Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Uścisk Tenebrisa nie znika. Mag cały czas trzyma mnie bardzo blisko swojego ciała. Po chwili mnie puszcza, a jego kroki zaczynają się oddalać.

- Tenebrisie...

Słyszę szelest szat, a po chwili jego palce zaciskają się na moim ramieniu, jego twarz ginie w mroku.

- Jestem wściekły. - Jego głos jest niski, głośno przełykam ślinę. - Nie powinnaś opuszczać pomieszczenia, w którym przebywałaś! Teraz muszę go uciszyć. - Puszcza mnie, a jego oddech się uspokaja. - Skutecznie. Mam nadzieję, że jeszcze nie opuścił mojego terenu.

Strach chwyta mnie za gardło swoimi długimi palcami. Pragnę schować się w mroku, choć wiem, że i tak mnie dostrzeże. Cofam się, jest szybszy ode mnie. Łapie materiał mojej szaty, jego skóra muska moją szyję.

- Zabijesz go?

Mój głos jest cichy, łamie się. Nie powinnam wypowiadać tych słów, a jednak nie potrafię się powstrzymać, zupełnie jakbym zapomniała, jak to jest chować myśli w swoim wnętrzu.

- Nie powinno cię to interesować. Narobiłaś mi wystarczająco dużo kłopotów. Potencjał magiczny masz z pewnością, ale twoja głupota zepchnie cię w odmęty mroku.

Przyciąga mnie do siebie, szarpiąc palcami materiał, który ściska w swoich dłoniach. Tkanina zaciska się wokół mojej szyi. Tenebris przyciąga mnie do siebie. Unosi mnie nad ziemię, a jego paznokcie zaczynają wbijać się w moją skórę. Z mojego gardła wydobywa się cichy pisk. Znów się boję - strach, pot i ból z dni niewoli wracają do mnie. Nie chcę, by to wróciło, by znów zagościło w mojej codzienności.

- Nie rób mi krzywdy!

Mimo że widzę słabo, to i tak zaciskam powieki, czekając na uderzenie. Nigdy nie zrobił mi krzywdy, ale w takich chwilach jak ta wracają wspomnienia, a on staje się przerażająco podobny do przewodniczącego aukcji. Ku mojemu zdumieniu mag puszcza mnie, a po chwili przyciąga do siebie, obejmując delikatnie. Człowiek, któremu zostałam oddana przez rodziców, nigdy tak nie zrobił. Ciepło, które daje mi Tenebris, pozwala mi zapomnieć. Jego włosy łaskoczą moje policzki. Niepewnie zaciskam palce na jego szacie, czuję, jak jego oddech owiewa moją skórę. Wiem, że jest zły i silny, musi coś ukrywać. Czułam strach tamtej istoty i słyszałam drżenie głosu Varana. Jednak to on dał mi schronienie, zdjął obrożę z mojej szyi i pozwolił mi żyć. Wtulam twarz w materiał jego szaty. Głaszcze mnie uspokajająco.

- Nie zrobię ci krzywdy, nie bój się.

- Przepraszam.

Przez chwilę trwamy w bezruchu. Czuję bicie jego serca, choć zdaje się dochodzić z oddali. Czerń wokół nas gęstnieje, jakby chciała ukryć nas przed światem zewnętrznym, zawłaszczyć dla samej siebie. Tenebris puszcza mnie. Jego ciepło mnie opuszcza, a on znów wydaje mi się być odległym marzeniem, którego nigdy nie pochwycę, choć cały czas mam je na wyciągnięcie ręki.

- Masz tu kartkę. - Wciska mi ją do ręki. - Wołaj.

Słyszałam ich rozmowę, mag doskonale o tym wie. Dlatego nie zamierza mi wyjaśniać, o co chodzi z kartką zapisaną runami. Patrzę na nią, ale w mroku dostrzegam jedynie czarniejsze linie.

- Jak mam to zrobić?

Przejeżdżam palcem po papierze, wyczuwam jego chropowatość i zgrubienia tam, gdzie znajdują się znaki. Nie mam pojęcia, jak się przywołuje. Tenebris na pewno o tym wie. Mag otwiera drzwi, podmuch wiatru uderza we mnie.

- Wołaj.

Drzwi trzaskają, a ja wsłuchuję się w kroki maga, które oddalają się ode mnie. Nie wiem czemu, ale zawsze kiedy wychodzi, boję się, że już nie wróci. Jego głośny oddech sprawia, że drżę, wyczuwam w nim groźbę.

Patrzę z rozdrażnieniem na kartkę. Wołam kilka minut, starając się prośbą lub groźbą wymusić, by coś przybyło. Niestety, bezskutecznie. Robię kilka kroków do przodu, stoję tuż nad nią i wpatruję się w nią, skupiając się tylko i wyłącznie na niej. Staram się zapomnieć o cieple maga, jego słowach, wybuchach gniewu, sile, magii, spojrzeniu. Biorę kilka głębokich wdechów. A może nie tędy droga? Może powinnam skupić się na nim. To on mnie uwolnił. To dzięki niemu mogę teraz stać i denerwować się na tę przeklętą kartkę. Dotykam dłonią chropowatą powierzchnię.

- Przybądź! - Nic się nie dzieje. - Proszę!

Panuje cisza. Nie słyszę żadnego skwierczenia, piszczenia czy ryczenia. Jestem tu sama, choć czasem mam wrażenie, że jakieś cienie przesuwają się w oknie. Staram się nie zwracać na nie uwagi. Pilnują mnie, obserwują, strzegą. To zapewne Tenebris zostawił jakąś cząstkę siebie tutaj. Uderzam pięścią w stół. Muszę skupić się na kartce. Czarny kształt znów pojawia się na szybie. Podchodzę do okna ze złością. Chwytam palcami materiał i przyciągam go do siebie. Zanim zdążę odciąć dopływ światła, dostrzegam błękitne oczy w czerni. Moja dłoń zastyga w bezruchu. Mrok naciera na szybę, robi się zimno. Powinnam uciec, nie mogę stać i czekać, nie wiedząc, co czyha na zewnątrz. Chwytam klamkę okna i przekręcam ją, po czym przyciągam do siebie szybę. Powinnam uciec, a jednak tego nie robię. Chłodny wiatr owiewa moją twarz. Mrok zbliża się do mnie, te jasne oczy wpatrują się w moje, mam wrażenie, że w nich tonę. Wyciągam dłoń, by pochwycić zjawę.

- Tenebrisie!

- Inanis...

Słyszę, jak zjawa wypowiada cicho moje imię. Jej głos jest niski. Jest tak blisko, czuję zapach lasu. Mrok wokół niej zaczyna coraz bardziej przypominać materiał szaty. Wyciąga ku mnie białą dłoń. Czuję na skórze jej zimny dotyk. Nagle jej twarz zaczyna się przeistaczać. Zastygam w bezruchu, by po chwili próbować wyrwać się z uścisku. Błękitne oczy stają się czerwone, paznokcie przeistaczają się w pazury, kąsają moją skórę. Rozwiera usta, twarz zmienia się w paszczę bestii, kły błyszczą w nocy. Krzyk wydobywa się z mojego gardła.

- Pomocy! Puść mnie!

Szarpię się, pazury wbijają się coraz głębiej w moją skórę. Nie zwracam uwagi na ból i krew, która plami moje ubrania i wypełnia przestrzeń metaliczną wonią.

- Taka naiwna! Tak bardzo pragniesz, by był przy tobie, że wyciągasz rękę do zjawy, która choć trochę go przypomina?! Z chęcią zabiorę twoją duszę! Uczennica przeklętego! Pewnie będzie zrozpaczony, nie, nie zwróci na to uwagi! Nie obchodzisz go, eksperymencie! - Jej śmiech dudni w moim mózgu. - Czy ty...

- Ktokolwiek! Proszę, przybądź!

Mój krzyk zagłusza ostatnie słowa bestii. Jej śmiech znów rozbrzmiewa w mojej głowie. Tak bardzo się boję. Wolną dłoń wyciągam w kierunku kartki, jednak nic nie próbuje mi pomóc, nic nie odpowiada na mój krzyk. Pachnący stęchlizną oddech zjawy owiewa moją twarz. Zdaje mi się, że zaglądam śmierci w oczy. Dlaczego otworzyłam okno? Jest coraz bliżej, syczy, przeklina. Szukam czegoś, czym mogłabym się bronić, jednak moje oczy nie są w stanie dostrzec w mroku żadnego przedmiotu nadającego się do walki. Widzę jedynie zarysy mebli i sterty ksiąg. Księżyc oświetla bestię, w jego srebrzystej, zdającej się igrać ze mną,  poświacie dostrzegam czerwień jej oczu i substancję skapującą z jej ust.

- Nikt nie przybędzie! - syczy i wbija pazury w moją skórę. Jej oddech jest ciężki i szybki. - Taka słaba!

Zjawa próbuje wyciągnąć mnie z wnętrza, zupełnie jakby dom mnie chronił, nie pozwalając jej dostać się do środka. Jeszcze raz obracam się w stronę kartki, wyciągam ku niej palce. Wypowiadam w głowie życzenie. Nic się nie dzieje. Strach ściska moje gardło, oddech więźnie mi w gardle.

- Tenebrisie!

To jedyne co potrafię krzyczeć w tej chwili. Na nic więcej nie starcza mi sił. Łzy skapują po moich policzkach, ból rozrywa mi klatkę piersiową. Zjawa wybucha śmiechem, lecz po chwili przestaje wydawać z siebie dziwne, bełkotliwe i szydercze dźwięki. Jej wzrok nie skupia się na mnie, lecz na czymś, co znajduje się za mną. Próbuję się odwrócić. Przed sobą widzę ruch, łapa zaopatrzona w błyszczące w mroku pazury chwyta twarz monstra, sprawiając, że jej paszcza zamyka się z głośnym trzaskiem. Po chwili jakaś dłoń zasłania moje oczy, palce dociskają moje skronie, ból zaczyna powoli ustępować. Zjawa ryczy, a z jej paszczy wydobywa się charczenie.

- Nikt nie przybędzie? Wtargnęłaś na mój teren, zjawo. Nie powinnaś atakować mojego cennego nabytku.

Moje serce zaczyna bić szybko. Tenebris znów jest koło mnie, ratuje mnie i odbiera bestii, która szczerzy do mnie kły, pragnąc mnie zabrać. Gdyby nie on zapewne bym zginęła, rozszarpana przez ogromne kły. Czuję spokój, bo Tenebris jest przy mnie, ale jedna rzecz sprawia, że drżę. Boję się pazurów, które przed chwilą z taką agresją i lekkością zamknęły paszczę monstra. Jak wielka siła musi w nich drzemać. Cieszę się, że moja twarz została zasłonięta przez zwyczajne palce, a skóra na nich jest miękka w dotyku.

- Miało cię tu nie być!

Po chwili słyszę trzask, a potem do moich uszu dochodzą jęki zjawy. Tenebris zabiera dłoń z mojej twarzy, w blasku księżyca widzę, jak paszcza monstrum rozpada się na kawałki, zupełnie jakby była taflą lustra, która rozbija się w drobny mak. Mag gwałtownym ruchem odciąga mnie w tył, stoję za jego plecami i z lękiem obserwuję miotającą się i wyjącą z bólu zjawę.

- Wracaj tam, skąd przybyłaś.

Mrok uderza w zjawę. Jest ciemniejszy od otaczającej nas nocy. Chwyta zjawę swoimi długimi palcami i rozsypuje ją. Kolejna seria jęków dochodzi do moich uszu. Po chwili wszystko znika. Zjawa, która pragnęła mnie zabrać, została przepędzona. Księżyc oświetla podłogę, a okiennica stuka o futrynę rytmicznie, pchana delikatnymi uderzeniami wiatru. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że nie ma przede mną maga. Wyciągam rękę przed siebie, ale nie natrafiam na materiał. Z osłupieniem wpatruję się w mrok, moje włosy przylepiają się do mojej spoconej twarzy. To dziwne. Po chwili słyszę klaskanie tuż za moimi plecami. Wzdrygam się i obracam. W czerni dostrzegam sylwetkę, z kieszeni maga wypada zwitek papieru. Nie schyla się po niego. W świetle księżyca dostrzegam, że jego oczy są skupione na mnie.

- Nic nie przywołałaś. Nie posłuchałaś mojego rozkazu i nie uważałaś na siebie. Bezmyślnie otworzyłaś okno, by wpuścić coś, co czyhało w mroku. - Odwracam wzrok, bojąc się, że mogą czekać mnie jakieś konsekwencje. Może Tenebris postanowi mnie ukarać tak, jak robił to Varan? Czuję dotyk na policzku. Mimowolnie spoglądam w błękitne tęczówki, które zdają się błyszczeć własnym światłem. - Za to udało ci się nawiązać więź. Więź z magiem, któremu tyle lat temu nadano miano przeklętego.

- Słucham?

Mój głos drży. Mimowolnie dotykam palcami skroni. Do moich nozdrzy dochodzi zapach krwi, zapewne mam pokaleczone ręce po walce ze zjawą. Tenebris zabiera dłoń z mojego policzka i kładzie palec na moim obojczyku. Po chwili w moim mózgu odzywa się głos. Jest niski, czuję ból głowy.

- Mogę się z tobą porozumiewać w ten sposób.

Po chwili głos milknie, a mag zabiera palec z mojej skóry. Cofa się i patrzy na mnie. Dociskam knykcie do czaszki, która zdaje się pulsować.

- To boli...

Mam wrażenie, że mój mózg zaraz pęknie na dwie części. Rany na rękach również zaczynają mnie piec.

- Boli? - Unoszę wzrok, w głosie Tenebrisa wyczuwam ból i rozczarowanie. - Na początku tak jest, potem powinno przestać.

- Jak to zrobiłam?

- Nie wiem. W pewnym momencie usłyszałem twój głos w swojej głowie, zrobiłaś to nieświadomie. Teraz będziemy mogli się łatwiej porozumiewać, przynajmniej ja z tobą. Tobie zajmie dużo czasu opanowanie tej umiejętności, jedynie w razie zagrożenia uda ci się przeniknąć moje bariery i dotrzeć do mojego umysłu. - Kulę się i zaczynam szarpać swoje włosy, w mojej głowie słyszę huki i jęki. - Jeżeli chcesz uciec od bólu, mogę zerwać więź.

Czuję, jakby ktoś złapał za nitkę trzymającą mój mózg. Ból cichnie, unoszę wzrok. Tenebris trzyma w palcach cienką, złotą nić, która świeci niemrawo. Prowadzi do głowy maga i znika w mroku jego kaptura. Patrzę w oczy maga. Jest w nich coś, co nie pozwala mi zerwać więzi.

- Nie.

Teraz we mnie jest jego cząstka. Będę czuła jego obecność. Nić znika, a tępy ból w mojej głowie znów się odzywa. Po chwili Tenebris jest przy mnie i przykłada do moich zadrapań wilgotny materiał.

- Zraniła cię. Nałożę zaklęcia, które powinny pomóc ci w regeneracji, a przynajmniej uśmieżą twój ból. - Czuję delikatne mrowienie, ale mag nie wypowiada żadnych słów. Jego spojrzenie nakłada na mnie zaklęcia, które mnie leczą. - Chodź, musimy nauczyć się przywoływać.

- Nie wiem, czy dam radę przy tym...

Tenebris błyskawicznym ruchem przykłada dwa palce do mojej skroni. Jego sylwetka ginie w mroku, nawet oczy przestają błyszczeć w świetle księżyca. Ból ustępuje, a delikatne mrowienie przechodzi przez moją twarz do jego ręki. Zabiera dłoń i rusza w głąb pomieszczenia.

- Zabrałem twój ból.

Podbiegam do niego i delikatnie szarpię jego szatę. Zatrzymuje się, ale nie odwraca głowy.

- Czy teraz ty go czujesz?

- Muszę nauczyć cię przywoływać.

Znów rusza, a ja idę za nim, wpatrując się w jego plecy. Pozostawia moje pytanie bez odpowiedzi, choć z jego chwiejnych ruchów mogę wywnioskować, że czuje to, co wcześniej rozrywało moją głowę. Zatrzymuje się przed stołem i odchodzi na bok. Dotykam dłonią kartki. Patrzę niepewnie na maga. Tenebris kiwa mi głową. Mam mu pokazać, jak próbowałam przywoływać. Biorę kilka głębokich wdechów.

- Proszę, przybądź!

Słyszę śmiech maga. Patrzę na niego, a w moje oczy zagląda strach. Nie wiem, co wróży ta reakcja. Pojawia się po mojej prawej stronie. Wyciąga rękę do przodu, zagina palce. Nie potrafię stwierdzić, jak ustawia tułów, bo jego sylwetka zlewa się z czernią pomieszczenia, a poświata księżyca oświetla wszystko oprócz jego, zupełnie jakby nie chciał, by coś rzucało na niego blask.

- Ven Aqui!

Słyszę chrzęst, a po chwili głośny ryk. Ziemia drży, odskakuję w tył i patrzę ze strachem w mrok. Tenebris przyciąga rękę do siebie, wszystko cichnie.

- Spróbuj. - Rozstawiam nogi, wyciągam prawą dłoń do przodu i zaginam palce. - Pochyl się do przodu. Ręka bardziej w prawo, musisz się otworzyć. - Chwyta moją dłoń i delikatnie ją przekręca, a po chwili zamyka ją w swoim uścisku, formując jej kształt. - Właśnie tak.

Odchodzi, słyszę, jak siada. Krzesło stęka pod nim. Po chwili zapada cisza, a ja wiem, że mag pilnie mnie obserwuje.

- Ven Aqui!

Nic się nie dzieje. Opuszczam dłoń, a łzy zaczynają kąsać kąciki moich oczu. Nie potrafię spełnić jego oczekiwań. Varan miał rację, jestem zwykłym, nic nieznaczącym i słabym człowiekiem. Siadam na podłodze i chowam twarz w dłoniach. Zabije mnie. Był miły, bo myślał, że podołam jego oczekiwaniom. Znów słyszę zgrzyt, wydany przez odsuwane krzesło. Kroki cichną tuż przede mną. Niepewnie zabieram dłonie ze swojej twarzy.

- Wstań. - Podnoszę się niepewnie i patrzę na niego bojaźliwie. - Pij.

Podkłada mi pod usta swój nadgarstek. Delikatnie przejeżdżam językiem po jego skórze. Wyczuwam metaliczny smak krwi. Kwaszę się, ale dalej zlizuję ciecz z jego ręki. Dziwne mrowienie zaczyna kąsać moje gardło. Cofam się, pieczenie idzie w dół, ku mojemu żołądkowi, a po chwili znów idzie w górę i kumuluje się w okolicach mojego serca. Czuję ból. Przyciskam ręce do siebie i kulę się. Mag przygląda mi się, nic nie mówi, jedynie obserwuje. Po chwili mrowienie znika, czuję jedynie obecność. Trudno to opisać, mam wrażenie, że coś we mnie jest, szepcze, pobudza magię kryjącą się w moim wnętrzu. W moich żyłach płynie jego krew. Mogę poczuć to, co jest w nim. Obdarza mnie swoją cząstką, czuję jego moc. Nie potrafię jej dostrzec, opisać, ale ją czuję. To jedynie mały fragment, a ja mam wrażenie, jakby coś dziwnego zaczęło we mnie dudnić i mnie rozrywać.

- Przekazałem ci trochę magii, powinno pomóc. Spróbuj teraz. - Podchodzi do mnie i czochra moje włosy. W jego geście wyczuwam jakąś pieszczotę, jakby mnie chwalił. - Nie bój się, czy kiedyś cię skrzywdziłem? - Przypominam sobie głosy, ryki, spojrzenie, słowa przepełnione gniewem, władcze ruchy, pieczenie gardła i mrowienie kumulujące się w sercu - jednak to wszystko było po to, by mi pomóc. Nie zrobił mi krzywdy. Kręcę przecząco głową. - Nie porównuj mnie do tamtego człowieka, to boli gdzieś w okolicach serca.

Jego głos z niskiego przechodzi w sopran. Boję się wyciągnąć do niego ręki. Czuję ciepło, ale jednocześnie chłód, który drzemie w jego oczach jak cień.

- Mam teraz spróbować coś przywołać?

Mag zabiera rękę z mojej głowy.

- Tak.

Podchodzę do stołu, stoję tuż nad kartką. Zakrzywiam palce i wyciągam dłoń do przodu. Przez żyły przepływa mi krew i cząstka Tenebrisa. Przenoszę ciężar ciała na tył. Nie mogę go zawieść, potrafię to zrobić. Biorę kilka głębokich wdechów.

- Ven Aqui!

Słyszę trzask. Po chwili do moich nozdrzy dochodzi słodki zapach owoców. Niemrawe światło pojawia się na końcu mojej dłoni. Jaśnieje, a w nim widzę przedziwne stworzenie, którego szary, futrzasty łeb jest uniesiony w górę. Czuję, jak jego łuski ocierają się o moją skórę. Syczy, łapy zaopatrzone w pazury oplatają moją rękę i ranią, wbijając się w rękaw szaty, a raczej jego strzępy, które pozostały po walce ze zjawą. Mag kładzie dłoń na łbie istoty. Przygląda się jej. Po chwili chwyta ją za gardło, słyszę krzyk, który wydobywa się z wnętrza istoty.

-Co robisz?!

Tenebris unosi wzrok, jego źrenice wpatrują się w moje. Puszcza istotę, a tamta po chwili znika w chmurze pyłu.

- Kazałem mu wrócić tam, skąd przybył. Chodź, przyjrzyj się tej kartce i naucz się zapisywać te runy, na pewno ci się to przyda.

Patrzę na chropowatą powierzchnię. Jest mi głupio, że naskoczyłam na maga. Znów mu nie zaufałam. Wpatruję się w symbole, nic nie dostrzegam, jest za ciemno.

- Nie potrafię tego odczytać, jest za ciemno.

- Twoje oczy jeszcze nie przywykły do mroku? - Nie wypowiada tego z rozdrażnieniem, raczej z pewnego rodzaju troską. - Teraz pokażę ci coś, o czym nie możesz nikomu wspominać, nawet mimochodem. - W mojej głowie pojawia się pytanie, komu miałabym to powiedzieć, ale nie wypowiadam tego na głos, pozostawiając to dla siebie. - Przywołam światło, a raczej ogień. Ten żywioł jest związany ze słońcem, więc w nocy nie da się nim władać, w teorii.

Słyszę kroki, a po chwili Tenebris odkłada coś na stół. Ma to podłużny kształt i jest cienkie. To musi być świeca, podchodzę bliżej, wyczuwam zapach wosku, musiał zapalać ją wcześniej.

- Czy to co robisz, jest złe?

- Według magów tutaj jest niemożliwe. Noc nie pozwala przywołać ognia. Mi się to udało.

Mówi to z taką lekkością, wręcz pobłażliwością, jakby nie miało to żadnego znaczenia. Jest silny. Musi być. Żadnemu innemu się to nie udało. Mag wyciąga dłoń nad knot. Błękitne światło zaczyna sączyć się z jego palców. Unosi rękę wyżej i kieruje promienie na świecę. Kolor owija świecę niczym wstęga i zaciska się wokół knotu. Do moich uszu dochodzi trzask. Przypomina się, jak matka uczyła mnie zapalać zapałkę przez pocieranie o chropowatą powierzchnię. Syk zagłusza moje dalsze rozmyślania. Na czubku świecy pojawia się płomień. Delikatny pomarańczowy język wzbija się w górę i rozświetla mały wycinek mroku. W żywiole dostrzegam również czerwień i żółć, które łączą się w niesamowitym, rozedrganym tańcu. Zdaje mi się, że tak dawno go nie widziałam.

- Podaj mi... krzesło.

Do moich uszu dochodzi słaby głos Tenebrisa. Szybko chwytam mebel i stawiam go koło maga, obserwując go z troską. Trzyma dłoń przy szyi i oddycha ciężko. Siada i unosi głowę, mimo sączącej się pomarańczowej poświaty, dostrzegam jedynie oczy, które obdarzają mnie wdzięcznym spojrzeniem. Kilka blond pasm zostaje oświetlonych przez delikatną żółć. Nigdy nie widziałam takiego koloru włosów, wydają się białe, ale można w nich dostrzec lekko żółtą poświatę, jakby promień słońca oddał im część siebie i oświetlił biel złotawym refleksem.

- Dziękuję, Inanis. - Kładzie rękę na stole. - Ucz się, dopóki płomień nie zgaśnie.

Kiwam mu głową i podsuwam sobie taboret. Siadam na przeciwko niego i zaczynam przyglądać się symbolowi zapisanemu na kartce. Czarne linie splatają się ze sobą, czasem przypominają litery. Mag podaje mi kartkę i pióro. Pisania nauczyli mnie rodzice, więc to nie sprawi mi problemu. Zaczynam kreślić symbol, po kilku próbach jestem w stanie z pamięci naszkicować jego połowę. Słyszę cichy jęk. Unoszę głowę. Tenebris siedzi i podpiera swoje ramiona rękami. W jego oczach dostrzegam ból. Niepewnie wyciągam rękę w jego kierunku. Muszę się przemóc, przejść przez bariery, które rozstawił, spróbować go zrozumieć i poznać. Tenebris dostrzega mój ruch. Nie patrzy na moją twarz, jego źrenice obserwują moje palce. Najpierw nic nie robi, nie zabieram ręki i czekam. Po chwili odpowiada mi, a ja czuję radość, która kumuluje się w okolicach mojego serca. Ściska moją dłoń, nie puszcza. Piszę dalej, ucząc się wzoru, przez cały czas trzymając jego rękę i czując więź, która powoli się zacieśnia między nami.

Płomień zaczyna gasnąć, poświata, którą rzuca, jest coraz słabsza, oświetla mniejszy obszar. Jego kolory są mniej wyraziste. Odkładam pióro i spoglądam na maga, który przez cały czas trzymał moją dłoń. W mojej głowie pojawia się jedno życzenie.

- Chciałabym zobaczyć twoją twarz.

Mag sięga drugą ręką po materiał kaptura. Odgarnia go gwałtownym ruchem, a w tym samym momencie gaśnie płomień. Syczy w mroku, a ja znów widzę jedynie czarniejsze kształty i sylwetkę Tenebrisa. Czuję, jak ściska moją dłoń, słyszę jego oddech, który teraz zdaje się być głośniejszy, nietłumiony przez materiał kaptura.

- Pozbawiony cienia gna, jakby gonił go wiatr. Słońce odebrał, w cieniu się skrył. Słów tak mało pozostawił, pozwolił iść w dym. Powłokę przybrał, w czerń się ubrał. Mrokowi pozwolił zamieszkać, a światłu kazał odejść. Tik, tak  - twarz jego w czerni skąpana, krwią pokryta. Odejdź z nami w mrok, ucieknij jeśli serce czyste. Zostań, jeśli odejść nie możesz. Błękit stał się czernią, złoto w srebro...

Pieśń urywa się, a w mroku widzę jedynie błękitne oczy. Po chwili słyszę huk. Moje serce zaczyna bić szybciej. Palce, które wcześniej spłatały się z moimi, puściły. Mag uderza głową w stół, nie rusza się, nie czuję jego pulsu. Tenebris upadł i nie może się podnieść. Krzyczę, a mój głos dudni w ciszy, rozrywając moje serce na pół.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro