Rozdział 2 - Pleśń
Podczas powrotu na stację Nikolaj szedł niczym marionetka, całkowicie uzależniona od woli i ruchów ręki, trzymającej drewniane patyczki. Nie myślał o tym, że idzie, dokąd idzie i dlaczego w ogóle idzie.
Miał dziwne przeczucie, iż dzieją się różne rzeczy. Niektóre straszne, niektóre wspaniałe. Fascynowało go jak ludzie są złożeni. Mimo, że mogą nic nie wiedzieć, przeczuwają że coś się dzieje. Uwielbiał tak filozofować nad swoim gatunkiem. Nad ludzkimi umiejętnościami, emocjami, ale też głupotą...
- Hasło! -
Okrzyk wyrwał Nikolaja z rozmyślań niczym kopnięcie prądem. Nie mógł nic dojrzeć, z powodu oślepiającego światła reflektora, świecącego mu prosto w twarz. Z początku nagła sytuacja zszokowała go nie na żarty, jednak po chwili zaczął porządkować sobie myśli. Tak się zapędził, że nie zauważył kiedy zaszedł na pierwszy posterunek.
- Hasło, bo strzelam! - Poganiał Nikolaja strażnik.
- Anton, spokoooojnie - odparł przeciągając w dziwny sposób samogłoski inny strażnik siedzący na stercie worków z piaskiem, popalając Ryżycha.
Ryżychem nazywano papierosy, które oprócz tytoniu, miały nabite też parę listków marihuany. Dostać je można było tylko na Ryżyskiej, bo były teoretycznie nielegalne, ale tak naprawdę każdy mieszkaniec metra przynajmniej raz w życiu zapalił Ryżycha.
- Co słychać Nikolaj, w wielkim świecie? -
- No dzisiaj wyjątkowo spokojnie. Nawet szczur nie prze...
- Cisza! - wrzasnął wartownik szturchając Nikolaja lufą automatu, aż ten się zatoczył. Miało się wrażenie, że zaraz zacznie toczyć pianę z ust - Mam rozkazy, jeżeli w ciągu pięciu sekund nie podasz hasła, mam zastrzelić! -
- W Rosji, to gry grają w ciebie! - odparł Nikolaj przypominając sobie frazę ustaloną w gronie wartowników z Hanzy - Rany, co ty dosypujesz do herbaty!?
- Wejść! - rzucił zimno strażnik ignorując zaczepkę
Zdziwiło go zachowanie wartownika. Mimo, że nie znał go z imienia, to mógłby przysiąc, że kiedy parę godzin temu szedł na swój posterunek, wartownik zachowywał się całkiem normalnie. Obejrzał się na towarzysza. Skupione oczy zdawały się liczyć wszystkie poukrywane w ciemności szczury. Nieogolona twarz zdradzała profesjonalizm i zimną zajadłość. Uszatka z czerwoną gwiazdą założona "po rosyjsku", potęgowała wrażenie, zażartego w boju żołnierza. Coś dziwnego było jednak na jego szyi. Wyglądało to jakby żyły wyszły pod skórę i krew stała się czarna. Nikolaj nigdy czegoś takiego nie widział. Ale nie chciał się bez sensu martwić. Może to po prostu jakaś mutacja? Zdarzały się takie rzeczy.
Nikolaj żwawym krokiem, nie chcąc tracić tam ani chwili dłużej, przeszedł nad workami z piaskiem. Ułożone ściśle obok siebie stanowiły prowizoryczny mur obronny.
Mimo, że posterunek od stacji dzieliło tylko parędziesiąt metrów, uzbrojony był bardzo dobrze. Reflektory pozwalały badać nawet najgłębsze okolice tuneli, a zasieki ułożone na workach stanowiły kolejnę przeszkodę dla atakujących.
Oprócz tego stało tam pełno skrzynek z amunicją, żywnością i granatami.
Największy respekt jednak, budziły dwa, gigantyczne cekaemy. Na sam widok Nikolajowi włosy stanęły dęba kiedy przypomniał sobie ogłuszający huk wydobywający się z tych potworów podczas ostrzeliwywania przeciwnika.
Powód tak ogromnego uzbrojenia posterunku był prosty. W razie gdyby upadły wszystkie inne, ten miałby być ostatnią linią obrony, dającą czas na ucieczkę, przybycie wsparcia, bądź wysadzenie stacji i zasypanie tuneli.
Nilolaj minął bez słowa skupionego wartownika, dłubiącego w przekrwionym od marihuany oku żołnierza i zawodzącego jakąś balladę jegomościa z butelką kwasa w dłoni.
Dało się już słyszeć pojedyncze głosy
i migoczące światła. Czuć było, że człowiek zbliża się do zamieszkanej stacji. Stacje w metrze były ostatnimi bastionami ludzkości. Rozłożone nieregularnie namioty, stanowiące mieszkania dla wszystkich mieszkańców podziemnego świata, oddawały w pewien sposób klimat panujący w metrze. Poczucie beznadziejności, zmieszane z jarzącą się gdzieś w oddali nadzieją. Dlatego gdyby oczami wyobraźni przenieść ten obraz na powierzchnię, sceneria byłaby bardzo podobna do tej przed katastrofą.
Niektórzy kreatywniejsi, posiadający żyłkę architekta rozkładali resztki pociągów na czynniki pierwsze i budowali domy z blachy, drewna i innych materiałów. Inni po prostu żyli na ulicy. I co? Źle im było?
Na hanzie funkcjonował zegar, podobny do tego z WOGNU, wszyscy synchronizowali swoje zegarki właśnie do tego elektronicznego zegara. Ponieważ w metrze zawsze panował mrok, bez zegara nie można było odróżnić, kiedy jest dzień a kiedy noc. Jednak jego głównym celem było to, żeby pracownicy się nie spóźniali.
Nikolaj właśnie sprawdził swój zegarek. Do rozpoczęcia pracy w magazynie zostały mu trzy godziny. Stwierdził, że spędzi je odsypiając wartę i emocje w swoim namiocie.
Zmęczenie sprawiło, że znowu odpłynął myślami. Zignorował nawołujących do kupna różnych produktów handlarzy i ciemnoskóre cyganki chcące powróżyć, lub za wyższą cenę zaoferować inne, mniej etyczne usługi.
Nikolaj myślał o Valentinie.
Przyszedł i natychmiast zniknął. Zachowywał się bardzo tajemniczo, powiedział, że jest na tropie czegoś bardzo ważnego. Czegoś co może przewrócić metro do góry nogami. Tylko co to było? Tego Nikolaj niestety nie wiedział.
Próbował odnaleźć w pamięci wskazówki, które pozwoliłyby mu na jakiekolwiek zbliżenie się do rozwiązania tej tajmniczej zagadki. Teoretycznie mógł nie czekać i od razu mógł otworzyć tą całą skrzynkę z namiotu towarzysza, aczkolwiek czuł, że Valentin zleciłby mu otwarcie pudełka, gdyby było to dobre rozwiązanie.
- Privjet Nikolaj! - zawołał ktoś wesoło. Nikolaj obrócił się na pięcie i ujrzał szczupłego, może 20-letniego chłopaka, idącego pewnym krokiem w jego stronę.
- Witaj Wladimir! - przywitał się - Jak tam? Przydzielili ci kogoś?
- Jeszcze nie, ale czekam. Na pewno kogoś dostanę. Mam duży namiot, więc nawet paru ludzi mogę przyjąć. -
Wladimir był jednym z najmłodszych, ale też najlepszych wartowników w hanzie. Nie pamiętał jak wyglądał świat na powierzchni, gdyż nigdy nie miał okazji go oglądać. Urodził się już w metrze, podobnie jak wielu młodych ludzi.
Nikolaj poznał Wladimira podczas jednej ze wspólnych wart, kiedy razem odpierali ataki mutantów przy jednym cekaemie. To była jedna z najcięższych wart, jakie Nikolaj miał okazję, pełnić. Powszechnie uważano, że gdzieś zawalił się strop umożliwiający mutantom masowe dostanie się do metra. Przez co całe hordy zaczęły przemieszczać się w kierunku stacji. Właśnie wtedy Nikolaj z Wladymirem i jeszcze dwoma innymi żołnierzami, stacjonowali na 50 metrze. Władymir strzelał, Nikolaj trzymał pasek z nabojami. Widok rozrywających się od ołowiu ciał zdeformowanych mutantów, na dobre wyrył się w pamięci ich obu.
Szczególnie moment kiedy załadowali ostatni pasek nabojów do cekaemu. Obsługiwali wtedy już tylko jeden karabin, gdyż w drugim już dawno skończyły się kulki. Jeden z towarzyszy pruł ogniem z kałasznikowa, a drugi podrzucał mu magazynki, napełniając przy okazji puste. Wtedy Nikolaj zaczynał czuć, że są to jego ostatnie chwile i zaraz zginie, zjedzony przez zdeformowane, krwiożercze istoty.
Na szczęście w ostatniej chwili, idealnie kiedy skończyła się jakakolwiek amunicja, usłyszeli głośną syrenę za plecami. Nadjechali towarzysze z Czerwonej. Nikolaj nigdy by nie przypuszczał, że tak się ucieszy na widok komunistów. A jednak.
Towarzysze rozbili hordę do końca, po czym podłożyli dynamit i wysadzili w cholerę przeklęty tunel. Nic nie mówiąc odwieźli wartowników na stację i bez pożegnania udali się w swoje, komunistyczne strony.
- A właśnie, co z Valentinem? Długo go już nie ma. -
- Nie mam pojęcia - odparł krótko Nikolaj starając się zmienić temat. Jego wzrok padł na plik kartek leżący na podłodze. Namazano na nich węglem ,,Ułomni przeciw Bogu! Przyjdź pod namiot Zowiszy o trzynastej!"
- Aa tak - stwierdził Vladimir widząc zdziwienie Nikolaja - To już któraś impreza. Przykre to nawet. Jeśli ktoś tam przychodzi to tylko żeby rzucać w nią kamieniami. -
- Ja tam nie wiem czy jest co żałować. Głupia baba chce gadać na takie tematy to ma. Mówią, że po śmierci męża ześwirowała. -
- Może tak -
Nagle rozległ się tupot ciężkich butów i pośpieszające okrzyki. Nikolaj i Vladimir obejrzeli się i zauważyli pięciu biegnących mężczyzn. Mieli dziwne, zielone skafandry, podobne do tych, które kiedyś nosili saperzy. Trzymali dziwne urządzenia przypominające karabiny połączone rurą z metalowym pudłem na plecach. Na ramionach mieli naklejone znaczki ostrzegające przed zagrożeniem biologicznym. Przebiegając jeden z nich zepchnął Nikolaja na bok. Rzucił niedbałe przeprosiny, po czym pognał dalej za oddziałem.
- Kto to był? - spytał Nikolaj
- To ty nie wiesz? Już od tygodnia biegają tutaj. Mogą wejść i przetrzepać ci namiot nawet. Mogą cię zastrzelić jak się stawiasz i im pogratulują. A wiesz przez co to wszystko? -
Nikolaj pokręcił głową
- Przez pleśń Nik, przez pleśń. Śmierdząca, kleista pleśń. -
- I przez głupią pleśń robią takie naloty? -
- To nie jest zwykła pleśń Nikolaj. Żyję tu od dzieciństwa i widziałem naprawdę dziwne rzeczy, ale to... To jest do niczego nie podobne. Widzisz taką cholerną czarną narośl na ścianie. Odwracasz się na chwilę i nagle puf! Nie ma! Kamień kurna w wodę! Słyszałem jeden z Arbackiej właśnie nie wiedział co to jest i chciał zdrapać ze ściany namiotu. I wiesz ty co? Mówią, że żyły mu nabrzmiały smołą! Prawdziwą kurna smołą! Zaczął rzucać się, atakować, a jak wył! Całe metro słyszało!
Nikolaj słuchał z zapartym tchem. Nigdy nie słyszał nic podobnego. Z dnia na dzień pojawia się na stacji jakaś pleśń, a on o tym nie wie. Jak to się stało, że nic nie zauważył?
Przypomniał sobie wartownika z pięćdziesiątego metra. Wyglądał jakby w jednej chwili miał wybuchnąć, no i te czarne żyły. Czyżby ta pleśń miała coś z tym wspólnego?
W milczeniu doszli do namiotu Nikolaja. Pożegnali się i kiedy Vladimir odchodził Nikolaj usłyszłyszał kobiecy krzyk. Dwóch mężczyzn w kombinezonach ciągnęło rzucającą się na boki kobietę.
- Liście mnie zbiry! Jestem zdrowa! Nic mi nie jest! Jestem zdrowa jak cholera! Zdrowa!!
Ostatni krzyk tak świdrował bębenki, że Nikolaj aż zatkał uszy. Kobieta w pewnym momencie złapała jakiś kamień i przyłożyła jednemu z mężczyzn. Wyrwała się drugiemu i podbiegła do Nikolaja. Złapała go za ramiona i dysząc zaczęła płakać.
- Błagam cię! Powiedz im, że jestem zdrowa! Proszę! Mam dzieci! Co one zrobią beze mnie!? To wszystko wina błota! Wina błota!!! -
Nikolaj stał z otwartymi ustami. Twarz kobiety była cała poprzecinana czarnymi pajęczynami. Nawet białka oczu były smolistego koloru. Jeden z funkcjonariuszy uderzył kobietę w bok głowy kolbą automatu.
- I kurwa nie wstawaj! - rzucił w jej kierunku.
Razem z towarzyszem wzięli nieprzytomną dziewczynę pod ręce i zaczęli ciągnąć w kierunku centrum stacji. Traktowali ją jak zwykły worek z ziemniakami, a nie jak osobę.
- Zjeżdżaj stąd! Nie ma tu nic do oglądania! - powiedział jeden z mężczyzn do Nikolaja.
Nikolaj nie chciał mieć więcej więcej kłopotów, więc bez szemrania wszedł do swojego namiotu. Był na tyle zszokowany, że potrzebował chwili aby się uspokoić. Kobieta totalnie postradała zmysły. Widać ta pleśń robiła ludziom jajecznicę z mózgu.
Namiot był przestronny. Podzielony na dwa swoiste pokoje, pozwalał na prywatność zarówno dla niego jak i przyjaciela. Nikolaj odsunął zieloną płachtę i wszedł do swojej przegrody. Położył karabin przy wyjściu, zdjął kurtkę, buty i ułożył się na materacu. Patrząc się w sufit namiotu, znowu pomyślał o Valentinie, pleśni, wkurzonym wartowniku i chorej kobiecie. Miał przeczucie, że wszystkie te wydarzenia to elementy jednej układanki, a Valentin po prostu szukał ostatniego kawałka.
Zamknął oczy. Nie miał już nawet siły myśleć. Zmęczenie nocną zmianą i ostatnimi wydarzeniami przyniosło skutek. Zapadł w głęboki sen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro