Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

- Nie możesz wkładać fiolek między słoiki, wiem, że nie widzisz dobrze, ale postaraj się zapamiętać, po której stronie leżą. - Tenebris jest rozdrażniony, a jego głos sprawia, że się kulę. - Tu masz składniki. Nie ociągaj się, zmieszaj je ze sobą.

Wsypuję proszek i dodaję trochę ostrych wiórków, które już zdążyły pokaleczyć mi palce. Zabieram z półki łyżkę i zaczynam mieszać składniki.

- Tak dobrze?

Mag zagląda do miski, po chwili parska z rozdrażnieniem i zabiera ode mnie przedmiot. Widzę, jak jego ręka porusza się błyskawicznie, a łyżka stuka o brzegi naczynia.

- Wlej zawartość fiolki, którą wsadziłaś do kieszeni szaty. - Wyjmuję ją w pośpiechu i odtykam. Wlewam płyn do naczynia, a po całym pokoju zaczyna rozchodzić się zapach pieczonego ciasta. - Musisz używać więcej siły. To nie jest trudne.

- Kiedy pokażesz mi magię?

Ręka maga zastyga w bezruchu, a po chwili znów wykonuje zamaszyste ruchy, powodując, że zapach eliksiru staje się jeszcze silniejszy. Jego ramiona poruszają się to w górę, to w dół, a okryta kapturem głowa kiwa się na boki.

- Eliksiry to magia. To ci wystarczy. Jeżeli liczyłaś na zjawiskowe wybuchy, to się obejdziesz smakiem. Nie praktykuję czegoś takiego.

- A to co zrobiłeś w lesie? Jak przepędziłeś głosy? Dlaczego Sidus tak bardzo się ciebie boi?

Miska uderza o stół, a Tenebris odwraca się w moją stronę. Zaciska palce na moim ramieniu. Jego paznokcie kują moją skórę nawet przez gruby materiał. Mam wrażenie, że wcześniej były krótsze, ale może to strach sprawił, że wydają mi się dłuższe i bardziej zakrzywione.

- Mówiłem ci, czemu się boi. - Głos jest niższy niż zazwyczaj, przełykam ślinę i staram się nie myśleć o jego prawdziwym imieniu, pragnąc zapomnieć o tych kilku chwilach lęku. - Nie jestem silny.

- Kłamiesz.

Nie wiem, czemu to powiedziałam. Moje usta nadal są rozchylone. Nie wierzę, że odważyłam się mu to zarzucić. Drżę, wiem, że to wyczuwa. Jego dłoń puszcza moją szatę, zaczyna się ode mnie oddalać. Kroki cichną, a sylwetka ginie w mroku. Po chwili słyszę, jak szepcze, a jego noga zaczyna zataczać krąg na podłodze.

- Wychodzę, nie idź za mną. Ktoś jest na moim terenie. Zabezpieczam posesję. Nie przejdziesz przez tę barierę, nie próbuj tego robić, w przeciwnym wypadku ta energia może cię zabić.

W powietrze wzbijają się iskry, przez chwilę widzę w ich blasku jego oczy, które z taką uwagą wpatrują się w moją twarz. Niespodziewanie giną w mroku, a przede mną pojawia się szarawa mgła. Wyciągam palce, pragnąc ją pochwycić. Czuję wyładowanie i cofam rękę, koniuszki moich palców pieką.

- Przepraszam.

- Jesteś taka krucha, Inanis. Słuchaj moich poleceń, szczególnie jeśli mówię o czymś ważnym, inaczej możesz zginąć. Ta kraina nie jest piękna.

Odwraca się do mnie plecami. Nie powinnam pytać, muszę siedzieć cicho, a jednak moje serce wyrywa się do niego. Głos więźnie mi w gardle, a z moich ust wydobywa się przeciągły świst. Mag zatrzymuje się, wie, że chcę mu coś powiedzieć. Moje wargi same układają się w słowa, które się na nie cisną. To nie jest moja wola, on to na mnie wymusił, wyrywając mi myśli z głowy.

- Czy jesteś na mnie zły?

- Jak mogę być zły na to, że odkryłaś moje kłamstwo?

Szara otoczka nie znika, jedynie syczy i zdaje się zbliżać z każdą mijającą godziną. Trudno mi stwierdzić, ile już siedzę w tym pustym pomieszczeniu. Do mojego nosa dociera zapach pieczonego ciasta i papieru. Nie chcę się ruszać, bo boję się, że coś stłuczę. Staram się przenikać mrok i zobaczyć jak najwięcej, ale dostrzegam jedynie zarysy mebli i większych naczyń. Moje myśli znów krążą wokół słów maga. Okłamał mnie. Nie jest słaby. Kim on w ogóle jest? Czemu tak bardzo się go boją? Czemu nazywają go przeklętym?

Słyszę trzask, a po chwili jeden ze stosów książek spada na ziemię. Moje serce bije szybko, a oddech zamiera mi w piersi. Karcę samą siebie w myślach i podchodzę do przedmiotów. Zaczynam je układać, nie chcę, by mag ukarał mnie za coś, czego nie zrobiłam. Stos zaczyna się powiększać. Wtem jedna z książek wysuwa się i ląduje na podłodze z hukiem. Chwytam ją i ze zdziwieniem obserwuję, że boki jej kartek mienią się jakąś jasnością. Nie mogę się powstrzymać, a może wcale nie chcę tego robić. Przejeżdżam palcem po grzbiecie, pod wpływem mojego dotyku litery zaczynają świecić złotem. Czuję wokół siebie jakąś dziwną aurę, zupełnie jakby magia tomu otaczała mnie i zawłaszczała przestrzeń. Wierzchem dłoni dotykam okładki, blask powoduje, że na chwilę odwracam wzrok. Gdy moje oczy zaczęły oswajać się ze światłem, spojrzałam niepewnie na twardą oprawę. Blask księgi nie oświetla mroku, który jest dookoła, jedynie rozjaśnia tom, jakbym trzymała w dłoni bardzo ważną rzecz. Mój palec niepewnie wodzi po kartkach. Po chwili czuję, jak lepka maź ścieka z mojej skóry, zacięłam się. Moja krew skapuje na tom, a ten zaczyna ciemnieć. Czerwony kolor plami jasność i ją pożera. Otrzepuję książkę, machając nią energicznie, ale substancja nie spływa na podłogę, wchłania się w kartki, które syczą pod jej naporem. Opuszczam tom, a ten uderza z hukiem o ziemię. Oddycham ciężko i wpatruję się w okładkę, która przestaje lśnić, tak samo jak kartki. Wtem wychwytuję odgłos kroków, które zbliżają się w stronę drzwi. Biegnę do bariery i patrzę na wrota. Po chwili otwierają się, pchnięte niepewnie przez sylwetkę, która majaczy na tle nocy.

- Tenebrisie!

Poznaję jego postać, która wchodzi do domu z jakimś ociąganiem. Bariera opada, a szary dym znika w ciemności, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemny swąd. Podchodzę do maga. Jego ręce chwytają moje ramiona. Pachnie krwią. Drżę, a on wyczuwa to i zaczyna głaskać mnie uspokajająco.

- Witaj, Inanis.

- Co ci się stało?

- Musiałem kogoś przepędzić, nic mi nie jest.

- Zabiłeś kogoś?

Sama dziwię się temu, jak bardzo bezpośrednia jestem w stosunku do niego. Jego palce wędrują w kierunku mojej szyi, a po chwili zaczynają zaciskać się na mojej tętnicy, mam wrażenie, że słyszę szybsze bicie jego serca, choć dochodzi z głębi, jakby osłonięte przez coś, czego nie da się przeniknąć.

- Nie, nie mogę łamać praw tego świata. - Odpycha mnie od siebie i zaczyna się zataczać. Jego głos znów staje się wyższy i podobniejszy do kobiecego. - Tak jest ciekawiej. Tak, zabiłem go. - Upada na podłogę i kaszle, pochylam się nad nim. - Przepraszam, nic się nie stało. Nikogo nie zabiłem.

Nie wiem czemu, ale mu wierzę. Nie jest osobą, która byłaby zdolna kogoś zabić, nawet jeżeli jego prawdziwa powłoka byłaby zszyta z najstraszniejszych koszmarów i mroku. Musi walczyć z czymś, czego nigdy nie zrozumiem. Dotykam jego policzka i wyczuwam głębokie zadrapania.

- Jesteś ranny!

- To nic. - Przykrywa moją dłoń swoją. - Regeneracja potrwa kilka dni.

- Chciał cię zabić!

- Nie, chciał mnie przestraszyć. - Wtem jego wzrok zatrzymuje się na czymś, co leży za moim plecami. Jego palce zaciskają się na mojej skórze. - Inanis!

Wymija mnie i upada na ziemię. Patrzę za nim, jestem pewna, że zauważył książkę leżącą na podłodze. Jego sylwetka unosi się w górę, jego ramiona poruszają się to w górę, to w dół. Idzie w moim kierunku, jego krok jest powolny, a jedną z dłoni zaciska w pięść. Cofam się, a po chwili czuję zimno, musiałam trafić na ścianę. Nie mam dokąd uciec. Jego ręka uderza o ścianę. Czuję, jak tynk osypuje się na moją skórę. Upuszcza księgę i chwyta mnie drugą ręką za szatę. Unosi mnie kilka centymetrów nad ziemię, dyszy ciężko, oddech zamiera mi w piersi.

- Dlaczego dotknęłaś czegoś, co... - Głos zaczyna mu się łamać, dreszcze wstrząsają moim ciałem. - Mogło cię zabić. Prosiłem, kazałem! Otworzyłaś to?!

- Nie! Moja krew w to wchłonęła, przestraszyłam się i...

- Twoja krew w to wchłonęła? - Kiwam głową gwałtownie, próbując przypomnieć sobie, jak się oddycha. - To niesamowite. To niemożliwe... Nigdy więcej nic nie dotykaj! Ciesz się, że tego nie otworzyłaś! Czy ja muszę wszystko wynieść, by mieć pewność, że tego nie weźmiesz do ręki?! - Kulę się, a on puszcza mnie i pozwala mi dotknąć stopami ziemi. - Chodź za mną.

Ruszam za nim, trzymając się w bezpiecznej odległości. Jego sylwetka drży, z jego ust co i rusz wylatują przekleństwa i pełne złości pomruki. Po chwili zatrzymuje się i obraca w moim kierunku, chwyta moją rękę i przyciąga ją do swojej twarzy. Szuka rany. Jego palec wodzi po mojej skórze, sprawiając, że delikatne wyładowania atakują moje wnętrze. Po chwili znajduje to, czego szukał. Widzę, jak się pochyla. Czuję ból, to jego zęby zostały wbite w ranę.

- Co robisz? - Jęczę. - To boli!

Chcę wyrwać rękę, ale gdy się szarpię, jego palce zaciskają się coraz mocniej na moim nadgarstku. Wtem ból ustaje, a jego kły puszczają moją skórę. Czuję, jak krew znaczy moją rękę. Boję się nią poruszyć.

- Podałem ci środek, który uśmierzy ból. Zostałaś naznaczona.

- Czy to źle?

Jego język zaczyna lizać moją krew. Rumienię się. W jego drugiej ręce dostrzegam kształt przypominający fiolkę. Po chwili mag spluwa do naczynia. Zatyka je korkiem i odkłada na stół. Podchodzi bliżej, a wtem moja dłoń, a raczej piętno zaczyna błyszczeć. Złoty symbol przypominający zadrapanie pazurami rozświetla mrok. Przez chwilę widzę rozszerzone błękitne tęczówki i szramę na policzku. Mag cofa się i znów chowa się w czerni, zupełnie jakby nienawidził światła. Patrzę na znamię z zaskoczeniem, gdy niespodziewanie kolejny złoty snop unosi się w powietrze. Okładka księgi mieni się. Tenebris unosi rękę do twarzy i zasłania ją.

- Cholera! Znów będę musiał ją pieczętować! - Zrzuca kaptur z głowy, a ja dostrzegam kilka blond pasm; niektóre są długie, a inne sięgają mu do połowy szyi, rany na policzku są prawie zagojone. Zanim zdążę przyjrzeć się jego twarzy, znów ginie w mroku, który zbliża się do niego i osłania go, rycząc. - Nie odzywaj się teraz, najlepiej się schowaj!

Księga rozbłyskuje jeszcze większym blaskiem, a w nim widzę, jak Tenebris podwija szerokie rękawy i wyciąga ręce do przodu. Biegnę w stronę najbliższego mebla i chowam się za nim. Wychylam głowę i patrzę na scenę, która rozgrywa się przede mną.

- Ven aqui mergatum ques qarteu - recytuje mag, a przez jego ręce zaczyna przetaczać się granatowy dym, który mknie w kierunku księgi. Jego dłonie łączą się. Rozstawia szerzej nogi i prostuje palce. - Pieczętuję cię!

Z księgi wyrywa się kilka kartek, ale blask nie chce gasnąć, zupełnie jakby igrał z otaczającym go mrokiem. Zdaje mi się, że tom porykuje, a po chwili głosy zaczynają wrzeszczeć, powodując, że czuję tępy ból w głowie. Naciskam skronie palcami i kulę się, przyciskając gorące czoło do zimnego drewna.

- Pokaż swoją prawdziwą twarz! - Chichot rozbrzmiewa w pomieszczeniu. - Niech zobaczy cienie, które się za tobą ciągną!

- Cartha Ferusie! Tu jestem! Widzę krew na twoich rękach! Posmakowałeś jej krwi, przypominasz sobie? Przeklęty!

- Zamknąć się!

Wrzask maga sprawia, że podłoga zaczyna drżeć. Jego aura rośnie, zabiera mi oddech. Przedmioty zaczynają spadać na podłogę. Fiolki tłuką się, a pojedyncze deski uderzają o ziemię z hukiem, powodując, że pojawiają się dziury w dachu. Patrzę na Tenebrisa. Na podłodze wokół jego postaci pojawia się złote koło pokryte dziwnymi znakami. Od niego również bije światło, a raczej olbrzymi snop, wiatr, który wywołuje, sprawia, że jego szata i włosy unoszą się w górę. Patrzy w księgę, a jego oczy zachodzą mgłą. Dopiero w tym jasnym świetle mogę dostrzec, jak piękne są. Przypominają księżyc, o którym mówił z takim utęsknieniem. Jest w nich też coś strasznego, wtem mag obraca głowę. Chowam się za mebel i dyszę ciężko. Zdążam dostrzec krew, która ścieka mu z ust.

- Zamknijcie się! - Jego głos zmienia się z każdą wypowiedzianą głoską. Jest wściekły, ale słyszę w jego tonie również coś smutnego. - Tak, jestem przeklęty! - Wyciąga ręce do przodu, a czarny jak smoła snop uderza w świecące stronice. Głosy, które uprzednio kpiły z maga, teraz jęczą i błagają o pomoc. Mrok powoli pochłania blask. - Łamię zasady tego świata!

- Nie możesz...

Głos książki łamie się, słyszę dźwięk przypominający kaszel i dławienie się. Mag chce zabić coś, co w niej jest. Po chwili rozlega się w pomieszczeniu ostatni przedśmiertny krzyk, który sprawia, że drżę. Blask znika, a złote promienie otaczające Tenebrisa wyparowują. Panuje cisza, jedynie jedna z fiolek toczy się po podłodze. Wiatr szumi w pokoju, zapewne przedostał się przez dziury w dachu. Mag czyni kilka kroków. Widzę jego sylwetkę, która powoli zbliża się do mnie. Jego oddech jest miarowy, zapewne jest już sobą, a raczej okiełznał swoją moc.

- Boisz się mnie?

Podchodzę do niego i niepewnie go obejmuję. Drżę, a moje serce tłucze się w piersi, powodując ból w moim wnętrzu. Jego ramiona otaczają mnie. Przyciska mnie do siebie. Wdycham jego zapach, próbując zapomnieć o głosach, magii i krwi, którą pachniał, gdy wrócił do domu. Myślę o jego cieple, miłych słowach i nocy. Polubiłam mrok, którym Tenebris tak rozpaczliwie się otacza. Boję się, ale nie jego. Nie potrafię tego nazwać. Wtulam policzek w jego włosy, które pachną zatęchłą krwią. Odnalazłam spokój w czerni i czerwieni.

- Nie, nie boję się ciebie.

Podrywam się, a z moich ust wyrywa się krzyk. Rozglądam się wokół i widzę olbrzymi, błękitny kształt, który zagląda przez okno zasłonięte zwiewnym materiałem. Nie wiem, czego się przestraszyłam. Słyszę kroki. Po chwili Tenebris siada na brzegu łóżka, a jego dłoń ląduje ma moim ramieniu.

- Co się stało, Inanis?

- Nie wiem, naprawdę.

- Księżyc się pojawił. Nigdy nie mogę spać, gdy go widzę. Jest taki piękny, a jednocześnie... - Unosi głowę, a jego palce zaczynają nerwowo głaskać moje włosy. - Tak bardzo przypomina to, co utraciliśmy na zawsze.

Siadam i przysuwam się w stronę okna. Jednym ruchem odsłaniam materiał i wpatruję się w olbrzymi kształt. Księżyc zdaje się wpatrywać w moje oczy.

- Przypomina mi twoje oczy.

Spoglądam na jego twarz, a w blasku rzucanym przez ciało niebieskie dostrzegam jego tęczówki. Tenebris przenosi wzrok na mnie i uśmiecha się smutno. Jego głowa znów jest osłonięta szerokim kapturem. Mag przytula mnie do siebie, a ja opieram się o jego klatkę piersiową.

- Nie potrafię się nim cieszyć. - Opiera brodę o moją głowę, a jego głos staje się cichy, wydaje mi się, że recytuje jakieś słowa, które zostały ukryte głęboko w jego głowie, a czas zatarł je, powodując u niego jeszcze większy ból. - Tam, gdzie nie ma światła, jest mrok, który symbolizuje rozpacz, gwiazdy, które są iluzją i księżyc, który oznacza naszą pozbawioną sensu nadzieję.

Nie patrzę na księżyc, wodzę wzrokiem po twarzy Tenebrisa. W jego oczach odbija się całe niebo. Są tak bardzo piękne. Nie wiem, dlaczego moje serce zaczyna bić szybciej. Ten błękit zdaje się mnie pożerać. Przymykam oczy i wtulam się w maga.

- Twoje oczy...

Tenebris dotyka palcem moich ust, a ja milknę.

- Śpij, Inanis.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro