III
Mrugam oczami raz po raz, jakbym cały czas nie do końca wierzył, że jeszcze nie umarłem. Nie straciłem przytomności, gdy postać w ciemnej chuście i głęboko nasuniętym kapeluszu wyciągała mnie spod truchła niedźwiedzia. Na niebie widziałem jedynie ciemne, przesuwające się chmury, a potem pojawiły się potężne gałęzie świerków. W uszach mi szumiało i miałem wrażenie, jakbym słyszał każdą przepływającą kroplę krwi w moim ciele. Wiedźma nie przestawała piszczeć, jakby obdzierali ją żywcem z piór.
Leżę nieruchomo i zastanawiam się, czy nie wolałbym jednak, gdyby pożarł mnie ten niedźwiedź, którego właśnie skóruje i porcjuje jego mięso dla rzeźnika postać po drugiej stronie ogniska. Przyglądam się jej bokiem i zdumiewa mnie jej niepozorny wygląd oraz chuderlawa sylwetka. Mój plan dłuższej obserwacji mojego samozwańczego wybawiciela przerywa wtargniecie Wiedźmy, która jakimś cudem wyczuła, że zacząłem bardziej kontaktować. Papuga skacze po moich łydkach i dziobie mnie za kolanem. Krzywię się, gdy przez przypadek naskakuje na opuchniętą kostkę. Jednak to i tak nic w porównaniu z palącymi ple... Marszczę brwi. Chwilę wcześniej mógłbym jeszcze przysiąc, że rany po pazurach paliły żywym ogniem. Teraz otacza je tylko przyjemnie kojący chłód.
Postać przy ogniu przestaje ostrzyć tasak i przygląda mi się. Mimowolnie przełykam mocniej ślinę. Jakby nie patrzeć, jestem w dość patowej sytuacji. Przed moimi oczami pojawia się pomarańczowy dziób i Wiedźma przekrzywia charakterystycznie głowę, jakby mówiąc; „ej, człowieku, żyjesz tam jeszcze?". Mimowolnie zaczynam się trząść na myśl o ponownym spotkaniu z grizzly. Nigdy. Więcej. Nie.
– Nareszcie ten kurczak przestał pieć.
Unoszę wysoko brwi, bo takiego głosu nie spodziewałem się po moim wybawcy. Dziewczyna wbija nóż w jeden z częściowo palących się pieńków. Obchodzi ognisko i siada przede mną na piętach. Ściąga chustę z ust i odchyla kapelusz, bym mógł zobaczyć jej oczy. Są tak ciemne, jak nocne niebo nad nami, a i tak wciąż czuję ciepło oraz odór oddechu drapieżnika.
– Mogę wiedzieć, co robiłeś na moim rewirze?
Unoszę spojrzenie na jej odznakę na połach kurtki. „Viper". Pasuje nawet do jej wyglądu i modlę się, by nie do charakteru.
– Sz... – kaszlę potężnie przez przesuszone gardło – szukałem ludzi, którzy ukradli mi konia w nocy. I przy okazji wszystko co miałem. Trochę... – Wywracam oczami w duchu. – Zboczyłem ze ścieżki, a resztę chyba widziałaś, przed czym musiałem spieprzać.
Drga jej cienka, czarna brew. Wzdycha, krótko. Jest piękna i za cholerę mi się to nie podoba, że muszę być zdany na łaskę takiej osoby.
– I to nie jest kurczak, tylko barwinka czarnogłowa.
– Gatunek kaczki? – Dziewczyna prycha pod nosem, gdy Wiedźma szarpie nogawkę jej sztruksowych spodni na szelkach.
– Czytałaś kiedyś ten dodatek z rycinami przyrodnika w Tygodniku Expressowym? – Próbuję powoli się podnieść do siadu, by jak najmniej napinać plecy. Gdy mi się to udaje, sapię z bólu. Opieram głowę o jeden z pini młodej brzozy za mną. – Wspominali tam o papugach.
– Zdarzyło mi się raz, czy dwa. – Wzrusza ramionami. – Wciąż nie mam pojęcia, czemu cię uratowałam, gdy obiecałam sobie, że więcej nie pomogę żadnemu z was.
– Nas?
– Mężczyzn. – Łowczyni nagród sięga za siebie po kubek z ciepłą wodą. – Podczas moich ostatnich trzech prób pomocy, jeden próbował mnie obrabować we śnie. Skończył z tasakiem miedzy łopatkami, a kolejnych dwóch zgwałcić w nocy. Skończyli bez jaj.
Popija napój i zerka na mnie znad niego. Wpatruję się w nią lekko pobladły. Wybijam z głowy ewentualne próby zaciągnięcia jej w mieście do pokoju nad saloonem, że niby w ramach podziękowania.
Bardziej to ulżenia własnemu napięciu.
– Zatem, jak się nazywasz? Skoro masz wobec mnie dług życia, to chociaż chcę wiedzieć, od kogo mam to potem odebrać.
– Tracker. Możesz mnie tak nazywać.
Patrzy na mnie z politowaniem, jakby robił sobie z niej jaja.
– Pełne imię. Nie na całym kontynencie znają cię jako wybitnego rewolwerowca, czy łowcę nagród.
Nie przyznaję się, że fakt, że wie, kim jestem, mile łechta ego.
– Nash – imię nie chce przejść przez gardło – jak powiesz, że szukasz Trackera Nasha z Aetherton z pewnością mnie znajdziesz.
Dziewczyna uśmiecha się krzywo, dłubiąc czubkiem palca w ziemi.
– Powiedzmy, że ci wierzę, panie tajemniczy bojący się własnego imienia. – Prostuje się i idzie dalej zająć się mięsem.
Nie podaję jej imienia, dlatego że wierzę, że imiona mają moc, jakąś symbolikę i stanowią dużą intymność drugiej osoby. Nigdy nie przedstawiam się ludziom, których za trzy dni więcej mogę nie zobaczyć. Poza tym, mój ojciec narobił sobie za życia wielu wrogów.
– A twoje?
– Nannie.
Najwidoczniej dziewczyna nie traktuje tego tak personalnie.
– Szukałaś kogoś z listu gończego, czy był jakiś inny powód, dlaczego tak głęboko od traktu zawędrowałaś?
– Słyszałam ryczącego niedźwiedzia. A to z reguły dobrze się nie kończy. Chciałam to sprawdzić, bo z jego tłuszczu mogę przygotować sało na zimę, a sadło przyda się jako lekarstwo. A za nie mogę dostać sporo kasy. Wciąż nie wiem, czemu zdecydowałam się strzelić, a nie poczekać, jak będę mieć o jeden problem mniej. – Zamiera na chwilę. Ma dłonie ubrudzone świeżą krwią. Właściwie nawet ziemia przeszła odorem mięsa oraz flaków. – Wspomniałeś, że szedłeś tropem ludzi, którzy ukradli ci konia?
Kiwam głową twierdząco i rozglądam się po obozie. Nannie ma zdecydowanie porządniejszy namiot, za którym stoi wóz. W nocnym cieniu drzew stoi muł ze spuszczoną głową. Ewidentnie ma odciążoną jedną nogę.
– Dwa dni temu straciłam moją wieloletnią klacz. W nocy ją dobrze spętałam, a kilka godzin później nie było po niej śladu. Obudziłam się podczas szamotaniny z Aquilą. – Wskazuje na muła za sobą. – Zdołałam zastrzelić mężczyzn, którzy próbowali ją zabrać ze sobą, ale podczas strzelaniny dostała kulę w udo i wciąż utyka. Zajęłam się nią, ale nie może być tak obciążona i musi często odpoczywać. Ja również szukam ludzi, którzy ukradli mi kobyłę. Chciałam ruszyć jutro, ale nie wiem, czy twój stan się nie pogorszy, a przydałaby się obstawa, co ma podobny cel podróży.
Przyglądam się podejrzliwie Nannie, czy przypadkiem czegoś nie planuje. Wygląda bardzo młodo i zastanawiam się, czy jest chociaż dorosła. Jednak wygląda na zaprawioną w tym, co robi. Chwilowo i tak jestem zdany na jej łaskę.
– Dokąd chciałaś się udać?
– Do Avalan. To najbliższe spore miasto w dolinie i stacjonuje tam wojsko, więc może mogłabym się czegoś dowiedzieć.
– A ja co miałbym w tym czasie robić? Nie mam nawet złamanej dieny, broni i ruszam się dość kulawo.
– Sprzedałbyś kurczaka do cyrku. Dobra, nie rób takiej miny. Żartowałam. Jeszcze mi zaraz powiesz, że ubierasz temu ptakowi sweterek, by nie marzł. – Milczę taktycznie. – Nie mogę, jesteś zdrowo rąbnięty, ale to dobrze. Przynajmniej będzie z nas dobrana banda.
– Banda to co najmniej trzy osoby. Jeśli matematyka jeszcze mnie nie zawodzi, to nas jest dwoje.
– O to się nie kłopocz. W takim razie ty spróbujesz wybadać szeryfa o przypadki kradzieży koni czy innych wierzchowców, a ja się zajmę pozostałymi rzeczami i odwiedzę rzeźnika.
– Jak długo będziemy tam jechać i w jakim to jest dokładnie kierunku?
– Byłeś kiedyś w mieście w dolinie?
– Nie. W dolinie tylko raz, gdy łapali stado dzikich koni, z którego pochodzi mój ogier i chciałem sprawdzić, czy może tam nie uciekł. Jeśli byłoby to po drodze.
– Ty wiesz, że na to jest szansa wielkości pchły?
– Chcę spróbować.
– Dobra – wyciera ręce w trawę z resztek tłuszczu niedźwiedzia – gdzie to jest dokładnie?
– Przy jeziorze Blakke. Blisko ostatniej przełęczy Corsara.
– Jeżeli mi potem wynagrodzisz zboczenie z dwudniowego szlaku na sześć godzin, to się zgodzę. – Nannie szuka czegoś w wozie i rzuca mi puszkę. – Przydaj mi się potem, z łaski swojej, i udowodnij, że rzeczywiście umiesz strzelać i upoluj nam coś, co będziemy mogli sprzedać w mieście. I potrzebujesz nowego wierzchowca.
Otwieram nożem rybę w sosie własnym. Mało nie rzucam się na nią z głodu jak dzik na szyszkę,
– No to chyba mamy układ.
Celuje we mnie palcem, rzuciwszy kapelusz na koc w namiocie. Ma wściekle poskręcane, ciemne włosy. Wygląda bardziej jak bandytka z tym dzikim spojrzeniem niż ktoś, kto pomaga szeryfowi.
– Jeśli nie spróbujesz mnie wychędożyć.
– A ty jeśli mnie nie zastrzelisz i zostawisz papugę w spokoju.
Nannie szczerzy zęby, dłubie między nimi czubkiem noża myśliwskiego.
– Rzeczywiście jesteś w sytuacji do dupy, skoro musisz błagać, by ktoś nie oskubał ci kurczaka i nie zrobił z niego rosołu.
💰💰💰
Nad ranem czuję się, jakbym przebiegł boso po rozżarzonych węglach, a w dodatku zażył kąpieli w lawie. Wytrzymuję ból tylko dzięki liściom kokainy do żucia, którą wspaniałomyślnie daje mi Nannie. Wciąż utykam na prawą nogę, ale jestem w stanie iść. Gorzej z plecami, jednak mogę jako tako poruszać ramionami. Roztarty w moździerzu zmieszany ze śliną nagietek jednak potrafi zdziałać cuda. Dostaję od dziewczyny kłącze bambusa do żucia, by nikogo nie zabić oddechem i mam nadzieję, ze to nie była aluzja. Viper myje twarz, ale nie kłopocze się ze zmianą ciuchów. Moje prześmierdły potem oraz krwią, ale nie mam nawet podartej szmaty na przebranie.
Siedzę na niewielkim wozie, a dziewczyna za mną na kozie prowadzi muła, który również wygląda lepiej niż wieczorem. Co jakiś czas, jak robimy postój, przygotowuję okład ze śniegu, który zdążył spaść w nocy, i okładam nim kostkę oraz w miarę możliwości plecy. Na razie nie ma oznak, by wdało się zakażenie i mam nadzieję, że niedźwiedź nie był chory na wściekliznę.
Patrzę na jego futro, jakim okryłem wyprostowane nogi. Wiedźmie się ono podoba, bo trzyma się w jednym miejscu pazurkami, a w drugim wyciera głowę oraz brzuch. Przez mroźne powietrze widzę wydmuchiwane powietrze oraz potężne góry stające się coraz mniejsze i mniejsze. Z tej odległości już nie wydają się takie majestatyczne oraz śmiercionośne. Grunt robi się coraz bardziej płaski i mulica może coraz swobodniej się poruszać, a co za tym idzie, szybciej. Ptaki coraz donośniej ćwierkają. Kilka bardziej ciekawskich słowików przysiada na słupku na końcu wozu i obserwuje worek z paszą dla wierzchowca. Wiedźma do nich podfruwa i znowu zaczyna pieć jak kogut, przeganiając przybyszy.
Owijam się ciaśniej skórą i cieszę się, że wczoraj udało mi się znaleźć strumieni, inaczej dorobiłbym się już pewnie wrzodów w żołądku. Nannie podaje mi bukłak z wodą. Właściwie to od wyruszenia z gór ani razu się do siebie nie odezwaliśmy. Ja chcę jak najszybciej odnaleźć Ducha i ruszyć w swoją stronę, nie działam nigdy w grupie i nie potrzebuję kompanów. Jak poparzony próbuję znaleźć amulet pod koszulą, ale musiałem go tamtej nocy zdjąć. No cóż, Iris nie stanowi dla mnie wyjątku jeśli chodzi o moje plany. Mam tylko nadzieję, że będzie dobrze się jej wiodło w gangu i nie zarobi od kogoś kulki w plecy.
– Dobra, panie ładny, mamy prawdopodobnie ostatnie stado wapiti przed doliną, więc może pokazałbyś, za co nosisz ten tytuł rewolwerowca, co? Nie strzelaj tylko do łań z cielakami. Jeśli potem znajdziemy klępę z łoszakiem, to choćby cię bogowie pokarali, nie waż się pociągnąć za spust. W tym roku urodziło się wyjątkowo niewiele młodych jeleni oraz łosi, a samców aż tak dużo nie trzeba. Do tego przydałoby się ustrzelić jakąś pumę. Ostatnio te z piaskowym futrem chodzą za zawrotne ceny, bo paniusie z Gatterbury wykupują wszystkie. Ciekawe, skąd je stać.
Nannie podaje mi lornetkę i po chwili udaje mi się zlokalizować stado. Dziewczyna w tym czasie zjeżdża za szlaku i zaczyna przebierać w broni oraz amunicji. Byk nie ma tak imponującego poroża jak poprzedni, ale to również nie jest najgorsze. Kilka robinów może z tego będzie. Pytanie, czy to wystarczy na cały prowiant oraz amunicje. Miło byłoby, jakby znalazła się również para ubrań. Odkładam lornetkę i biorę do ręki karabinek z lornetką. Nannie kuca obok i uśmiecha się z przekąsem.
– Jak spudłujesz stado ucieknie, a ja cie zostawię na pożarcie niedźwiedziom, zgoda? Nie potrzebuję jednak kuli u nogi.
Otrzepuje się z niewidzialnego pyłu i idzie w zarośla między dorodnymi klonami, które już zdążyły zmienić kolor swych liści.
– Jeśli za dwie godziny nie wrócę z drapieżnikiem, możesz brać wóz i Aquilę. Ale jak ty w dwie godziny nie wyrobisz się z porcjowaniem tuszy, biegniesz za wozem, zrozumiano?
– Nie sądzisz, że wymagasz nieco za dużo czynności życiowych na raz? – Odwracam się w jej stronę. Jasne, że mi uratowała tyłek, ale...
– Mogę cię w każdej chwili zastrzelić, Tracker, więc radzę uważać na kuper, bo ktoś może niechybnie cię pomylić z bażantem. – Sardonicznie uchyla mi kapelusz i znika za krzewami malin.
Zgrzytam zębami z bólu, gdy pochylam się, by kucnąć. Przykładam lunetę do oka i ustawiam się w pozycji. Nie chybiam nawet o milimetr.
💰💰💰
Kończę oczyszczać skórę, gdy zjawia się Viper z pumą na ramieniu oraz ciągnąc młodego wilka za ogon. Aż unoszę brwi z podziwu, ze sama dała radę tym zwierzętom. Ja z przezorności wolę unikać kontaktu z nimi, bo Duch miewa momenty słabości i zaczyna szaleć ze strachu.
Ściska mnie na myśl o moim kompanie. Zastanawiam się właściwie, czy podążanie z Nannie za koniokradami może być świetnym pretekstem, by w ogóle zniknąć z życia mojej rodziny, czy Iris. Ja po prostu chcę być na chwilę wolny. Mieć wszystko, czego bym w danej sekundzie potrzebował i nic więcej.
Zwijam skórę byka w rulon i owijam ją rzemieniem. Mięso natarłem wcześniej resztką soli, tak jak końcówki poroża. Dziewczyna wrzuca oba truchła na wóz i osłania je kocem. Wilk oraz puma są na tyle lekkie w porównaniu do jelenia, że do jutra spokojnie mogę wytrzymać w całości. Rzeźnik potem sam zdecyduje, które części będą dla niego najlepsze.
– No, no, no. A już naprawdę miałam nadzieję na samotny wieczór.
Wiedźma sfruwa z mojej głowy i ląduje zaciekawiona na ramieniu Viper. Przygląda się uważnie wilkowi oraz pumie, minimalnie strosząc pióra, ale dziewczyna daje jej garstkę orzechów z kieszeni kurtki. Patrzę na zdrajczynię i zastanawiam się, czym musiała ją nakarmić Nannie, gdy leżałem ledwo żywy, by papuga dała się jej potarmosić za głową.
Nie obchodzi mnie to. Zwierzęta są za głupie.
Pakuję do lnianego worka korzenie ziół, które udało mi się nazbierać. Mniszka lekarskiego sprzedam u zielarza, tak jak żeń-szeń czy łopian. Nie odzywam się, tylko dorzucam patyków do marnego ogniska. Nannie kręci się blisko mojej połowy obozowiska, dlatego obserwuję ją uważnie oraz broń zatkniętą za jej pas. Ewidentnie ma minę, jakby chciała coś powiedzieć, ale prócz wymiany kilku kulawych zdań więcej się nie odzywam. Dopijam gorącą wodę, do której wrzuciłem kilka nazbieranych malin, które w dolinie jeszcze wiszą na krzewach. W przeciwieństwie do gór.
Rano ruszamy skoro świt i zadowoleniem uzmysławiam sobie, że moja kostka wróciła prawie do normalnej formy, co znaczyło, ze musiała być jedynie mocno nadwyrężona. Nieco gorzej jest z plecami, ale one mają czas, by się zagoić. Sowa w koronie drzew niedaleko pohukuje, na co Wiedźma się napusza i nieudolnie próbuje ją naśladować. Siedzę na tyle wozu, trzymając strzelbę Nannie w pogotowiu. Zapach dwóch zwierzyn oraz poćwiartowanego mięsa może zwabić niedźwiedzie.
Na samą myśl o nich robi mi się słabo. W mojej głowie miga obraz pożółkłych, ośmiocentymetrowych kłów. Przełykam ślinę i chyba pierwszy raz zaczynam rozmowę:
– Jak nazywała się twoja klacz?
Nannie odwraca się na ławeczce woźnicy z uniesionymi brwiami. Mulica idzie dziś o wiele żwawiej, jakby ona również miała ochotę wyrwać się z tego miejsca.
– Do mnie mówisz?
Powstrzymuję się, by nie sarknąć, że do tego skunksa, co właśnie uciekł w wysoką trawę.
– Batou d'Saint ox'Aladar.
– Dłuższego imienia nie mogłaś wymyślić?
– Dobra, jak masz być całą drogę złośliwy, to lepiej się nie odzywaj. – Poprawia rondo kapelusza, o który powoli zaczynają obijać się pojedyncze krople deszczu. – Mówiłam na nią Batou. A twój?
Zaciskam spierzchnięte wargi i pocieram zgrubiałym kciukiem kłykcie drugiej dłoni.
– Duch.
– Banalne.
Z ciężkich chmur nad nami zaczyna coraz mocniej padać, osłaniam kocem papugę, siebie oraz lufę dubeltówki. Odwracam się i aż zapiera mi dech w piersiach. Poznaję to miejsce, bo tutaj przy ogromnym wodospadzie wpada ostatnia górska rzeka do jeziora Blakke. Po jego drugiej stronie od nas znajdują się ostatnie dwa wysokie wzniesienia pasma górskiego. Drzewa iglaste porastają stromy i skalisty brzeg wody odbijając się w jej krystalicznej tafli. Kilka saren stoi po brzuch w wodzie. Słychać ich pochrząkiwanie oraz ciche piski. Kilka skowronków przeleciało nad ścieżką. Zapach żywicy oraz igieł na torfowej glebie niemal mnie upija. Niektóre z drzew tak mocno pochylają się nad jeziorem, że w nim wręcz rosną przez obsuwający się brzeg. Gdzieś w lesie za nami słychać ryk wapiti. Pewnie jeden z ostatnich podczas rykowiska.
Nannie odkłada mapę do skórzanej torby na barku. Spogląda na mnie przez ramię. Ma tak ciemne tęczówki, że nie odróżniam ich od źrenic. Jest za niska i za drobna na łowcę nagród. I za młoda. Dlatego zastanawiam się, kim naprawdę jest. Jednak odznaka „Viper" wydaje się autentyczna.
– Kojarzysz okolicę?
Potakuję głową, widząc wypłaszczajacy się teren równin przed nami. Pagórek z charakterystyczną, potężną limbą na szczycie jest miejscem, gdzie Duch został złapany. Kieruję dziewczynę w jej kierunku. Stado lisów ucieka przed nami z wyciem, gdy wóz zatrzymuje się na szczycie wzgórza. Biorę lornetkę i rozglądam się po okolicy. Las jest tu o wiele rzadszy niż na północy, jedynie dzięki temu jestem w stanie wypatrzyć zwierzęta między roślinami. Jelenie, para wilków, kilka borsuków, dzików, ale nigdzie nie widzę koni. Moment. Kilka sporych kruków podrywa się do lotu.
Kręcę okularem lornetki, by przybliżyć obraz. Dobrze mi się wydawało. Zarzucam strzelbę na ramię i ruszam przed siebie. Na tyle szybko, na ile pozwala pobolewająca kostka. Nannie krzyczy za mną, by na nią poczekał, ale nadzieja, że znajdę Ducha, napędza mnie bardziej niż dobry burbon.
Słyszę klekoczący wóz za plecami i podziwiam Viper, że umie manewrować nim między drzewami. Przystaję na głazie u podnóża wzgórza i zamieram. Wiatr szumi cicho w uszach oraz podrywa brzegi kurtki. Nie jest tak mroźny jak w górach, a i tak mam krew skutą lodem. Nannie zatrzymuje wóz kilka metrów obok na płaskim zboczu. Wdrapuje się koło mnie i aż cofa się.
Po stadzie Ducha ostał się jeden źrebak z nienaturalnie wykręconym stawem pęcinowym. Na wydeptanej oraz nadpalonej trawie jest morze krwi oraz ślady kopyt i wozów. Źrebak ledwo idzie od truchła do truchła i rży przeraźliwie. Ma postawione duszy oraz podniesiony ogon, chodzi prawie jak na palcach. Na jego boku również widnieją smugi krwi, a spory płat skóry wisi na jego zadzie. Dopiero po chwili przenoszę wzrok na resztę stada. Nie pamiętam, ile wtedy było koni, ale na pewno więcej niż dziesięć, a tu leży co najmniej dwadzieścia trupów.
Nannie mamrocze pod nosem:
– Kto... kto mógłby chcieć...
Kręci głową, nie mogąc się wysłowić. Odchrząkuje i odwraca wzrok. Schodzę z kamieni i kucam przy pierwszym ciele. Siwa klacz ma ślady od uduszenia po lassie na szyi oraz po pętach na nogach. Dokładnie tak samo jak tamta sarna nad potokiem. Jej język wystaje spomiędzy chrap i leży w kałuży krwi. Ślizgam się na mokrej od deszczu trawie oraz lepkiej od czerwonej cieczy. Kolejna kobyła została wybebeszona tępym narzędziem. Na tyle niedawno, że jelita jeszcze zostały, ale serce oraz wątroba zniknęły. Tak jak oczy rozdziobane przez ptaki. Dotykam ziemi. Wciąż jest gorąca. Wykrzywiam się od zapachu śmierci, który tu wisi.
Słyszę, jak Viper nawołuje mnie, byśmy już wracali. Idę dalej, bo muszę zobaczyć, czy żaden z tych koni nie będzie bułany. Omijam spalone ciało konia, na którego szkielecie wciąż wiszą nadpalone skrawki mięsa oraz skóry. Kary. Kojot ucieka z jedną z kości w pysku. Inne konie, mniej więcej roczniaki oraz dwulatki, maja poodcinane uszy wraz z różnymi innymi częściami ciała, do jakich przykleiły się chmary much. Kilka klaczy zostało nawet obdartych ze skóry.
Maluch krąży przy ostatnich trupach, na mój widok zastyga w bezruchu. Patrzę mu w oczy. Klękam przed klaczą, która urodziła Ducha. Jej izabelowata sierść ma kolor młodej pszenicy. Kładę dłoń na jej szyi, wykrwawiła się od rozerwanego ścięgna na udzie. Za nią widzę ogiera, który wygląda niemal jak Duch, ale z ciemniejszą sierścią. Dostał kulkę dokładnie miedzy oczy. Pocisk musiał być chyba ze sztucera, bo nabój niemal rozsadził jego czaszkę.
Kręcę głową. Ślady wozów prowadzą na wschód i tam, dokąd mamy się udać. Nie jestem pewien, czy to gang koniokradów, czy grupa popaprańców mordujących dla przyjemności. Zaciskam pięści.
Źrebak dalej rży, a Viper nadal mnie woła, jest coraz bliżej. Oglądam się na nią przez ramię, podchodząc do malucha. Dziewczyna milknie, zauważywszy nóż w mojej dłoni. Dla tego młodego nie ma już ratunku, nie z takim otwartym złamaniem, do którego pewnie zdążyło się już wdać zakażenie. Nannie odwraca wzrok, gdy przez polanę przechodzi agonalny charkot rozcinanej tchawicy wraz z zapachem świeżej krwi.
Mały spoiler odnośnie postaci, która już niedługo się pojawi. Wypatrujcie karodereszowatego konia o świcie na północy. (Czy jak to tam Gandalf rzekł xD)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro