge Charger stał na pustej przestrzeni, wiernie czekając na mnie.
I tak, wiem... To maszyna. Nie miała innego wyjścia ale mimo, że to kawał blachy i kupa metalu, to uwielbiałem ten samochód. Przelałem na nie resztki uczuć, jakie zostały w tym marnym ciele.
Szybko wsiadłem do auta, odpalając silnik, który zamruczał niczym dziki kocur. Natychmiast ruszyłem przed siebie, mając nadzieję, że mój dłużnik na coś się przyda.
Pov. Kamal
Od wizyty w szpitalu minął cały dzień. Wieczorem, dzięki pomocy cioci udało mi się przewieźć do wynajętego pokoju w motelu cały ten bajzel.
— Dziękuję za pomoc. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła bez ciebie — stanęłam zmęczona przed blondynką, patrząc z wdzięcznością na nią.
— Oj, dziecko — ciotka podeszła do mnie bliżej, wyciągając do mnie dłoń. — Zawsze pomogę ci jak tylko będę potrafiła — nagle objęła mnie ramionami, dodając mi odrobiny otuchy. W końcu od tej pory musiałam stanąć na własne nogi i liczyć wyłącznie na siebie. Wyjątek stanowiła ciotka, która także za wiele nie mogła mi zaoferować.
— Dziękuję — szepnęłam, kładąc dłonie na jej plecy. Słyszałam równy oddech ciotki, połączony ze spokojnym biciem serca. Zerknąwszy na ścianą, znajdującą się naprzeciwko mnie, poczułam pustkę. Te ciemnozielone, obskurne ściany miały stać się moim dotychczasowym azylem, Bóg wie na jak długo.
I co ja miałam począć z rodzicami?
Ojciec za bardzo bał się swojej matki, natomiast moja siedziała cicho dla świętego spokoju. A myślałam, że mogłam na nich wszystkich liczyć.
Jak to człowiek czasami potrafi się przeliczyć.
— Zadzwonię jeszcze do znajomej w sprawie twojej pracy i zobaczymy co da się zrobić. Chciałabym żyć w spokoju, wiedząc że masz za co się utrzymać. Ze sztuki nie da się wyżyć — oczywiście, że musiała być wysnuta przypierdolka w stronę moich studiów. Nikomu się to zbytnio nie podobało - nie licząc rodziców.
Mama kochała sztukę i wszystko co jej zdaniem było piękne, natomiast tata pragnął dla mnie czegoś innego niż posiadali wszyscy. Tytuł lekarza, prawnika, architekta choć dumny, to jak dla niego zbyt wyniosły. Wolał abym skończyła coś oryginalnego, coś w czym dobrze się czułam oraz coś, co nie sprawi, że obrosnę w piórka.
Wybrałam więc studia sztuki pięknej, co przypasowało mu. Jednak jak już wcześniej wspominałam, uparcie trwał przy swoim, że musiała być to prywatna placówka a nie szkoła publiczna. Zapewne miało to związek z moją babcią oraz jej wierzeniami. Mogłam się o to założyć.
— Będę wdzięczna — rzekłam na serio ciesząc się z każdej pracy, jaka mogłaby mi wpaść w rękę. Jak tylko kobieta oderwała się ode mnie, odprowadziłam ją do drzwi, otwierając je szeroko.
— Do usłyszenia — blondynka pożegnała się ze mną, wychodząc z motelowego pokoju. Kiedy zostałam sama, zatrzasnęłam się na trzy spusty, spoglądając na rozgardiasz, który panował w pomieszczeniu.
Ściana kartonów stała naprzeciwko łóżka i tylko modliłam się o to, aby te pudła nie przewróciły się, bo mogły jeszcze kogoś zabić. W sumie mówiąc "kogoś", miałam na myśli mnie. Jakieś rzeczy pochowane we folie rzuciłam na łóżko, nie mając pojęcia, gdzie te wszystkie graty schować.
Siadając na krawędzi łóżka, cicho westchnęłam.
Zostałam zupełnie sama - do rodziny nie miałam co się odzywać. Bahar gdzieś zaginęła, natomiast reszta moich przyjaciółek posiadała własne życie, przez co nawet nie rozmawiałyśmy ze sobą przez telefon.
Bez pracy. Bez domu. Bez pieniędzy.
— Niech to piorun trzaśnie! — krzyknęłam załamana, chowając twarz w dłoniach, mając ochotę się rozpłakać.
Z tego wszystkiego przez cały dzień nic nie jadłam. Postanowiłam to nadrobić dla swojego zdrowia - powoli zaczynałam skutki głodu.
Szybko podniosłam tyłek z materaca, zabierając skórzaną kurtkę oraz torebkę ze sobą, po czym wyszłam z motelu. Stanąwszy na chodniku, rozejrzałam się dookoła i musiałam z rozgoryczeniem stwierdzić, że okolica w nocy wydawała się jeszcze bardziej zakazana niż za dnia.
Do tego pogoda wyjątkowo nie rozpieszczała - wiał dość chłodny wiatr nadciągający znad morza. Słońce już dawno schowało się za horyzontem nie ogrzewając powietrza, jak to robiło za dnia.
Nagle usłyszałam za sobą gwizdy. Zestresowana mocniej otoczyłam się ramionami, nawet nie odwracając głowy. Próbowałam udawać, że nie słyszałam tych hańbiących popisów zapewne jakiejś grupki przygłupów.
Ciężko przełknęłam ślinę, czując za sobą czyjąś obecność. Przyśpieszyłam kroku, dopiero parę metrów dalej udało mi się zebrać na odwagę, aby konfrontować swoje przeczucie. Jednak na moje szczęście myliłam się. Nikogo za mną nie było i z uczuciem ulgi mogłam spokojnie odetchnąć.
Już bardziej rozluźniona rozejrzałam się po okolicy. Znajdowałam się na ścieżce zbudowanej z kocich łbów, biegnącej między budynkami ze starymi kolumnami. Liczne balkony pozawalane dywanami czy rowerami rozpościerały się nad moją głową. Gdzieniegdzie paliły się światła a z czyjegoś uchylonego okna leciała marynarska szanta.
— Ogarnij się Karmen bo wylądujesz w psychiatryku — warknęłam sama na siebie, udając się wzdłuż drogi.
Do centrum miasta z motelu miałam piętnaście minut piechotą, które pokonałam przez strach nieco szybciej. Jak tylko ujrzałam uliczne latarnie totalnie uspokoiłam się, przez co nawet moje ruchy stały się swobodniejsze.
Nim się obejrzałam, dotarłam do parku, gdzie w styczniu nerwowo wyczekiwałam Bahar. W miejscu, gdzie spotkałam Jego.
Jak tylko dostrzegłam drzewo zza którego się wyłonił, poczułam jak wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł lodowaty dreszcz. Gęsia, mroźna skórka pokryła wnet moje ciało, łącznie z policzkami oraz szyją.
Serce zamarło mi na moment w piersi, powoli starając się powrócić do życia.
Czy pragnęłam go jeszcze zobaczyć?
Nie.
Tak...
Z nieznanych mi powodów chciałam. Choć typ ewidentnie urwał się spod ciemnej gwiazdy, to posiadał coś w sobie, co bardzo człowieka przyciągało. Pamiętałam jak to było stać w cieniu jego blasku. Nie musiał nic robić. Wystarczy, że był.
Wytwarzał tak niesamowitą aurę, że nawet najlepszy artysta nie byłby w stanie odtworzyć tego piękna.
Piękna a zarazem mroku, który już dawno pożarł duszę tego mężczyzny. Jego oczy - czarne jak smoła i nie posiadające dna.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przestałam oddychać. Momentalnie złapałam haust powietrza, łapiąc się lewą ręką za szyję. Otrząsnąwszy się z jakiegoś chorego transu, ruszyłam przed siebie, dostrzegając już po paru krokach neonowy napis należący do klubu.
Nie minęło pięć minut, jak przebiegłam ulicę na drugą stronę, uważając przy okazji, aby żaden samochód mnie nie rozjechał. Stanąwszy bezpiecznie na chodniku, skierowałam się do wejścia, którego nie pilnowali już bramkarze. Co się dziwić...
Mieliśmy środek tygodnia a wszystkie największe i najlepsze imprezy kręciły się w weekendy. Mimo wszystko muzyka przebijała się przez weneckie szyby, co znaczyło, że jednak jacyś ludzie w ciągu tygodnia pracy przychodzili tu wieczorami odreagować.
Musieli mieć niezły obrót z tego interesu.
Nie to co ja z mojej sztuki...- wytknęła mi podświadomość, wbijając kolejną szpileczkę w moje delikatne oraz i tak pokruszone ego.
Stanąwszy u drzwi, pociągnęłam je mocno do siebie, dostrzegając przyciemnione wejście do środka. Pamiętałam je jeszcze.
— Witam — przywitałam mężczyznę siedzącego w szatni z nogami skrzyżowanymi w kostkach, które spoczywały na blacie lady. Pracownik uniósł leniwie głowę, wyraźnie wybudzony z drzemki. Spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, unosząc rękę po numerek wieszaka.
— Dwadzieścia dolarów — rzekł spokojnym tonem, wlepiając we mnie swoje brązowe tęczówki. Miały one w sobie coś przerażającego i chyba musiała zauważyć mój mały stresik spowodowany jego natarczywością, gdyż założył okulary przeciwsłoneczne na nos.
— Nie potrzebuję oddawać rzeczy — odpowiedziałam hardo, starając się zapanować nad głosem. Ten osobnik roztaczał wokół siebie naprawdę dziwną aurę. Zapłaciłam mężczyźnie należną sumę, w sumie zastanawiając się po co ja tam poszłam. Nie miałam na koncie jakoś dużo oszczędności a właśnie wydałam dwadzieścia dolarów na wejściówkę do klubu.
Kiedy rozsądek przemówił mi do rozumu było już za późno na wycofanie się. Zmęczona nadmiernym analizowaniem wszystkiego, udałam się wgłąb budynku, stając dopiero przy barierkach schodów. Pamiętałam tę noc, kiedy Bahar nie zjawiła się na naszym spotkaniu i sama postanowiłam się zabawić.
Miałam mieszane uczucia względem tamtej decyzji. Jakbym postanowiła wrócić do domu - nawet, gdy stałam jeszcze w kolejce, uniknęłabym stanięcia oko w oko z facetem, który przypominał cudownego anioła z marmuru, natomiast jego aura emanowała czymś, co leżało daleko od świętości.
Omijając półnagie tancerki, które wyginały się na rurach, umieszczonych na specjalnych podestach, udałam się do baru. Tam barman - ten sam, którego pamiętałam ze styczniowej nocy, właśnie czyścił szkło.
— Co podać? — spytał, opierając obie dłonie na blacie. Wyraz twarzy mężczyzny wydawał się kamienny.
— Piwo — rzekłam krótko, wiedząc że nie mogłam zbytnio szaleć na pusty żołądek. Powinnam najpierw iść coś zjeść a później pić, lecz los przywiał mnie wpierw do klubu.
Przypadek?
Pociągnąwszy dwa łyki gorzkiego trunku, który postawił moje kubki smakowe do pionu, spojrzałam za siebie. Lustrując przestrzeń, dostrzegłam kilka grupek ludzi o zróżnicowanym wieku. Stali oni przy stolikach na wysokiej nodze, popijając drinki. Na środku stały kanapy, tworzące okręg przy stoliku.
Cicho westchnęłam, odwróciwszy się z powrotem do baru. Podniosłam kufel do ust, gdy po swojej prawej stronie zauważyłam ruch. Nieco odchyliłam głowę, aby ujrzeć przychodnia, powoli upijając łyk piwa.
Niestety, gdy moje spojrzenie padło na przybysza, omal szkło nie wypadło mi z ręki. Znałam tego typka - wpadłam na niego na ulicy i nagle uświadomiłam sobie, że widziałam go także w jednym z moich snów.
Nie... Nie wierzyłam w prorocze sny.
Z trudem przełknęłam ślinę, czując mrowienie na całym ciele. Stało się ono tak nieprzyjemne, że musiałam odłożyć kufel na ladę, błyszczącą w świetle halogenów. Zebranie na odwagę zajęło mi parę chwil.
— Przepraszam, czy my się nie spotkaliśmy już gdzieś? — wydukałam zestresowana, spoglądając z rozszerzonymi źrenicami na typka o ostrych rysach twarzy, pokrytych krótkim oraz czarnym zarostem.
Nieznajomy wyglądał na bardzo zadbanego faceta.
Mężczyzna powoli odwrócił głowę w moją stronę i gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się, uniósł jeden kącik ust w szyderczym uśmieszku. Przestraszyłam się. Poczułam się tak, jakby szatyn przeczytał wszystkie moje myśli w ułamku sekundy. Nagle ogarnął mnie wstyd, że w ogóle ośmieliłam się do niego przemówić.
— Myślałem, że już się o to nie zapytasz. Mefistofeles — wtem wyciągnął w moją stronę rękę, natomiast jego czekoladowe tęczówki na moment wydały mi się pociemnieć. Z uczuciem niepokoju ujęłam niepewnie jego dłoń, która wydawała się być bardzo rozgrzana. Tak, jakby miał gorączkę, sięgającą trzydziestu ośmiu stopni. Minimalnie!
Mimo wszystko mężczyzna trzymał się dobrze i nie wyglądał ani trochę na chorego. W końcu barman postawił przed nami dwie szklanki napełnione trunkiem. Wtem szatyn podsunął jedno szkło w swoją stronę, natomiast drugie naprzeciwko mnie.
— Na mój koszt — uśmiechnął się półgębkiem, przyprawiając mnie o ciarki na plecach. Czułam się tak, jakby stado mrówek biegało mi po kręgosłupie. Podejrzliwie spojrzałam na bursztynową ciecz, otulającą kostki lodu.— Whisky z colą — szorstki głos szatyna sprawił, że zerknęłam na niego.
— Dziękuję, ale nie... — pokiwałam przecząco głową, odsuwając kieliszek. Od razu wyłapałam zaintrygowanie w oczach towarzysza. Mefistofeles - to imię mi coś mówiło, ale nie pamiętałam skąd je znałam.
— Co cię tu sprowadza? Nie pamiętam abyś kiedyś zawitała w tym klubie. Taką ładną buzię bym zapamiętał — mężczyzna upił łyk trunku, natarczywie wlepiając we mnie wzrok.
Serce na moment podeszło mi do gardła. Dyskretnie uspokoiłam oddech, zdradzając się chwilowym, nierównym haustem powietrza, które nie chciało przejść przez mój nos.
— Byłam już tu raz — mruknęłam spięta, chowając dłonie między swoimi udami.— Przyszłam odpocząć po całym dniu — siliłam się na nonszalanckie wzruszenie ramionami, jakby to była najjaśniejsza rzecz pod słońcem.
— Odpocząć — powtórzył bardziej sam do siebie, oplatając palcami szklankę.— A jak ci się tu podoba? — mężczyzna starał się przejść do rozmowy, na którą ja zbytnio nie miałam ochoty.
— Ładnie tu. Podoba mi się bardzo kolorystyka jaka została użyta. Ten kontrast czerwieni oraz czerni idealnie do siebie pasuje. A biało-złote wykończenia to majstersztyk — odpowiedziałam całkiem szczerze, bo ewidentnie ktoś kto projektował ten klub znał się na sztuce.
— Przekażę bratu pochwałę. Będzie wniebowzięty — ironiczny uśmieszek zawitał na twarzy towarzysza, sięgnąwszy aż jego oczu, które rozbłysnęły drobinkami jasnopomarańczowej poświaty.— Jak cię zwą?— nagle padło to pytanie. Natychmiast oblałam się zimnym potem.
— Kamal — przyznałam z zawahaniem. Nie miałam pojęcia, czy dobrze czyniłam ujawniając swoje prawdziwe imię.
— Śliczne — błysk białych zębów mignął na moment w ciemnościach. Chłopak wyraźnie był zadowolony.— Zdaje mi się, że jesteś duszą artystyczną — ciągnął dalej. Nerwowo poprawiłam się na krześle, pragnąc zakończyć już tę rozmowę.
— Zgadza się. Ukończyłam nawet szkołę artystyczną — wyznałam, opierając łokcie o blat baru. Uciekałam wzrokiem gdzie się tylko dało, byleby pokazać swoje niezainteresowanie.
— Nie potrzebujesz przypadkiem pracy? Mam pewną ofertę — powoli odwróciłam ku niemu wzrok.— Mój brat ma szklaną kopułę do przyozdobienia. Jest fanatykiem sztuki oraz piękna. Sowicie zapłaci za stworzenie czegoś, co go zachwyci — wtem pojawiła mi się w głowie czerwona lampka ostrzegawcza.
Tam musiał być jakiś haczyk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro