Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

💰

   Trzask piorunów niósł się echem po kotlinie. Z nieba lał się deszcz, jednak na ziemię bryzgały litry gęstej, gorącej cieczy. Każdy wystrzał był zagłuszany rozpruwającym niebo dźwiękiem grzmotów gromadzących się nad spadzistymi wierzchołkami łańcucha górskiego. W dolinie nikt żywy nie mógł nie czuć prochu strzelniczego zmieszanego z odorem śmierci oraz strachu. Przyroda wraz z ludźmi zdawała się toczyć zaciekły bój o życie, ponieważ nawet dumne cedry pnące się do nieba, uginały się pod wiatrem i stawały w ogniu rozłupane przez błyskawicę.

      Takiej burzy nie pamiętał nikt. Nikt również nie był świadkiem płonących zboczy rozświetlających, niczym ogniste łuno, nieprzenikniony mrok tej bezgwieździstej nocy. Puszcza była martwa, brak w niej było odgłosów zwierząt czy choćby najmniejszego bytu istot żywych. Wszyscy lękali się, gdy niebo pękało pod ogromnymi chmurami, które zdawały się chcieć zatopić kotlinę. Ostatni strzał przeszył okolicę, a po nim nastąpiła przeciągająca cisza.

      Po tej stronie gór nie mieszkał nikt, komu było miłe życie, toteż nikt nie dowie się o rzezi, ponieważ w ciągu kilku dni zwierzęta oraz gleba zrobią z ciał należyty użytek.

      Ostatni z żywych koni zarżał przeraźliwie, gdy i jego dobito czystym strzałem w czoło. Była to piękna, siwa klacz, która spędziła za swym oprawcą całe swoje życie. Nie uszłaby jednak mili, ponieważ wcześniej dostała kulę w staw skokowy.

      Akt miłosierdzia, tak lubił to określać. Mężczyzna otarł krew z twarzy oraz dłoni i spojrzał na dogorywającą klacz, wierzgającą nogami, gdy się wykrwawiała, a potem uniósł wzrok na niebo. Zaczął się śmiać, ale nie jak podczas wygranej w karty, a raczej jak obłąkaniec, odnalazłszy swoje miejsce w tym niegościnnym świecie. Mężczyzna poprawił kapelusz, obcasy jego butów zapadły się w mule zmieszanym z krwią. Zdmuchnął siwy dym znad lufy i schował colta do kabury. Przeszedł na ciałem przywódcy gangu, który był na tyle głupi, by układać się z nim na jego terenie. Mężczyzna wlepił spojrzenie w szczyty gór rozświetlanych raz po raz przez ogromne, rozgałęzione błyskawice.

      Niebiosa się gniewały. Ale on nie wierzył w takie brednie.

      Z ronda jego kapelusza skapywała obficie struga wody, jednak nie przejmował się tym. Odnalazł cel w życiu i chciał podbić cały kontynent. Cały świat. Potrzebował tylko do tego ludzi oraz transportu. Pieniądze miał, choć najchętniej pozbyłby się ich, jak i swojego nazwiska, rodziny oraz kopalni, która była skryta w tych zboczach.

      Zacisnął dłoń na szmaragdowym talizmanie zerwanym z trupa jako trofeum.

      Nie dbał o to, że podobnej nocy do tej, kilka lat wcześniej, po drugiej stronie łańcucha górskiego, urodził się jego syn, który tego planu nie będzie nigdy godzien poznać. Nie potrzebował rodziny.


WEBTOON JEST W TRAKCIE TWORZENIA

https://youtu.be/QsZ6xrhvEAg

Boski zwiastun od niezawodnej illustrement, a piosenkę podrzuciła magnolia_pax


Link do playlisty na Spotify ->


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro