8. Dziwka? Nie, to tylko Eryk
- Ładnie to tak grzebać komuś po szafkach? - Usłyszałem głos Wiktora i dopiero teraz zorientowałem się, że otworzyłem oczy.
- Nie musiałeś walić mnie w łeb. - Odezwałem się oburzony, próbując usiąść. Kiedy już to niezdarnie zrobiłem, poczułem, że mam na głowie te cholerne kocie uszka, a moją szyję uciska mucha od Szarego.
- To wcale nie byłem ja. - Powiedział z niewinnym uśmiechem.
- A niby kto? - Miałem dość tych jego tajemnic, uśmieszków, ironii, rozkazów.
- Ja!
Obróciłem się, a dwa metry za mną stał szczupły chłopak w moim wieku ubrany w połyskujące, czarne bokserki i lateksowy T-shirt. Wyglądał jak jakaś męska dziwka i to ta z tych bardzo napalonych. Chłopak był dość ładny, miał ciemniejszą skórę ode mnie, kruczoczarne włosy i niemiłosiernie niebieskie oczy. Przez chwilę nawet myślałem, że są to soczewki.
- Serio? - Odwróciłem się w stronę Wiktora, a ten popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Co serio? - Na ramionach poczułem ręce nieznajomego chłopaka.
- Nie zrobiłeś tego ze mną, to zamówiłeś sobie dziwkę? Wow... nie wierzę. - W tej chwili ręce nowego puściły moje ramiona, a na twarzy Wiktora malowało się wyraźne niezadowolenie. Podsuną się do mnie i złapał na twarz.
- Nigdy więcej nie obrażaj Eryka! Zrozumiano, kiciu? - Byłem przerażony i Eryk też, bo wydał z siebie stłumiony okrzyk. Łzy stanęły mi w oczach. Kiedy Wiktor mnie puścił, wstał z kanapy i poszedł w stronę chłopaka.
- Kochanie przestraszyłeś się? - Z niedowierzaniem spojrzałem w ich stronę. Wiktor obejmował niskiego (a przynajmniej niższego ode mnie) Eryka, a ten tulił się do niego, po chwili wyduszając z siebie uwodzące "mhmn". Myślałem, że zaraz zwymiotuję, ale powstrzymało mnie ostre spojrzenie Szarego.
- To jest Eryk i jest moją nową zabawką! - Bum. To był dla mnie większy szok, niż to, że Święty Mikołaj nie istnieje.
- Czyli mnie wypuścisz? - Wiktor pocałował Eryka w usta i pociągnął go za sobą w moją stronę. Usiedli w fotelu obok kanapy na której siedziałem i Wiktor głaskał swoją nową zabaweczkę po włoskach.
- Nie głuptasie. Eryk jest moją nową zabawką, moim nowym księciem, a ty moim brudnym kotkiem. - Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- No co się tak patrzysz? Nie zrozumiałeś czegoś? - Eryk tulił się do niego, co powodowało jeszcze większe zdziwienie na mojej twarzy.
- Ty nigdy nie miałeś ochoty na seks, a z Erykiem, robiłem to już dziś dwa razy. - Niski zaczął robić mu malinkę na szyi.
- Ciekawe kiedy!? - Wiktor zaśmiał się, a Eryk przerwał sobie, żeby mi odpowiedzieć.
- No wiesz... byłeś nieprzytomny jakieś sześć godzin. - Nie mogłem w to uwierzyć.
- No to skoro masz swojego Eryczka, to po co Ci ja? - Zanim ten mi odpowiedział, spojrzałem na zegarek, który rzeczywiście wskazywał dość późną godzinę.
- Żebym się nie nudził, jak Wiktorka nie będzie w domu. - Powiedział słodkim głosikiem niski chłopak i zabrał się za szyję Wiktora.
- Że co, proszę? - Myślałem, że moje oczy zaraz zajdą się na dywanie.
- To co słyszałeś. Od teraz jesteś własnością Eryka, bo ja rzadko będę się z tobą bawił, wolę jego. - Pogłaskał go po głowie. - Miałem się Ciebie pozbyć, ale moja nowa zabaweczka prosiła, żebym Cię mu oddał. Tak więc, należysz teraz do niego. - Zajebiście, jestem własnością jakiegoś napalonego smarkacza, którego przy pierwszym spotkaniu wyzwałem od dziwek.
- Możesz przynieść mi coś do jedzenia? - Zapytał Eryk ponownie odrywając się od jego szyi.
- Nie?! - Wiktor zmroził mnie spojrzeniem.
- Nie dobry kotek. Dziś za karę śpisz na podłodze. - Powiedział Niski, co wyraźnie ucieszyło Szarego. Gdzie ja trafiłem, do jasnej cholery? Siedzę z psychopatą i jego napaloną suką, która żąda ode mnie jedzenia.
- Wiktor powiedz mu coś! - Spojrzałem na niego zrozpaczony, bo wiedziałem, ze przy moich bólach, nie wytrzymam spania na tych zimnych płytkach.
- Ale co? To on tu teraz Tobą rządzi. Mnie już przestałeś interesować. - Eryk spojrzał na mnie migdałowym spojrzeniem. - Czekam. - Oburzony wstałem z kanapy i powędrowałem w stronę schodów. Gdy już byłem w połowie drogi odwróciłem się do ściskającej się parki.
- Otwarte? - Wiktor kiwną głową na tak.
W kuchni siedziała pani Hela czytająca jakąś gazetę, kiedy zobaczyła mnie w drzwiach, zerwała się jakby zobaczyła ducha.
- To ty jeszcze żyjesz? - Widziałem po jej minie, że szybko pożałowała tego pytania.
- A dlaczego miałbym nie żyć, pani Heleno? - Zapytałem lekko poddenerwowany.
- A nie, tak mi się tylko powiedziało. Chodziło mi o to, że jeszcze jesteś w tym domu. - Była zdenerwowana, widziałem po niej, że kłamała, ale postanowiłem nie drążyć tematu.
- Poznała już pani Eryka? - Kiwnęła głową na tak.
- Zażyczył sobie czegoś do jedzenia. Mogłaby mi pani pomóc? - Kobieta wstała, wyjęła z lodówki kawior, pastę z łososia i szampana. Z półek wyciągnęła krakersy, a butelkę z trunkiem i kieliszki wsadziła do wiaderka z lodem.
- Ale po co aż takie rzeczy? - Popatrzyła na mnie troskliwie.
- Zdążyłam już poznać tego gagatka, wcześniej, gdy jadł z panem Wiktorem poinstruował mnie co jada między posiłkami. - Kobieta wszystko ładnie ułożyła na białym talerzu i podała mi ciemny chleb pełnoziarnisty, żebym pokroił go na maszynce. Równie ładnie jak ona położyłem pokrojony chleb na talerzu, podziękowałem jej i wyszedłem z kuchni. Jak się okazało, piwnica znajdowała się za drzwiami, na końcu korytarza, obok drzwi do jadalni. Kiedy otworzyłem je nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
Schodziłem po schodach, słysząc teatralne wzdychanie Eryka i znacznie cichsze sapanie Wiktora. Nie mogłem uwierzyć, że oni się tam pieprzą. Przecież wiedzieli, że zaraz wrócę. Miałem zamiar się wycofać do kuchni i poczekać tam, aż skończą, ale Eryk musiał mnie zauważyć, bo przywołał mnie do siebie ruchem ręki. Po kilkudziesięciu sekundach stałem przed posuwanym przez Wiktora Erykiem, który leżał na stole bilardowym. Szary do teraz mnie nie zauważył, kiedy skończył w Eryku położył się na nim i zaczął całować po szyi.
- Uspokój się tygrysie. Przyszła już nasza kolacja. - Wiktor dopiero teraz odwrócił się w moją stronę i mnie zauważył. Posłałem mu szeroki, lecz równie teatralny, co wzdychanie Eryka uśmiech, a na jego policzkach pojawiły się wielkie rumieńce. Szybko wyszedł z chłopaka i naciągną na siebie bokserki. Eryk z gracją wstał ze stołu i również się ubrał.
Nie mogłem uwierzyć, co stało się z Wiktorem. Tym Wiktorem, który zachowywał się jak dziecko, które potrzebuje miłości i zrozumienia. Co się stało z tym moim Szarym, tym który nacierał mi obolałe plecy, wypychał mój pokój różami i bardzo grzecznie ze mną spał. Gdzie podział się ten Wiktor, którego tak bardzo lubiłem i któremu chciałem pomóc. Przecież to nie mogła być tylko fasada. Nie dałby rady tak długo udawać. Siedzieliśmy teraz przed telewizorem. Wiktor i jego zabaweczka na kanapie, a ja naburmuszony na fotelu. Eryk wpatrywał się na mnie z diabolicznym uśmieszkiem, którego tak bardzo nienawidziłem, bo zawsze oznaczał kłopoty. Postanowiłem nie zwracać na niego uwagi i skupiłem się na telewizorze.
- Dominik?! - Chrząknął Wiktor.
- Tak? - Spojrzałem w stronę kochanków.
- Eryk zażyczył sobie, żebyś założył takie same bokserki jak on. - Popatrzyłem na niego wzrokiem psychopaty.
- Nie będę nosił tych lateksowych gaci. - Odpowiedziałem
- Kotku... - Powiedział melodyjnie Eryk. - Stul swą uroczą mordkę i przebieraj się, szybciutko! - Popatrzyłem się na Wiktora pytającym wzrokiem.
- W szafce pod telewizorem. - Odpowiedział, a ja sięgnąłem po te bokserki. Schowałem się z nimi za wysokim fotelem i przebrałem się. Były mega niewygodne i wyglądałem w nich na taką samą szmatę jak Eryk. Jednak, jak zwykle: nie miałem wyboru. Usiadłem znów na fotelu i zakryłem swoją nową bieliznę długą koszulką. Widziałem, że Wiktorowi podobam się w tych bokserkach i chyba Erykowi też wpadłem w oko. Najbardziej bolało mnie to, że Eryk był tu pierwszy dzień i wcale nie wyglądał na starszego ode mnie, a panoszył się tak, że ledwo powstrzymywałem się, żeby mu nie przywalić. Kiedy się już uspokoiłem, wtuliłem się w fotel i nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
***
Do przyjazdu Kacpra zostało: 18 dni
Kiedy się obudziłem poczułem, że ktoś dość mocno mnie obejmuje. Zanim się odwróciłem, spojrzałem na ręce molestującej mnie osoby i poznałem po nich, że nie należą do Wiktora. Kiedy się obróciłem, zobaczyłem uśmiechniętego, a za razem śpiącego Eryka, który mnie obejmował i Wiktora, który tulił się do niego. Okazało się, że kanapa jest rozkładana i teraz leżeliśmy wszyscy na łóżku. Chciałem jak najszybciej wydostać się z macek czarnowłosego, ale miał lekki sen i moim szarpaniem go obudziłem.
- Leż spokojnie, powinieneś być wdzięczny, że nie śpisz na podłodze. - Powiedział słodkim głosikiem.
- Ale puść mnie, ok? - Chłopak jeszcze mocniej mnie objął i przycisnął mnie do siebie.
- Ej, co ty do cholery... - Położył mi jedną dłoń na ustach.
- Cii... nie chcemy przecież obudzić Wiktorka. Jest tak miło, więc nie psuj tego. - Okazało się, że nawet ten chudzielec jest silniejszy ode mnie, co już całkowicie popsuło mi humor.
- Ale ja Cię nawet nie lubię, nie chcę, żebyś mnie dotykał. - Eryk przygryzł moje ucho i zaczął je lizać.
- Za to, ty mi się podobasz. - Ta informacja mnie kompletnie powaliła.
- Ale Wiktor miał rację, musisz być chudszy. Spokojnie damy sobie radę z Tobą. - Przestał bawić się moim uchem. Przytulił mnie mocno i zasnął, a ja razem z nim, chwilę później.
Kiedy ponownie się obudziłem, nie było ze mną ani Eryka, ani Wiktora. Wstałem z łóżka, aby się przeciągnąć, kiedy usłyszałem dźwięk dzwonka. Dopiero po chwili zorientowałem się, że ów dzwoneczek znajdował się na mojej szyi w miejscu dawnej kokardki.
- Kurwa, co oni znowu... - Nie dokończyłem, bo przerwał mi głos Wiktora dochodzący z wyspy przy półce z alkoholami.
- Dzień dobry kotku. - Podniosłem rękę w górę i nie odzywając się powędrowałem do łazienki. Kiedy otworzyłem drzwi, od razu tego pożałowałem, bo przy umywalce stał nagi Eryk, dosłownie cały w piance do golenia. Chciałem wyjść, ale kazał mi usiąść na toalecie i poczekać. Najpierw ogolił sobie twarz, potem pachy i ręce, następnie tors i przyrodzenie, a skończył na nogach. Ten koleś golił sobie wszystko, oprócz głowy. To było dla mnie trochę chore, ale z drugiej strony, bez tych włosów, wyglądał bardzo dobrze, więc czemu miałby tego nie robić.
Kiedy skończył, zapytał się, czy nie chciałbym, żeby i mnie ogolił, ale stanowczo odmówiłem. Złapał mnie za rękę i poszliśmy do Wiktora.
- Ładnie dziś wyglądasz. - Wiktor uśmiechnął się do mnie.
- Dziękuję kochanie. - Odpowiedział Eryk udając, że to było do niego.
- Czy skoro masz Eryka, to mogę wrócić do szkoły? - Popatrzyłem błagalnie na Wiktora.
- W żadnym wypadku, wysłałem przecież do szkoły pismo o twojej depresji. Nie pamiętasz? - Spuściłem głowę w dół.
- Spokojnie, dziś ma przyjść jakaś kobieta z tego psychiatryka, w którym niby się znajdujesz i ma Cię uczyć w domu, żebyś nie miał zaległości. - Od razu rozpromieniałem, bo nie wiem jak później poradziłbym sobie z nadrabianiem materiału. Eryk, wyraźnie znudzony naszą rozmową zabrał się za jedzenie croissant'a, których cały kosz stał na wyspie. Był tu też sok pomarańczowy dla całej naszej trójki, kilka rodzajów marmolad i Nutella. Niestety dla nie nie było talerzyka, z wiadomych powodów. Wziąłem sok i poszedłem usiąść w fotelu. Włączyłem telewizor i próbowałem zapomnieć o tym jak bardzo jestem głodny.
Po chwili obok mnie, na podłodze usiadł Wiktor, który położył na moich kolanach talerzyk z rogalikiem. Uśmiechnąłem się delikatnie.
- To dla mnie? - Kiwną twierdząco głową, a ja zabrałem się za jedzenie. Spojrzałem na moment na rozwścieczonego Eryka, który siedział sam przy wyspie. Wiktor znowu zaczynał zachowywać się jak jego słodka wersja, ale teraz już mu nie wierzyłem.
- Chcesz jeszcze jednego? - Zapytał słodko.
- Nie, nie chcę już nic od Ciebie. Co ty sobie wyobrażasz? - Popatrzył na mnie zaintrygowany.
- Po tym wszystkim co się wczoraj działo, teraz zgrywasz znów słodziaka i myślisz, że się na to nabiorę? Już pokazałeś mi kim jesteś.
- Kim? No powiedz! Kim według Ciebie jestem?
- Niewyżytym seksualnie psychopatą, który nie wiem dlaczego trzyma w szafce worki z krwią podpisane męskimi imionami. - Krzyknąłem.
Miałem dość, choć obiecałem sobie, że nie będę płakał, to łzy stanęły mi w oczach.
- Zachowuj się! - Zdenerwowany podniósł głos.
- Bo co? Znowu uderzysz mnie tak, że będę nieprzytomny przez pół dnia, czy będziesz głodził, aż zdechnę? A może pójdziemy poćwiczyć? -Krzyczałem na dwumetrowego Wiktora, który stał przede mną obejmowany przez Eryka.
- Jesteś potworem Wiktor, potworem! - Wiktor chciał już mnie uderzyć, ale Niski go powstrzymał.
- Mam lepszy pomysł. -Resztę powiedział mu do ucha, potem ubrał się jak do wyjścia i zniknął z piwnicy.
Pół godziny po tym jak Eryk zniknął nam z pola widzenia, ktoś zadzwonił do drzwi. Wiktor kazał mi zostać w piwnicy i siedzieć cicho. Kiedy rozmawiał z tą osobą w drzwiach do piwnicy zeszła pani Helena z jakimś białym materiałem.
- Co się tam dzieje? - Nie zdążyłem o nic więcej zapytać, kiedy kobieta narzuciła mi na ręce tą płachtę spostrzegłem się, że jest to kaftan bezpieczeństwa.
- Co? Proszę pani, myślałem, że mogę pani ufać?! - Kobieta zapięła mnie i posadziła na kanapie.
- Ciii... pamiętaj zawsze będę po twojej stronie, ale uwierz mi, tak teraz będzie lepiej. Ta nauczycielka z ośrodka psychiatrycznego, która miała przyjść do Ciebie musi uwierzyć, że przestrzegamy wszystkich obowiązków.
- Kiedy tylko kucharka skończyła mówić usłyszałem stukot szpilek, oznaczający, że tamta kobieta jest już na schodach. Helena sprzątnęła po śniadaniu i schowała się za wyspą, żeby być mniej zauważalną. Wiktor podszedł z nią do mnie i wskazał jej miejsce w fotelu na przeciwko sofy.
- Dzień Dobry Dominiku. - Odezwała się starsza kobieta z okularami o czerwonych oprawkach na nosie i spódnicy oraz bluzce w tym samym kolorze. Jej ramiona okrywał czarny żakiet, a na nogach miała granatowe szpilki.
- Dzień Dobry. - Odpowiedziałem delikatnie zestresowany.
- Jak się czujesz? - Jak ja się czuję? To chyba najgorsza rzecz o jaką mogła mnie zapytać. Czuję się okropnie, jak zero, którym wiem, że kurwa nie jestem.
- Dobrze. A pani? - Uśmiechnąłem się najszczerzej jak umiałem i musiało to zadziałać, ponieważ kobieta odwzajemniła ten uśmiech i zapisała coś w notatniku.
- Ja również czuję się dobrze, dziękuję. A powiedz mi, co dziś jadłeś na śniadanie? - Czyżby dlatego Wiktor był dla mnie miły i przyniósł mi jedzenie pod sam nos?
- Wiktor nakarmił mnie croissantem i sokiem pomarańczowym, więcej nie chciałem jeść. - Kobieta znów zabrała się za notowanie tego, co powiedziałem.
- Mógłbyś powiedzieć mi co działo się, kiedy byłeś sam z Rafałem? - Chyba myślała, że wzbudzi to u mnie jakieś niepohamowane emocje, bo przygotowała się do pisania. Ja, ku jej ogromnemu zdziwieniu opowiedziałem wszystko ze stoickim spokojem i spytałem się, czy możemy już się pouczyć. Przenieśliśmy się na górę do jadalni, a Wiktor został z panią Heleną w piwnicy.
Pani Zuzanna, okazała się znacznie lepszą nauczycielką, niż psycholożką, pewnie nie chciało im się wysyłać do mnie kolejnej osoby, to kazali jej się o to wszystko spytać. Spędziłem z nią pięć godzin w jadalni uważnie słuchając wszystkiego i starając się zapomnieć o tym "lepszym pomyśle" Eryka. Pani Zuzia żegnając się z nami w drzwiach, powiedziała, że przy następnej wizycie zdecyduje, czy będę musiał nosić jeszcze ten kaftan bezpieczeństwa i zapewniła mnie, że to wyłącznie dla mojego dobra.
Kiedy wyszła, pani Helena zostawiła mnie i Wiktora samych w przedpokoju. Nie chciałem się na niego patrzeć, więc liczyłem gwiazdki na jego koszulce. Ten jednak złapał mnie za brodę i podniósł ją do góry, tak żebym patrzył mu w oczy.
- Możesz mi to ściągnąć? - Zapytałem zirytowany.
- A jeśli coś sobie zrobisz? - Zaśmiał się szyderczo i poczochrał mnie po włosach.
- Przestań i ściąg to ze mnie. - Odwróciłem się do niego plecami, żeby mnie uwolnił.
- Ładnie Ci w tym, wiesz? Zastanawiam się, czy nie zostawić i tego do następnej wizyty pani Zuzanny.
- Odepniesz mnie, czy nie? - Na szczęście po chwili poczułem luzy w rękach i ściągnąłem to z siebie.
- Idziemy ćwiczyć, bo popołudnie spędzamy razem we trójkę. - Ćwiczyliśmy około cztery godziny. Wszystko okropnie mnie bolało. Po tym jak razem się wykąpaliśmy, zeszliśmy znów do piwnicy.
- Pokażesz mi co jest za tymi drzwiami? - Wskazałem wielkie metalowe drzwi.
- Nie wytrzymałbyś tego widoku. - Odpowiedział, a ja nalegałem na niego jeszcze przez chwilę, aż w końcu dał mi znać, żebym dał sobie spokój, bo i tak nic nie wskóram.
Po chwili Helena zeszła do nas z obiadem dla Wiktora i koktajlem dla mnie. Już miałem po niego sięgnąć, gdy Wiktor zabrał mi go i kazał Helenie go odnieść.
- Alee... o co Ci znowu chodzi? - Zapytałem zdesperowany.
- O to jak się dziś zachowywałeś. Za karę, najbliższym posiłkiem jaki zjesz będzie koktajl, ale dopiero jutro na śniadanie. Po zjedzonym obiedzie Wiktor kazał mi usiąść na jego kolanach i tak oglądaliśmy telewizję. Było coś po szesnastej, kiedy zasnąłem.
- Ej kocie, wstawaj! - Przeciągnąłem się, a kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem roześmianą twarz Eryka.
- Już wstaje. - Siedziałem teraz na kanapie, a chłopak o czarnych włosach na przeciwko mnie.
- Czemu mnie obudziłeś? Mam Ci przynieść jedzenie? - Zapytałem z lekkim wyrzutem.
- Nie , nie... nic z tych rzeczy. Po prostu chciałem Ci pokazać, co Ci kupiłem. - Chłopak wskazał ręką na Wiktora, który wkręcał jakieś rurki do metalowego podestu.
- Co to jest? - Eryk spojrzał na mnie i wręczył mi karteczkę z jakimś rysunkiem.
- Co? Zdurniałeś? Najpierw ta obroża i kocie uszy, a teraz mam siedzieć w klatce? - Dziwka Wiktora założyła ręce na piersi.
- Tylko wtedy jak będziesz niegrzeczny. - Odpowiedział Wiktor za moimi plecami.
- I tobie się ten pomysł podoba? - Posłałem Wiktorowi rozczulające spojrzenie, ale szczerze wątpiłem, że coś da, bo przecież kilka godzin temu wyzwałem go od potworów i psychopatów.
Kiedy Wiktor skończył składanie mojej klatki, Eryk swym nad wyraz melodyjnym głosikiem poprosił go, żeby stała ona obok wyspy, czyli jakieś trzy metry od kanapy i foteli. Ten stwierdził, że to dobry pomysł i tam właśnie ją przesunął.
- No to wskakuj do środka. - Eryk rzucił w moją stronę poduszkę i koc.
- Dziś śpisz w klatce. - Nie mogłem uwierzyć w to wszystko co się dzieje. Ten matołek rządził Wiktorem, tylko dlatego, że dawał mu się pieprzyć, kiedy ten tylko chciał. Wszedłem pokornie do klatki, na szczęście Eryk wybrał dość dużą, więc mogłem się w niej spokojnie położyć. Odwróciłem się plecami do tamtych i chciałem jak najszybciej zasnąć. Po piętnastu minutach zacząłem słyszeć, coś czego tak bardzo nie chciałem.
- Kurwa, oni znowu się tam pieprzą. - Powiedziałem pod nosem i zakryłem sobie uszy oraz zwinąłem się w kłębek.
- Kooteczku... - Wołał Eryk, ale ja postanowiłem udawać, że śpię, po czym na prawdę zasnąłem.
***
Do przyjazdu Kacpra zostało: 17 dni
- Pobudka. Wstawaj kotku. - Otworzyłem oczy, a pierwszą rzeczą jaką zobaczyłem był Eryk.
- Nawet nie wiesz, jak seksownie wyglądasz w tych bokserkach ode mnie. - Powiedział czarnowłosy i poczochrał mnoją i tak rozburzoną fryzurę.
- Jak tam kochanie się spało? - Wiktor z błyskiem w oku podszedł do klatki i przytulił się w czarną czuprynę Eryka.
- Jakie mamy plany na dziś? - Eryk jak zwykle zalotnie pytał, dodatkowo obejmując szyję naszego pana, który chwilę potem wziął go na ręce. Wiktor za wszelką cenę chciał pokazać mi, jak dużo straciłem. Ja jednak niczego nie żałowałem. Denerwował mnie tylko ten Eryk, a poza tym, to luz. Nie było znacznie gorzej, niż przedtem.
- My jedziemy rozerwać się na mieście, a kotek... - Spojrzał na mnie jak na jakiegoś śmiecia, co doprowadzało mnie do szału.
- Kotek może niech sobie poćwiczy! - Zaświergotał radośnie Eryk.
- Świetny pomysł kochanie! - Zaczęli się miziać przede mną, a kiedy wyszedłem z klatki do toalety, znowu usłyszałem, że się zabawiają. Kiedy wyszedłem z łazienki z ponurą miną, siedzieli na sofie w wielkimi rumieńcami na twarzy, podśmiewając się głupkowato.
Dwie godziny później, po tym jak się razem wykąpali i ubrali wyszli z domu. Siedziałem teraz w kuchni i patrzyłem jak pani Helena gotowała obiad dla państwa Sokolskich, których tak na dobrą sprawę bardzo dawno ich nie widziałem.
- Czy rodzice Wiktora gdzieś wyjechali? - Kobieta zamieszała chochelką w brytfance, zakryła ją pokrywką i przecierając ręce w ścierkę, odwróciła się do mnie.
- Państwo Sokolscy bardzo rzadko bywają w domu, a w szczególności, jak już pewnie zauważyłeś, gościem w nim jest pan Sokolski. - Kobieta otworzyła pokrywkę od garnka obok, a po tym jak wielka chmura pary uderzyła w sufit kuchni dorzuciła czegoś do gotującej się zupy.
- A pani wie, czym oni tak właściwie się zajmują? - Pani Helenka usiadła ze mną przy wyspie kuchennej.
- Wiem, ale tak jak pan Piotr, czy szofer Krzysztof jesteśmy objęci tą tajemnicą. Przykro mi, nie mogę Ci nic powiedzieć na ich temat. - Kiwnąłem głową, na znak, że zrozumiałem i upiłem łyk wcześniej przygotowanej herbaty, chciałem zmienić temat, ale właśnie go kuchni wszedł mój trener. - Dzień dobry pani Heleno, cześć Dominik! - Przywitałem się z Patrykiem i razem z nim wyszliśmy z kuchni.
- Patryk?! - Spojrzał na mnie, kiedy wychodziliśmy po schodach. - Ja nie dam dziś rady. Naprawdę jestem bardzo zmęczony. - Próbowałem jakkolwiek wymigać się od tych morderczych ćwiczeń.
- Alee, wiesz dobrze, że musimy ćwiczyć, bo Wiktor regularnie Cię waży i sprawdza czy robisz postępy, a czasu jest co raz mniej. - Spojrzałem na niego ze zmęczoną miną. Staliśmy przed drzwiami mojego dawnego pokoju, za którym tak bardzo teraz tęskniłem. Kiedy do niego wszedłem, wszędzie zauważyłem wyschnięte płatki moich białych róż i poczerniałe łodygi w wazonach.
- Chyba Wiktor nie kazał nikomu tu wchodzić, od twojej ostatniej wizyty w tym pokoju. - Stwierdził Patryk i rzucił się na łóżko.
- One były takie piękne... - Przechodziłem się po pokoju zbierając zeschnięte płatki.
- Zwiędły, to normalne, daj sobie spokój, dobra zaczynamy od bieżni. - Popatrzyłem na niego z żalem.
- Patryk, Patryk, Patryk... na pewno musi być jakiś szybszy sposób na schudnięcie. Proszę, ja na prawdę nie chcę ćwiczyć.
- Dobra... ale nie mów o tym nikomu. - Chłopak zaczął grzebać w torbie, a po kilkunastu sekundach rzucił mi saszetkę z białym proszkiem.
- Co to? - Nie bój się, to nie są żadne prochy.
- Jest to mieszanka dwóch substancji, z których jedna spala tłuszcz z organizmu, a druga powoduje wymioty. - Wskazał palcem drzwi od łazienki.
- Zjedz tego jedną miarkę, która jest w proszku i czekaj cierpliwie, aż rzygniesz. - Popatrzyłem na niego z obrzydzeniem.
Uklęknąłem przed toaletą i z nie małymi trudnościami wpakowałem w siebie jedną miarkę tego proszku. Było tego tyle co mniej więcej trzy płaskie łyżeczki. Poczułem dziwne uczucie w żołądku, a po chwili rzygałem jak kot. To było okropne, czułem jakby ktoś wyżerał mi coś ze środka.
- Pierwszy i drugi raz jest zawsze najgorszy, potem idzie się przyzwyczaić. - Mówił Patryk w przerwach między moimi wymiotami. - Ja stosuję to raz w miesiącu, tak po prostu, żeby nadrobić to, czego nie udało mi się wypracować.
- Ile razy można to najwięcej wziąć. - Najczęściej można to brać co trzy dni, ale częściej bym nie radził, bo ostry dyżur masz jak w banku.
- Możesz mi to dać?
- Taa..., ale bezpieczniej będzie, jak po prostu będę to nosił ze sobą i podczas naszych treningów sobie tego użyjesz. - Przytaknąłem i jeszcze raz zwymiotowałem. Kiedy się umyłem i dokładnie wypłukałem i wypiłem ogromne ilości wody, położyłem się na moim starym, dobrym łóżku, za którym tak bardzo tęskniłem.
- No dobra, to ja się będę zmywał. - Rzucił radośnie Patryk i wychodząc z pokoju rzucił jeszcze ciche "do zobaczenia".
Miałem teraz najmniej cztery godziny wolnego czasu. Postanowiłem to wykorzystać i znów zaglądnąć do laboratorium Wiktora w piwnicy, a kto wie, może nawet uda mi się otworzyć te metalowe drzwi obok łazienki na dole. Po cichu zbiegłem na sam dół po schodach i będąc po chwili w piwnicy z małym skrzypnięciem otworzyłem drzwi od pracowni Wiktora. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nic już w niej nie było, oprócz wielkich donic z równie wielkimi kwiatami. Nie było żadnego sprzętu, nic co było wcześniej. Jak on mógł cokolwiek zrobić, skoro cały czas spędza, albo z Erykiem albo/i ze mną. W końcu pokoju, tak jak poprzednio stała szafa z półkami. Podszedłem do niej, nie wiem czemu, ale na palach i uchyliłem drzwiczki. Tu wszystko było na swoim miejscu. Na niższych półkach stały różne sprzęty w tym jeden mikroskop, na kolejnych dużo szklanych i plastikowych rzeczy, a na przedostatniej różne odczynniki. Kiedy tak patrzyłem na tą półkę, to czułem się jak w szkolnej pracowni chemicznej, może poza tym drobnym faktem, że tam nikt nie trzymał worków z krwią. Teraz tak naprawdę zobaczyłem dopiero, że worków z jednym imieniem, jest kilka. Zacząłem je wszystkie dokładnie liczyć. Pojemników z krwią nazwanych Albert było trzy z czego jeden pełny był tylko do połowy, u Bartka było lepiej, bo było ich aż cztery, lecz jeden był już na wykończeniu, mało worków miał Cezary bo tylko dwa. Nie rozumiałem dlaczego są one podpisane imionami. O co tu chodziło? Przecież, gdyby kupił lub ukradł tą krew z jakiegoś szpitala, czy czegoś takiego, to na pewno nie aż tyle od jednej osoby.
Zacząłem układać woreczki na miejsce, po czym usiadłem przy jednym ze stolików, na których stały kwiaty.
- Po co mu te badyle? - Spytałem sam siebie pod nosem i zacząłem szukać w nich czegoś niezwykłego, bo jak do tej pory przypominały mi tylko zwykłe paprotki. Kiedy podniosłem znaczną część liści w górę zobaczyłem wokół kwiatu pełno różowych bąbelków. Wyrastały one jakby z łodygi paprotki i były świetnie zakamuflowane pod jej wielkimi liśćmi. Podszedłem do kolejnych donic i tam zaobserwowałem to samo. Bałem się dotykać tych kulek, bo nie miałem pojęcia co to. Jeszcze trochę się porozglądałem i postanowiłem wyjść z tej pracowni. Skierowałem się teraz przed te wielkie metalowe drzwi, obok drzwi do łazienki i zacząłem zastanawiać się nad kodem. Jedyne co było pewne, to to, że składał się z czterech cyfr.
- A może data urodzenia Wiktora? - Powiedziała pani Helena, którą zobaczyłem przy stole do bilarda i mało co nie dostałem zawału.
- Pani Helu, niech mnie pani tak nie straszy. - Kobieta podeszła do drzwi.
- Przepraszam, nie chciałam, tak po prostu wyszło.
- To jaka jest ta data?
- Pierwszy listopada. - Oznajmiła kobieta.
- No to co próbujemy? - Spojrzałem w jej kierunku z dużym entuzjazmem i wskazałem na guziki z cyframi obok drzwiczek.
- Wiesz co... chodź pójdziemy najpierw zrobić zakupy na rynek, a potem coś zjemy, co? - Byłem bardzo ciekawy co jest za tymi cholernymi drzwiami, ale propozycja wyjścia na zewnątrz zwyciężyła.
Ubrałem swoją zieloną parkę, nacisnąłem na głowę czapkę i razem z panią Heleną w jasnoróżowym płaszczu i bordową apaszką wokół szyi wyszliśmy na zewnątrz.
To było cudowne. Już tak dawno nie oddychałem zimnym, wilgotnym i nadzwyczaj świeżym powietrzem. Przez chwile czułem się wolny, choć wiedziałem, że nie mogę wykorzystać tego jako ucieczki. Kiedy zrobiliśmy zakupy na targu, po półtorej godziny byliśmy w domu. Musiały być to bardzo potrzebne zakupy, bo osobiście dźwigałem sześć siatek z warzywami, a pani Helena chyba jeszcze więcej. Rozpakowaliśmy wszystko w spiżarni, która znajdowała się za drzwiami obok kuchni. Po tym usiedliśmy w kuchni i zjedliśmy wspaniały obiad. Pani Helena jadła zupę krem z białych warzyw i duszoną cielęcinę w sosie, a ja, ze względu na "dietę Rafała" wziąłem sobie jakiś najmniejszy kawałek pysznego mięsa i ryż do tego. Siedziałem tak z panią Heleną chyba z godzinę. Świetnie mi się z nią rozmawiało. Opowiedziała mi wiele śmiesznych anegdot ze swojego życia, potem zeszliśmy na temat Sokolskich i pani Hela postanowiła mnie lepiej zapoznać z domem. Przeszliśmy się po całym budynku, a kucharka otwierała każde drzwi i wszystko dokładnie mi tłumaczyła, bo stwierdziła, że kiedyś może mi się to przydać.
Pierwszy raz między innymi byłem w sypialni Sokolskich, czy też łazience na piętrze i na strychu, gdzie znalazłem stare albumy Wiktora. Dokładnie pooglądałem wszystkie zdjęcia i delikatnie nimi rozczulony zauważyłem, że coś znajduje się w kopercie przyklejonej do ostatniej strony albumu. Po dotyku poznałem, że były to kolejne zdjęcia. Z ciekawością je wyciągnąłem, podczas, gdy pani Hela sprzątała inną odległą część strychu. To co zobaczyłem mnie przeraziło. Na pierwszym zdjęciu był Wiktor z jakimś niskim blondynem, o bardzo kruchej postawie i podpuchniętymi oczami. Z drugiej strony zdjęcia był podpis "Z moim kochanym Albertem". Kolejne zdjęcie, to Wiktor i już nieco wyższy chłopak o ciemno-brązowych włosach i oczach. Był w krótkiej koszulce z napisem "I have the best master". Na jego nadgarstkach zauważyłem bandaże. Czyżby chłopak się Ciął? Na tyle zdjęcia napisane było "Z moim najukochańszym Bartusiem". Ostatnie zdjęcie. Wiktor tym razem siedział na nim z jakimś chłopakiem na kanapie w piwnicy. Chłopak miał dość dobrze pokręcone rude włosy po ramiona i nosił okulary. Wiktor siedział blisko niego uśmiechnięty, ten też miał na twarzy coś do uśmiechu podobnego. Zaintrygowało mnie to, że chłopak, który potem okazał się Cezarym, miał ręce schowane za plecami. Podpis do ostatniego zdjęcia był następujący: "Cezary - na zawsze mój" i małe serduszko obok. Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Te imiona, te same, co na workach z krwią. Fakt, że wszyscy dobrze wiedzieli, że nie jestem pierwszą zabawką Wiktora. Czyżby to byli moi poprzednicy, a jeśli tak, to gdzie oni teraz są? Co się z nimi stało?
Moje paniczne rozmyślania, na szczęście, przerwała pani Helena pytając, czy wszystko w porządku. Ja pokazałem jej zdjęcia, a ta tylko pokiwała głową.
- Oni byli tu przede mną, prawda?
- Tak, Dominiku.
- Wszyscy już nie żyją? - Kobieta teraz spojrzała na moje zapłakane oczy.
- Tak szczerze powiedziawszy, to nie mam pojęcia. Nie widziałam, ani nie słyszałam, żeby ktoś był mordowany w tym domu, ale nie widziałam też, żeby panicz Wiktor, żegnał się z nimi puszczając ich wolno.
- Czyli ja będę następny?
- Nie koniecznie, poprzedni chłopiec zawsze znikał tydzień przed tym jak Wiktor przyprowadzał następnego. Teraz pewnie rozumiesz, dlaczego tak się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam Cię w kuchni, po tym jak nie widzieliśmy się dłuższy okres czasu, a do tego pojawił się w tym domu Eryk. - Kiwnąłem głową na tak i skierowałem się w stronę wyjścia ze strychu.
- Gdzie idziesz?
- Muszę otworzyć te metalowe drzwi i dowiedzieć się co za nimi jest. - Kobieta uśmiechnęła się do mnie, co odebrałem jako powodzenia i po chwili zniknąłem ze strychu. Kiedy schodziłem z piętra na parter spotkałem na schodach pana Piotra, któremu delikatnie się ukłoniłem, co on z lekkim uśmiechem odwzajemnił. Jego też długo nie widziałem.
- Oh... dzień dobry Dominiku. - Wykrzyczała radośnie pani Sokolska, zostawiając męża i bagaże w przedpokoju.
- Dzień dobry pani. Jak miło panią widzieć. - Uściskałem mocno mamę Wiktora z nieskrywaną radością.
- Coś się działo, jak nas nie było? - Zapytała radośnie.
- Myślę, że najlepiej będzie, jak Wiktor pani wszystko opowie. - Uśmiechnąłem się.
- Dobrze, chodź kochanie na górę musimy się rozpakować. - Pan Sokolski wziął jedną z walizek, a zbiegający po schodach Piotr wraz z panią Heleną resztę.
Ja udałem się tym czasem do piwnicy. Stanąłem lekko poddenerwowany przed metalowymi drzwiami i wpisałem od: 0111. Nacisnąłem potwierdź i trzymałem kciuki, żeby się udało, gdy nagle oszałamiający dźwięk zaczął wydobywać się z tych drzwi. Powaliło mnie to na podłogę i nie pomagał nawet fakt, że przyciskałem ręce do uszu. To było okropne, piszczący, przeraźliwy dźwięk, sprawiający, że twój mózg szaleje tak, że ledwo możesz utrzymać się na nogach. Po kilku minutach leżenia w tym przeraźliwym huku, zacząłem odpływać, aż całkowicie straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem byłem w tak ciemnym pomieszczeniu, że nie widziałem nic, nawet swojego ciała.
- Halo?! - Matko, czy ja jeszcze żyję czy już jestem w innym świecie. Tylko taka myśl nasuwała mi się, jak nikt nie odpowiadał na moje wołanie. - Gdzie ja jestem?! - Darłem się znowu.
- W miejscu, do którego za wszelką cenę chciałeś się dostać. - Usłyszałem podstępny głos Wiktora i nagle oślepiły mnie dziesiątki białych świateł.
Cześć kociaki ;D Dzięki wam za wszystkie głosy i komentarze pod ostatnim rozdziałem. Nawet nie wiecie jak szczęśliwy jestem, kiedy przychodzi mi jakieś powiadomienie z Wattpad'a. Tak więc trzymajcie się, głosujcie, komentujcie i do następnego razu!
[6 gwiazdek = next]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro