Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Stoję w pomieszczeniu, wiatr nie szumi w moich uszach, jednak nadal nic nie widzę. Żadna żarówka nie zwisa z sufitu, by rozświetlić mrok. Słyszę trzaśnięcie drzwi, a po chwili ktoś dotyka mojego ramienia. Mimowolnie drżę, choć wiem, kto delikatnie muska moją skórę. Jego palce wplątują się w moje włosy.

- Za długie.

Kwituje, a jego kroki znów rozbrzmiewają w pokoju. Ruszam za nim.

- Czy mógłbyś zapalić światło, Car. - Gryzę się w język, a na mojej twarzy kwitnie głupkowaty uśmiech. - Magu?

- Tu nie ma światła. - Do moich uszu dochodzi zgrzyt. - Nawet sztucznego, na magię też nie masz co liczyć.

Chcę coś odpowiedzieć, ale uderzam w jakiś przedmiot i przewracam się. Coś obok mnie tłucze się, a ja czuję pieczenie i coś tłustego, co zaczyna znaczyć moją skórę. Silna ręka chwyta mnie za ramię i podrywa w górę. Moja dłoń zostaje w coś owinięta, ulga przychodzi natychmiastowo.

- Głupia. Stłukłaś mi cenne fiolki, będę musiał znów robić mikstury. Nie ruszaj się nigdzie, dopóki nie zaczniesz dostrzegać czegoś więcej niż mrok.

- Przepraszam.

Mój głos drży, kulę się, ale on chwyta mój podbródek i podnosi moją twarz. Ociera kciukiem łzy szklące się w moich oczach. Jego gest jest stanowczy, ale można w nim wyczuć jakąś nieokreśloną troskę.

- Nie masz za co przepraszać. Obróć się do mnie tyłem. Muszę ściąć twoje włosy.

Wykonuję jego polecenie i zaczynam drżeć. Po chwili rozbrzmiewa odgłos uderzeń ostrza o ostrze. Jego dłoń poprawia moją głowę. W jego gestach nie wyczuwam złości ani agresji. Jest delikatny. Moje serce tłucze się w piersi. Boję się, a jednocześnie ciekawię. Chcę go zaczepić, ale strach nie pozwala mi wykonać nawet małego kroku w przód. Monotonny odgłos cichnie, a po chwili znów rozbrzmiewa.

- Jak mam do ciebie mówić?

Zapada cisza. Dłoń, która głaskała moje włosy, zamarła. Ostrza nożyc przestają się ze sobą zderzać. W pomieszczeniu słyszę jedynie swój przyspieszony oddech. Wtem czuję dotyk na swojej szyi. Jego palce zaciskają się na mojej skórze, zupełnie jakby próbowały odebrać mi oddech. Słyszę syk za sobą, mrok wokół mnie jest jeszcze czarniejszy, zimno opatula mnie. Oddech zamiera mi w płucach. Czuję, jak coś wdziera się do mojego wnętrza.

- Tenebris. Unikaj miana, które słyszałaś z ust Sidusa. Nie lubię go. - Jego palce masują moją skórę, powodując, że powietrze znów może przepływać przez moje ciało. - Nie jestem przeklęty.

Jego głos jest o pół tonu niższy niż wcześniej. Po chwili jednak wraca do normy. Nożyczki znów wydają z siebie uspokajające, monotonne odgłosy. Powinnam milczeć, ale nie potrafię. On mnie fascynuje i pragnę go poznać, choć wiem, że mogę się przestraszyć tego, co kryje się pod tą ludzką powłoką.

- Dlaczego mówią, że jesteś przeklęty? Dlaczego tak się ciebie boją? Czy ja... powinnam się bać?

Znów drżę i żałuję, że odważyłam się odezwać, zupełnie jakbym nie była szkolona do bycia posłuszną, cichą, wykonującą wszystkie polecenia bez szemrania, niewolnicą potężnych istot. Nożyczki nadal stukają.

- Nie musisz się mnie bać. Boją się tego, czego nie znają. Nie jestem potężny, Inanis.

Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że kłamie, tonacja jego głosu nie uległa zmianie, ale coś w tych nerwowych uderzeniach ostrz powoduje, że wątpię w jego słowa. Nie odpowiedział na pierwsze pytanie, ale nie zamierzam go ponawiać. Pamiętam, co mówił przewodniczący aukcji - jeżeli nie mówią, nie dociekaj. Ruszam szybciej głową i wtem czuję, jak ostrze wbija się w moje ucho. Krzyk wyrywa się z mojego gardła. Mag błyskawicznie zabiera nożyczki.

- Jak boli... - Kulę się, a jego palce dotykają rany. - Cholera!

Gryzę skórę na swojej dłoni. Nie powinnam używać takich słów. Tenebris przytyka materiał do krwawiącego ucha.

- Co ci przyszło do głowy, żeby się szarpać! Twoja krew jest tak cenna... - Przerywa wypowiedź, a fala strachu uderza we mnie. - Martwię się o ciebie.

Strach zostaje zastąpiony jakimś miłym uczuciem, które kumuluje się w moim żołądku. Czuję, jak jakiś materiał zostaje nałożony na płatek mojego ucha. Jest miękki i przyjemny w dotyku. Zaczynam delikatnie rozmasowywać ucho.

- Skończyłeś?

- Tak. Obróć się do mnie. - Wykonuję polecenie, a jego dłoń ujmuje mój podbródek. - Jesteś jak światło, Inanis, taka krucha i taka piękna. Te twoje piwne oczy, które szukają moich, szkoda, że nie możesz ich zobaczyć.

Rumienię się w skutek jego słów. Mag puszcza mnie, a jego kroki zaczynają się ode mnie oddalać. Ruszam za nim, bojąc się, że może zniknąć. Słyszę szelest, jakby nakładał coś na siebie.

- Co robisz?

- Wychodzę, muszę sprawdzić teren. Na zewnątrz jest niebezpiecznie, lepiej żebyś została.

- Nie chcę zostać!

Chwytam go za szatę i szarpię, próbując zatrzymać go przy sobie. Mag strzepuje moją dłoń i znów zaczyna się oddalać, podążam za nim, potykając się.

- Nie pozwolę ci wyjść, nic nie widzisz, ktoś może być na moim terenie, a wtedy będę musiał walczyć, nie chcę cię narażać.

- Błagam!

Jego dłoń zaciska się na moim ramieniu. Jest tak blisko, a jednocześnie daleko. Czuję jego ciało, ale przez to, że go nie widzę, mam wrażenie, że on jest jedynie wyobrażeniem.

- Czemu nie chcesz zostać? Czemu chcesz wyjść? Tam jest niebezpiecznie.

- Nie lubię być sama, boję się mroku, a tutaj panuje tylko on.

- Tam też jest mrok, wszędzie jest czerń.

- Ale ty tam jesteś, jesteś... światłem. Nie będę się bać, jeżeli będziesz przy mnie!

Głośny śmiech rozbrzmiewa w pomieszczeniu, po chwili przechodzi on w chichot. Jego ręką puszcza moje ramię, a on wymija mnie i zaczyna się oddalać. Słyszę stukot. Podchodzi do mnie.

- Światłem? To ci się udało. Doprawdy, gdybyś mnie znała. Zabawne. W dłoni mam fiolkę. - Czuję, jak zimne szkło zostaje przyłożone do mojego rozpalonego czoła. - Za chwilę dam ci jej zawartość. Będzie paliło, ale powinno poprawić ci wzrok, jeżeli masz te pół procenta potencjału magicznego. Otwórz buzię.

Rozchylam wargi i czuję, jak płyn wpływa w mój przełyk. Ból jest niewyobrażalny, odtrącam fiolkę i zaczynam kasłać. Mam wrażenie, jakby ogień trawił moje wnętrzności. Kulę się, a moje ciało zaczyna spazmatyczne drzeć. Jego dłoń podnosi moją głowę, kolejna kropla zostaje we mnie wmuszona. Upadam na kolana i zaciskam wargi. On siada obok mnie, wiem, że mnie obserwuje.

- Nie wezmę więcej! Przepraszam, to tak boli...

Zaczynam się tarzać, bo ból przechodzi na moje oczy. Źrenice szczypią mnie, a w przełyku przepływa mi żywa lawa. Pluję i oddycham ciężko, otwierając usta najszerzej, jak potrafię.

- Nie pozostawiasz mi wyboru.

Mag chwyta mnie za włosy i przyciąga do siebie. W jego ruchu jest coś, co sprawia, że drętwieje. Jego druga dłoń zaciska się na mojej talii. Po chwili jego usta dotykają moich. Jestem zdziwiona i rozchylam wargi. Mag przewraca mnie na plecy. Czuję, jak płyn wpływa w mój przełyk. Pieczenie jest coraz silniejsze, ale nie mogę nic zrobić. Zamykam oczy, ale ból się nie zmniejsza.

- Skup się na mnie! Otwórz oczy, patrz na mnie! Patrz! Wysil się, obudź tę magię!

Przerywa pocałunek, a ja biorę głęboki wdech i krzyczę:

- Nie mam magii!

- Zaufaj mi! Otwórz oczy! Inanis!

Robię to, choć ból jest tak straszny, że nie potrafię się ruszyć. Kiedy moje powieki się rozchylają, jego usta znów dotykają moich. Wtem zaczynam dostrzegać jakieś kształty, potrafię odróżnić głowę okrytą kapturem od ramion, widzę zarys rąk. Ból odchodzi, jakby był jedynie blokadą w mojej głowie. Tenebris puszcza mnie i wstaje. Wysuwa w moją stronę rękę, chwytam ją i po chwili stoję koło niego. Dostrzegam zarys jego sylwetki.

- Bardzo dobrze, powinno być coraz lepiej. - Rusza w kierunku drzwi, które teraz dostrzegam z łatwością. Stoję i czekam na jego polecenie. - Czekasz, aż założę ci obrożę? Jesteś wolna, Inanis.

Chyba dopiero teraz obroża została zdjęta z mojej szyi, podbiegam do niego i chwytam jego szatę. Mam nadzieję, że wie, jak bardzo jestem mu wdzięczna. Mam wrażenie, że wieczna noc zamieni się wreszcie w dzień, choć będzie on wyjątkowo ciemny, a zamiast słońca, będzie patrzył na nas księżyc.

Idziemy ścieżką. Rozglądam się i cieszę, że potrafię dostrzec zarysy drzew. Tenebris wydaje się być spięty. Cisza, która trwa pomiędzy nami, jest przyjemna, uspokajająca. Moje palce głaszczą szatę, która obecnie jest dla mnie taka droga. Unoszę głowę, nade mną tańczy nieprzenikniony mrok, na niebie nie ma żadnej gwiazdy ani przebłysku. Wtem do moich uszu dochodzą szepty. Patrzę na boki i przysuwam się do maga.

- Idzie koło przeklętego. Jej oczy... On ją zabije. Tak straszny, gdyby widziała jego prawdziwą powłokę...

Inny głos zaczyna rozbrzmiewać z lewej strony, jakby ktoś siedział na drzewie. Lęk chwyta moje serce.

- Te cienie, które się zanim ciągną... To on! To mrok! Odebrał nam światło...

Zwracam twarz w kierunku maga, szukam dłonią jego ręki. Po chwili ją odnajduję i ściskam, Tenebris głaszcze kciukiem moją skórę.

- Tenebrisie, czy ty też słyszysz te głosy? One są wszędzie, mówią o tobie.

- Nic nie słyszę. - Mag przyspiesza i ciągnie mnie za sobą. - Zaraz spróbuję je odpędzić. Jeżeli nadal będziesz je słyszeć, to mi powiedz.

Zrównuję się z nim i patrzę na sylwetki drzew ze strachem. Czekam na słowa, które znów będą rozbrzmiewać w tym lesie. Próbuję uspokoić swój nierówny oddech. Znów trzymam dłonią szatę maga. Tenebris jest spokojny, porusza się żwawo.

- Cartha Ferus...

Ktoś, kto znajduje się w niewielkiej odległości od nas znów postanawia się odezwać. Dociskam dłoń do głowy.

- Znów to słyszę!

Mag zatrzymuje się i wyciąga rękę przed siebie. Bierze kilka głębokich wdechów, a po chwili czuję, jak aura koło mnie zaczyna rosnąć. Tenebris nie robi nic, idzie dalej, prowadząc mnie za sobą, rozpędza mrok, kąsa tych, którzy odzywali się w ciemności. Do moich uszu dochodzą jęki, piski i krzyki przerażenia, kulę się w sobie. Po chwili wszystko cichnie, a jedynym odgłosem, który słyszę, jest miarowy stukot kroków maga. Postać skręca w lewo, a ja podążam za nią.

- Słyszysz je nadal?

- Nie, już nie.

- Dzisiaj jest spokojnie. Pokażę ci jedno miejsce.

Ściskam materiał jego szaty i daję się prowadzić. Do moich uszu dochodzi szum. Ten odgłos wydaje się być znajomy, moje ciało idzie w jego kierunku mimowolnie, jakby było przyzywane przez coś, czego nie można nazwać. Mag ciągnie mnie w dół, siadam posłusznie. Chwyta moją rękę i wkłada ją w coś. Jest to woda, a raczej rwący nurt strumienia. Zimny żywioł opatula moją dłoń. Mocniej owijam się szalem, który dał mi Tenebris zanim wyszliśmy. Wiatr owiewa moją twarz.

- Tu jest pięknie.

- Szkoda, że nie potrafisz dostrzec nieba. Kiedyś wydawało mi się czarne, ale teraz widzę w nim wszystkie inne kolory, które mieszają się ze sobą.

Boję się zadać pytania, które ciśnie mi się na usta, ale nie mogę się powstrzymać. Przybliżam się do niego i chwytam jego przedramię.

- Dlaczego mnie kupiłeś?

- Bo byłaś warta więcej niż ten jeden warl, za który chcieli cię sprzedać. Nie pomyliłem się. Zapomnieli, że moc kryje się w oczach, a tylko twoje zdawały się świecić w tamtym pomieszczeniu osnutym półmrokiem. Inanis, od dzisiaj jesteś moją uczennicą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro